Nowy Napis Co Tydzień #210 / Biografia ocalonego
To nie jest prosta historia. Może się wydawać nieskomplikowaną z racji wieloletniego osłuchania z nią każdego z nas, jak również wielowiekowej obecności w przestrzeni sztuki. Andrzej Draguła w eseju Syn marnotrawny. Biografia ocalenia pokazuje, jak daleko jesteśmy od zrozumienia tego, co dzieje się w piętnastym rozdziale Ewangelii wedle świętego Łukasza. Adolf Jülicher napisał na temat przypowieści o ojcu i jego dwóch synach – tym porządnym i wiernym oraz tym marnotrawnym – że to „Evangelium in Evangelion”. Draguła prowadzi czytelnika przez szereg możliwości odczytań, zarówno teologicznych, jak i artystycznych, nadto przygląda się malarskim i muzycznym interpretacjom, jednak nie po to, aby dołożyć tam jeszcze swoje trzy grosze. Autor, paradoksalnie, systematycznie usuwa się w cień, nie popisuje się swoją erudycją (choć miałby do tego pełne prawo), aby pokazać, o czym milczy przypowieść o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu, i czego nie jest w stanie powiedzieć.
Wrażliwość ojców
Andrzej Draguła jest księdzem, co jest istotne dla książki. Czy Syna marnotrawnego mógłby napisać chrześcijanin bez święceń kapłańskich? Na pewno. Mogłaby to być równie świetna książka, choć napisana z nieco inną wrażliwością. I właśnie tę wrażliwość warto tu podkreślić. Nie mam pojęcia, ile razy w roku liturgicznym Andrzej Draguła odczytuje przypowieść o synu marnotrawnym. Jeśli tę liczbę niewiadomą pomnożymy przez ponad trzydzieści lat kapłaństwa, otrzymamy jedyny prawdopodobny wynik: dość często, aby się tym tekstem znudzić. Draguła jakby na przekór wnika w tekst przypowieści i pokazuje, że wciąż go nie odczytaliśmy. I nie chodzi tutaj o zdania nazbyt upudrowane, w stylu: nie odczytaliśmy należycie, nie odczytaliśmy jak powinniśmy i tak dalej. To musi zabrzmieć tak, jak jest napisane: nie przeczytaliśmy i już. Dlaczego stawiam taki wniosek? Naprowadza na niego sam autor, gdy stawia podtytuł Biografia ocalenia. Mam wielką pokusę odczytania tego podtytułu w nieco inny sposób, a mianowicie jako „Biografia ocalonego”. Może sam autor mógł się nad tym zastanawiać? Dla Draguły, który czytał przypowieść o miłosiernym ojcu i jego synach niezliczoną ilość razy oraz wygłosił na ten temat równą im ilość kazań, tekst stał się zwierciadłem, w którym należało się przyjrzeć. Co ta przypowieść mówi o mnie, o Bogu, o nas samych? Co to znaczy w ogóle ocalić albo zbawić? Bardzo trudne pytania, bowiem wymagające jasnego określenia. Z kart Syna marnotrawnego przebija wrażliwość autora, który niejako mówi: ten tekst jest o mnie, zaświadczam, że jest prawdziwy, to ja jestem ocalony. Jest to wrażliwość złożona pomiędzy wersy, choć daleko jej od konfesyjnego krzyku. Z tego też powodu książka Andrzej Draguły stwarza szeroką płaszczyznę dla wszystkich czujących, że w przypowieści o synu marnotrawnym istotnie coś jest, coś promieniuje.
Szybkość i namiętność miłosierdzia
Esej Draguły to erudycyjna uczta. Autor sięga do komentarzy teologów z każdego wyznania, a jednocześnie pokazuje twórcze nawiązania i interpretacje w malarstwie, operze czy literaturze. Liczba zaprezentowanych stanowisk nie zamienia się jednak w kakofonię, bowiem autor nie traci z oczu prawdziwego celu książki, jakim jest przypowieść. W tym celu sprawdza wszystko: jakie strąki mógł jeść młodszy syn, co oznaczał pierścień i gdzie leżały owe dalekie krainy, do których udał się marnotrawny syn. Aby uświadomić przyszłemu czytelnikowi, jakie nieoczekiwane bogactwa treści się nagle otwierają, niech posłużą jedynie przykłady dotyczące dwóch czynów ojca z przypowieści: bieg i pocałunek.
Bieg ojca (Łk 15, 20) z przypowieści myli swoją szybkością, którą nie są w stanie oddać słowa. Łukasz używa tutaj czasownika z terminologii sportowej. „Trechō” to bieg właściwy dla tych, którzy biorą udział w zawodach olimpijskich. Św. Paweł używa tego sformułowania, gdy pisze o wierze
Mając to wszystko na względzie, można by więc powiedzieć, że ojciec nie tylko biegnie, on gna, jakby przed nim była jakaś meta, jakby się z kimś ścigał.
Szalenie podoba mi się ta myśl podsunięta do własnych rozmyślań: o ścigającym się (z kim? z czym? z którymś z synów?) ojcu. Powracający syn jest dla ojca „życiówką”, istotnie życiową szansą.
Studiując ruchy i czyny ojca z przypowieści, warto zwrócić uwagę na ten fragment: „rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20). Zacznijmy od końca i przyjrzyjmy się, jak całuje ojciec. I znów: nie jak nestor rodu. Tym razem przypomina bardziej namiętność wcieloną. To, co polski przekład podaje jako statyczne „ucałował”, w języku greckim brzmi „katephilēsen auton”, czyli, jak podaje Draguła:
[…] całował go i całował bez końca, gorąco i bez opamiętania. Jak chcą niektórzy, pokrył go pocałunkami „gorącymi i licznymi”.
Ten jeden wers – Łk 15, 20 – kryje w sobie dynamiczność, którą trudno uchwycić naocznie. Tu dzieje się zwyczajnie zbyt dużo i zbyt szybko. Aby ojciec mógł pocałować syna, musi nastąpić inna trajektoria ust, linia oczu, wymiana oddechów. Malarska wizja Rembrandta, gdzie ojciec statycznie stoi i pozwala paść przed sobą synowi na kolana, nie odpowiada rekonstrukcji zdarzeń zgodnych z biblijną treścią. Ojciec, który stoi wyprostowany, nie ma możliwości złożenia pocałunku na swoim synu. Z przypowieści nie wynika „jak zagrało” ciało, gdy spotkali się ojciec i syn. Być może obydwaj padli przed sobą na kolana. Być może nie trzeba było przed sobą padać, bo ojciec jest zbyt szybki (rusza się jak sprinter, jak zaprawiony atleta). Trajektoria ust, kontaktu wzrokowego, wymiany oddechów jest linią przebaczenia.
Bez happy endu?
Tylko dwie przypowieści zostały uwiecznione na witrażach katedry Notre-Dame w Chartes: przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i o synu marnotrawnym. Historię o dwóch synach i ojcu najlepiej kontemplować przy zachodzącym słońcu, ponieważ witraż, który ją opowiada, znajduje się po wschodniej stronie północnego transeptu świątyni. Trzydzieści wielobarwnych kwater układających się w półkola i czteroliście należy oglądać od dołu do góry, od lewej do prawej strony. To kierunek wznoszenia się duszy do nieba. Szklana wersja opowieści bliska jest oryginałowi. Nie znaczy jednak, że jest identyczna, Mistrz, który doglądał pracy witrażystów, uzupełnił to, czego „brakowało” w Ewangelii. […] Na szczególną uwagę zasługuje scena 26, scena kulminacyjna, umieszczona tuż pod wizerunkiem Chrystusa tronującego. Przedstawia bowiem to, czego w tekście przypowieści nie ma, czego Jezus „nie miał odwagi” dopowiedzieć. To uczta pojednania. Ojciec siedzi przy stole w towarzystwie obu synów.
Powyższy cytat to jeden z wielu przykładów wnikania głęboko w treść przypowieści. Draguła stawia pytania, które pozwalają zobaczyć znaną przypowieść w nieco innym świetle. Gdzie jest w tej przypowieści żona nestora rodu i jednocześnie matka dwóch synów? Wszak matczyne serce mogłoby tę całą scenę widzieć inaczej. Ba! Matka może nie dopuściłaby w ogóle do odejścia młodszego syna. Co to była za rodzina, co tam pękło, że młodszy nie może już znieść wspólnego przebywania z ojcem i starszym synem? Draguła stawia te arcyciekawe pytania, ale specjalnie nie podąża za nimi. Skoro Jezus chciał, aby tę przypowieść znano w takim kształcie, to musimy uznać, że ma już ona formę zamkniętą. Jeśli jednak wczytamy się w nią – raz za razem – dostrzeżemy, że przypowieść zawarta w Ewangelii według św. Łukasza (Łk 15, 11–32) w zasadzie nie ma zakończenia. Ojciec wypowiada swoją kwestię i nie wiemy, co dalej postanowi zrobić zarówno starszy syn, jak i młodszy. W istocie: nie ma tu happy endu.
Przyznaję, że stwierdzenie Andrzeja Draguły, że w przypowieści o marnotrawnym synu tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia, było dla mnie momentem, gdy dobrze znana przypowieść pękła i otworzyła się na nowo. Nagle otwiera się niesamowity bezmiar rozmyślań, a takich odkryć czytelnik znajdzie w książce znacznie więcej. Jednocześnie zmierzamy w stronę podtytułu książki, czyli ocalenia.
Czytając przypowieść razem z Andrzejem Dragułą, zauważamy, że obaj synowie są marnotrawni. Zarówno starszy, jak i ten młodszy, znajdują się poza domem ojca. Do obydwu ojciec musi wyjść i zaprosić na ucztę. Do tej pory patrzyliśmy zazwyczaj na tego młodszego, który skradł nasze niespokojne serce. Czy ten starszy brat nie jest dosłownie „starszy”, zarówno w biblijnym sensie, jak i w sensie każdej wspólnoty? Starszy to ten, który ma jakąś władzę. Ale starszy to również w języku greckim „presbyteros”, z którego wywodzi się polski prezbiter, duchowny, ksiądz. Starszy syn – w odczytaniu dzisiejszym, teraźniejszym – to Kościół, który krzywo patrzy na tych będących na obrzeżach, na tych powracających. To również „wieczne zgorszenie”, zarówno świata, jak i Kościoła, miłosiernym Bogiem.
Podczas gdy my do Niego idziemy, On do nas biegnie. Sposób „poruszania się” Boga przeczy prawom logiki. Gdy się do Niego wybieramy, czyniąc dopiero pierwszy krok, On już wyrusza naprzeciw. Wektory tych prędkości wymykają się narzędziom służącym do pomiaru. Coś z tego pędu próbują uchwycić sentencje. Ta przypisywana Bazylemu Wielkiemu głosi: „Tantum velis et Deus prius occurret”. Istnieje dwojakie tłumaczenie tej wypowiedzi. „O ile tylko zechcesz, Bóg przyjdzie wcześniej” – to pierwsze. Drugie również nie ułatwia uchwycenia dynamiki: „Gdybyś tylko zechciał, a Bóg przyjdzie wcześniej”. Można by tu wspomnieć jeszcze ten wieloznaczny napis na grobie C.G. Junga – „Vocatus atque non vaocatus Deus aderit” – który Tomáš Halík przetłumaczył jako tytuł jednej ze swych książek Wzywany czy niewzywany Bóg się tutaj zjawi. Coś więcej na temat tej prędkości mógłby powiedzieć jedynie ten, o którym jest ta książka – marnotrawiący raz po raz i ocalany za każdym razem ostatecznie.
A. Draguła, Syn marnotrawny. Biografia ocalenia, Więź, Warszawa 2022.