20.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #212 / Żółta łódź podwodna w nurcie Wisły

„Czwórka z Liverpoolu” obrosła tak rozległą (utkaną niby przez setki pająków) siatką prywatnych i oficjalnych legend, że chyba w niemal każdej polskiej rodzinie istnieje jakiś strzęp wspomnień związany z grupą The Beatles. To tym bardziej fascynujące, ponieważ John Lennon, Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr są jedynymi z nielicznych artystów anglo-amerykańskiej rewolucji muzycznej lat sześćdziesiątych, którzy nigdy nie zagrali w Polsce. Odliczając wielką trójkę z „klubu dwudziestosiedmiolatków”, czyli zmarłych przedwcześnie Hendrixa, Joplin i Morrisona, nad Wisłą – nawet w szaro-burych czasach PRL i tuż po transformacji – koncertowali Animalsi, The Rolling Stones, a nawet noblista Bob Dylan, przywołując tylko największych z wielkich.

Te prywatne mity wokół Beatlesów przybierać mogą bardzo różny kształt. Mniej więcej w połowie podstawówki wielkim szacunkiem cieszył się w naszej klasie niejaki Piotruś, którego starszy o prawie dwadzieścia lat brat wyjeżdżał na częste wymiany młodzieży, a później na kontrakty do tak egzotycznych miejsc jak Libia, Wietnam czy nawet Korea Północna. Przywoził stamtąd dziwacznie wyglądające monety, ale również zestaw adresów i kontaktów (a pewnie także twardą walutę), dzięki którym mógł uprawiać swoje hobby – zbieractwo oryginalnych płyt winylowych. Szczęśliwcy dopuszczeni przez kolegę Piotrusia przed „oblicze” szklanych drzwi mogli obejrzeć (lecz nie dotknąć) okładki wybranych płyt. „Biały album”, czyli – podobno najdroższy – longplay zatytułowany The Beatles nie robił wielkiego wrażenia, ale szaleńczo kolorowa okładka Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza wprawiała w zachwyt. Dopiero kilka lat później odkryłem, że równie zwariowane, a z pewnością artystycznie ciekawsze projekty tworzył już wtedy jeden z autorów Polskiej Szkoły Plakatu – Andrzej Krajewski. Fragment beatlesowskiego mitu – w takiej mikroskali – mogłem później wspominać, tasując jedną z kilku pocztówek dźwiękowych ze zbiorów mojego ojca. Polskie Nagrania, nie przejmując się raczej prawami autorskimi, w połowie lat sześćdziesiątych wydrukowały kilka tych efemeryd z największymi przebojami liverpoolskiej czwórki, w kolorach różowym i popielatym. Mit angielskiego zespołu trwał bardzo długo. Nawet gdy znajomi z liceum i studiów wylądowali w Londynie, to jednym z pierwszych zdjęć, które pokazywali po przyjeździe (a później publikowali już w mediach społecznościowych) stała się parafraza ujęcia z pasami ulicznymi na Abbey Road. To ikoniczna fotografia z przedostatniej płyty zespołu – muzycy przechodzą gęsiego przez „zebrę”. Niby nic, a ile przeróbek i ironicznych memów powstało na temat tego zdjęcia! Tej polskiej mitologii niezwykłej grupy, o której Lennon powiedział w głośnym wywiadzie dla „London Evening Standard”, że jest popularniejsza od Jezusa, oraz jej artystycznemu wpływowi na całe pokolenia poświęca Maciej Hen książkę Beatlesi w Polsce.

Właśnie ten obrazek – czterech muzyków przechodzących przez Abbey Road (na okładce longplaya Abbey Road) – nie dawał mi spokoju. Czy dobrze zapamiętałem, że inspiracją dla powstania słynnego zdjęcia stało się trochę idiotyczne pytanie: „Dlaczego kura przeszła na drugą stronę ulicy?”, którym Anglosasi usiłują przerwać irytującą dyskusję? Czy to prawda, że powiedzonko wymyślił John Lennon? W tym przypadku wiedziałem już, że raczej nie… Po raz pierwszy usłyszałem je z ust Humphreya Bogarta w filmie Mroczne przejście (1947). Otwieram jednak książkę Hena – mniej więcej w połowie – i odnajduję genialny, nostalgiczny obrazek. Dwa miesiące po wydaniu Abbey Road ojciec autora (Józef Hen) wyjeżdża do Paryża. Liczy się z faktem, że może nigdy nie wrócić. Czternastoletni syn prosi go tylko, aby kupił najnowszą płytę The Beatles. Kilka dni później longplay zostaje dostarczony przez znajomego emigranta. Maciej zabiera go do szkoły. Na korytarzu wpada na starszego kolegę – Piotra Szulkina (późniejszego twórcę nurtu filozoficzno-dystopijnego w polskim kinie SF). Szulkin bierze płytę i w milczącym zachwycie przez kilka minut wpatruje się w okładkę. Hen wspomina, że wielokrotnie słuchał całej płyty tylko z najlepszym kolegą, a kolejne kilka stron to bardzo wnikliwa, nieomal analityczna rozprawa o konstrukcji Abbey Road:

Ten początek płyty jest tak mocny, tak oryginalny, tak odbiega od wszystkiego, co się słyszało do tej pory, że chyba rzeczywiście nie ma sobie równych na płytach Beatlesów, a może nawet na płytach rockowych w ogóle. Tekst Come Together jest do tego stopnia wieloznaczny, że wciąż trwają dyskusje, jak należy rozumieć ten czy inny zawarty w nim obraz.

Już wiemy, o czym jest ta opowieść.

Autor uhonorowanej Nagrodą Literacką im. Witolda Gombrowicza powieści Solfatara układa najpierw puzzle, które pozwolą nam ustalić czas, miejsce i sposób narodzin polskiej „beatlemanii”. Przede wszystkim jednak tropi ludzi, którzy przyczynili się do jej powstania. Każdy z rozdziałów, noszących tytuły przebojów grupy, rozpoczyna krótki opis zdarzenia z historii The Beatles, skontrastowany z wydarzeniem w Polsce – chociażby w 1956 roku. John Lennon dostaje od matki pieniądze na pierwszą gitarę, na Węgrzech radzieckie czołgi pacyfikują powstanie, a w Gdańsku zaczyna działać pierwszy klub jazzowy. Cztery lata później członkowie zespołu zaczynają ze sobą grać (jeszcze bez perkusisty Ringo Starra), zaś u nas rozpada się Rhytm and Blues. Kiedy chłopcy z Liverpoolu (wcale nie tacy grzeczni, jak ich przedstawiano w opozycji do „robotniczych i szorstkich” Stonesów – polecam tu fragmenty filmu The Doors Olivera Stone’a z opinią o Beatlesach) wchodzą do studia, szesnastoletnia Karin Stanek wygrywa konkurs młodych talentów, a równocześnie premierę ma także Nóż w wodzie, trzeci w kolejności polski kandydat do Oscara, który zapoczątkował oszałamiającą karierę Romana Polańskiego. I jakby na deser: to właśnie 1 kwietnia 1962 roku zaczyna nadawać III Program Polskiego Radia. Rok później na antenie debiutuje Piotr Kaczkowski i w audycji z 20 marca The Beatles po raz pierwszy pojawiają się w polskim eterze z utworem Love Me Do. W 1964 roku wytłoczono amerykańską reedycję Meet the Beatles!, za oceanem zaczyna się szał na liverpoolczyków, zaś Antoni Słonimski składa w kancelarii Józefa Cyrankiewicza List 34 przeciw cenzurze. Tymczasem Beatlesów, a w zasadzie związany z nimi fenomen, zaczynają dostrzegać polskie media. „Przekrój”, który zawsze starał się być w awangardzie, 15 marca drukuje felieton Miry Michałowskiej o brytyjskim zespole. Tymczasem Hen – z czeluści internetu – wygrzebuje roboczy zapis audycji, którą dwa tygodnie wcześniej nadało Radio Wolna Europa (sic!). Tak, to nie pomyłka – monachijska rozgłośnia, regularnie zagłuszana, wcale nie zajmowała się tylko polityką, ale tym razem wyprzedziła wszystkie krajowe stacje w popularyzacji kultury masowej.

Między tymi mniejszymi i większymi zdarzeniami z historii zespołu, Europy i Polski zawsze są jednak ludzie: prawdziwi fani. Nie tylko znakomitości ze świata artystycznego, jak Lech Janerka czy Katarzyna Gaertner (która podobno jako jedyna postać z kręgu polskiej muzyki osobiście spotkała Beatlesów), ale ci całkiem zwyczajni, mniej znani. Marynarz Kazimierz Musiałowski kolekcjonował najpierw płyty – wspomniałem jak wielki to był wyczyn w PRL – a później odwiedzał w Liverpoolu każde miejsce związane z działalnością zespołu, odnalazł grób matki Lennona, o którym nie wiedzieli Anglicy, a w końcu – w rodzinnym Obrowie – przekonał radnych, aby patronem jednej z ulic stała się grupa The Beatles.

Potem książka nabiera tempa i – niczym w utworze Help! – mamy kalejdoskop: Andrzej Zieliński opowiada o początkach Skaldów, jest też chyba nieco podkoloryzowany (tak to rozumiem) reportaż Barbary Wachowicz z pobytu w Londynie i premiery filmu Hard Days Night, która odbyła się dziesięć miesięcy wcześniej. W Polsce koncertują Animalsi i The Shadows. „Filipinka” (to takie pismo dla nastolatek, tylko ze trzy razy inteligentniejsze od współczesnych odpowiedników) plotkuje o Beatlesach, a Lucjan Kydryński(!) zamieszcza w „Przekroju” przekład fragmentów tomiku Johna Lennona. Ten wykrzyknik to mój prywatny dodatek: w dzieciństwie pan Kydryński kojarzył mi się z szacownością, nienaganną elegancją i gustem muzycznym, który nie przekraczał Rubikonu wytyczonego przez Wojciecha Młynarskiego i Mieczysława Fogga (na marginesie – doskonali wykonawcy). Maciej Hen tego nie przywołuje, lecz przebija to z nieomal każdej karty Beatlesów… – ten swego rodzaju kontrast między oficjalnym przekazem realnego socjalizmu, tą sztywną elegancją czerwonego salonu, a artystyczną radością polskich czasopism, szaleństwem koncertów i na swój sposób wolnością sztuki. Nie dziwmy się, że Josif Brodski nauczył się polskiego, by czytać „Przekrój”.

Beatlesi żyją również swym życiem po życiu. Już kilka sezonów minęło, gdy pewien szaleniec zafascynowany Buszującym w zbożu Salingera zastrzelił Johna Lennona, Jerzy Jarniewicz już od kilkunastu lat słucha ich płyt (to właśnie – często powtarzam to słowo – fenomen tej muzyki, która fascynuje reprezentantów wszystkich środowisk), na polskie ekrany wchodzi obraz Radosława Piwowarskiego Yesterday. Film o czwórce maturzystów, którzy usiłują grać Beatlesów, o miłości, o latach sześćdziesiątych na gomułkowskiej prowincji, dostał od polskiej komisji kolaudacyjnej i krytyków ocenę w rodzaju „trzy z plusem”. Potem nagle uhonorowano go nagrodą FIPRESCI na festiwalu w Wenecji, w San Sebastian wygrał wszystko, co możliwe do wygrania, a dystrybutorzy z całego świata chcieli kupić do niego prawa. Produkcją miał zachwycić się sam Federico Fellini. Angielska ścieżka dźwiękowa była według zachodnich krytyków gwarancją Oscara. Wtedy okazało się, że piosenki Lennona i McCartneya użyte w Yesterday były udostępnione warunkowo dla socjalistycznej kinematografii. Muzyka The Beatles znów oznaczała tylko niedościgłe marzenia. Ta książka jest więc opowieścią o snach i fantazjach, o tym, jak bardzo jej bohaterowie chcieli chociaż na chwilę wsiąść do żółtej łodzi podwodnej i Wisłą wypłynąć na oceaniczne wody, a pozostał im tylko ból głowy po ciężkim dniu. Mimo dokumentalnej formy Beatlesów w Polsce Macieja Hena czyta się jak znakomitą powieść.

Maciej Hen, Beatlesi w Polsce, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Żółta łódź podwodna w nurcie Wisły, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 212

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...