07.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #219 / Co się wydarzyło w Gnieźnie, pozostaje w Gnieźnie

Na miniaturach przedstawiany jest zawsze bez zarostu. I chyba nie chodzi o to, że, obejmując tron, miał czternaście lat. Otton III zapuścił potem brodę i wąsy, tak przynajmniej wynika z analizy pieczęci z jego podobiznami. Czy jego gładkie lico miało być nawiązaniem do greckich kanonów piękna, z Apollinem i Aleksandrem Macedońskim w tle? A czy broda była nie tyle oznaką wejścia w męski wiek, ile ukłonem w stronę germańskich wizerunków mężczyzn? Jest w postać Ottona III wpisana nie tylko ta niejednoznaczność.

W drugim tomie śmiałego projektu historycznego, w którym Przemysław Urbańczyk opisuje „niezwykłych gości Bolesława Chrobrego”, przypatrujemy się właśnie młodemu cesarzowi. Otto III – król i cesarz to opowieść o wielkiej wizji, która okazała się nierealnym marzeniem; o domniemanej świętości z całkiem realnym okrucieństwem w tle oraz o wymianie podarunków, która nie do końca się udała. Przemysław Urbańczyk – najlepsze pióro wśród archeologów i najlepszy archeolog wśród piszących – ponownie dostarcza czytelnikom tego, do czego nas przyzwyczaił. Jest to oczywiście umiejętność świetnej syntezy dotychczasowych ustaleń połączonej z nowatorskim spojrzeniem na zagadnienia, wydawałoby się, powszechnie i do znudzenia znane.

Syn swojej matki

Niezwykle cenny jest rys psychologiczny Ottona III, na który porywa się Urbańczyk. W tym celu nie tylko analizuje czyny dorosłego cesarza, ale przede wszystkim skupia się na dzieciństwie władcy. W nim zaś najważniejsze miejsce zajmować miała matka, która sama w sobie była postacią nietuzinkową. W osobie bizantyjskiej Theophano mieści się wybuchowa mieszanka uległości wobec dynastycznych planów Ottonów oraz kompleksów związanych z jej własnym pochodzeniem i marzeniami, których realizacja okazała się nieustanną walką o zachowanie indywidualności.

Otton I dla uwiarygodnienia swoich cesarskich ambicji dążył do powiązania więzami krwi swojego rodu z jedynymi legalnymi spadkobiercami Cesarstwa Rzymskiego, którzy rezydowali w Konstantynopolu. Dla Bizantyjczyków Otton I, Saksończyk, zbyt przypominał wciąż germańskiego barbarzyńcę, nie mogli jednak dłużej lekceważyć jego siły militarnej. Po dwóch zakończonych odmową prośbach o rękę bizantyjskiej księżniczki dopiero za trzecim razem Grecy wysłali Theophano. Ta matrymonialna transakcja miała w sobie coś z wielkopańskiej jałmużny i była policzkiem, co szybko zrozumiał Otton I. Pozyskana Theophano nie była Porfirogenetką, czyli księżniczką urodzoną w konstantynopolitańskim pawilonie porodowym, była tylko bratanicą żony wschodniego cesarza, przysłowiową piątą wodą po kisielu. Saksońscy panowie byli tym oburzeni i żądali jej odesłania. Otton I zrobił jednak dobrą minę do złej gry: doprowadził do ślubu Theophano ze swoim synem Ottonem II i z premedytacją zaklinał rzeczywistość, tytułując swoją synową „cesarzową małżonką”. Dzisiejszy czytelnik może tylko sobie wyobrażać, w jakiej atmosferze przyszło żyć młodej kobiecie z Bizancjum. Ostentacyjnie traktowana jako „wybrakowany towar”, krytykowana za nieznajomość germańskich zwyczajów, siłę mogła znaleźć jedynie w swoim greckim wychowaniu i kobiecości. Wstępuje w związek małżeński w 972 roku, mając szesnaście lat. Na przestrzeni lat 977–980, co roku rodzi Ottonowi II dziecko: trzy córki oraz parę bliźniąt. Z tej ostatniej dwójki przeżyje tylko chłopiec – Otton III. Theophano jako matka umacnia swoją pozycję na dworze, czego skutkiem jest jego opuszczenie przez obrażoną teściową, cesarzową-wdowę Adelajdę. W kronikach pisanych przez mężczyzn spotykamy jawnie niechętny opis Theophano. Thietmar uporczywie nazywa ją „Greczynką”, zaś Alpert z Metzu opisuje jako nieuprzejmą i gadatliwą. Ta ostatnia uwaga pozwala domyślić się, że żona Ottona II brała udział w obradach razem z mężem i zabierała głos, choć oczekiwano od niej, że będzie nieustannie siedzieć cicho w sypialni. Krytykowano ją za częste, bo codzienne, mycie się. W konsternację wprawiało używanie przez nią widelca, podczas gdy zwyczajowo jedzono przy użyciu rąk. Theopahno znalazła się w klinczu: z jednej strony była krytykowana za zbytnią światowość i wysoką kulturę, z drugiej strony wciąż podkreślano, że jest księżniczką „gorszego sortu”. Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak przekuć to wszystko w sukces: została cesarzową marzącą o odnowieniu Cesarstwa Zachodniego o jak największym zasięgu terytorialnym. Uporczywe podkreślanie przez nią w sztuce i tytułach równości Zachodu (na który została zesłana i którego stała się regentką) ze Wschodem (który ją „sprzedał” w nieuczciwej transakcji matrymonialnej) mogło być także jej osobistą odpłatą, wystudiowaną zemstą w tej światowej historii.

Urbańczyk podsumowuje:

Matka Ottona III na pewno nie zapomniała tego, co wpojono jej w dzieciństwie w Konstantynopolu, gdzie również kobiety nauczano „imperialnej ideologii” […]. Jako arystokratka na pewno została wychowana w szacunku dla tradycji wywodzonej co najmniej od czasów Konstantyna Wielkiego i musiała mieć utrwalone przekonanie, że to wschodnie cesarstwo było jedyną pełnoprawną kontynuacją politycznego dziedzictwa starożytnego Imperium Romanum. Podobnie jak wszyscy wykształceni ludzie końca I tysiąclecia wiedziała też, że to Italia z Rzymem była pierwotną kolebką i wielusetletnim centrum wspaniałej antycznej cywilizacji i symbolem jej świetności. Zdawała więc sobie sprawę z wagi politycznej kontroli nad eponimiczną kolebką cesarstwa, która była też siedzibą biskupów deklarujących mocą Piotrowej tradycji apostolskiej swoje zwierzchnictwo nad wszystkimi, coraz bardziej różnicującymi się wspólnotami chrześcijańskimi. Taką wizję świata wpoiła swojemu jedynemu synowi.

Krew z krwi

Jeśli postać Theophano przykuwa uwagę czytelnika, to, jak podkreśla Urbańczyk, życiorys Ottona III zasługuje na scenariusz filmowy. Porywany za młodu zarówno przez swoją babkę, jak i przez możnych, wychowywany w różnych miejscach (Italia i Germania), żyjący u boku wyrastającej ponad otoczenie matki – młody cesarz musiał być bacznym obserwatorem. Widział zarówno tępą siłę, jak i dworskie intrygi – obydwu miał później używać w trakcie samodzielnych rządów. Najciekawsze jednak jest to – i tu znowu ukłon w stronę autora książki, który potrafi dokonać takich ciekawych spostrzeżeń – że w jego otoczeniu były nieustannie kobiety: babka, matka, siostry. To one swoją „bezbronną siłą” nauczą go zawierać miękkie sojusze, zamiast preferować twarde rozwiązania. Będą pokazywać, że czas może być sprzymierzeńcem, a propagandowa sztuka dworska – miniatury, płaskorzeźby, pieczęcie – ma siłę dorównującą wygranym bitwom. Ciekawym tego przykładem jest „rozdawnictwo własnego imienia”, jak ciekawie ujmuje to Urbańczyk. Na przełomie roku tysięcznego Otton III uczestniczy w kilku chrztach, podczas których pełni nie tylko rolę dostojnego gościa, ale także ojca chrzestnego. Zgadza się także, aby dzieci podawane przezeń do chrztu przybrały jego imię. Zabieg ten powtarza zarówno w Wenecji, jak również w Polsce i na Węgrzech. Trzej młodzi książęta, swoiste nowe pokolenie władzy, będą od tej pory związani z państwem Ottona. Aby wskazać, jak ważne było nadawanie i noszenie imienia, niech świadczy przykład, że Mieszko I, doczekawszy się pierworodnego z Dobrawą, nazywa go właśnie imieniem swojego teścia. Był to subtelny, ale i jednoznaczny gest zawarcia sojuszu. I znów świetnie puentuje to Urbańczyk, gdy stwierdza:

Takie gesty niecodziennej przychylności najważniejszego z władców łacińskiej Europu sprawiły, że młodemu cesarzowi udało się metodami pokojowymi (!) to, czego nie osiągnęli siłą jego poprzednicy i następcy. Zbudował bowiem system państw sojuszniczych, rozciągnięty od Bałtyku do Adriatyku, bardzo wzmacniając tym samym wschodnie pogranicze cesarstwa. Pozwoliło to utworzyć militarną, polityczną i religijną zaporę przeciw potencjalnie groźnym wpływom bizantyńskim. Był to chyba największy, choć wyraźnie niedoceniany, sukces kontynentalnej polityki Ottona III.

Wszystkie oczy na Gniezno

Otton III i Bolesław Chrobry na pewno zetknęli się przed Zjazdem Gnieźnieńskim, choć właśnie to spotkanie jest wydarzeniem, które wzbudza najwięcej emocji. Spodziewałem się, że Przemysław Urbańczyk przedstawi czytelnikom jakieś nowe ustalenia albo wejdzie w niekończący się spór Thietmara i Galla Anonima (kto komu dał jakie podarunki – temat rozgryzany przez stulecia), ale autor zaskoczył mnie. Wymianę podarunków kwituje krótko:

W ceremonialne uroczystych spotkań ważniejsza była bowiem symbolika poszczególnych przedmiotów i gestów, która dzisiaj nie zawsze jest dla nas zrozumiała.

I to tyle odnośnie obdarowania się trzystoma pancernymi wojami, kopią włóczni świętego Maurycego, diademem cesarskim i Wojciechowymi relikwiami. Słowem: co wydarzyło się w Gnieźnie, pozostaje w Gnieźnie.

Urbańczyk objął szerszym spojrzeniem sam Zjazd. Pokreślił, że u Ottona III uderzało zupełnie nowe podejście do wschodnich rubieży cesarstwa. Zamiast je podbijać i traktować z góry, jak czynił to Otton I, młody władca wyciągał rękę do współpracy. Czy jest tu echo doświadczeń Theophano, która również była traktowana protekcjonalnie, pozostaje jedynie domysłem. Faktem jest, że Słowianie zajęli w myśli imperialnej Ottona III zupełnie nowe miejsce. Doszło do zmiany nazwy tych terenów. Wschodnie rubieże nie były już „Scythią” i „Sarmacją”, ale „Sclavinią”, czyli Słowiańszczyzną. Pierwotne nazwy podkreślały barbarzyńskość tych ludów, ale wraz z umieszczeniem spersonifikowanej Sclavini w postaci kobiety oddającej hołd cesarzowi wespół z Galią, Romą, Galią na miniaturze z tak zwanego ewangeliarza monachijskiego, tereny leżące na wschód od cesarstwa stały się wartościową częścią projektowanego, odrodzonego Imperium Rzymskiego.

Urbańczyk zaznacza, że wizyta Ottona w Gnieźnie musiała postawić Bolesława w stan napięcia i podejrzliwości. Jeśli cesarz gdzieś wyruszał, to raczej, żeby zdobywać ziemie, niż żeby odnawiać przyjaźnie. W tym ostatnim przypadku można było wysłać przecież swoich dyplomatów. Nieufność towarzyszącą Zjazdowi Gnieźnieńskiemu Urbańczyk odczytuje z zamieszania w opisie kronikarskim. Coś poszło nie tak, jak powinno, coś się próbuje niedokładnie ukryć, zbyt dużo tu improwizacji ‒ przekonuje autor. Zapatrzeni w wymianę podarunków w Gnieźnie zapominamy, że gród ten był jedynie przystankiem na trasie skrupulatnie zaplanowanej przez cesarski dwór. Szlak cesarskiego przemarszu tworzył pętlę, wiódł od Rzymu przez Gniezno, Magdeburg, Kwedlinburg, Akwizgran do Rzymu. Nic nie było tu przypadkowe. Na tej trasie Otton III oddawał hołd swoim poprzednikom (Henrykowi I pochowanemu w Kwedlinburgu, Ottonowi I w Magdeburgu, Karolowi Wielkiemu w Akwizgranie, a Ottonowi II w Rzymie), podkreślając, że jest ich spadkobiercą. Czas nie jest też przypadkowy. Rok tysięczny to przecież czas napięcia eschatologicznego ‒ świat oczekiwał ponownego przyjścia Chrystusa, a jednocześnie była to dwusetna rocznica odnowienia cesarstwa zachodniego przez Karola Wielkiego. Potrzebny był jeszcze wymiar sakralny – i tu pojawiło się Gniezno, a dokładnie relikwie nowego męczennika, biskupa Wojciecha, który prowadził swoją działalność zarówno w Gallii, Germanii, jak i Romie (Italii), a zmarł w Sclavinii.

Co zatem poszło nie tak? Nie zostało to powiedziane wprost, ale wydaje się, że nie udała się Ottonowi III translacja, czyli przeniesienie ciała męczennika z Gniezna do Rzymu. Bolesław Chrobry zapewne poznał „wartość” relikwii Wojciecha i nie zgodził się na ich odstąpienie. Zamiast całego ciała męczennika zgodził się jedynie na odstąpienie ramienia świętego. W tym targu relikwiami Otton nieznacznie przegrał. Nieznacznie, bowiem wizerunkowo byłoby na pewno lepiej, gdyby sprowadził całe ciało świętego, ale ramię było i tak znacznie atrakcyjniejsze od pozostałych części relikwii (na przykład nogi). Otton III mógł kontynuować przemarsz, mając ze sobą ramię świętego Wojciecha i nim błogosławiąc swoje rozległe państwo.

Przyznaję raz jeszcze, że właśnie za taką detektywistyczną robotę w obszarach, dla których źródła są nad wyraz skąpe, niezwykle cenię Przemysława Urbańczyka. Jasne, że ktoś może powiedzieć: „Eee… naciągane to wszystko”. Tak, zgoda. Ale jednocześnie nie sposób tej hipotezy, takiego właśnie odczytania, zlekceważyć. Oto bowiem historia raz jeszcze ożywa, a my możemy zastanawiać się „jak to było naprawdę”.

 

Przemysław Urbańczyk, Niezwykli goście Bolesława Chrobrego. Tom II. Otto III – król i cesarz, Toruń: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2022.

Brązowa okładka książki przedstawiająca posąg średniowiecznego władcy z mieczem

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Co się wydarzyło w Gnieźnie, pozostaje w Gnieźnie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 219

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...