09.11.2023

Nowy Napis Co Tydzień #228 / Z woli Archatrona

Stella Maris to miejscowość w stanie Wisconsin, w której znajduje się ośrodek opieki nad pacjentami z zaburzeniami psychicznymi. 27 października 1972 roku do zakładu przybyła

[…] biała kobieta pochodzenia żydowskiego, w wieku dwudziestu lat. Atrakcyjna, chyba anorektyczka. […] Pacjentka jest w trakcie przewodu doktorskiego na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Chicagowskiego. Zdiagnozowana jako schizofreniczka paranoidalna z wieloletnią etiologią omamów wzrokowych i słuchowych. Poprzednio leczona w zakładzie dwukrotnie.

Tak zaczyna się ostatnia powieść Cormaca McCarthy’ego (1933–2023), którą należy czytać razem z wydanym jednocześnie Pasażerem. Książki te przenikają się treściowo, mają wspólnych bohaterów: brata i siostrę, warto więc czytać je jedna po drugiej, ale inny rodzaj lektury też oczywiście jest dopuszczalny. Tajemniczy tytułowy pasażer z rozbitego i pogrążonego w wodach oceanu samolotu, którego chciał wytropić Bobby Western, okazał się ułudą, majakiem, postawionym na jego drodze nie wiadomo po co i przez kogo. Przygody Westerna są przetkane zapisem omamów na jawie jego siostry Alicii, w których główną rolę odgrywa Talidomidowy Dzieciak, rodzaj homunkulusa o łysej głowie i płetwach zamiast rąk. Jego złorzeczenia i bluźnierstwa towarzyszą Alicii, która zamierza zakończyć życie samobójczą śmiercią. Może to rodzaj obrony podświadomości przed targnięciem się na własne życie? Trudno powiedzieć.

Fabuła Stelli Maris jest prostsza – kolejne rozdziały są zapisem sesji terapeutycznych, jakie Alicia odbywa w zakładzie. Prowadzi po prostu rozmowy z lekarzem, który przedstawia się jako „doktor Cohen”, miejscowy psychiatra. Dowiadujemy się, że wiedzie spokojne, mieszczańskie życie u boku żony, ciesząc się rodzicielskim szczęściem. Zwyczajny Amerykanin. A ona? To rzeczywiście przypadek szczególny: genialna matematyczka, wybitna skrzypaczka, osoba o powikłanym życiu rodzinnym, uczuciowym i duchowym. Traumą, która zaważyła na jej życiu było zatrudnienie jej ojca w Projekcie Manhattan, a potem jego nagła dezercja ze świata wyrażona rozwodem, wyjazdem do Meksyku i samotną tam śmiercią. Dlaczego? Niewiele później na wywołany promieniowaniem nowotwór umiera matka, a dzieci trafiają do domu babci oraz niezrównoważonego psychicznie wujka. W tym świecie dla dziewczynki jedynym oparciem pozostaje Bobby, którego siostra kocha gorącą miłością. To uczucie na dalszych stronach powieści przybiera złowrogi, chorobliwy charakter.

Przed śmiercią rodziców dzieci nie były wychowywane w religii żydowskiej ani żadnej innej. Na pytanie psychiatry, czy ojciec był ateistą, Alicia odpowiada:

Nie wiem. Prawdopodobnie. Wydaje mi się, że wiarę człowieka uważał za część charakteru. Nie twierdziłby, że wiara – lub niewiara – w Boga to decyzja świadoma. Człowiek raczej albo jest wierzący, albo niewierzący.

Świat w Stella Maris, takim, jakim go poznajemy ze słów głównej bohaterki, to właśnie świat niewiary, nieogarnione i nieodgadnione, a do tego – nie do poznania i nie do opisania. Ponieważ Alicia jest matematyczką, dużą część jej rozważań zajmują dokonania wybitnych matematyków epoki, pojawiają się: Alexander Grothendieck, Pierre Deligne, Kurt Gödel, Georg Cantor i inni. Te dywagacje dotyczą możliwości matematycznego opisu świata, i więcej: odpowiedzi na pytanie: czy poza naszą istnieje jakaś inna rzeczywistość, dostępna tylko opisowi matematycznemu? Cormac McCarthy w ostatnich swoich nielicznych zresztą i zdawkowych wypowiedziach (był to pisarz stroniący od mediów i mówienia o sobie) dzielił się fascynacją światem nauki, a zwłaszcza własnymi próbami zgłębienia odpowiedzi na pytanie: czym jest świat? Jego ostatnie dwie książki to niewątpliwie próby poradzenia sobie z tym niepokojącym problemem.

A do jakich wniosków dochodzi młoda Alicia? Niewesołych. Po przypadkowym przeczytaniu książki Berkeleya, która spada dziecku z półki bibliotecznej pod nogi, zostaje zdeklarowana solipsystką:

Zakładam, że skoro świat jest naszym konstruktem, to rozmowa o nim pod kątem jego autonomiczności będzie sprawą dość śliską. To percepcja, a w takim przypadku nie wiem, co by oznaczało, że ma własne życie. Powiedziałabym, że raczej go nie ma. Ma nasze życie. A potem nie ma.

Ponury produkt naszej świadomości. Ale to nie wszystko.

Jeśli świat to horrendum, wówczas nie ma nic do naprawienia, a uchronić się można jedynie przed kontemplowaniem tego faktu.

I kilka sesji na kozetce dalej:

[…] wiedziałam to, czego nie wiedział mój brat. Że pod powierzchnią świata jest słabo skrywane horrendum, zawsze tam było. Że w samym rdzeniu rzeczywistości znajduje się głębokie i wieczne demonium. Wszystkie religie to rozumieją. To nie zniknie. A wyobrażenie sobie, że potworne wybryki naszego stulecia są albo incydentalne, albo się wyczerpały, to głupota.

Kumulacją takiego pojmowania rzeczywistości widzialnej i niewidzialnej jest wizja Archatrona, której doświadcza Alicia. Istoty niezgłębionej, przerażającej i okrutnej, „złowrogiego czegoś”, co czai się gdzieś w półmroku, za drzwiami. Ucieczką przed nim ma być targnięcie się Alicii na swoje życie. „Okrutny bóg” przypomina gnostyckiego demiurga odpowiedzialnego za stworzenie widzialnego świata skażonego złem. I taki ten powieściowy świat jest w istocie – wizja McCarthy’ego czerpie z gnozy, która już u samych początków chrześcijaństwa proponowała odmienną wizję Boga, człowieka, jego celu, także przeznaczenia świata. Stała się wtedy pociągająca dla wielu. I – jak się okazuje – trwa nadal w literaturze, i to literaturze klasy najwyższej, bo do takiej zaliczam cały dorobek Cormaca McCarthy’ego.

Stella Maris i wydany w tym samym czasie Pasażer to proza zdecydowanie obca wizji opartej już nawet nie na Nowym, ale także na Starym Testamencie, tak bliskim przecież amerykańskiej tradycji literackiej. Choćby wizji człowieka z Psalmu 8:

Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców,
księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził:
czym jest człowiek, że o nim pamiętasz,
i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz?

Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich,
chwałą i czcią go uwieńczyłeś.
Obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich;
złożyłeś wszystko pod jego stopy.

Taka antropologia jest nieobecna w pisaniu McCarthy’ego, trudno szukać na tych stronach Boga, który w jakikolwiek sposób troszczyłby się o człowieka. Archatron niepodzielnie spełnia swą okrutną wolę, dzieli i rządzi. A ludzie? Ich nie ma, nie liczą się wcale. Swoją drogą ten konstrukt przypomina jako żywo okrutne istoty stworzone przez H.P. Lovecrafta. Może to wspólne miejsce urodzenia, Providence w stanie Rhode Island, miało jakiś szczególnie fatalny wpływ na ton prozy obu pisarzy?

I jeszcze jedna próba odczytania obu ostatnich powieści Cormaca McCarthy’ego. Z dialogów pacjentki w Stella Maris dowiadujemy się, że Bobby Western nie żyje. Zginął podczas rajdu Formuły 2 w Europie. Z kolei z fabuły Pasażera wynika, że to Alicia nie żyje, bo popełniła samobójstwo (jak zresztą zamierzała). Kto tu naprawdę jest martwy? Czy czasem nie jest tak, że wszystkie chaotyczne przygody Bobby’ego Westerna, jego szamotanina z życiem, to tylko wizje pogrążonego w śmiertelnej śpiączce mężczyzny? Alicia mówi, że Bobby nie miał lęku wysokości, ale bał się głębiny. W Pasażerze, powieści, której to on jest bohaterem, okazuje się właśnie głębinowym nurkiem.

Cormac McCarthy, Stella Maris, tłum. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Z woli Archatrona, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 228

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...