Nowy Napis Co Tydzień #235 / Kto zabił Annę Radomską?
Spotkanie po latach Macieja Sieńczyka to książka z całą pewnością niezwykła w dosłownym tego słowa znaczeniu – zgodnie z czytelną do granic tautologii parafrazą słowotwórczą „niezwykły” to bowiem taki, który nie jest zwykły/zwyczajny; nie mieści się w obowiązującym paradygmacie, wykracza poza przyjęte schematy i konwencje. Na czym polega zatem niezwykłość Spotkania po latach? Po pierwsze, książka ta nie przypomina żadnej innej – poza wcześniejszymi dziełami tego samego autora
Wobec takiej kumulacji niezwykłości czytelnik staje przed wyborem, który sprowadza się do prostej formuły wyrażonej w tytule głośnej komedii Sylwestra Chęcińskiego: kochaj albo rzuć. Albo zaakceptuje oryginalny styl i niezwykły świat Sieńczyka, albo odrzuci jego dzieło jako ekscentryczny eksperyment formalny, jako gatunkowo-stylistyczną, pokraczną hybrydę. Nie sposób bowiem czytać Spotkania po latach z przyzwyczajenia jako ciągu dalszego, kontynuacji, jako czegoś pokrewnego, w podobnym stylu (kind of). W obliczu tak kategorycznego wyboru wszelka rekomendacja, nie mówiąc już o próbach czytelniczej agitacji, byłaby chyba niestosowna, dlatego dopuszczalne w tej sytuacji wydaje się co najwyżej osobiste świadectwo czytelnika.
Wyznam więc wprost i bez ogródek: kupiłem książkę Macieja Sieńczyka – dosłownie i w przenośni. Zapłaciłem za nią 79,90 zł brutto, co biorąc pod uwagę jej znaczną objętość i fabularną obfitość uważam za cenę uczciwą (20 groszy za rysunek plus narracja w gratisie). Od początku kupiłem też konwencję narracyjną tej opowieści, usytuowaną gdzieś na pograniczu świata realnego i fantasmagorii. Ostre wydają się tu tylko kontury fabularne. Główny bohater odwiedza parę znajomych – anonimowe małżeństwo z dwojgiem dzieci: synem Żwirkiem i córką Niną. Pretekstem do spotkania po latach jest nowe mieszkanie gospodarzy – jeszcze nie do końca urządzone, ale wreszcie własne, wymarzone. Na program tej kameralnej parapetówki składa się poczęstunek („który, nawiasem mówiąc, mógłby być bardziej obfity jak na tak długą rozłąkę”)
Wtedy to zamyślenie lub raczej półsen, w którym tkwiłem chyba od dłuższego czasu, zaczął się rozprzęgać. Zrozumiałem, że choć rozmowa docierała do moich uszu, to w żadnym wypadku nie mogłem być jej uczestnikiem.
Właśnie z tego „zamyślenia lub raczej półsnu”, z zakamarków podświadomości bohaterów pochodzą nieprawdopodobne „opowieści dziwnej treści”, pełniące funkcję fatyczną (przełamanie pierwszych lodów między dawno niewidzianymi przyjaciółmi) i ludyczną (zajęcie dziatwy zabawą „przyjemną i pożyteczną”), ale będące też chyba seansem psychoanalitycznym ich narratorów. I tak słyszymy tu na przykład o sztucznych rękach, umożliwiających grę na pianinie osobom pozbawionym jakichkolwiek zdolności muzycznych; poznajemy historię małego chirurga, który w wieku trzech lat usunął babci chory ząb, a mając lat sześć, przeprowadził swoją pierwszą, zakończoną sukcesem, operację na otwartym sercu; ukazującego się w latach 1977–1982 dziadka z chmur, będącego „wyrazem lęku i niepewności społeczeństwa wobec narastających trudności w zaopatrzeniu”, czy niejakiego „Żaróweczki”, którego ciało około pięćdziesiątego roku życia zaczęło wydzielać przepiękną woń; dydaktyczny charakter mają opowieści o urwisie, który ukradł dwa jabłka, oraz o łakomym chłopcu, który zyskał przydomek „Pękate”, i jego rosyjskim odpowiedniku, „Baloniuszy”. Również rodzinny spacer po okolicy obfituje w niesamowite przygody, spotkania i opowieści. Głównego bohatera przede wszystkim frapuje zagadka śmierci Anny Radomczyk oraz to, jaki związek z tą sprawą ma tajemniczy mężczyzna z pustym, dziecięcym wózkiem. Poza tym przyjaciele spotykają Ormian tańczących przed osiedlową restauracją; kobieta w sari o nazwisku Kozłowska opowiada im historię swojego dzieciństwa pozbawionego miłości; spotkany na działkach ogrodowych mężczyzna o przezwisku „Altan” wspomina przedziwną dziewczynkę, która nóżką nadawała komunikaty w alfabecie Morse’a.
Opowieść są nie tylko niesamowite, ale również egzotyczne – oprócz wspomnianych Ormian pojawiają się w nich Metysi, Hindusi, a nawet żona bułgarskiego cara, piękna księżniczka Benzakne. Reguły ich dystrybucji są zróżnicowane. Czasami przywoływane są na podstawie swobodnych asocjacji, na przykład przyjaciel stojący na stercie starych ubrań w hali magazynowej przywodzi na myśl historię Lucasa-Robinsona, którego w dość osobliwy sposób rodzina wyleczyła z choroby alkoholowej. Innym razem są one opowiadane przez przygodnie napotkane osoby w formie pokątnej legendy, szemranej pogłoski, plotki. Stary furtian za 15 złotych objaśnia na przykład grupie spacerowiczów pochodzenie kamiennych nóg (opowieść o nawiedzającym dzieci nocami w roku 1978 namiestniku Kraju Warty Arturze Greiserze), a przyjaciel opowiada o „niekochanych mężczyznach”, którzy wraz z pierwszą gwiazdką wychodzą z zarośli (tylko w lasach Białostocczyzny żyje ich podobno około dwudziestu). Czasami ciekawą postać o niebanalnej osobowości i intrygującej historii udaje się spotkać osobiście, i to w miejscach zupełnie nieoczekiwanych. Na podmiejskim przystanku autobusowym siedzi mężczyzna „o powierzchowności byłego sportowca”. To nie kto inny jak sam Andrzej Brzozowicz – nauczyciel, który w roku 1979 podjął śmiałą próbę przepłynięcia wpław Atlantyku po to, aby zebrać fundusze na budowę sali gimnastycznej w swojej szkole w Janowie. Niekiedy fantastyczną narrację uruchamia jakiś artefakt, pomnik, tablica pamiątkowa (historia szlaku bojowego „Różowej Dywizji” w Dąbrówce).
Kompozycja tych fabuł jest zupełnie kalejdoskopowa, a zasada ich wzajemnego wynikania ukryta jest w zakamarkach podświadomości bohaterów. Brak paginacji w książce sprawia dodatkowo, że czytelnik może poczuć się jak uwięziony w pętli czasu, w której to, co było, zdarzy się dopiero za chwilę, a to, co dzieje się właśnie na naszych oczach, miało już miejsce w przeszłości i niewykluczone, że powtórzy się jeszcze. Jedyną pewnością, jaką oferuje nam Sieńczyk, jest brak jakiejkolwiek pewności i gwarantowane zaskoczenie – dlatego sugerowana na wstępie gra w „co będzie potem” jest o tyle bezpieczna, że z pewnością nie wyłoni ona zwycięzców.
Autor nie daje nam także żadnego mocnego oparcia stylistycznego. W Spotkaniu po latach pojawiają się co prawda pewne tropy intertekstualne, ale są one – jak już wspomniałem – dyskretne i nieoczywiste. Niesamowite historie opowiadane w czasie spotkania po latach oraz orientalny sztafaż niektórych z nich mogą nasuwać skojarzenia z przygodami Alicji w krainie czarów czy Baśniami tysiąca i jednej nocy. Z kolei prostoduszna narracja wyraźnie utrzymana w poetyce naiwnej przywołuje adresowaną do młodzieżowego odbiorcy literaturę dydaktyczną lat osiemdziesiątych, choćby przygody sławnego kapitana Żbika. Weźmy na przykład ten fragment, opisujący pojmanie tajemniczego człowieka z wózkiem:
Uciszyłem przyjaciół, mówiąc, że odtąd musimy poruszać się bardzo ostrożnie. Spojrzeli trwożnie, podczas gdy ja lustrowałem okolicę w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa. Zwróciłem uwagę na murek sterczący pośród rozgrzebanej budowy. Łatwo wyobrazić sobie moje uczucia, gdy w jego załomie ujrzałem przycupniętego człowieka. Mężczyzna z wózkiem! – przemknęło mi przez myśl.
Spacerowi po zdegradowanych zakątkach podmiejskiej przestrzeni (opuszczone magazyny, stara kopalnia piasku, nieużytki, ogródki działkowe) towarzyszy obsesyjnie powtarzane przez narratora pytanie, które wyznacza jednocześnie rytm tej dziwacznej marszruty: kto zabił Annę Radomską? – dla osób urodzonych w poprzednim stuleciu pobrzmiewa w nim lejtmotyw kultowego serialu z lat dziewięćdziesiątych, Miasteczko Twin Peaks w reżyserii Marka Frosta i Davida Lyncha, z niesamowitą muzyką Angela Badalamentiego
Żaden z tych tropów nie jest jednak wyraźny i nie prowadzi do żadnego konkretnego celu. Sieńczyk wodzi nas raczej na pokuszenie łatwych skojarzeń i oczywistych nawiązań, po to tylko, aby już po chwili wymknąć się w rejony zupełnie nieoczekiwane, sobie tylko wiadome i właściwe. W rezultacie fabuła jego książki gotuje się niespiesznie w sosie własnym, z wyraźną domieszką groteski, purnonsensu i surrealizmu.
Również rysunek Sieńczyka bliski jest technice kolażu wykorzystującego swobodnie kojarzone elementy popkulturowe. Sam autor nie ukrywa swoich inspiracji polską sztuką ludową, prymitywizmem czy sztuką użytkową schyłkowego PRL. Anegdotyczna jest też jego pasja zbieracza – w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” przeprowadzonym przez Paulinę Reiter przyznał się na przykład do kolekcjonowania sztucznych nóg kupowanych na warszawskich targach staroci
W wydanej w roku 2012 książce Wyjście z getta,będącej zapisem trzynastu rozmów z twórcami komiksu, teoretykami oraz czytelnikami, wyartykułowany został głośno postulat wyprowadzenia tego gatunku z kulturowego marginesu, na jakim znajduje się w rodzimym obiegu czytelniczym niezmiennie od początku swojego istnienia; zrobienia wyłomu w murze, jakim kultura komiksowa została szczelnie odgrodzona od oficjalnego życia kulturalnego współtworzonego przez takie dziedziny sztuki jak literatura, film czy malarstwo
Ani w literaturze, ani w malarstwie nie byłem dobry, a te wszystkie cechy, które w jednym i drugim obszarze były mankamentami, w komiksie stały się czymś ciekawym i – przynajmniej tak mi się wydaje – oryginalnym
Miejski artysta ludowy. Rozmowa z Maciejem Sieńczykiem, twórcą komiksowym i ilustratorem [w:] S. Frąckiewicz, Wyjście z getta, s. 253. [6].
Właśnie ta synteza literatury i malarstwa, to pogranicze sztuk – na którym komiks znajdował się notabene od swego zarania i na którym znajduje się również dzieło Sieńczyka – jest szansą na zrealizowanie postulatu „wyjścia z getta”. Niemal idealny balans rysunku i tekstu – w książce jest 408 rysunków (nie licząc okładki i karty tytułowej), 368 fragmentów narracyjnych i 51 dymków dialogowych – sprawia, że Spotkanie po latach może być adresowane zarówno do miłośników literatury, jak i fanów komiksu, że można je zarówno czytać, jak i oglądać.
Skoro według rozmaitych prognoz kultura popularna zdominowana zostanie niechybnie przez formy wizualne
Maciej Sieńczyk, Spotkanie po latach, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.