10.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #142 / Trzydziestoletnie trwanie jednego roku

Co po demokracji, gdy kryzys gospodarczy z 2008 roku mocno nadszarpnął zaufanie ludzi do instytucji, a Europa wydaje się wyprana z idei? Świat wybrał kurs kolizyjny z nadchodzącą katastrofą – jest ona wyczuwalna, choć może trudna do jednoznacznego zdefiniowania. Międzynarodowy ład – jak się okazuje – nie został dany raz na zawsze, a kolejne nagłówki serwisów informacyjnych niemal codziennie o tym przypominają. „Rośnie krytycyzm istniejących zasad wolnego handlu, demokracji i globalizacji, podstaw idei, które dały paliwo zmianom w Europie Środkowej w 1989 roku” – piszą autorzy książki 1989. Jesień Narodów. I proponują: sprawdźmy, o co walczono ponad trzydzieści lat temu, bo jest to dobry dystans, aby spojrzeć na nas samych. Czy zrozumieliśmy sens przemian Jesieni Narodów? Roztrwoniono uzyskane zdobycze? A być może zbyt pospiesznie odtrąbiono zwycięstwo, zaś obecny kryzys ma swoje korzenie właśnie w procesie odsuwania komunistów od władzy i w pierwszych decyzjach wolnych już rządów?

1989, czyli gdzie?

W książce Adama Burakowskiego, Aleksandra Gubrynowicza oraz Pawła Ukielskiego poddano analizie sześć przypadków państw, które dokonały w 1989 roku zmiany reżimu rządzącego: Bułgarię, Czechosłowację, Niemiecką Republikę Demokratyczną, Polskę, Rumunię i Węgry. Wszystkie te kraje przed 1989 rokiem należały do Układu Warszawskiego oraz Rady Wzajemnej Pomocy i Gospodarki (RWPG). Wszystkie te kraje oraz te, które z nich powstały (Niemiecka Republika Demokratyczna i Republika Federalna Niemiec dokonały zjednoczenia, zaś Czechosłowacja podzieliła się na Czechy i Słowację) po roku 1989 wstąpiły do NATO oraz do Unii Europejskiej. Podobna przeszłość, podobne wybory po Jesieni Ludów, a jednak każdy z tych krajów podjął z czasem odmienne decyzje, które dały wyraźne skutki. Co innego znaleźć się choćby w Niemczech, a w Rumunii. Odmienność poziomu życia jest oczywista. Autorzy książki próbują odpowiedzieć, dlaczego tak się stało. Do analizy wydarzeń 1989 roku przyjęto konkretny schemat. W pierwszej kolejności przedstawiono sytuację przed upadkiem władzy komunistycznej, następnie w trakcie roku 1989, aby wyłuszczyć konsekwencje Jesieni Narodów oraz dziedzictwo poprzedniego ustroju. Sześć rozdziałów pozwala czytelnikowi na samodzielne zauważenie odmiennych rozwiązań podjętych przez poszczególne państwa-bohaterów. Nie bez przyczyny wspomniałem o samodzielnym wnioskowaniu czytelnika w trakcie lektury, ponieważ dopiero ostatni rozdział zawiera odautorską refleksję. Daje to ciekawy efekt, gdy czytelnik w trakcie niespiesznej drogi przez strony tworzy własną siatkę przecięć, zależności, idei. Rozdział ostatni bynajmniej niczego nie narzuca. Wydaje się, że autorzy raczej inspirują do dalszych pytań, niż udzielają ostatecznych odpowiedzi. Do tego argumentu przyjdzie nam jeszcze powrócić. Warto dostrzec jeszcze jedną ciekawą rzecz. Autorzy zastanawiają się nad pojęciem „Europy Środkowo-Wschodniej”, które przecież przez lata utrzymywało się w literaturze historycznej i socjologicznej, a obecnie zanika na rzecz pojęcia „Europy Środkowej”. Dyskusja na temat granic Mitteleuropy, rozpiętej pomiędzy Niemcami a Rosją, jest daleka od rozstrzygnięcia . Autorzy na potrzeby 1989. Jesieni Narodów przyjęli, że omawiany obszar sześciu państw nazywać będą Europą Środkową, czym, być może nieświadomie, udzielili odpowiedzi na znaczenie przemian: zdecydowanie wybrano Zachód.

Rok cudów

Annus Mirabilis, cudowny rok – jak czasem określa się koniec komunizmu – przebiegał różnie w przedstawianych państwach i nie sposób w recenzji każdemu poświęcić należytego mu miejsca. Siłą wyboru decyduję się na Polskę, „od której wszystko się zaczęło”, jak podkreślają Burakowski, Gubrynowicz i Ukielski. Ale też dlatego, że choć historia jest znana, to wciąż czyta się ją jak scenariusz sensacyjnego filmu. Dość powiedzieć, że w trakcie lektury znów dałem się wciągnąć w wir wydarzeń i przypatrywałem się – jakbym poznawał to pierwszy raz – nieoczekiwanym zwrotom akcji i zaskakującym woltom poszczególnych bohaterów. Jest coś uniwersalnego w historii prowadzącej do Okrągłego Stołu, jakiś fantastyczny geniusz zakrętu dziejów. Coś arcypolskiego, co uwidacznia się również w innych naznaczających nadwiślańską tożsamość wydarzeniach, jak choćby powstania. Zarówno z nimi, jak i z historią otulającą Okrągły Stół mam tak samo: przeczytawszy raz na jakiś czas te arcypolskie zakręty historii, te nadwiślańskie wyjścia poza opresyjność terroru historii, gdzie wszystko zdaje się być z góry napisane – zapalam się. Ale to raz na jakiś czas. Jeśli miałbym pogrążyć się w tych przełomowych wydarzeniach na dłuższy czas lektury i studiów, wiem, że by mi to obmierzło. Schwytany zostałbym w pułapkę rozliczeń, roztrząsań, wzajemnych pretensji i raz jeszcze czapka z pawich piór zamieniła by się w sznur. Jeśli nadmiernie uzewnętrzniam się tutaj, to również dlatego, że czuję się sprowokowany rozdziałem dotyczącym Polski. Ta historia – choć niby znana na wylot – raz jeszcze jest napisana w sposób, który porywa czytelnika. Na pewno składa się na to charakterystyka komunizmu nad Wisłą. Nie odpowiadał ideałowi spoczywającemu pod Moskwą, przeciwnie: zachował pewne ustępstwa wobec charakteru Polski. Wariant ten utrzymał mimo wszystko powściągliwą relację z Kościołem, zrezygnował z kolektywizacji na wzór radziecki oraz utrzymał margines własnej działalności gospodarczej. Ciekawym jest stwierdzenie autorów, że po 1956 roku powstała próżnia w symbolice narodowej. Starą częściowo odrzucano lub modyfikowano, a nowa nie chciała się przyjąć. Dosyć dobrze pokazują to zdania, które warto przeczytać kilkakrotnie, aby wydobyć z nich pełne bogactwo znaczeń:

Również członkowie partii, jeżdżąc za granicę, mogli się naocznie przekonać, że beneficja, z jakich korzystają w Polsce, mają się nijak do standardu oferowanego przez państwo zwykłemu emerytowi, nie wspominając już o poziomie życia zachodnioeuropejskich elit. […] Starzy towarzysze partyjni nierzadko z niepokojem musieli zatem obserwować, że to, co udało się im w życiu osiągnąć, zupełnie nie przekonuje ich własnych dzieci, które albo decydują się na emigrację, albo też włączają się w działania nabierającej rozpędu opozycji. Stan, w jakim znalazła PRL, na niektórych z nich wymusił ewolucję światopoglądu, która czasem kończyła się aktywnym wsparciem opozycji.

Autorzy zamieszczają szereg interesujących stwierdzeń, jak na przykład to, że Komitet Obrony Robotników „był pierwszą organizacja opozycyjną, która odeszła od tradycji konspiracji”. Czy i na tym polegała siła KOR – pojawia się pytanie na marginesie – że zagrano odmienną niż dotychczasową w polskich dziejach kartą? Że zamiast pseudonimów pojawili się konkretni ludzie z imionami i nazwiskami, a w dodatku adresami zamieszkania? Podobnie dostrzeżona jest rola kina moralnego niepokoju, niespotykanego w krajach bloku wschodniego, czy rola kabaretów (i na szczęście uniknięto w opisie nieszczęsnych sformułowań w stylu „najweselszego baraku”). Cała narracja prowadzi oczywiście do punktu kulminacyjnego, jakim były obrady Okrągłego Stołu i do najważniejszego, wiszącego w powietrzu pytania o „zdradę w Magdalence”, na które autorzy odpowiadają w sposób wysmakowany:

Z tego, co wiemy obecnie o obradach Okrągłego Stołu i towarzyszących im wydarzeniach, wynika, że nie był to, jak to często później przedstawiano, jedynie teatr mający na celu nadanie legitymizacji decyzjom, które zapadły wcześniej w węższym gronie. Gdyby tak było, obrady prawdopodobnie miałyby inny, mniej burzliwy przebieg i zakończyłyby się rezultatem mniej satysfakcjonującym dla opozycji. Tymczasem w czasie dwóch miesięcy rozmów udało się wypracować szeroki kompromis możliwy do akceptacji nie tylko przez obie zainteresowane strony, ale również społeczeństwo. Prawdopodobnie mniej byłoby również spontaniczności w wypowiedziach poszczególnych osób.

Piękne są to zdania i jak napisałem wcześniej, do wielokrotnego smakowania. Jeśli zwracam na to uwagę, to również dlatego, by podkreślić, że autorzy piszą bez zacietrzewienia, bez szastania wielkimi słowami, a raczej z należytym dystansem. Nie znaczy to jednak, że nie przemycają swojej oceny wydarzeń. Do takich należy z pewnością opisywana tak zwana afera Rywina. Czy pytania: czy 4 czerwca 1989 roku (dzień częściowo wolnych wyborów parlamentarnych) skończył się w Polsce komunizm, zaś w grudniu 2002 (gdy opublikowano w „Gazecie Wyborczej” artykuł Przychodzi Rywin do Michnika) skończył się postkomunizm – nie są tylko ćwiczeniami z myślenia historycznego?

 

Dlaczego tak się skiepściło?

Bułgaria, Czechosłowacja, Niemiecka Republika Demokratyczna, Polska, Rumunia, Węgry – sześć przypadków odebrania władzy komunistom i przejścia na demokrację. Każde z państw wybrało inną drogę rozliczenia z komunizmem. Każde także osiągnęło cele, które niegdyś wydawały się mrzonką – przyjęcie do NATO i UE. Po trzydziestu latach od 1989 roku zdążyło pojawiać się nowe pokolenie, dla którego swoboda przemieszczania się po Europie, wolny handel, własna działalność gospodarcza, a nawet artystyczna, wreszcie prawa wyborcze, są zupełnie naturalne. Innego świata nie znają. A jednak wyczuwalne jest rozczarowanie zastanym porządkiem. Dołączenie do NATO i UE nie przyniosło „powszechnego szczęścia”, nie stało się lekarstwem na wszelkie zło.. Dodatkowo proces transformacji ustrojowej przebiegał bardzo różnie, często prowadząc nawet do pytania, czy rzeczywiście w pełni się on odbył (na przykład nieprzejrzysta, tak zw ana „dzika” prywatyzacja). Czy Annus Mirabilis okazał się jednak rozczarowaniem?

Ostatni rozdział to próba zdefiniowania źródeł krytyki wobec zdobyczy Jesieni Narodów. To właśnie tu autorzy pozwalają sobie po sześciu potężnych rozdziałach, które opisywały pojedyncze państwa, na przedstawienie nieoczywistych analogii i pewnych podobieństw pomiędzy nimi. Spośród odpowiedzi na źródła rozczarowania na kilka chciałbym zwrócić uwagę, bynajmniej nie wyczerpując inwencji tria: Burakowski, Gubrynowicz i Ukielski. Dlaczego reformy były tak powolne, choć Okrągły Stół był takim eksplozyjnym wydarzeniem? Właśnie dlatego! Upraszczając: wiedziano, jak nie chciano żyć i wiedziano, jakie są pragnienia, zabrakło jednak odpowiednio wykształconego zaplecza, które mogłoby przeprowadzić proces transformacji ustrojowej. Niestety, w dużej mierze uczono się na błędach.

Miało to jednak dramatyczny wpływ na postrzeganie wydarzeń z 1989 roku, gdyż oszustwa i błędy w prywatyzacji wydarzały się już po upadku komunizmu, czyli pod nowymi rządami, co w oczach opinii publicznej czyniło ją odpowiedzialnymi za nie. Narastało przekonanie, że to pozorne przymykanie oka ma oszukańcze praktyki byłych członków nomenklatury nie było czystym zbiegiem okoliczności, ale efektem tajnego porozumienia zawartego rzekomo między komunistami a wyłaniającą się nową elitą władzy. Nie tylko kosztowało to nowe rządy utraty wiarygodności, ale także podważało moralny fundament nowego ustroju. Trudno było bronić etycznych podstaw transformacji, gdy funkcjonariusze starego reżimu (często odpowiedzialni za zbrodnie popełnione w czasach komunistycznych) nie tylko pozostawali bezkarni, ale wręcz szybko się bogacili.

Wobec takich rozważań powraca pytanie o to, czym był rok 1989: rewolucją, transformacją czy jednak restauracją? Wydaje się, że więcej argumentów przemawia za rewolucją, choć nie w pełni zgodną z definicją. Kluczowym elementem jest tu odrzucenie władzy komunistycznej. A z drugiej strony – w trakcie Jesieni Narodów nie nastąpiło całkowite (poza NRD) odejście od istniejącego porządku państwowego. Stara biurokracja nie została całkowicie zastąpiona nową, raczej pozostała obecna w jakimś stopniu w strukturach państwa. Zabrakło także siłowego przejęcia władzy, gdyż większość aktorów politycznych wydarzeń podjęło próbę jakiegoś porozumienia lub wypracowania procesu oddawania władzy. Jeśli Jesień Narodów jest rewolucją, to zupełnie inną niż ta, którą znamy z podręczników. Czy właściwe będą zatem pojęcia transformacji czy restauracji, musi zadecydować o tym czytelnik.

Wiele pytań pada na kartach książki 1989. Jesień Narodów i przynajmniej kilka nie daje czytelnikowi spokoju. Na tym też polega wartość książki Adam Burakowskiego, Aleksandra Gubrynowicza oraz Pawła Ukielskiego. Po lekturze czytelnik mimowolnie zaczyna snuć swoje własne wspomnienia, spoglądać wstecz na swe „trzydziestoletnie życie na wolności”. Jest zatem momentami refleksyjnie, czasem nostalgicznie, innym razem polemicznie. Z pewnością na docenienie zasługuje ogólny ton narracji – rzeczowe opisanie najnowszej historii, ale bez ostatecznego narzucania jej interpretacji z wysokości uniwersyteckiej katedry. Na koniec czeka czytelnika ciekawa niespodzianka: dosłownie na ostatnich stronach autorzy nie używają już terminu „Europa Środkowa”, choć tyle miejsca poświęcili uzasadniając jego wybór, a powracają do terminu, który wcześniej odrzucili, czyli „Europa Środkowo-Wschodnia”. Zabrakło uważnej korekty czy mimowolnie udzielono odpowiedzi na jedno z istotnych pytań?

 

Adam Burakowski, Aleksander Gubrynowicz, Paweł Ukielski, 1989. Jesień Narodów, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Trzydziestoletnie trwanie jednego roku, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 142

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...