08.02.2024

Nowy Napis Co Tydzień #240 / W poszukiwaniu środka. O poezji Józefa Barana

Wprowadzenie

Czy otrzymaliście kiedyś list z nieba?
Bo ja tak.
Co prawda nie był to list z samego nieba, ale z Paryża. I nie od Pana Boga, ale od Sławomira MrożkaJ. Baran, S. Mrożek, Scenopis od wieczności (listy), Poznań 2014, s. 5.[1].

Tymi słowami Józef Baran rozpoczyna Wstęp do wydanego w 2014 roku Scenopisu
od wieczności
– zbioru listów wymienianych przez debiutującego wówczas poetę z powszechnie cenionym Sławomirem Mrożkiem, mistrzem, jak zwykł go w tej korespondencji nazywać autor Naszych najszczerszych rozmów. W swoim krótkim życiu otrzymałem niewiele papierowych listów, natomiast sposób istnienia korespondencji elektronicznej pozbawia ją skrzydeł, więc o locie z nieba nie mogłem nawet myśleć. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Mimo to niedawno w skrzynce odbiorczej pojawił się e-mail, który sprawił, że mimowolnie uniosłem się z fotela. Wiadomość ta nie pochodziła ani z nieba, ani z Paryża, lecz z redakcji „Nowego Napisu”, a w niej znajdowały się trzy nieopublikowane jeszcze wiersze poety nierozerwalnie związanego z kulturą ludową.

Czytelnik, czekający na kontakt z poezją, musi wybaczyć tę krytycznoliteracką introdukcję. Jest to bowiem sytuacja wymagająca mówienia szerzej.

W przywołanym już wstępie Baran pisał:

Właśnie! Sęk w tym, że debiutant korespondował wtedy [w 1974 roku – K.U.] z Mistrzem, więc starał się mu dorównać, co dawało niekiedy dobre rezultaty (sprężał się intelektualnie), a niekiedy grzeszące naiwnością (gdy sprężał się ponad miarę). Czasami po prostu ta poprzeczka korespondencyjna ustawiona była za wysoko i uczeń, chcąc ją przeskoczyć z równą lekkością co Mistrz, skakał pod poprzeczkąTamże, s. 10.[2].

Jak dwudziestosiedmioletni wtedy Baran, tak dwudziestosiedmioletni ja staję przed powagą mistrza, starając się sięgnąć do wyżyn myśli zawierających się w jego piśmie. Myśli, które, choć w izolacji od całości twórczości wciąż zachwycają, pełnię piękna zyskują dopiero osadzone w horyzoncie znaczeń przywoływanych latami przez poetę.

Przebywając na uboczu

Twórczość poetycka Józefa Barana jawi się jako niezwykle trudna do hasłowego przedstawienia. Pisarz pochodzący z Borzęcina, niewielkiej wsi, której ziemia wydała dwóch wybitnych literatów, nie daje się łatwo kategoryzować.

Niewątpliwie ważnym punktem jego liryki jest rodzinna wieś, w której pośród ciężko pracujących chłopów, sam wykonując powierzone mu zadania, podejmował rolę poety:

W ogóle dużo czytałem. Przy krowach połykałem jedną książkę na dzień, a wcześniej chodziłem za wujkami z Bajką o rybaku i złotej rybce i prosiłem, żeby mi poczytali. […] Oglądałem kolorowe ilustracje Szancera, które działały na moją wyobraźnię…Stan miłosny… przerywany. Z poetą Józefem Baranem, tuż przed Wielkanocą A.D. 2016, rozmawia Jakub Ciećkiewicz, taksówkarz nr 256 [w:] Literackie kosmografie Józefa Barana, Kraków 2018, s. 15.[3].

Regularne wracanie autora do miejsca, gdzie „słychać zewsząd / brzęczenie dzwoneczków prosa”J. Baran, Lipcowa niedziela w Borzęcinie, https://literatura.wywrota.pl/wiersz-klasyka/44900-baran-jozef-lipcowa-niedziela-w-bozecinie.html [dostęp: 23.05.2023].[4], nie czyni go reprezentantem nurtu chłopskiego, choć niejednokrotnie pojawiały się próby stawiania Barana w jednej linii chociażby z zapomnianym już dziś Tadeuszem Nowakiem. Wieś, choć obecna w wierszach autora Naszych najszczerszych rozmów, nie stanowi bezwzględnego centrum tej poezjiNajwięcej tekstów [poświęconych Borzęcinowi – K.U.], bo czterdzieści, pochodzi z debiutanckiego tomiku, potem w latach 80. ta liczba spada do kilku, by w latach 90., gdy twórca osiągnął już pewien wiek i stabilizację poetycką, te liczby wzrosły do siedemnastu, czternastu, dwunastu, w 2006 – do dziewiętnastu, czy w Nowych wierszach – dwunastu. Wynika z tego, że najsilniej tematykę związaną z krainą lat dziecinnych Józef Baran eksploatował w początkowej fazie twórczości, potem mamy kilkunastoletnie spowolnienie i ponowny do niej powrót, mniej więcej od połowy lat 90. ubiegłego wieku aż do dzisiaj. B. Faron, Poetyckie powroty Józefa Barana do Borzęcina [w:] Literackie kosmografie…, s. 247.[5], jest ona tam raczej ze względu na charakter samego twórcy, na jej obecność w pamięci poety i zanikanie w świecie rzeczywistym oraz na typową dla człowieka chęć uchwycenia tego, za czym sam tęskni:

Mateczniki są w każdym z nas i w każdym prawie człowieku istnieje tęsknota do krain utraconych, do dzieciństwa utraconego, jakie by ono nie było, do aury domu rodzinnego, Arkadii, czy jak to nazwać. W pierwszym tomiku udało mi się nieświadomie zagrać na tych właśnie strunach serca, utrafić w żyłę wspólną dla wielu ludzi […]W każdym z nas jest nieskażone źródełko. Z Józefem Baranem rozmawia Ireneusz Staroń, „Nowe Książki” 2023, nr 4, s. 5.[6].

Józef Baran wraca do wspomnianego matecznika w wierszu Drynda się planeta. Nie jest to jednak powrót naznaczony radością:

ostatnie szare renety
tulą się trwożnie
do gałązek

marzną na wietrze
zimne ognie astrów

za oknem świat się kuli
osowiały

życie nie ma czym żyć

Poeta, zgodnie z realizowaną przez długie lata poetyką skromności opisu, jedynie delikatnie zarysowuje kontury wiejskiego krajobrazu, umieszczając w nim jabłonie i astry – rośliny charakterystyczne dla wiejskiego ogrodu, nasuwające także na myśl poetyckie konotacje. Jakże trudno współczesnemu czytelnikowi widzieć rozłożyste kwiaty w oderwaniu od ich melancholijnego obrazu stworzonego przez Adama Asnyka ponad sto lat temuZnowu więdną wszystkie zioła, Tylko srebrne astry kwitną, Zapatrzone w chłodną niebios Toń błękitną. Jakże smutna teraz jesień, Ach, smutniejsza niż przed laty, Choć tak samo żółkną liście. Więdną kwiaty, I tak samo noc miesięczna Sieje jasność, smutek, ciszę I tak samo drzew wierzchołki Wiatr kołysze. Ale teraz braknie sercu Tych upojeń i uniesień, Co swym czarem ożywiały Smutną jesień. Dawniej miała noc jesienna Dźwięk rozkoszy w swoim hymnie, Bo anielska, czysta postać Stała przy mnie. Przypominam jeszcze teraz Bladej twarzy alabastry, Krucze włosy, a we włosach Srebrne astry. Widzę jeszcze ciemne oczy I pieszczotę w ich spojrzeniu Widzę wszystko w księżycowym Oświetleniu.[7]. Podobnie jak u pozytywistycznego twórcy astry są tym elementem świata przedstawionego, który pomimo obumierającego otoczenia, wciąż istnieje w pełni rozkwitu. W odróżnieniu od jabłek nie kulą się, nie chowają, lecz wybuchają zachwycającym blaskiem płatków i trwają w kontrze do marznącego wiatru. W tle rezonuje fraza kaliszanina „Znowu więdną wszystkie zioła/ Tylko srebrne astry kwitną”. Należy również dostrzec to, za co krytyka literacka pokochała twórczość autora rodem z Borzęcina – wielopoziomową grę słowną. Choć oksymoroniczne określenie „zimne ognie astrów” doskonale oddaje kształt korony wielobarwnych roślin, w zestawieniu z marznięciem zyskuje dodatkową sprzeczność, skoro chłód oddziałuje na obiekt, ten musi wytracać ciepło, jednocześnie ów zimny ogień przeciwstawia się warunkom atmosferycznym, wytrwale uwalniając znaczne ilości energii.

Na zarysowaniu przestrzeni wsi kończy się jednak sentymentalna część wiersza Józefa Barana. Poeta słynący z życiopisania nie może przecież ograniczyć się do poruszającego, lecz anachronicznego w swej funkcji ukazania przyrody. Chłopski rodowód, od którego poeta nigdy się nie odżegnał, również nie wydaje się dostatecznym uzasadnieniem takiej konstrukcji tekstu. Osadzenie wiersza w sferze bytów fizycznych jawi się jako działanie konieczne do rozważania tego, co dla poety najistotniejsze: niedających się poznać namacalnie treści wypełniających świat. W typowy dla autora Naszych najszczerszych rozmów sposób przyroda staje się narzędziem ukazywania wewnętrznych stanów mówiącego, ale także szerokiej refleksji dotyczącej położenie człowieka w świecie:

Zostają
puste turboprzeloty
chwil
drynda się planeta
po niebieskich wertepach

coraz nam dalej do siebie

i mimo ekspresowych połączeń
coraz dokuczliwsze chłody
między nami
wkradają się do rozmów

stromieje samotność
nad otchłanią
górą chmura przefruwa
czy
czarny
wojny anioł?

Okazuje się, że przywołany na początku chłód wypełniający krajobraz ma niewiele wspólnego z kolejnymi porami roku, które czytelnikowi, ponownie ze względu na literacką tradycję, nasuwają się machinalnie. Nie jest to ziąb nadchodzącej zimy, lecz wrażenie odrętwienia wynikające z doświadczenia świata, w którym zaburzony zostaje naturalny porządek istnienia oparty na ludzkiej bliskości – „drynda się planeta”.

Istotne wydaje się tutaj ukształtowanie wizerunku siebie jako poety skierowanego ku ludziom, utożsamiającego się z ich losem, współczującego ich niedoli i podzielającego ją we wspólnocie ludzkiej kondycji. Poeta czuje się rzecznikiem ludzi nieśmiałych, prostych, pozbawionych pretensji do życiaZ. Zarębianka, Człowiek i kosmos. Refleksje wokół twórczości Józefa Barana [w:] Literackie kosmografie…, s. 47. [8].

Tak filozofię twórczą Józefa Barana scharakteryzowała Zofia Zarębianka. Rodzaj troski o człowieka ujawnia się także w tym wierszu. Pozornie podmiot wpisuje się w lirykę wyznania, wygłasza intymny monolog dotyczący rozpadu bliskiej relacji łączącej go z nieukonkretnioną osobą. W rzeczywistości wspomniana niekonkretność nadaje utworowi uniwersalny charakter. Ekspresowe połączenia, które powinny zapobiegać rozkładowi ludzkich relacji, nie spełniają swojej roli. Szybkość nawiązywania kontaktu nie zastępuje pracy, którą należy wykonać, aby nie stwarzać przestrzeni dla „pustych turboprzelotów chwil”. Nasze subiektywne doznanie osamotnienia rzutuje na postrzeganie świata zewnętrznego. Ostatnia strofa wyrażająca niepewność wobec tego, co jest dostrzegane przez podmiot, wypełniona zostaje katastrofizmem, który zdaje się nieuchronną konsekwencją nieprzerwanego chwiania się całego istnienia. Bo jeśli świat nie działa już wobec odwiecznych zasad, jaką możemy mieć pewność co do przyszłości?

W ten sposób w wierszu ujawnia się poeta-filozof potrafiący zaglądać w głąb siebie, kolekcjonować indywidualne doświadczenia (to w nich Baran upatruje podstawę poezjiW każdym z nas jest nieskażone źródełko…, s. 7.[9]), a następnie formułować przejmujące sądy dotyczące obiektywnej rzeczywistości.

Tekści się prawda

Józef Baran, chcąc w swojej poezji przekuwać indywidualne doświadczenia w ogólne prawdy dotyczące otaczającej go rzeczywistości, musi być otwarty na Innego, a więc na wczuwanie się w jego sytuację, przyjmowanie ról, które nie są dla poety naturalne. Z taką sytuacją czytelnik spotyka się w wierszu Niby nic…, w którym poeta-filozof staje się quasi-Koheletem, mówcą, który na wzór biblijnego pierwowzoru formułuje uniwersalną myśl możliwą do oddania twierdzeniem vanitas vanitatum et omnia vanitas. Jaki jest cel sięgania do hasła, które część czytelników uzna za przebrzmiałe ze względu na jego szkolną banalizację? Przede wszystkim należy pamiętać, że w Księdze Koheleta „znajduje się szereg luźno powiązanych refleksji autobiograficznych, upomnień, ogólnych rozważań oraz poszczególnych wypowiedzi mądrościowychM. Filipiak, Z badań nad językiem i kompozycją Księgi Koheleta, „Roczniki teologiczno-kanoniczne” 1978, t. XVII, z. I, s. 26.[10]”. Sprawia to, że choć ogólny sens dzieła, z którym poeta się zgadza, pozostaje wciąż żywy, aktualizacji podlegać mogą wyliczone właśnie elementy kompozycyjne tekstu, sam sposób ich prezentacji oraz szczegółowe wnioski.

Niby nic…

miłość która lata
najpierw za wysoko
potem za nisko
szczęście które igra z nami
niczym kot z myszką

fortuna co się kołem toczy
a my na wozie raz
raz pod kołami

pstra nadzieja biegnąca przed nami
zwodząca coraz nowymi obiecankami

nasz gwar i szum
potem dzieci
i wnuków
bawiących się Ziemią jak piłką
nad Wielką Wodą

wieczorny
odblask promieni
gasnących nad drogą

niby nic
a to właśnie już
wszystko

W tradycji egzegezy Księgi Koheleta pojawia się koncepcja przedstawiająca tekst jako swoistą diatrybęMiędzy innymi S. Miller czy S. de Ausejo.[11], a zatem wypowiedź dialogiczną bazującą na sformułowaniach prostych, powszechnie znanych i zrozumiałych. W tę myśl doskonale wpisują się użyte przez poetę przysłowia, przybliżające w nieskomplikowanej formie podniosłe egzystencjalne treści, nie można tu jednak dostrzec żadnych elementów rozmowy.

Wynika z tego, że nowy Kohelet nie tworzy swojej wypowiedzi wzorem dawnego: w sposób żywiołowy, pozbawiony kompozycyjnego planu nie daje się nieść chaotycznie pojawiającym się w głowie myślom. W przeciwieństwie do pierwowzoru nie formułuje końcowego sądu przed rozpoczęciem wywodu, lecz zgodnie ze współczesnym wzorcem argumentowania stopniowo dochodzi do ostatecznej konstatacji. Jak zatem dokładnie wygląda ludzki los według podmiotu lirycznego Niby nic…?. To cyklicznie doświadczane radość i smutek, uniesienie i rozczarowanie, współdzielenie uniwersalnych ludzkich doświadczeń, przede wszystkim jednak, jeśli tylko człowiek wykaże się odpowiednią dozą zaangażowania i wrażliwości, dostrzeganie w świecie śladów absolutu.

Wprowadzona w ostatniej strofie marność jawi się jako kategoria rozumiana nieco inaczej niż w samej biblijnej księdze, bo choć w perspektywie człowieka pozbawionego wrażliwości, a szczególnie w perspektywie rozumu absolutnego, wieczorny odblask promienia i gwar następujących po sobie pokoleń nie mają żadnego znaczenia, podkreślają zatem nieistotność naszego życia, to dla poety-obserwatora mogą stać się doznaniem, dla którego warto znosić czekające na nas „igraszki Fortuny”. Świadomość marności staje się przywilejem, szansą poszukiwania jej antytezy, które niekoniecznie musi skończyć się sukcesem.

Gdzie znaleźć centrum?

Sięganie przez Józefa Barana we wczesnej fazie twórczości do ludowej tradycji sprawiało, że poeta o Bogu mówił w sposób gawędziarski, nie stawiając go w centrum swojej refleksji. Trudno wskazać jakiekolwiek podobieństwa między absolutem poszukiwanym we właśnie omawianym wierszu a żartobliwym, odchodzącym z tego świata, pozbawionym swojej doskonałości Bogiem z utworu Ballada o Bogu na emeryturze. Stopniowe rezygnowanie twórcy z poetyki folklorystycznej pozwoliło na otwieranie nowych, choć wyłącznie na poły teologicznych pytań:

Jaśń

gdzie człowiek naprawdę jest
gdzie jego śródka jaśń
skąd wciąż wytryska
na świat
w oku w uchu w brzuchu
w przedłużaczu gatunku
w Bogu
w coraz to innym człowieku

skąd baśni się świeci
rozprzestrzenia
i widzi wszystko
pilotuje od środka
swój układ geo-
lub heliocentryczny
otwarty lub przymknięty


gdzie skrywa się
i po co otwiera na kosmos
że aż znikomieje
[…]

Pierwszym elementem przykuwającym uwagę czytelnika staje się tytuł. Czym właściwie jest jaśń? Fonetyczne przekształcenie, którego poeta dokonuje ponownie w typowy dla siebie sposób, otwiera szereg nowych znaczeń. Baran ubezdźwięcznia jaźń – pojęcie dawniej występujące w kontekście metafizycznym, rozumiane jako dusza, dziś zagarnięte przez psychologię wypychającą pierwiastek duchowy tego słowa poza jego pole znaczeniowe. Dokonując tej pozornie niewielkie zmiany, autor przywraca ludzkiemu centrum walor boski – jaśń albo wywodzi się ze światła, albo sama jest jego formą.

Przytoczona powyżej pierwsza część wiersza niemal w całości stanowi ciąg pytań, na które poeta nie udziela odpowiedzi. Ponownie wartościowy staje się sam proces poszukiwania. Zrozumieć tajemnice jaśni, to zrozumieć tajemnicę człowieka. Okazuje się jednak, że jej pełne zgłębienie nigdy nie będzie możliwe. Tajemnicza jaśń nie istnieje bowiem w sposób pozwalający ludziom poznawać ją ani w sposób empiryczny, ani racjonalny. Jej status ontologiczny jest inny niż wszystkich istniejących bytów. Jaśń ani nie została stworzona, ani się nie stwarza. Jaśń „się baśni”. Jak rozumieć ten czasownik? W wywiadzie z Józefem Baranem przeprowadzanym przez Jakuba Ciećkiewicza poeta, wspominając o baśni, mówi o tworzeniu nowego, fikcyjnego, świata, który nie jest fragmentaryczny. Istnienie „baśniące się” to zatem byt znajdujący się w zupełnie innej przestrzeni niż człowiek. To element zawierający w sobie trudny do uchwycenia pierwiastek boski i wyrastający z potrzeby poznawczej człowieka pierwiastek magiczny.

Ja liryczne formułuje jednak sąd, w którego prawdziwość zdaje się nie wątpić. Przywoływany rodzaj światła jest cząstką kierującą człowiekiem, otwierającą go na nieskończoność, przy której to swoiste ludzkie jądro „znikomieje”. A skąd pewność, że owa jaśń w ogóle istnieje? Ta dostrzegalna jest w samym człowieku, jego oczach, będących przecież zwierciadłem duszy, w jego popędach gorejących wewnątrz statycznej powłoki widzianej w lustrze:

w lustrze
wygląda
na całość skończoną
obrysowaną zamkniętą
jednak w środku rozgrzana magma
prawie bez granic
rozpływa się
mieni w oczach

[…]

Wszystko to może sprawić, że człowiek w swojej naiwności błędnie uwierzy we własną boskość, której pozbawione jest ciało będące wyłącznie ramą jaśni, prawda zaś dotrze do niego dopiero w chwili śmierciKonstatacja zawarta w wierszu zdaje się bliska wygłoszonemu już wcześniej twierdzeniu poety: Dałeś nam rozum bogom podobny, wyobraźnię, fantazję i tak marne ciało, jakie ma pierwszy lepszy chwast, mrówka albo ślimak; byle jakie, kruche. To jest ironia losu”. Zob. Stan miłosny… przerywany…, s. 17.[12]:

dopiero w trumnie
o tak gdy zapakowany
w kapsułę z czterech desek
wyraźnie jednoznacznieje
przygwożdżony do nicości
nieobecny wszędzie
nie-bożyk

Podsumowanie

Od czasu publikacji pierwszego tomiku wierszy w 1974 roku liryka Józefa Barana ulegała stopniowemu przekształceniu. Najnowsze teksty poety rodem z Borzęcina nie zawierają już w sobie tak wyraźnych śladów tradycji chłopskiej, nie uderzają też w czytelnika religijnym dystansem. Nie są jednak dziełami stającymi w kontrze do tekstów, którymi zachwycił się Artur Sandauer, a także Sławomir Mrożek czy Tadeusz Nowak. To raczej konsekwentna ewolucja, która wynika ze zmiany samego podmiotu twórczego. Co napisałby dziś dwudziestosiedmioletni Józef Baran? Tego się nigdy nie dowiem, z pewnością jednak nie jest to pytanie warte stawiania, jeśli wciąż możemy poznawać efekty, przywołując frazę kończącą korespondencję dwóch borzęcinian, „najdłuższej podróży”J. Baran, S. Mrożek, Scenopis…, s. 233.[13].

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Kacper Uss, W poszukiwaniu środka. O poezji Józefa Barana, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 240

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...