Nowy Napis Co Tydzień #243 / „Dotykam obcego ciała”. Tadeusza Różewicza poetyckie studium depresji
1.
W latach 1950–1951, w okresie ostatnich miesięcy życia, Ludwig Wittgenstein prowadził lapidarne, najczęściej kilkuzdaniowe notatki poświęcone właściwościom kolorów. Trzysta pięćdziesiąt zapisków wydano po jego śmierci i opatrzono tytułem Uwagi o kolorach (Bemerkungen über die Farben). Początkowe fragmenty notatek oznaczonych numerami 80 oraz 83 Tadeusz Różewicz wykorzystał w 2002 roku na prawach motta do wiersza tytułowego z tomu Szara strefa: „Co sprawia, że szary jest kolorem neutralnym? Czy jest to coś fizjologicznego, czy coś logicznego? […] Szarość znajduje się pomiędzy dwiema skrajnościami (czernią i bielą) […]”
mówimy o wszystkim i niczym
nawet o pogodzie
mówimy nawet o tym
o czym mówić nie można
„Wovon man nicht
sprechen kann…”
ta formuła groźna
którą objawił sam pan
Wittgenstein – została przeze mnie
w porę odwrócona:
o czym mówić nie można
o tym trzeba mówić
o tym wiedzą kobiety starcy
dzieci i dzieci poeci
[IV, 114]W tekście obowiązują skróty odsyłające do zbiorowego wydania utworów poetyckich T. Różewicza: Poezja 1, Poezja 2, Poezja 3 oraz Poezja 4 (Wrocław 2005–2006). Cyfry rzymskie oznaczają numer tomu, cyfry arabskie – numerację stron. [5]
Różewicz na cytowane w Szarej strefie pytania sformułowane przez Wittgensteina („Co sprawia, że szary jest kolorem neutralnym? Czy jest to coś fizjologicznego, czy coś logicznego?”) odpowiedział, sięgając po Melancholię Antoniego Kępińskiego, fundamentalne dzieło wydane pośmiertnie w 1974 roku, opisujące szczegółowo rozmaite aspekty badań nad depresją. W intertekstualnej przestrzeni wiersza poeta zaprosił do wyimaginowanego dialogu dwu wybitnych myślicieli, austriackiego filozofa i polskiego psychiatrę, dodatkowo wplatając ich innorodne refleksje w kontekst poetologiczny:
moja szara strefa
powoli obejmuje poezję
biel nie jest tu absolutnie biała
czerń nie jest absolutnie czarna
brzegi tych nie-kolorów
stykają się
na pytanie Wittgensteina odpowiada Kępiński
„Świat depresji jest światem monochromatycznym
panuje w nim szarość lub całkowita ciemność
w szarości depresji wiele spraw przedstawia się
inaczej niż w normalnym oświetleniu”
[IV, 126]Zob. A. Kępiński, Melancholia, Warszawa 1985, s. 144, 146. [6]
Uwzględniwszy bogatą semantykę określenia „szara strefa”, Irena Jokiel w szkicu poświęconym temu właśnie wierszowi Różewicza uznała ów powszechnie stosowany frazeologizm za „współczesną alegorię zjawisk sytuujących się na pograniczu, dwuznacznych, niejasnych, umykających jednoznacznemu wartościowaniu”
dawniej
czuwałem
w każdej chwili
mogła mnie napaść poezja
biegłem do utraty tchu
za obrazem który się poruszył
teraz
pozwalam wierszom
uciekać ode mnie
marnieć zapominać
zamierać
żadnego ruchu
w stronę realizacji
[III, 257]
Drugie z cytowanych w Szarej strefie zdań Kępińskiego („w szarości depresji wiele spraw przedstawia się inaczej niż w normalnym oświetleniu”) pochodzi z podrozdziału Smutek i mądrość, w którym czytamy ponadto:
W mroku zaciera się perspektywa, bliskie staje się dalekie i na odwrót, horyzont staje się nieskończony. Człowiek stawia sobie pytania, które normalnie są przesłonięte sprawami bliskimi. Zastanawia się, po co żyje, jaki sens ma życie itp. Są to pytania, które sięgają do krańca horyzontu życia ludzkiego; wyłaniają się one wówczas, gdy świat przeżyć staje się szary, wtedy bowiem nie widzi się już wyraźnie tego, co bliskie. Spojrzenie sub specie aeternitatis – pod kątem wieczności – jest dość typowe dla depresji
A. Kępiński, Melancholia…, s. 146. [8].
Wydawałoby się, że depresja może nastrajać człowieka filozoficznie (lub poetycko) i skłaniać do roztrząsania poważnych, fundamentalnych zagadnień, tyle że częstokroć – czytamy dalej u Kępińskiego – nic z tej quasi-kreatywnej predylekcji nie wynika, nic z owej „mądrości” nie powstaje
Wiersz Szara strefa stanowi częściowo próbę odtworzenia rozmowy Różewicza z wrocławskim artystą-malarzem Eugeniuszem Getem-Stankiewiczem, dotyczącej między innymi Uwag o kolorach Wittgensteina, ale także wady wzroku Geta-Stankiewicza, którego „paleta jest szara” i który potrafi rozróżniać barwy jedynie po napisach na tubkach farb, choć – jak zaznacza poeta – Get-Stankiewicz „nie choruje na depresję” [IV 127]. Najbardziej jednak newralgicznym punktem tego utworu jest strofa, w której Różewicz (bo nie ulega przecież wątpliwości, że mamy tutaj do czynienia z tożsamością otwarcie autobiograficzną) manifestuje swój stosunek do rzeczywistości z początku XXI wieku odznaczającej się dojmującą nadpodażą bodźców i wrażeń:
świat w którym żyjemy
to kolorowy zawrót głowy
ale ja w tym świecie nie żyję
zostałem tylko niegrzecznie przebudzony
czy można przebudzić grzecznie
[IV, 126–127]
„Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?…” – zapytywał Cyprian Norwid na początku rozprawy Milczenie z 1882 roku, by na to pytanie odpowiedzieć tymi słowami:
Podobno, że nie: gdyby albowiem budziło się go upadkiem na twarz najlżejszego listka róży, jeszcze byłoby to tylko bardzo wykwintnie albo poetycko pomyślanym, lecz nie byłoby grzecznie, bo, końcem końców, trzeba śpiącemu przerwać snowania myśli jego – i to przerwać doraźnie, nie powoli, lecz nagle, przenosząc go jednym ruchem w rzeczywistość i w oczywistość inną. Nie można przeto z oczywistości jednej przerzucać nikogo w drugą sposobem grzecznym, i pewne brutalstwo nierozłącznym zdawa się być od roboty takowej
C. Norwid, Milczenie [w:] tegoż, Pisma wybrane. Proza, t. IV, wybrał i objaśnił J.W. Gomulicki, Warszawa 1968, s. 351. [10].
Norwid był obok Adama Mickiewicza i Leopolda Staffa najbardziej przez Różewicza faworyzowanym polskim poetą
Po dwóch latach pracy zrezygnowałem z książki – z „lekcji o Norwidzie” (i u Norwida) dużo notatek zaginęło wśród papierów, trochę przepisała mi dobra Osoba… nie mam już siły… Zostawię Poetę w spokoju… Zresztą to On powiedział przed śmiercią „zostawcie mnie w spokoju”… wiele godzin i nocy i dni przeszło mi nad czytaniem Norwida… 1998–2000 dużo rzeczy po prostu gdzieś tam leży pod zwałami notatek… nauczyłem się rezygnować
Cyt. za: R. Przybylski, T. Różewicz, Listy i rozmowy 1965–2014, podała do druku, oprac. i wstępem opatrzyła K. Czerni, Warszawa 2019, s. 345. [12].
Różewicz rozpatrywał co najmniej trzy warianty tytułu dla swej „książeczki”, a każdy z nich odznaczał się znamieniem poetyckości: Słodko jest zasnąć, słodziej być z kamienia (fraza zapożyczona z wiersza Norwida Z Buonarottiego), Czułość (taki tytuł nosi jeden z liryków autora Vade-mecum) lub Przykryjcie mnie lepiej (ostatnie słowa Norwida wypowiedziane przed śmiercią)
Poeta niejednokrotnie zastanawiał się (nierzadko z nastawieniem silnie polemicznym) nad znaną Norwidowską frazą pochodzącą z wiersza Do Bronisława Z. (1879): „Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, / Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…”
Wróćmy do Norwidowskiego Milczenia i zawartej na początku tego traktatu refleksji o przebudzeniu, którą Różewicz przywołuje w Szarej strefie, odnosząc ją do własnej sytuacji egzystencjalnej i artystycznej („ale ja w tym świecie nie żyję / zostałem tylko niegrzecznie przebudzony”). Refleksję tę skomentował poeta z Radomska w rozmowie z Urszulą Biełous przeprowadzonej w 1990 roku:
Norwid zapytał: „Czy śpiącego można zbudzić grzecznie?”. I odpowiedział, że nie można przebudzić grzecznie, bo przerywa mu się myślenie, jego wątek, przenosi się go jednym ruchem w rzeczywistość i oczywistość inną. I to jest piękne, bo to brzmi prawie jak poemat. Norwid mówi to w swoim eseju o milczeniu, ale formułuje tak, że jest w tym więcej poezji niż w wielu antologiach poetyckich. Coś w tym jest, wie pani: poeta – to jest człowiek czasem przebudzony
Tamże, s. 177. [18].
Poeta jako „człowiek czasem przebudzony” doświadcza głębokiego dyskomfortu w chwili otrząśnięcia się ze snu. Dotyczy to jednakże nie tylko poetów, lecz każdego, kto z letargu egzystencji – zdominowanego przez rozmaite wyobrażenia, mity, nadzieje, iluzje i automatyzmy, tworzące wokół człowieka mniej lub bardziej szczelny kokon bezpieczeństwa – zostaje nagle, brutalnie wyrwany i pochwycony w szpony nagiej (choć wyposażonej w najróżniejsze, zawsze gotowe do użycia narzędzia przemocy) rzeczywistości, nazwanej przez Norwida „oczywistością inną”. Jednym z imion owego koszmaru przebudzenia się ze snu na jawie jest depresja.
2.
Zbiór poetycki Cóż z tego że we śnie ukazał się w 2006 roku jako integralna i finalna część czwartego tomu Poezji, wydanego pod redakcją Jana Stolarczyka przez Wydawnictwo Dolnośląskie w ramach edycji Utworów zebranych Różewicza. W zbiorze tym znajdujemy cykl czterech wierszy, z których każdy nosi ten sam tytuł opatrzony dodatkowo rzymską numeracją (Depresje II, Depresje V, Depresje VII, Depresje IV) świadczącą o fragmentaryczności, niekompletności oraz wewnętrznym nieuporządkowaniu cyklu. Brakuje tu części pierwszej, trzeciej, szóstej, a na pozycji ostatniej poeta umiejscowił część czwartą zamiast siódmej. Depresje można uznać za formę szczątkowego tetraptyku bez początku i bez końca. Zasadne wydaje się także traktowanie tych wierszy jako realizacji z zakresu gatunku prywatnego, autorskiego, momentalnego
W Depresjach Różewicz zasadniczo nie stawia diagnoz, nie wypisuje recept ani nie zaleca terapii. Liryki z tego cyklu to raczej wiersze-depresje (liryki w samej swojej substancji poetyckiej urzeczywistniające i rejestrujące stan „choroby na śmierć”, jak o rozpaczy i melancholii pisał Søren Kierkegaard
przebudzony dotykam
mojego ciała
twarzy
miejsc obolałych w pamięci
dotykam skóry
dotykam obcego ciała
[IV, 354]
Dotykowi fizycznemu, mogącemu budzić odległą asocjację z dotykiem niewiernego Tomasza, podlegają przede wszystkim twarz i skóra, niemniej Różewicz pisze również o dotyku nakierowanym na „miejsca obolałe w pamięci”, których „dotykać” można jedynie w wymiarze myśli i emocji, w psychicznych procesach przypominania sobie zdarzeń z przeszłości i ich ponownego przeżywania. Przebudzeniu towarzyszą ból i niedowierzanie. Pod ich wpływem ciało wydaje się obce w dotyku, nieznajome, nieswoje, ale określenie „obce ciało” odsyła także do rejestru znaczeń związanych z przedmiotami, które dostały się do jakiegoś organizmu i stanowią dla niego mniejsze lub większe zagrożenie, toteż zazwyczaj wymagają one usunięcia, tak jak usuwa się owada z oka. Rozpoczyna się udręka depersonalizacji i autoalienacji, człowiek dystansuje się od siebie, zatraca zdolność do samoidentyfikacji, jego własne ciało ulega degradacji do rangi problematycznego przedmiotu, wywołującego dyskomfort, o czym traktują kolejne wersy:
przecieram oczy
ale nie chcę ich otworzyć
otwieram
wstaję ale leżę wstaje dzień
patrzę na dłoń
mówię do siebie „mój boże”
[IV, 354]
W pierwszej fazie przebudzenia ciało podlegało samobadaniu z zamkniętymi oczami, po omacku, czemu najwyraźniej musiał towarzyszyć lęk przed konfrontacją ze sobą, światem – z rzeczywistością. Oczy otwierają się z trudem, z niechęcią, w niemocy. Człowiek co prawda „wstaje”, tak jak „wstaje dzień”, budzi się, odzyskuje świadomość, próbuje dojść do siebie, ale jego ciało nadal przynależy do porządku nocy, spoczywa nieruchomo, boi się poruszyć. Na początku lutego 2008 roku Różewicz napisał wiersz Panika, w którym został opisany niemal identyczny stan człowieka przebudzonego „niegrzecznie”:
przebudziłem się o 5-6
poniewierałem się
wstawałem
wpadłem w panikę
ale zamiast uciekać
przed dotknięciem
przed dotknięciem
nie chcę nie mogę
boję się tego słowa
[…]
zamiast uciekać
znieruchomiałem
ukryłem się
ukryłem twarz
w dłoniachT. Różewicz, Panika [w:] tegoż, Wiersze odzyskane, zebrał, ułożył, posłowiem opatrzył P. Dakowicz, Kołobrzeg 2021, s. 115. [21]
W monografii Lęk (1977) Kępiński, który badał również kondycję psychosomatyczną byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych
W Depresjach II poeta po otwarciu oczu przygląda się własnej ręce niczym obcemu przedmiotowi i z wyrazem zdziwienia, rozpaczy, strachu, a być może niedowierzania, współczucia, politowania lub obojętności, wzdycha: „Mój Boże”. Niemożliwe wydaje się ustalenie raz na zawsze adekwatnej temperatury emocjonalnej właściwej temu westchnieniu skierowanemu w istocie – przypomnijmy – ku sobie samemu, a nie ku Bogu. O ręce poety i znaczeniu tego motywu w liryce Różewicza pisał Jacek Gutorow: „Ręka jest figurą ciała, a więc i życia, oderwanego od świadomości […]. Uniezależniona od poety, ręka staje się przedłużeniem poezji, która utraciła rację bytu […]”
słyszę że milion młodych ludzi
na łąkach pod Kolonią
szuka siebie Boga wiary
szmata (wczorajsza gazeta)
szeleści pod stopami wstaję
ruszam idę ale nie do siebie
[IV, 354]
Fragment ten pozwala dość precyzyjnie skonkretyzować czas, w którym dokonuje się atak (nawrót?) depresji. W cytowanym fragmencie mowa jest o Światowych Dniach Młodzieży, które w dniach 16–21 sierpnia 2005 roku odbywały się w Köln pod przewodnictwem papieża Benedykta XVI. Pomiędzy biegunami wiary i niewiary, młodości i starości, wspólnoty i samotności, witalizmu i bezsilności, zaangażowania i bezwładu, radości i rozpaczy rozlega się kakofoniczny, wulgarny szelest pozbawionej wartości „szmaty (wczorajszej gazety)” kontrastujący z ewokowaną audiosferą modlitw i śpiewów religijnych.
Pod koniec września 1957 roku, dwa miesiące po śmierci matki, Stefanii Różewiczowej, poeta zanotował w „dzienniku gliwickim”: „Jeśli się nie wierzy, to: nie wierzy się rano i wieczorem, przy obiedzie i przy warsztacie pracy, na spacerze i na zebraniu, w pociągu i samolocie, po obiedzie i przebudzeniu, przed zaśnięciem”
nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia
do zaśnięcia
nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka
[III, 38]
„Od przebudzenia / mam czarne myśli” – czytamy na początku wiersza Złote myśli na czarnym tle [IV 223]. Charakterystyczne jest owo napięcie religijne manifestujące się po przebudzeniu lub przed zaśnięciem. W jednym ze swoich ostatnich wierszy, a właściwie w serii niezatytułowanych fragmentów poetyckich, opublikowanych kilka miesięcy przed śmiercią na łamach czasopisma „Topos” (2013, nr 6), Różewicz dokonał rekapitulacji własnych zmagań z wiarą w Boga, które nazwał – nie bez domieszki znamiennej dla siebie ironii – przegraną „siedemdziesięcioletnią wojną religijną”. Ramy tej historii wątpienia są również i tu wyznaczane przez cezury przebudzenia i zaśnięcia:
otwieram oczy widzę grzbiety książek
myślę od pięćdziesięciu lat
o wierszu
„przebudzenie ateisty”
nie cierpię tego słowa
przecież to nie ma sensu
[…]
nie widzę też
Boga
zawieruszył się
na skrzyżowaniu
fides et ratio
długo walczyłem
o jego istnienie
przegrałem
gdzieś między krzesłem łóżkiem
i stołem zapodział się
wszechmogący wszechmocny
Pan Bóg Stworzyciel
nieba i ziemi
przegrałem
walkę o Boga
moją siedemdziesięcioletnią
wojnę religijną
[…]
kiedy nie mogę zasnąć
odmawiam „ojcze nasz”
albo „zdrowaś Mario”
mylę się przy
„wierzę”
[…]
mówię tak długo
aż usypiam
wtedy
przychodzą do mnie
żywi i umarliT. Różewicz, *** (fragmenty) [w:] tegoż, Ostatnia wolność, Wrocław 2015, s. 5–8. [28]
Zwątpienie (w Boga, w poezję, w siebie, w sens istnienia wspólnot religijnych, narodowych, politycznych i tak dalej) oraz starość własna, doskwierająca licznymi dolegliwościami cielesnymi, to dwa główne czynniki depresjogenne obecne w wierszach pisanych przez Różewicza już w XXI wieku (choć oczywiście występowały one w jego twórczości wcześniej z różnym nasileniem). W latach 1994–1997 Ryszard Przybylski, wybitny literaturoznawca, a zarazem bliski przyjaciel poety, pracował nad esejem o onirycznych i eschatologicznych wymiarach Różewiczowskiej starości, który ostatecznie został pomieszczony jako ostatni rozdział w książce Baśń zimowa. Na początku tego szkicu czytamy:
Starość to cela śmierci. W zasadzie podobną katownią jest cała egzystencja człowieka i już dziecko dowiaduje się o tym w chwili, kiedy po raz pierwszy przeżyje czyjś zgon. W młodości jednak życie, nawet opaskudzone przez historię i jej zbirów, samo w sobie na ogół radosne, każe o tej prawdzie zapomnieć. Przypomina nam o niej groźna lub śmiertelna choroba i – starość. Słowem, pełną wiedzę o naszej doli uzyskujemy dopiero wówczas, kiedy zapada nieodwołalny wyrok. […] Nie podając dokładnej daty wykonania wyroku, Bóg zatrzaskuje więc drzwi celi śmierci i odchodzi. Rozlega się zgrzyt przekręcanego klucza i oto świat ulega gwałtownej przemianie
R. Przybylski, W celi śmierci [w:] tegoż, Baśń zimowa. Esej o starości, Warszawa 1998, s. 101. Identyczne wnioski, formułowane przy użyciu tożsamych form obrazowania (cela śmierci, męczeństwo, katownia, wyrok), przedstawił inny przyjaciel Różewicza, Jerzy Nowosielski, wybitny twórca malarstwa sakralnego oraz teolog: „Całe życie człowieka to jedno wielkie męczeństwo. To jest wykonywanie wyroku śmierci na raty. Siedzimy w tej celi śmierci od dzieciństwa do śmierci i tylko zmieniają się proporcje. […] Przychodzi moment, kiedy wszystko zostaje nam odebrane. Starość jest schodzeniem do szeolu, otchłani, Hadesu, piekła. Wszyscy na starość schodzimy do piekła” – J. Nowosielski, Prorok na skale. Myśli Jerzego Nowosielskiego, wybrali i ułożyli R. Mazurkiewicz, W. Podrazik, Kraków 2007, s. 173–174. [29].
I jeszcze jeden fragment z Baśni zimowej, tym razem dotyczący przebudzenia oraz wynikającej z niego „trzeźwej melancholii”:
Przebudzenie – jak wiemy – otwiera świadomości dostęp do bardzo istotnej, co prawda, jednocześnie przyciemnionej i niepewnej wiedzy o własnym „ja”. Człowiek nie zawsze wie, czy ma ją szanować, powraca bowiem do myślenia na jawie, czyli do nieustannej katastrofy. Po przebudzeniu na ogół nie bardzo wiemy, kim jesteśmy. I rzeczywiście, czasem byłoby lepiej, gdyby nasz dzień rozpłynął się we mgle i nasza łódź osiadła na mieliźnie snu. Stąd wzięła się chyba trzeźwa melancholia Różewicza. […] Kiedy dochodzę do jasnej świadomości, „wiem wszystko”, chociaż lepiej by było, abym nie wiedział
R. Przybylski, W celi…, s. 121–122. [30].
Ciało, które już „wie wszystko” i które tę wiedzę potrafi wysnuć ze „zgrzytu przekręcanego klucza” rozlegającego się we wnętrzu celi śmierci, przeobraża się w ciało samoświadomego starca, podległe „nieustannej katastrofie”, upadłe pod naporem cierpienia i rozpaczy. Co przy tym znamienne: stan takowy nie jest ściśle zdeterminowany metryką człowieka, może on zdominować życie ludzkie również w młodych latach, jeśli wystąpią określone ku temu okoliczności.
3.
W 2000 roku blisko osiemdziesięcioletni Różewicz zwierzył się Annie Żebrowskiej: „Widzi pani, w moim pokoleniu depresje miały inny kolor, inne też były ich źródła. […] nas w najlepszych latach spotkało najgorsze. Nie chcę o tym mówić. I pani radzę zająć się młodymi, a nie grzebać w naszym śmietniku de profundis”
młody człowiek kiedy zrozumie
że jest
staje oko w oko z nieskończonością
pustką nicością
[IV, 355]
„Nieskończoność”, „pustka” i „nicość” to inne imiona rzeczywistości oglądanej facie ad faciem „przez brudną szybę / w poczekalni” przez człowieka pozbawionego złudzeń i wiary [III, 73]
Nic i nicość to jedne z najważniejszych pojęć z leksykonu twórczości Różewicza. Cytowany wyżej Przybylski poświęcił temu zagadnieniu część eseju zatytułowanego Ciężar czasu, powstałego na przełomie 2000 i 2001 roku. W jego rozważaniach ekspozycji podlega fakt, że różewiczowskie Nic nie stanowi antynomii w stosunku do czegoś istniejącego i nie oznacza jednowymiarowego zaprzeczenia:
Różewicz przyjął, że Nic raczej istnieje. […] Widział więc Nic, co przecież wcale nie znaczy, że nie widział niczego, bo przecież widział. Nic ma najwyraźniej dar ukazywania czy też może odsłaniania samej istoty zjawisk. […] Nic pozwoliło mu rozpoznać ciężką chorobę cywilizacji: degradację myślenia i mowy. Niekiedy Nic wygląda na nieuchwytną, ale wszechobecną siłę, która zniewoliła życie publiczne społeczeństw. Trywialność przeniknęła świat, toteż wszystko, co czyni współczesny człowiek, nawet wzloty jego technicznego geniuszu, stał się parodią tworzenia. […] To nawet nie jest dekadencja. To jest cywilizacja już po gniciu. Ustabilizowana pustka. […] Jego [Różewicza – przyp. B.M.] Nic żyje więc wraz z nami, kształtuje nasze życie społeczne. Wzbudza trwogę. Dręczy myśl
R. Przybylski, Ciężar życia [w:] tegoż, Mityczna przestrzeń naszych uczuć, Warszawa 2002, s. 172–176. [34].
Chorować, umierać i gnić może nie tylko pojedynczy człowiek, ale również wspólnota (społeczeństwo, naród, cywilizacja). Co prawda Nic dostarcza „zrozumienia” na temat „samej istoty zjawisk”, ale następnie czyni z jednostki lub zbiorowości trupa, by żerować na jego zewłoku. Nic jest kanibalistyczne i nekrofilne: poddaje przemocy, torturuje, „zniewala życie”, pożera resztki, rozkoszuje się śmiercią. Sam Różewicz w szkicu Nic, czyli wszystko ujmował to w ten sposób:
Nasze współczesne Nic jest inne niż Nic w przeszłości. Struktura naszego Nic jest przeciwieństwem nicości. Nasze Nic istnieje i jest agresywne. Nasze Nic nie jest przeciwstawne w stosunku do świata realnego, do „rzeczywistości”. Ono jest rzeczywistością. Takie jest nasze Nic. […] Nic konstruktywne i afirmujące. Nic dynamiczne i działające
T. Różewicz, Nic, czyli wszystko [w:] tegoż, Proza 3, s. 183. [35].
Nic wyznacza substancjalną, ludożerną przestrzeń agresywnej rzeczywistości, afirmującej stan unicestwienia, rozkładu. To swoista nekrofauna, pełna nekrofagów i saprofagów różnej maści, gotowych czerpać siły witalne ze śmierci. Zauważmy jednak, że Nic nie jest zupełnie tożsame z „Nicem”, przed którym usiłuje ukryć się młody człowiek z Depresji V i które jest źródłem jego somatycznej i psychicznej udręki. „Nico” wydaje się jeszcze straszniejsze, jeszcze bardziej agresywne i niebezpieczne. Znamy to pojęcie choćby z dzieciństwa, kiedy na pytanie: „Co?”, odpowiadano nam (albo sami odpowiadaliśmy): „Nico!”. Na domiar złego „Nico” jest szydercze, sarkastyczne, złośliwe, butne, wredne, aroganckie, dążące do samozadowolenia za wszelką cenę. Z tekstu Depresji V wynika, że zagrożenie polega również na tym, iż człowiek uciekający w strachu „przed Nicem” (przed mroczną wiedzą, jakiej „Nico” gwałtem dostarcza, przed egzaminem z lekcji ciemności, do którego pogardliwie wzywa) może stać się milczący, zamknięty w sobie lub „Zły”, tak jakby „Nico” nie pozwalało mu w istocie ruszyć się z miejsca, wydostać się spod zasięgu swego oddziaływania. Zastosowane przez poetę majuskuły sugerują, że byty te (nicość, zło) odznaczają się swoistą autonomią, osobowością, odrębnym statusem, co najmniej równoprawnym względem człowieka. Na tym tle Różewicz wyświetla problem relacji syna cierpiącego na depresję z matką:
mama z troską pyta
co ci jest nie jesz czy ci
nie smakuje…
młody milczy albo coś
odszczeknie
zaczyna się „piekło”
[IV, 355]
Jan Stolarczyk, wieloletni redaktor i znawca tekstów Różewicza, jeden z jego najbliższych współpracowników, sugerował trafnie
„Depresja jest swoistym piekłem za życia” – pisał Kępiński w podrozdziale Melancholii zatytułowanym „Raj utracony” (środowisko macierzyńskie)
A na ów widok patrząc, Wszechmogący
Z wyniesionego tronu pośród świętych
Do swych oddziałów jasnych rzekł w te słowa:
Spójrzcie na owe psy piekielne, z jaką
Wściekłością świat ten chcą zgnieść i spustoszyć,
Który tak pięknym i dobrym stworzyłem,
I nadal bym go w tym stanie utrzymał,
Gdyby głupota ludzi nie wpuściła
Tam owych furii niszczących […]Tamże, s. 350. [40].
Bóg mówi ponadto o napychaniu paszczęk przez Grzech i Śmierć, o pękaniu z obżarstwa i tuczeniu cielsk ochłapami ludzkich przewin: „Mętami wszelakimi i brudem, które Człowiek / Plugawym grzechem swym rozsiał po rzeczy, / Co czystą była!”
Mimo próby ucieczki młody człowiek, uległszy naporowi „Nica”, przekształciwszy się na obraz i podobieństwo „psów piekielnych”, wkracza w sferę infernalną, w której młodość zamienia się miejscami ze starością, a życie zaprasza śmierć do tańca. Depresje V można hipotetycznie uznać za próbę odczytania Ody do młodości Adama Mickiewicza à rebours. Młodości nie przypisuje poeta z Radomska atrybutów nieograniczonego i niewyczerpanego witalizmu, zapału, boskiej siły, entuzjazmu, altruizmu, jedności we wspólnocie, wolności, kreatywności i nowoczesności, zbawiennej zdolności do wzlatywania „w rajską dziedzinę ułudy”
4.
Część trzecia cyklu zatytułowana Depresje VII również odwołuje się do problematyki młodości. Utwór ten ukazał się pierwotnie na łamach „Kwartalnika Artystycznego” (2006, nr 2), tyle że – co jest charakterystyczne dla pisarstwa Różewicza – we wstępnym ujęciu z liczbą wersów aż dwukrotnie wyższą w stosunku do opracowania opublikowanego kilka miesięcy później w tomie Cóż z tego że we śnie. Różnica przejawia się ponadto w tym, iż ujęcie wstępne nosiło tytuł Biedni ludzie (z cyklu Depresje), z którego poeta ostatecznie zrezygnował, umieszczając frazę „biedni ludzie” – nawiązującą do tak właśnie zatytułowanej debiutanckiej powieści Fiodora Dostojewskiego z 1846 roku
Biedni ludzie to powieść epistolarna, na którą składają się listy dwojga ubogich bohaterów, Makarego Diewuszkina i Warwary Dobrosiełowej. Ich relacja z upływem czasu zacieśnia się i przeobraża w przyjaźń, a ostatecznie w zawiedzioną miłość starszego, opiekuńczego mężczyzny do młodej kobiety o skłonnościach hipochondryczno-depresyjnych. W listach pełnych wzajemnego szacunku i czułości bohaterowie zwierzają się sobie, dzielą się wspomnieniami i bieżącymi obserwacjami w realiach panującej melancholii i nudy, w okolicznościach zwątpień, zgryzot i tęsknot, nękających chorób, rozczarowań postępowaniem innych ludzi, upokorzeń i resentymentów, braku środków na życie. Wymieniają ponadto poglądy na temat przeczytanych książek, sensu zapisywania myśli, prowadzenia notatek, tworzenia poezji. Relacja epistolarna trwa niespełna pół roku i kończy się nagłą decyzją Warwary o zamążpójściu i rozpoczęciu lepszego życia u boku człowieka prowadzącego intratne interesy, co skazuje Makarego na poczucie opuszczenia i rozpacz.
W Depresjach VII niełatwo wskazać na jednoznaczne punkty styku z powieścią Dostojewskiego. Rozważenia wymagałaby nawet hipoteza zakładająca, że Różewicz wykorzystał określenie „biedni ludzie” jako potoczny frazeologizm, wyrażający szczere współczucie, tak jak uczynił to w jednym z wierszy z 2003 roku, nazywając Edwarda Stachurę – pisarza zmagającego się przez lata z nawrotami choroby depresyjnej, zakończonymi śmiercią samobójczą – „biednym poetą” [IV, 237–238]
ktoś do mnie telefonuje
czegoś chce tłumaczę że
jestem
że mnie nie ma
że ja
ten ktoś jest młody
ma plany związane
z moją osobą
tłumaczę że nie mam
planów
[IV, 356]
W pierwotnej wersji dodano jeszcze informację, że młody człowiek zwracał się do poety „energicznym głosem”, oraz zamieszczono frazy, które zostały usunięte w procesie finalnego opracowywania utworu:
ale głos mówi dalej
co ze mną chce zrobić
ze mną moim czasem
z moimi myślami wierszami
z moją przyszłościąT. Różewicz, Biedni ludzie (z cyklu „Depresje”), „Kwartalnik Artystyczny” 2006, nr 2, s. 6–7. [47]
Nastawienie młodego rozmówcy, prawdopodobnie przedstawiciela mediów lub innej korporacji trudniącej się popkulturą współczesną, jest odbierane przez starego poetę jako próba uprzedmiotowienia, zawłaszczenia, wyeksploatowania, a wręcz ubezwłasnowolnienia. Młody człowiek po drugiej stronie słuchawki sam siebie redukuje, degraduje do rangi „energicznego głosu”, głosu osobnika „w sile wieku”
Być może w Depresjach VII mamy do czynienia z pewną formą autoidentyfikacji poety z Makarym Diewuszkinem, bohaterem powieści Dostojewskiego, mężczyzną starym, pełnym dobrotliwości, zajmującym się po amatorsku pisaniem, lecz zachowującym dystans do własnych możliwości literackich oraz krytycyzm w stosunku do roli literatury („A co do wierszyków, to powiem, że nie wypada mi na starość uprawiać wierszopisarstwa. Wiersze to bzdury! […] A po co pisać to wszystko? A na co to wszystko potrzebne? Czy ktoś z czytelników płaszcz mi każe za to zrobić czy co? Kupi mi może nowe trzewiki? – Nie, Wareńko, przeczyta i zażąda jeszcze dalszego ciągu”
słyszę przez ścianę
jakieś krzyki wrzaski wycie
nie zgasiłem telewizora
czemu kibice tak trąbią
przecież Małysz zajął
20, 23 miejsceT. Różewicz, Biedni ludzie…, s. 7. [53]
czemu młodzi tak
krzyczą wrzeszczą ryczą
przecież tu nie ma ani
dudka ani maradony
małysz zajął 20. czy 26. Miejsce
[IV, 356]
Za sprawą młodocianych sąsiadów przestrzeń życiowa starego poety przeobraża się w pandemonium nieludzkich odgłosów. Odnotowany przez Różewicza słaby wynik sportowy Adama Małysza, wielokrotnego mistrza świata i medalisty olimpijskiego w skokach narciarskich, jak również wzmianka pojawiająca się w ostatniej strofie wiersza, usuniętej później przez poetę („W Turynie otwarto / Zimowe Igrzyska Olimpijskie”
W Turynie otwarto
Zimowe Igrzyska Olimpijskie
nasi sprawozdawcy sportowi
cytowali Dantego Piekło
w tłumaczeniu Porębowicza
dzisiaj jest Dzień Chorego
psychicznie
świata świętego WalentegoT. Różewicz, Biedni ludzie…, s. 7–8. [56]
Strofa ta również nie została przez poetę zachowana w finalnym opracowaniu wiersza. Nie zmienia to faktu, że wnosi ona wiele do rozumienia kondycji starego człowieka w obliczu wydarzeń budzących silne zainteresowanie mas ludzkich. Pod określeniem „nasi sprawozdawcy sportowi” kryją się najbardziej popularni i doświadczeni w tamtym okresie dziennikarze-komentatorzy Telewizji Polskiej: Włodzimierz Szaranowicz i Dariusz Szpakowski
Bracia! — mówiłem — śród hazardów tyla
Zaszli na świata podwieczorne skraje,
Skoro wam jeszcze bodaj jedna chwila
W zmysłów czuwaniu przed śmiercią zostaje,
Nie żmudźcie duszę wydobyć z ciemnoty,
Za słońcem idąc w niemieszkane kraje.
Zważcie plemienia waszego przymioty;
Nie przeznaczono wam żyć, jak zwierzęta,
Lecz poszukiwać i wiedzy, i cnotyD. Alighieri, Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, Warszawa 1975, s. 137. [61].
Mniej zawiły semantycznie wydaje się przekład Aliny Świderskiej:
O, bracia, rzekłem, coście już przez tyle
przeszkód się groźnych na zachód dostali!
Nie skąpmy trudów na te krótkie chwile,
co nam zostały w życiu, lecz, gdzie w fali
blask ostatniego topi się promienia,
w one bezludne światy śpieszmy dalej!
Zważcie, z jakiego jesteście plemienia:
na toście żywi, by mądrość i cnotę
znać, nie zaś być jak bezduszne stworzenia!…Tenże, Boska komedia, tłum. A. Świderska, Kęty 1999, s. 152. [62]
Człowiek przyszłości, aby nie upodobnić się do bestii, powinien według Dantego chronić duszę przed „ciemnotą”, stawiać czoła wyzwaniom i trudnościom, odkrywać nowe rzeczywistości, kierując się mądrością, wiedzą i cnotą. A co o człowieku połowy XX wieku pisał Różewicz?
Nowy człowiek
to ten tam
tak to ta
rura kanalizacyjna
przepuszcza przez siebie
wszystko
[II, 133]
Człowiek nowoczesny jest ciałem obcym („to ten tam”), nie tylko nieposiadającym duszy lub co najmniej ignorującym jej obecność, ale wręcz upodabniającym się, na własne życzenie, do przedmiotu codziennego użytku. Nie tylko nastawionym konsumpcyjnie i roszczeniowo w stosunku do otaczającej go rzeczywistości, ale służącym – na końcu łańcucha pokarmowego współczesnej obyczajowości – do transferu bezwartościowych resztek, odpadków po konsumpcji. W percepcji osoby przeżywającej depresję „biedni ludzie” to godni pożałowania uczestnicy kultury masowej, karmiący się głównie rozrywką, cierpiący na „kolorowy zawrót głowy” [IV, 127]; to ubogie istoty okresu dobrobytu i wszechobecnej idolatrii, żyjący pośród kakofonii odgłosów semantycznie przesyconych i zarazem przenicowanych, wegetujący w środowisku silnie chorobotwórczym.
5.
Odwołania do Boskiej komedii kilkakrotnie posłużyły Antoniemu Kępińskiemu do wyświetlenia obrazu depresji jako choroby, w której człowiek nie tylko zmaga się z własnym ciałem i bije z własnymi myślami, ale ponadto w specyficzny sposób doświadcza czasu i przestrzeni:
Czas depresji jest złym czasem, od którego chciałoby się uciec, ale niestety nie ma gdzie; chory jest w nim zamknięty, przygnieciony przeszłością, teraźniejszością i bez perspektyw przyszłości. […] Czas depresji ma w sobie smak nieskończoności: choremu się zdaje, że ciemność trwała i trwać będzie bez końca. […] nad światem depresji napis jest identyczny jak ten, który Dante postawił nad bramami piekła: „Porzućcie wszelkie nadzieje”. W depresji nie ma już przyszłości, panuje w niej wieczność ciemnej teraźniejszości i równie ciemnej przeszłości. […] Normalnie świat wciąż się zmienia, dzięki temu człowiek w najgorszej nawet sytuacji nie jest pozbawiony nadziei. Tylko nad piekłem jest napis „lasciate ogni speranza” (porzućcie wszelką nadzieję). Bo piekło jest wiecznością, nie ma już w nim zmiany. Tragizm depresji wywodzi się z zamknięcia czasu i przestrzeni w jednym punkcie, który wskutek tego zamknięcia staje się nieskończonością. […] Piekło depresji polega bowiem na utracie nadziei
A. Kępiński, Melancholia, s. 151, 158, 275. [63].
Czas i przestrzeń zacieśniają się wokół chorego, który – jak to ujmował Różewicz w Depresjach V – „staje oko w oko z nieskończonością / pustką nicością” [IV, 355]. W obliczu ciemnej wieczności trwania, symbolizującej piekło zagubienia w czasie, samouwięzienia w przestrzeni, człowiek traci (wbrew własnej woli lub za jej sprawą) nadzieję, a każdy kolejny dzień przeżywa jak niekończącą się noc o rozmytych konturach.
Na końcu opisywanego w niniejszym szkicu tetraptyku z 2006 roku Różewicz umiejscowił wiersz Depresje IV. Numeryczne nieuporządkowanie kolejnych części tego cyklu (II, V, VII, IV) sprawia wrażenie kompozycyjnego amorfizmu, incydentalności i może być identyfikowane z obojętnością autora, brakiem troski o zachowanie ładu estetycznego. Depresje IV to utwór ukazujący istotę przeżywania czasu i doświadczania przestrzeni w chorobie. Podobnie jak w przypadku Depresji II wiersz rozpoczyna się od opisu przebudzenia:
jeszcze jeden dzień
Jak wyjaśnił w korespondencji elektronicznej z autorem niniejszego szkicu J. Stolarczyk, redaktor 4-tomowej edycji Poezji Różewicza, pierwszy wers Depresji IV („jeszcze jeden dzień”) figuruje w zbiorze Poezja 4 omyłkowo jako wyróżniony większą czcionką podtytuł utworu. [64]
wstawał z kapturem na głowie
wstawałem razem z nim
wstawał z zamkniętymi oczami
grzebał się
wciągał kołdrę na głowę
chował się
[IV, 357]
Bohaterem wiersza jest dzień budzący się do życia lub raczej budzący się do śmierci. Prawem personifikacji poeta przypisuje mu atrybuty cielesne: dzień wstaje z łóżka, ma na głowie kaptur jak mnich, pokutnik lub przestępca, boi się otworzyć oczy, wciąga „kołdrę na głowę”. Dzień pragnie natychmiast zniknąć, ukryć się przed samym sobą, „grzebie się” w łóżku niczym we własnym grobie, jak gdyby odprawiał ceremonię pogrzebową, akt osobistego samopochówku. Portret dnia zostaje uzupełniony złowrogim obrazem otrząsania się z nocy: „otrząsał się z nocy / strząsał wodę z czarnych / gałęzi z piór / kracząca chmura” [IV, 357]. Czas depresji przypomina chory organizm, czarne ptaszysko lub chmurę deszczową, jest niejako korelatem wszystkich tych asocjacji. Dokonuje się oddzielenie człowieka-poety – który snuje tę historię o przebudzeniu się dnia – od jego własnego czasu. Odtąd człowiek i czas istnieją równolegle, wspólnie doświadczając skutków choroby ciężkiej jak pustka:
zacząłem wstawać razem z nim
o piątej o siódmej o trzeciej
zdawało mi się że myślę
o tym że nie myślę
z głową pustą ciężką
pomyślałem że dzisiaj
jest sobota ale wczoraj
była też sobota
teraz często jest sobota
po czwartku po wtorku
[…]
wstawał jakiś dzień
coraz częściej jeden dzień
jest podobny do drugiego
[IV, 357–358]
Znaczenie traci kolejność następujących po sobie dni i nocy. U chorego zanika „poczucie zmienności, charakterystyczne dla życia normalnego w jasności dnia”
Ostatnie wersy Depresji IV, a zarazem ostatnie wersy całego tetraptyku, zostały poświęcone problematyce poetologicznej. Różewicz ujawnił się w nich jednoznacznie jako autor cyklu i wyznał, że jego marzeniem z młodości, marzeniem życia było całkowite zatarcie znamion indywidualizmu wyrażającego się między innymi w podpisywaniu książek własnym imieniem i nazwiskiem. „Przecież utwory powinno ogłaszać się anonimowo”
nie trzeba już pisać
imienia nazwiska daty i miejsca
urodzenia wiersza
Głos anonima
antologia poezji
1946–2006
[IV, 358]
„Głos anonima” to wiersz Różewicza z tomu Zielona róża (1961), a jednocześnie tytuł zbioru poetyckiego z tego samego roku. Staremu poecie zależy na przezwyciężeniu, unieważnieniu tożsamości indywidualnej, na pozbyciu się zbędnego balastu identyfikacji, a przede wszystkim na rozproszeniu się, zaniknięciu w anonimowości będącej odwrotnością sygnatury własnej gwarantującej odrębność i rozpoznawalność. „Wreszcie zacierają się rysy” – z ulgą pisał poeta w Głosie anonima, relacjonując proces depersonalizacji, przeobrażania się twórcy-kreatora w człowieka pozbawionego właściwości [II, 237]. W finale cyklu Depresje został ukazany autoportret smutnego poety, który porzuciwszy idealistyczne wyobrażenia o etycznych zobowiązaniach poezji, deklarowanych choćby w wierszu W związku z pewnym wydarzeniem z 1953 roku („Nie zostawiajmy ludzi / sam na sam z ich pustką // Jesteśmy odpowiedzialni / za kształt każdego człowieka” [I, 351]), trudni się już tylko błahymi dylematami warsztatowymi, zastanawia się nad możliwością wykorzystywania określonych układów stroficznych do rozmaitych, mniej lub bardziej istotnych, celów poetyckich [IV, 358]…
Zawartość tetraptyku Depresje z 2006 roku została osadzona na wyraźnym podłożu autobiograficznym. Można przyjąć, że cykl ten realizował w życiu Różewicza funkcję autoterapeutyczną. Pojęcie zawodu poetyckiego wyświetla się tutaj w pełni swej dwuznaczności: profesja pisarza wiąże się częstokroć z fundamentalnym rozczarowaniem, za które artysta płaci wysoką cenę autoalienacji, utraty sensu i wiary. Ciało poety XX i XXI wieku choruje na śmierć w „szarej strefie”, będąc najpierw świadkiem wojennej hekatomby lat 1939–1945 (w 1944 roku Janusz Różewicz, starszy brat Tadeusza, żołnierz Armii Krajowej, utalentowany poeta, został zamordowany przez niemieckie Gestapo), a następnie sześć dekad później stając się mimowolnym, „niegrzecznie przebudzonym” [IV, 127] uczestnikiem i obserwatorem rozkładu kultury, korozji relacji międzyludzkich, agresywnej dominacji przekazów medialnych, demontażu duchowości. W tej perspektywie depresja jest ujmowana nie tylko jako doświadczenie pojedynczego człowieka, ale również jako głęboki uszczerbek w całościowej kondycji środowiska kulturowego, w którym człowiek funkcjonuje. Na pytanie sformułowane w jednej z ankiet: „Z jakich źródeł czerpię siłę do życia?”Różewicz odpowiedział: „[…] przeżywam na swój rachunek załamania (depresje), żyję dalej, nie odpowiadając na pokusę dobrowolnego odejścia z tego świata”
Pierwodruk: B. Małczyński, „Ich berühre einen fremden Körper“. Tadeusz Różewiczs poetisches Studium der Depression [w:] Körperbilder und Körperlichkeit in der Gegenwartsliteratur Mitteleuropas, hrsg. von Anna Majkiewicz u. Marta Wimmer, Harrasowitz Verlag, Wiesbaden 2023.