21.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #246 / Sam przeciwko światu

Rok 1997, Tokio. Werner Herzog reżyseruje w stolicy Japonii operę autorstwa Shigeakiego Saegusy. Kompozytor cieszy się w swoim kraju dużym uznaniem, ma nawet własny program telewizyjny. Na jedną ze wspólnych kolacji Saegusa wpada spóźniony. Spogląda z podekscytowaniem na Herzoga i mówi, że wieść o operze dotarła do uszu cesarza, który chciałby spotkać się z reżyserem na prywatnej audiencji. Zmieszany Herzog instynktownie odmawia, tłumacząc, że nie ma pojęcia, o czym mógłby porozmawiać z kimś takim jak cesarz. „To byłaby tylko zdawkowa wymiana frazesów” – wyjaśnia. Przy stole zapada grobowa cisza. Japońscy członkowie ekipy uciekają wzrokiem na boki, podczas gdy Herzog fantazjuje o zapadnięciu się pod ziemię ze wstydu. Wreszcie ciszę przerywa nieśmiałe pytanie: „Ale jak nie z cesarzem, to z kim?”. „Z Onodą” – odpowiada Herzog. „Z Hiroo Onodą”.

Czy to prawdziwa anegdota? A może Herzog wymyślił ją, aby stworzyć angażującą, metatekstualną ramę dla właściwej opowieści, osnutej wokół losów Hiroo Onody? Wszyscy fani autora Zagadki Kaspara Hausera choć raz zetknęli się najpewniej z pojęciem „ekstatycznej prawdy”. W kultowej Deklaracji z Minessoty Herzog definiuje je w następujących słowach:

W kinie występują głębsze pokłady prawdy. Istnieje także coś takiego jak prawda poetycka i ekstatyczna. Jest tajemnicza i ulotna, a uchwycić ją można tylko poprzez zmyślenie, wyobrażenie i stylizacjęW. Herzog, Deklaracja z Minnesoty. Prawda i fakt w kinie dokumentalnym, tłum. Ł. Mojsak [w:] Herzog. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, s. 112.[1].

Reżyser konsekwentnie ucieka do świata fantazji w poszukiwaniu prawdy. Miesza fakty z produktami własnej wyobraźni. Jak sam wielokrotnie podkreśla, nie widzi różnicy między kinem faktu a kinem fikcji. Nie boi się inscenizacji w dokumencie (dokumentalista według słów Herzoga nie powinien być „muchą na ścianie”, ale „kąsającym szerszeniem”), filmy fabularne wypełnia odniesieniami do rzeczywistości. Jego debiut powieściowy Zmierzchanie świata jest kontynuacją tej strategii twórczej. To historia rozgrywająca się na granicy jawy i snu, skonstruowana na kanwie prawdziwych wydarzeń.

To ziemia, którą Bóg, jeśli istnieje, stworzył w gniewie. To jedyna kraina, w której stworzenie jest niedokończone. Przyglądając się z bliska temu, co nas otacza, możemy dostrzec pewną harmonię. Jest to harmonia przytłaczającego i zbiorowego morderstwa. A my, w porównaniu z wyartykułowaną podłością, nikczemnością i nieprzyzwoitością dżungli, brzmimy i wyglądamy jak źle wymówione i na wpół skończone zdania z głupiej, mieszczańskiej… taniej powieści –

mówi Herzog w dokumencie Les Blanka Brzemię snu.

Jeżeli musiałbym wybrać jedno miejsce, które pojawia się w mojej głowie na dźwięk nazwiska autora Zmierzchania świata, to byłaby to właśnie dżungla. Przedwieczna, śmiertelnie niebezpieczna kraina chaosu i tajemnicy, rzucająca wyzwanie rodzajowi ludzkiemu. Niemiec odpowiada na to wyzwanie, regularnie powracając do niej w swojej twórczości. Historię pilota, który utknął w tropikalnym labiryncie po tym, jak został zestrzelony przez żołnierzy Wietkongu, reżyser przeniósł na ekran dwukrotnie: najpierw w dokumencie Mały Dieter chciałby latać, a następnie w fabularnej rekonstrukcji zdarzeń z Christianem Balem w roli głównej. W peruwiańskiej głuszy nakręcone zostały dwa z jego najpopularniejszych, najbardziej kultowych filmów: FitzcarraldoAguirre, gniew boży.

Nikogo nie powinno więc dziwić, że akcja Zmierzchania świata również rozgrywa się w dżungli – na filipińskiej wyspie Lubang. W 1944 roku Hiroo Onoda, porucznik Cesarskiej Armii Japońskiej, otrzymuje od swojego zwierzchnika, majora Taniguchiego, klarowne rozkazy: przy zastosowaniu metod partyzanckich ma utrzymać kontrolę nad wyspą, aż do powrotu wycofujących się oddziałów japońskich. Porucznik bierze słowa majora do serca. Kiedy wojna dobiega końca, on nadal tkwi na wyspie i czeka na zapowiedziany powrót. Komunikaty radiowe oraz ulotki informujące o kapitulacji Japonii bierze za amerykańską propagandę, nieustępliwie nękając oddziały filipińskiej policji. I tak przez blisko 30 lat – aż do marca 1974 roku.

Onoda to klasyczny bohater Herzogowski. Człowiek, który porywa się z motyką na słońce – staje do walki z całym światem, nie bacząc na nierówny rozkład sił. Jest w nim pasja obłąkanego wizjonera, którego marzeniem jest budowa opery w sercu dżungli i zawziętość konkwistadora poszukującego El Dorado aż do ostatniego tchnienia. Jego spojrzenie na świat jest skrzywione, skoncentrowane wokół jednego tylko celu, jakim jest wykonanie rozkazu majora. Zmierzchanie świata to przede wszystkim opowieść o sile (auto)sugestii. Onoda odrzuca wszelkie racjonalne przesłanki, świadczące o tym, że wojna dobiegła końca. Obsesyjnie upiera się przy swojej wersji wydarzeń, traktując przelatujące amerykańskie samoloty – odpryski wojny w Wietnamie i Korei – jako dowód na to, że jego misja jest wciąż aktualna. Studenta, który przybywa na wyspę, aby wyprowadzić go z błędu, bierze za amerykańskiego agenta i przykłada mu do czoła lufę karabinu. Do opuszczenia posterunku może go przekonać tylko jedno – bezpośrednie odwołanie rozkazu przez majora Taniguchiego.

Zwichrowany umysł Onody to konsekwencja kilku czynników. Ekstremalnie surowej, narzuconej przez japońskie wojsko dyscypliny i prostych opozycji, jakie wchodzą w życie wraz z dniem rozpoczęcia konfliktu zbrojnego: podziału na dobro i zło, dowódców i podwładnych, sojuszników i wrogów. Jak pisze w posłowiu do Zmierzchania świata Paweł Mościcki: „Prawdziwe szaleństwo wojny polega na tym, że staje się ona źródłem sensu, że wydaje się porządkować świat, który nieuchronnie niszczy”P. Mościcki, Na krańcach czasu [w:] W. Herzog, Zmierzchanie świata, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2023, s. 166.[2]. Każdy, kto pragnie odciągnąć Onodę od powierzonej misji, staje się automatycznie podejrzany, niegodny zaufania. Tyczy się to również innych Japończyków, których mężczyzna spotyka na swojej drodze. Ekstremalnie uproszczona wizja świata, jaką narzuca porucznikowi wojna, ostatecznie komplikuje jego życie. Stopniowo doprowadza go do paranoi, przede wszystkim zaś – ciągnie za sobą ofiary. Dwaj żołnierze, którzy dołączają do Onody, aby pomóc mu w realizacji misji – kapral Shimada i szeregowy Kozuka – giną w starciach z lokalną ludnością. Pierwszy prawie dziewięć lat po zakończeniu wojny, drugi – ponad dwadzieścia siedem.

Herzog kurczowo trzyma się dat. Każdy rozdział poprzedza miesiąc i rok, w którym rozgrywa się akcja. Nadaje to powieści specyficznego, realistycznego sznytu, który Niemiec burzy jednak w toku narracji. Co prawda z pierwszej osoby liczby pojedynczej korzysta wyłącznie na początku i na końcu książki, kiedy pisze o samym sobie – podskórnie czujemy jednak, że przyjmuje perspektywę Onody. Opisując jego partyzanckie działania, konsekwentnie używa czasu teraźniejszego. Zaciera granice między przemyśleniami narratora i bohatera. Łączy fakty i zmyślenia w nierozerwalnym splocie – podczas aktu lektury nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co Herzog dodał od siebie, a co wyczytał lub czego dowiedział się od Onody. Pozostaje wierny pojęciu „ekstatycznej prawdy”, o czym zresztą przestrzega nas już na samym początku powieści, zamieszczając przed wstępem krótką, ale jakże treściwą notkę:

Wiele szczegółów się zgadza, wiele nie. Autorowi chodziło o coś innego, istotnego, co wedle swego przekonania rozpoznał przy spotkaniu z protagonistą tej opowieściW. Herzog, Deklaracja…, s. 4.[3].

Oddając stan mentalny bohatera, Herzog umiejętnie balansuje na granicy tego, co realne, a co wyobrażone, wyśnione. Jak chociażby wtedy, gdy Onoda znajduje na jednym z drzew surrealistyczny rekwizyt: wojskowy but, zaczepiony sznurowadłem o gałąź. To właśnie takie obrazki jak ten, wgryzające się głęboko w sferę podświadomości, sprawiają, że porucznik Cesarskiej Armii – już po powrocie do domu – nieustannie pyta samego siebie, czy te trzydzieści lat spędzone na wyspie Lubang nie były po prostu złym snem. A może odwrotnie: śni mu się dzień dzisiejszy i zaraz obudzi się znów na Filipinach, w samym sercu dżungli, w stanie nieskończonej wojny.

Pisząc o debiucie powieściowym Herzoga, trudno nie wspomnieć także o jego pełnometrażowym debiucie filmowym – Znakach życia. Reżyser opowiedział w nim historię niemieckiego żołnierza Stroszka, który zostaje wysłany na grecką wyspę w ramach rekonwalescencji po odniesieniu ran na froncie. Mężczyzna, odcięty od wojennej zawieruchy, zaczyna popadać w obłęd. Nie radzi sobie z bezczynnością, z tym że jego życie kręci się w kółko. Herzog wizualizuje moment, w którym umysł Stroszka naznacza szaleństwo. Gestem romantycznego poety przedstawia nam „pejzaż wewnętrzny” bohatera: morze wiatraków sięgające aż po horyzont. Po powrocie z patrolu Stroszek przejmuje kontrolę nad magazynem amunicji, oddaje kilka strzałów ostrzegawczych, grożąc wysadzeniem wyspy, a następnie organizuje pokaz sztucznych ogni, robiąc użytek ze znajdujących się w magazynie fajerwerków. Oczywiście niedługo później niemiecki żołnierz zostaje spacyfikowany, a jedyną ofiarą jego jednoosobowej rebelii okazuje się miejscowy osioł, dosięgnięty przez zbłąkaną kulę z karabinu.

W swoim debiucie powieściowym Herzog powraca więc do tematu, którym rozpoczął karierę filmową: nieodwracalnego wpływu wojny na umysł jednostki. Wbrew pozorom Onoda nie spędził jednak reszty życia w szpitalu psychiatrycznym. Wyjechał do Brazylii, pomagał bratu w prowadzeniu rancza, zajmując się hodowlą bydła, w końcu zaś powrócił do Japonii, ożenił się i otworzył własną sieć szkół przetrwania. To wszystko jedynie przypisy do powieści Herzoga – Niemca nie interesuje bowiem to, co działo się z Onodą po powrocie z wyspy Lubang. Esencja jego egzystencji zamyka się w trzydziestu latach spędzonych na walce z wyimaginowanym przeciwnikiem. „Ekstatyczna prawda” natomiast, a przynajmniej jej część – w piosence, którą Japończyk śpiewał po cichu w dżungli, ku pokrzepieniu serca.

Może wyglądam jak włóczęga lub żebrak, Ale ty, cichy Księżycu, jesteś świadkiem blasku mej duszyTamże, s. 152.[4].

W zeszłym roku Werner Herzog skończył 81 lat. Choć wciąż realizuje filmy – przede wszystkim dokumentalne – w ostatnim czasie stał się nadzwyczaj aktywny na polu literackim. Za debiutem powieściowym podążyła wydana w ubiegłym roku autobiografia, zatytułowana w iście Herzogowski sposób: Every Man For Himself and God Against All. Podobnie jak Toma Hanksa do pisania zachęciła go pandemia, niejako wymuszająca na filmowcach z całego świata pracę w domowym zaciszu. W przeciwieństwie do amerykańskiego aktora Herzog nie poszedł jednak „na łatwiznę”, opisując w swoim debiucie to, co zna najlepiej, czyli proces realizacji filmu. Zmierzchanie świata jest naturalnym przedłużeniem jego obsesji twórczych; jeszcze jedną, fascynującą opowieścią o starciu człowieka z naturą oraz ograniczeniami własnego ciała i umysłu. „Zawsze czułem się pisarzem” – mówi Herzog w jednym z wywiadów promujących Zmierzchanie świata. A zaraz potem dodaje, z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą: „Wierzę, że moje książki przeżyją moje filmy”. Najbardziej oddanym fanom reżysera uwierzyć w to pewnie trudno. Wystarczy jednak sięgnąć po jego powieść, aby odkryć, że pisarzem jest co najmniej tak samo dobrym.

W. Herzog, Zmierzchanie świata, przeł. M. Łukasiewicz, PIW, Warszawa 2023.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Brzozowski, Sam przeciwko światu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 246

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...