11.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #249 / „Po co kraść powietrze, / jeśli trwonię ręce…”. O nowych wierszach Agnieszki Tarnowskiej

1.

Agnieszka Tarnowska zadebiutowała na scenie literackiej w 2021 roku tomem, który wkrótce nominowany został do Nagrody Poetyckiej „Orfeusz” (2022). Debiut ten okazał się pewnym zaskoczeniem nie ze względu na umiejętności literackie autorki – rozwijała je już od wielu lat – ale raczej z powodu tematyki, wokół której koncentrują się wiersze. Tom Uliczanka, bo o nim mowa, jest poświęcony lirycznej opowieści o świecie, który istnieje wokół nas, choć często nie chcemy go zauważyć, o świecie, od którego nader często odwracamy głowę. Poetka rozpisała na wiersze dwa lata ze swojego życia, w trakcie których, jak sama mówi, „czyniła posługę”Wywiad z Agnieszką Tarnowską przeprowadził Ireneusz Staroń. Zob. Poetycki reportaż z ulicy, „Nowy Napis Co Tydzień” 2023, nr 194, online: https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-194/artykul/poetycki-reportaz-z-ulicy [dostęp: 1.04.2023].[1] na ulicach swojego miasta, pomagając bezdomnym. Rozdawała pożywienie oraz leki, oczyszczała rany, opatrywała okaleczenia. Wspierała czynem i słowem, dopuszczała do siebie ból, smutek i tragedie ludzi ulicy, a może raczej, jak sama o nich mówi, swoich przyjaciół.

Słowo „uliczanka” oznacza język, żargon środowiskowy, jakim posługują się osoby w kryzysie bezdomności. A tom pod tym tytułem zbiera i upamiętnia historie głodnych, chorych czy uzależnionych, ale także notuje doświadczenia, emocje towarzyszące młodej kobiecie, która dobrowolnie zrezygnowała ze znacznej części swojego prywatnego życia dla działania na rzecz ludzkiej godności. Wiersze z debiutanckiego zbioru noszą znamiona afirmacji aktywizmu społecznego i poetyki codzienności propagowanych niegdyś – jak pamiętamy – chociażby przez grupę literacką Skamander. Choć mowa tu o codzienności dość nietypowej, bo misyjnej, dzięki której można zobaczyć Chrystusa w drugim człowieku. Poezja stała się świadectwem nie tylko doświadczeń tworzącej ją osoby, ale przede wszystkim stanu, w którym znaleźli się przyjaciele autorki. Uliczanka nie jest spowiedzią, nie jest sentymentalną opowiastką ani też apelem o wsparcie czy brak obojętności wobec otaczającego nas nieszczęścia, jest poetyckim diariuszem, kryptodziennikiem intymnym.

Jeśli jednak mówimy o poetyckim kryptodzienniku, pojawia się zagadnienie, które należałoby rozważyć – zarówno w kontekście debiutanckiego tomu, jak i minicyklu, który został przedstawiony czytelnikom w niniejszym numerze kwartalnika – mianowicie status podmiotu lirycznego. Tarnowska w przytoczonym już wywiadzie podkreślała, że nie uprawia poezji maski, a jej liryka bierze się z doświadczenia, z tego, czym „w danej chwili żyje”I. Staroń, Poetycki reportaż z ulicy…[2]. Można zatem założyć, że jej wiersze są w pewnym stopniu autobiograficzne, a więc cechy autorki stają się wspólne z cechami podmiotu. Z pomocą w zdefiniowaniu statusu osoby mówiącej w lirykach Tarnowskiej przychodzi sylleptyczna koncepcja podmiotowości. Ryszard Nycz pisze o niej:

„Ja” sylleptyczne – mówiąc najprościej – to „ja”, które musi być rozumiane na dwa odmienne sposoby równocześnie: a mianowicie jako prawdziwe i jako zmyślone, jako empiryczne i jako tekstowe, jako autentyczne i jako fikcyjnopowieściowe. Najbardziej znamiennym sygnałem odmienności tej grupy tekstów jest zapewne tożsamość nazwiska autora i protagonisty czy narratora utworu, powodująca w konsekwencji, rzec można, śmiałe wkroczenie autora do tekstu w roli bohatera odtąd już nie całkiem fikcyjnej historiiR. Nycz, Tropy „ja”: koncepcje podmiotowości w literaturze ostatniego stulecia, „Teksty Drugie” 1994, nr 2, s. 22.[3].

Wydaje się zatem, że Tarnowska silnie zakorzeniając swoje liryki w doświadczeniu życiowym, podejmuje się „pisania sobą”Termin, który Ryszard Nycz zaczerpnął od Witolda Gombrowicza. R. Nycz, Tropy „ja”: koncepcje podmiotowości w literaturze ostatniego stulecia…, s. 24.[4] w wymiarze egzystencjalnym, „ukazując nie tyle głębokie, co wielostronne powiązanie sztuki z porządkiem (i nieporządkiem) życia”R. Nycz, Tropy „ja”: koncepcje podmiotowości w literaturze ostatniego stulecia…[5]. Posługując się zatem terminem podmiotu, będziemy mówili o „ja” autobiograficznym i fikcyjnym – stworzonym w języku – i zarazem autentycznym w przeżyciach.

2.

Najnowsze liryki łodzianki wprowadzają, mówiąc tytułem jednego z wierszy, do tego, co było potem, po zakończeniu posługi wśród bezdomnych. Mówiąca postanowiła zatem, że następuje koniec uliczanki, ale nie jest to równoznaczne z brakiem możliwości mentalnej podróży do przeszłości. Zamknięcie pewnego etapu wiąże się zarówno z poczuciem zagubienia, jak i z poszukiwaniem nowej drogi. „Koniec uliczanki” oznacza przede wszystkim wielowymiarową pustkę. Poczucie zamknięcia w życiowej próżni jest immanentne, trwa pomimo świadomości, że dalsza działalność społeczna mogłaby doprowadzić do tragedii. „Ulica mnie wypluwa” (podkr. N.Ch., wszystkie cytaty w tym akapicie z wiersza koniec uliczanki) – pisze Tarnowska beznamiętnie pośród martwej ciszy, która nagle zapanuje wokół na poły autobiograficznej bohaterki, bo „W pustym życiu brak nieodebranych połączeń”. Odeszli ludzie, którym nie poświęcało się uwagi, relacje interpersonalne zmieniły się diametralnie, przestały przystawać do rzeczywistości. Mówiąca nie poznaje własnych przestrzeni, są niby znajome, ale stały się jakby mniej gościnne, jawią się puste i martwe („W domu martwo”, „Chcę zamieszkać w cudzym”). Kosmetyczne zmiany nie pozwolą poczuć się w nich znów jak u siebie („Biję z siebie bilon. Jutro sprawdzę kurs”). Zaangażowanie w działalność społeczną skutecznie zweryfikowało codzienne kontakty, jednak nie dajmy się zwieść pozorom, to właśnie odcięcie się od ulicy i jej mieszkańców wywołuje w podmiocie największy żal. Niesienie pomocy humanitarnej, dzięki któremu – zdaje się – człowiek może wzrastać duchowo, okazało się niszczycielską siłą, wysysającą życiowe soki, pozostawiło „Wydmuszkę z Agnieszki”. Choć z zewnątrz zachowuje ona pozory, w istocie jest zbyt krucha, by zmierzyć się z codziennością i „Pęka przy pierwszym kontakcie”.

Tarnowska kreśli otaczającą ją rzeczywistość w słowach oszczędnych, ale w swojej prostocie pojemnych znaczeniowo, w słowach, w których myśli nawarstwiają się. Zdania uwydatniają swoje znaczenie tak, jak powstaje fotograficzna multiekspozycja. Aby ją uzyskać, naświetla się jedną klatkę kliszy wielokrotnie, zmieniając kadr aparatu. Tak wersy Tarnowskiej nabierają znaczeń wielokrotnie naświetlane. Z poetyckiej fotografii, na której uchwycono myśl, a właściwie kilka myśli, można ściągać pojedyncze warstwy, by wyraźniej dostrzec to, co znajduje się u jej genezy. Doskonałym przykładem zastosowania multiekspozycji jest wskazanie przez mówiącą elementu poetyckiej scenografii mieszkania w wierszu koniec uliczanki. Zdjęcie chomika na lodówce wywołuje wspomnienie zwierzęcia, o którym pisze: „Wabił się Żul, jest mi go żal”, stwierdzając „był, już go nie ma, na imię miał XY”. Drugie naświetlenie wprowadzi w konfuzję, dlaczego brak domowego pupila oznajmia się w sposób chłodny, beznamiętny, brzmiący niczym informacje w wieczornym wydaniu wiadomości, skoro (przyzna to każdy opiekun domowych zwierząt) powinien poruszyć smutne struny pamięci emocjonalnej. Poszerzając perspektywę o wcześniejszy wers („W domu martwo”), dostrzegalny jest dom bez wyrazu, ale także dom dotknięty doświadczeniem śmierci. Aż wyłania się kolejna ekspozycja – pozornie banalne stwierdzenie uwydatnia, w jaki sposób odbierana bywa śmierć stałych bywalców bram, murków i chodników przez tłumy przechodniów – wzbudza żal szybko zastępowany zmianą tematu („Wabił się Żul, jest mi go żal, / łapię zasięg, żeby zmienić temat”). Fragment ten jest interesujący nie tylko ze względu na swoją wielowymiarowość obrazową. Tarnowska już w pierwszych wersach minicyklu sięga po groteskę, zestawia ze sobą żula i chomika, człowieka i zwierzę, i mimo skrajnej odmienności tych bohaterów, zgodnie z definicją słownikową wyrazu „żal” podmiot odczuwa wobec nich to samo. Nadto słowa „żul” i „żal” są sobie fonetycznie bliskie, zmiana jednej samogłoski czyni znaczącą różnicę w odbiorze. Więcej, niezwykle rzadko słowa te występują wspólnie. Ten cokolwiek okrutny komizm w swoim przejaskrawieniu może w pewnym stopniu oswajać kwestie bezdomności i zwracać uwagę na problemy społeczne, jakimi są ignorancja i brak empatii.

Multiekspozycje powracają w kolejnych wierszach poetki, z tym że „kadry” staną się bardziej rozbudowane, by pozostać przy fotograficznej metaforyce. W utworze co było potem podmiot powie: „Telefon milczy. Siedzę w oknie. / Szklano mi, ale przejrzyście. / Chodnik dwa piętra niżej”, i znów pozostawi czytelników z zadaniem odsłaniania warstw przedstawionego obrazu. Na pierwszym planie jawi się samotnie siedząca bohaterka zapatrzona w okno. Z okna jednak widać ulicę, jej wspomnienie i słowo „chodnik” już tylko niewyraźnie majaczą gdzieś po drugiej stronie szyby. Ale najistotniejsze emocje i uczucia bohaterki Tarnowskiej zawarte są w przysłówkach „szklano” oraz „przejrzyście”. Podmiot widzi wyraźnie, choć ogranicza go okienna szyba albo szklane od zmęczenia, a może wzruszenia oczy.

Autorka kreuje atmosferę nie tyle smutku, ile zawieszenia w przestrzeni, samotności i apatii, które z nagła przerywa niczym niesygnalizowaną decyzją bohaterki: „Jadę w skały”. Szybki zwrot akcji przenosi czytelnika do zupełnie innego krajobrazu, to nie mieszkanie milczące i naznaczone śmiercią, lecz sfera przyrody. Wspinająca się po skałach to metaforyczny obraz człowieka zmierzającego po wyboistych drogach ziemskiego padołu, krętych i usianych niebezpieczeństwami. Jednocześnie metafora ta rozszerza się o skojarzenia związane z postacią Dobrego Pasterza. Podmiot wiersza jest świadomy czuwającej opatrzności, nie odczuwa lęku:

Trawa dwa pięter niżej,
ale nie boję się wypiąć z ringu i to mnie bawi.
Upadek jest żartem.

Biblijną wiarę niekoniecznie wystawia się tutaj na próbę, choć z pewnością sprawdza się „linę” i „połączenie”. Wiersz kończy fraza:

Prawie przypadkiem
spadam kilka metrów. Ktoś
z drugiego końca liny, wciąż mnie wyłapuje.

Sytuacja uwydatnia niejednoznaczny nastrój bohaterki poszukującej mocnych wrażeń, a zarazem obecność czuwającego stróża. Poetycka opowieść o wyjeździe w góry mogłaby uchodzić za rodzaj bajki z morałem, ale w przypadku łódzkiej poetki możemy mówić raczej o przypowieści. Z religijnej paraboli wyłania się jednak jeszcze jeden kontekst – to obraz lamentującego Boga, który dostrzega samotność swojego dziecka, a nawet rodzaj zdesperowania, bo „wypięcie się z ringu” oznaczałoby nic innego jak śmierć lub trwałe kalectwo. Bohaterka doprowadza scenę do absurdu, by była warta Bożej rozpaczy:

Doczekałam się dnia, gdy zamiast mnie,
to Bóg lamentuje.
Nagram go i puszczę jako dzwonek.

Ostatecznie lamentu jednak nie słyszymy, a Stwórca pozostaje w ukryciu. Tarnowska kreśli wizję groteskowego świata, wykorzystując żart językowy:

Gdy wychodzę ponad korony drzew,
liczę złote klony. W zasięgu wzroku jest ich sześć,
trzy ostańce, nogi dwie.

Strofa wprowadza element humoru, żart z wewnętrznego rymu „korony – klony”, ale także nastrój radości, lekkiej euforii wzbudzonej wysokością, skłaniającej do beztroskiej wyliczanki. Atmosfera ta szybko zostaje zastąpiona poważną refleksją:

Po co kraść powietrze,
jeśli trwonię ręce
na wycieczki w skały?

Tarnowska jednym pytaniem przywraca w wierszu ton lekko moralizatorski, wprowadza temat służby, jaką człowiek powinien pełnić, jakby korzystanie z rąk dla zabawy, wspinaczki dającej radość, nie przynosiło żadnego pożytku. Pomimo tego jednak, jak zostało powiedziane, „z drugiego końca liny” wciąż dochodzi sygnał.

Tytułem kukułka, nazwą urokliwego, lecz bezwzględnego ptaka, który podrzuca swoje jaja do gniazd innych ptaków, jednocześnie wyrzucając z nich jedno z jaj właściciela siedliska, został opatrzony wiersz o równie surowej wymowie. Natura nie zna stagnacji, to ciągła cyrkulacja: od wiosny do zimy, od narodzin do śmierci. Czas mógłby powiedzieć jak w wierszu Tarnowskiej: „Z twojego domu wykradam dziecięce gesty”, „Zostawiam te siwe, odruchy geriatryczne”. Czas niczym kukułka wyrzuca to, co znane, dobre i kochane, a podkłada nowe, niechciane i nieoczekiwane. Nie wydaje się jednak, by Tarnowska bohaterem wiersza uczyniła bezpośrednio Chronosa. Przypomnijmy, że w utworze koniec uliczanki „wydmuszka z Agnieszki” została wypuszczona w poszukiwaniu pracy. Wiersz kukułka może stanowić obraz nowej sytuacji, w której znalazła się bohaterka. Zdaje się, że przypadła jej posługa wśród osób starszych oraz poczucie, że swoją obecnością tylko potwierdza ich niedołężność:

Żona zwija się w zmarszczkach.
Mniejsza od paznokcia,
ginie w pościeli.

W I Liście do Koryntian czytamy: „Czuwajcie, trwajcie w wierze, bądźcie mężni i umacniajcie się. Niech wszystko u was dzieje się w miłości” (1Kor 16, 13)Tłum. Biblia Poznańska.[6]. W wymiarze biblijnym miłość stanowi początek i koniec, to z miłości Chrystus oddał życie za grzeszników. Bohaterka minicyklu podejmuje różne próby miłości, nie chce jej porzucić, bo ona jest drogą i celem. Dość jej „obcych domów”, ale miłość prowadzi do jednego domu, Domu Pańskiego. Obraz strąconego dachu („Przechodząc strącam dach”) podkreśla gotowość otwarcia się na to, co zasłaniał – na niebo. Natomiast w innych wierszach jest ono zupełnie nieprzeniknione, „gęste / jak odwrócona filiżanka” (przedświt) lub przykryte dłońmi, osłaniające swoją tajemnicę (park na Zdrowiu).

W poezji Agnieszki Tarnowskiej ufność w Bożą opatrzność przedstawia się niezwykle subtelnie, ale nie bez filozoficznej refleksji. Stwórca w lirykach jawi się w sposób antynomiczny, jest równocześnie bliski i daleki, codzienny i wszechwieczny, rozpoznawalny i niezgłębiony, a głos wołającej nie może przebić się przez drogocenny firmament. W wierszu przedświt, wyraźniej niż w innych utworach, przeważają tony modlitewne:

Strzelam w porcelanę. W zwartej substancji
nie sposób żłobić rys. Drogie Jedno,
dopuść w Twoje kręgi
mój przygodny byt, odpuść

Bohaterka równie szybko, jak podjęła się szturmowania nieprzeniknionego nieba, porzuca swoje starania ze świadomością, że sama jest jedynie tymczasowym bytem, który nie może istnieć per se. Warto jednak podkreślić, że modląca się nie żyje w strachu przed Ojcem. Kiedy w Ewangelii Jezus w Nazarecie naucza o niebie zamkniętym przez trzy lata i sześć miesięcy, to symbolicznie mówi nie o głodzie ciała, a głodzie duszy spragnionej miłości Dobrego Pasterza, potrzebującej eucharystycznego chleba. Bohaterka wiersza zamknięta pod ziemskim nieboskłonem pragnie Bożej bliskości, dlatego zdaje się transponować słowa modlitwy Ojcze Nasz. Zwraca się do Stworzyciela z czułością: „Drogie Jedno, / dopuść w Twoje kręgi”, co nawiązuje pewnie do prośby „przyjdź Królestwo Twoje”. Zawiesza jednak głos po słowie „odpuść”: co miałby odpuścić? „Nasze winy”? Formuła nie wybrzmiewa, wiersz kończy się zwrotem: „A, nieważne”, jakby do bohaterki nagle dotarło, że nie nadszedł jeszcze czas.

Motyw nieba wraca ponownie w utworze park na Zdrowiu. Tytuł sugeruje, że mówiąca znajduje się w największym kompleksie parkowym w Łodzi, ale to jedyny pewnik, bohaterkę zajmuje bowiem przede wszystkim metafizyczna struktura rzeczywistości. Niebo przykryte jest dłońmi, nie sposób orzec czyimi. Czy to Bóg ukrywa się przed wścibskimi spojrzeniami ludzi? A może bohaterka sama je zakryła? Tarnowska pozwala jej jednak spojrzeć przez szczeliny, a ona niejako oddziela się od swojego ciała, jakby jej świadomość w fizyczny sposób przeciekała przez palce, wędrowała, kierowała się ku nieznanemu lub spoglądała na samą siebie z dystansu. To przepływanie staje się symbolem niewykorzystania pełni możliwości: „Przez szczelinę w palcach przepływam ku / siatkom panelowym (historie ich montażu, / jak bajki o Kasjopei)”. Czytelnik wkracza w intymne sfery uczuć bohaterki, obserwuje zarówno jej stronę cielesną, jak i duchową. Złudna miłość między duchem a ciałem zmienia się w przyjaźń, która nadal pozostaje jedynie iluzoryczna: „To romans w możności, lecz nie sposób dojść do aktu”, „To przyjaźń w możności. / Z każdym słowem jesteśmy sobie mniej”. Wyczuwalna okazuje się dysharmonia między bytem spirytualnym a materialnym, który „recytuje nazwy żywic”.

Tarnowska w wierszu sięga również po metaforykę oczu – zwierciadła duszy. W tym wypadku mowa o oknie, ale niejako z „wenecką szybą”, którą jednak jej bohaterka (a może któraś z jej wersji?) pragnie „rozmontować”:

Jeśli oczy są oknem, mogłabym
wyjąć uszczelki, rozmontować skrzydło, połamać ramę.
Wołam o śrubokręt. Głuchniesz. To przyjaźń w możności.
Z każdym słowem jesteśmy sobie mniej.

Związek ducha i rozumu traci na intensywności, ale czy przyjaźń pomiędzy nimi staje się czymś gorszym? Przeciwnie, tak się wydaje, przynajmniej pozornie. Bo trzeba zwrócić uwagę, że zarówno wierszowy „romans w możności”, jak i „przyjaźń w możności” cechuje jedynie pewna doza prawdopodobieństwa. Obie sytuacje okazują się szansą na wzajemną sympatię i szacunek.

Zarówno Agnieszka Tarnowska, jak i jej bohaterka są istotami poszukującymi. Autorka poszukuje języka do tworzenia poetyckich zdarzeń poprzez zabawę, nagromadzanie sensów, operuje groteską. Mówiąca dąży do zdefiniowania siebie: była apostołką, kim jest teraz? Każdy z przedstawionych wierszy staje się poszukiwaniem: nieba, kontaktu z Bogiem, harmonii wewnętrznej. W utworze pieprzyk poszerzenie możliwości poznawczych ma umożliwić język. „Granice języka. Więcej. Granice poznania” – powie bohaterka, nawiązując do słów Ludwiga Wittgensteina: „Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”. To wysoce patetyczne i filozoficzne otwarcie wiersza szybko zostaje przełamane banałem:

Co mówić o mnie? Nie lubię awokado,
mam alergię na fluor, a na plecach okrągłe znamię, które,
będąc dzieckiem,
pomyliłam z owadem

Czytelnik nie pozostaje z tym truizmem zbyt długo, staje się on jedynie punktem wyjścia: „(dziś nadal uciekam, rośnie absurd przyczyn)”. Niemniej to, przed czym bohaterka ucieka, nie jest najistotniejsze: ważny okazuje się sam irracjonalny lęk, który jest powodem ucieczki. W następnych wersach czytamy:

Co mówić o mnie? Zawiesić mowę
i patrzeć na kolejne sceny,
których sens zgubiłam

W tym kontekście filozoficzne otwarcie wiersza staje się frazesem. Obserwowanie również daje możliwości poznawcze, nawet kiedy sama mówiąca zgubiła sens zdarzeń.

Uliczanka skończyła się, bohaterka zakończyła posługę wśród bezdomnych, ale przecież nie chce „marnować rąk”, a z drugiej strony nie sposób zostać na zawsze „wydmuszką z Agnieszki” wypuszczaną z „martwego domu”. Wiersze łódzkiej poetki przedstawione w minicyklu przypominają do pewnego stopnia detoks, podczas którego usuwa się to, co trujące. Pozwalają także stanąć na nogi przed kolejną podróżą. Mocnym fundamentem okazuje się wiara, trochę ukryta w tej twórczości jak niebo zasłonięte dłońmi – można ją dostrzec przez szpary między palcami, czytając między wersami. Znamienne dla wierszy jest przeplatanie się sacrumprofanum, wzniosłości i groteski, filozofii i banału. To zabieg celowy, z jednej strony eksponujący poetycką zabawę, z drugiej skłaniający do głębszej refleksji, do mocniejszego wgryzienia się w wersy, odkrywania warstw sensów. Nowe wiersze Agnieszki Tarnowskiej cechuje też częściowa temporalność: proces poszukiwania czy nawet odnajdywanie „ja” postępuje w widocznym tempie, nawet jeśli czasem zamiast kroku w przód robi się dwa w tył.

3.

W wierszach autorki Uliczanki wyraźnie dostrzegalny jest kontrast pomiędzy tym, co słuszne i potrzebne, ale wyniszczające, a tym, co wprawdzie nie krzywdzi, ale równocześnie nic nie zmienia. Wybór jednej z dróg wzmaga tęsknotę za drugą. Najbardziej dotkliwe okazuje się poczucie marnowania potencjału, który można byłoby spożytkować, niosąc komuś pomoc:

Po co kraść powietrze,
jeśli trwonię ręce
na wycieczki w skały?

(co było potem)

Pytanie o sens poświęcenia dla czynienia dobra nieustannie powraca. Walka o siebie, o przeżycie swojego czasu nie tylko w służbie innym zdaje się bardzo dotkliwa:

Wbrew powszechnym lamentom,
łatwiej potłuc pracę niż
z wszelkich prób miłości wyskoczyć
głową w dół. Za dużo mi
Obcych domów.

(kukułka)

Bohaterka stale znajduje się gdzieś pośrodku („w możności”), pomiędzy ulicą a mieszkaniem na piętrze, wisi na linie między niebem i ziemią, budzi się na granicy dnia i nocy, balansuje między jawą a snem. Delikatne przeistaczanie się nocy w poranek zaburza krzyk (przedświt), a w wierszu park na Zdrowiu ulotny duch zahacza „o pręty” i zmuszony jest dryfować „ku własnemu ciału”. Zamknięty pod piękną, ale nieprzeniknioną materią próbuje się przedostać poza widoczną skończoność ku zakrytej dali lub wieczności („bajki o Kasjopei”).

U Tarnowskiej doznania stanowią fundament wierszy, więc nie powinny tracić ostrości. Charakterystyczne jest tu dążenie do esencjonowania wrażeń w najkrótszych i skromnych, choć pełnych metaforycznego przekazu wyrażeniach: „Telefon milczy”, „Siedzę w oknie”, „Jadę w skały”, „W skałach pada” (co było potem). One wszystkie sytuują bohaterkę w świecie, ale nie przyćmiewają najistotniejszego – przemyśleń: ktoś nad nią czuwa, ona zaś poszukuje sensu swojej egzystencji, by zasłużyć na upajanie się pięknem świata. Nadto Tarnowska porzuca regularność, bawi się językiem, poszukuje możliwie najbardziej syntetycznych środków wyrazu. Wkracza w nowy etap i towarzyszy jej poezja, która jak jej twórczyni poszukuje nowych dróg rozwoju.

Brak w tej poezji koloru, liryki przyswajają nastrój mówiącej, a jest on raczej „przejrzysty”, „szklany” lub przybiera odcienie szarości jak „siwe, odruchy geriatryczne” (kukułka) lub gęste niebo przed świtem u progu zimy. Tylko w jednym wierszu pojawiają się „złote klony”, które jednak wciąż nie napawają optymizmem, bo jeśli są złote, to znaczy, że już za chwilę rozpocznie się zima, liście obumrą, drzewa spowije sen zimowy, a świat wciąż będzie pogrążony w szarości. Barwy nie upiększają świata poezji Tarnowskiej, ale przejrzystości pozwalają je widzieć wyraźniej.

 

Szkic ukazał się w 20. numerze kwartalnika „Nowy Napis", dostępnym do kupienia na stronie sklepu.

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Natalia Charysz, „Po co kraść powietrze, / jeśli trwonię ręce…”. O nowych wierszach Agnieszki Tarnowskiej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 249

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...