Nowy Napis Co Tydzień #255 / Katalog resentymentów Sylwii Chutnik
Zbigniew Herbert swój znany wiersz Dlaczego klasycy pochodzący z tomu Napis z roku 1969 kończy profetycznym ostrzeżeniem:
jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety[1]
Pół wieku później polska pisarska Sylwia Chutnik nic sobie nie robi z przestróg nieżyjącego klasyka i w autotematycznym monologu bohaterki opowiadania Muzeum pamięci przekonuje:
Ludzie się krzywią, że w gazetach informują o smutnych sprawach, a znowu w książkach autorzy piszą tylko o sobie i swoich problemach. […] No o kim mam pisać, jak nie o sobie. Pisanie to forma oddychania. Siebie przecież ciągle widzę, słyszę, czuję w pościeli i przy biurku[2].
A w tytułowej Dintojrze, zamykającej jej najnowszy zbiór opowiadań, nie pozostawia niedomówień: „Jeśli mieszka się na dzielnicy Wola, to ja bardzo przepraszam, ale poezji śpiewanej pisać się nie będzie”[3].
Riposta raczej cięta niż celna. Przypomnijmy, że Herbertowi warszawski adres przy ulicy Wiejskiej oraz trudy życia w stalinowskiej Polsce – bieda i osamotnienie – nie przeszkodziły „w głowie hodować ogrody” i „pozostać wiernym niepewnej jasności”. Wszystko jest raczej kwestią wyobraźni i zainteresowań aniżeli miejsca zamieszkania. Chutnik najwyraźniej zainteresowana jest przede wszystkim tym, co jej najbliższe, osobiste, dobrze znane – z bezpośrednich relacji uczestników lub naocznych świadków, a najlepiej z autopsji. Dlatego w opowiadaniach ze zbioru Dintojra bez trudu rozpoznać można pewne wątki autobiograficzne, wyeksponowane dodatkowo narracją pierwszoosobową (Pandemino. Dziennik czasów zamknięcia; Zapalny stan udręki; Muzeum pamięci; Gwałt. Głosy) lub mową pozornie zależną (Dwadzieścia cztery na siedem; I Wanna Dance with Somebody; Po drugiej stronie; Dintojra) z perspektywy kobiety – niejednokrotnie czterdziestoletniej, o zbliżonym do autorki profilu, a w przypadku Zapalnego stanu udręki noszącej nawet to samo imię. W rozmowie z Anną Sańczuk Sylwia Chutnik podkreśla co prawda: „[…] to nie jest autobiografia. Wszystko jest tam zmiksowane i nic mi nie udowodnicie”[4] – ale to dementi nie brzmi jednak całkiem poważnie i przekonująco. Zresztą to, że Chutnik pisze o sobie i kobietach sobie podobnych, nie jest przecież żadnym zarzutem. Sam Herbert, którego ustawiłem tu w roli zaocznego oponenta, w przywołanym już wierszu Pan Cogito i wyobraźnia również przyznaje się do podobnej przypadłości:
Pan Cogito będzie zaliczony
do gatunku minores
[…]
używał wyobraźni
do całkiem innych celów
chciał z niej uczynić
narzędzie współczucia
[…]
wyobraźnia Pana Cogito
ma ruch wahadłowy
przebiega precyzyjnie
od cierpienia do cierpienia[5]
Autor Raportu z oblężonego Miasta ukrywa się jednak pod maską swego poetyckiego alter ego, a kreacja ta pozwala mu zachować pewien dystans, powściągliwość, a nawet autoironię. Mam wrażenie, że opowiadania z tomu Dintojra są jednak dużo bardziej dosłowne i zaangażowane. Między autorką i jej bohaterami (częściej bohaterkami) jest dużo silniejsza więź niż powierzchowny kostium autobiograficzny czy tanie wzruszenia losem cierpiących i pokrzywdzonych i to ona sprawia, że pisarka „wie, o czym mówi”, a jej bohaterowie (częściej bohaterki) wydają się prawdziwi jak ona sama. W rezultacie Dintojra sprawia wrażenie jakiejś emocjonalnej podobizny rozproszonej – rozpisanej na kilkanaście fabuł, na kilkadziesiąt dialogów i monologów, które nawet jeśli nie wydarzyły się i nie wybrzmiały dokładnie tak, to były bardzo podobne. Co najmniej tak podobne, jak sny bywają podobne do jawy.
Każde z jedenastu opowiadań, które składają się na ten zbiór, ma innych bohaterów. Przeważają tu kobiety, ale pojawiają się również mężczyźni (pan Wacław z opowiadania Sprzedawca pięknego życia; pan Heniek – tytułowy bohater opowiadania Bajzel i Tadek). Są wśród nich osoby w różnym wieku i różnych profesji (vlogerka trenująca sporty walki, aktorka, miejska przewodniczka, była księgowa). Wspólną cechą ich wszystkich jest jakieś głębokie zranienie, które sprawia, że pytanie o sens dalszego życia przestaje być już tylko okazjonalną refleksją filozoficzną, lecz staje się bardzo praktycznym, codziennym dylematem egzystencjalnym. Nieprzypadkowo bohaterka opowiadania Dwadzieścia cztery na siedem chwali się swojej terapeutce kwestionującej sens kontynuowania zajęć:
Pani tego nie rozumie, pani by chciała, żebym ja nie wiem co: miała dom z basenem, dwójkę dzieci i jeszcze matę do jogi. A ja rano sobie sama biję brawo, jak wstanę z łóżka, bo to już jest coś[6].
Analizując losy bohaterów Dintojry, można stworzyć katalog ich rozmaitych resentymentów. Wszyscy oni żyją w sidłach pamięci, która staje się dla nich miejscem nieustającej kaźni. Mimo stosowania przeróżnych, mniej lub bardziej wyrafinowanych technik – od warsztatów asertywności, poprzez wizyty u wróżek i stawianie tarota, po pilates, kąpiele relaksacyjne i alkohol – nie potrafią się uwolnić od swojej przeszłości, która naznaczona jest na ogół bólem, cierpieniem i rozczarowaniem do świata i ludzi, często tych najbliższych. Oprowadzając wyimaginowanych zwiedzających po tytułowym „Muzeum pamięci”, jego bohaterka i gospodyni informuje:
W niewielu uratowanych fragmentach budowli widać pęknięcia lub rysy świadczące o wyjątkowej sile uderzenia twardego przedmiotu bądź znacznej ich liczbie. Trudno jest obecnie stwierdzić, czy uda się kiedykolwiek odnowić choćby fasadę tak, aby mogła cieszyć swoją urodą jak dawniej. Odpryski, ślady po kulach, ślady po słowach. Efekty skomplikowanych operacji militarno-emocjonalnych. To wszystko znalazło odzwierciedlenie w wyglądzie. Teraz prosimy państwa o przejście dalej i niedotykanie tej kruchej konstrukcji[7].
„Niedotykanie tej kruchej konstrukcji” to prośba, życzenie skierowane do osób trzecich, przygodnych obserwatorów – ale sami bohaterowie nie potrafią go spełnić. Nieustannie dotykają swoich najbardziej czułych punktów, rozdrapują rany i posypują je solą. Żyją przez to w „zapalnym stanie udręki” i permanentnej podejrzliwości wobec teraźniejszości i przyszłości. Nawet gdy wydaje się, że wszystko układa się pomyślnie i w ich życiu właśnie zaczyna się siedem lat tłustych, sieją ziarno niepokoju, pytając samych siebie: „A nie za dobrze ci, co?”[8]. Przykre doświadczenia z przeszłości wciąż rywalizują o ich uwagę i emocje. Tytułowy Bajzel, wspominając wydarzenia wojenne związane z powstaniem warszawskim, zastanawia się, „jak to jest, że kilkanaście dni może w człowieku zostać na całe życie”[9].
Co więcej, pamięć ma zdolność kumulacji. Oprócz doświadczeń indywidualnych są w niej zapisane również rany i blizny przodków. One też dają o sobie czasami znać i one też potrafią zaboleć.
Kręci się kręci przeszłość w głowie. Robi harmider, bajzel, niepotrzebnie jątrzy. Kim się jest, kim się zostało wyprodukowanym i wysłanym na świat? Gdzie są te początki?[10]
Danka, bohaterka opowiadania Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków, zadziorny charakter ma po babce, czarne oczy jak u wujka z Szydłowca. A po kim resztę? Przecież cali jesteśmy z jakiejś przeszłości – tej własnej, indywidualnej, ale również rodzinnej, zbiorowej…
Chociaż arsenał ciosów, jakimi życie godzi w bohaterów Dintojry, jest niewyczerpany, większość z nich wymierzona jest w ich miłość własną, która z jednej strony jest bardzo silna i stanowi jedno z naszych najmocniejszych uczuć, z drugiej zaś jest wątła, niepewna, pełna kompleksów, dlatego wciąż domaga się żarliwych zapewnień, nieustannego dokarmiania, głaskania, przytulania. Bohaterki opowiadań Chutnik boleśnie przeżywają zdradę, porzucenie, odtrącenie. Czarna z Pewnego dnia budzisz się… zostawiła Martę, gdy ta była w szpitalu. Ale Marta wcale nie jest lepsza:
[…] poprzednią dziewczynę zostawiła po miesiącu, że niby nie pamiętała, że z nią była. […] Miłość jej się przypomniała, ale to tylko wtedy, gdy sama ma serce złamane[11]
– komentuje Arleta. Bohaterka opowiadania I Wanna Dance with Somebody zakochała się w swojej sublokatorce, o której nie może zapomnieć, mimo że ta uciekła w „heteromatrix” – założyła rodzinę, ma dom i kochającego męża. Takie to „lesbodramy”. Ale oczywiście bolesna jest każda zdrada – niezależnie od orientacji seksualnej. Dlatego znana aktorka serialowa z opowiadania Dwadzieścia cztery na siedem nie potrafi wybaczyć byłemu mężowi, który jest dla niej; „niewdzięcznikiem”, „konfidentem bez honoru”, „nygusem”, „szują”, ewentualnie „chamem”. Również u Alicji, bohaterki Po drugiej stronie, rozstanie z chłopakiem wywołuje złość pomieszaną z rozżaleniem.
Równie bolesne jak zdrady są niespełnione marzenia – a raczej to, że złośliwe życie zamienia je w jakąś żałosną karykaturę. Kto by pomyślał, że główna bohaterka opowiadania Dintojra – była księgowa, a obecnie „Kobieta na Skraju Załamania Nerwowego”, osiedlowa wariatka, która nocami wydzwania domofonem do sąsiadów i krzyczy, że jej smutno – wywróżyła sobie przed laty karierę modelki. Bohaterka I Wanna Dance… „zamierzała mieć hulaszcze życie”. W tym celu zaraz po studiach wyjechała do Londynu, gdzie wylądowała na zmywaku w jakiejś podrzędnej restauracji, a jej marzenia o wielkiej miłości zakończyły się na „niemrawych randkach z kucharzem”. Przeznaczeniem bohaterów Dintojry nie są marzenia, ale smutna rzeczywistość. Dlatego Alicja z opowiadania Po drugiej stronie decyduje się wrócić z fantastycznego Nowego Jorku do co najwyżej fantasmagorycznej Warszawy.
Przecież nie zasługiwała na to miasto, przecież urodziła się w Polsce, a tu się cierpi i nie ma uśmiechu[12]
– tłumaczy jej decyzję narrator. Marzenia to świat złudny i napompowany niczym dmuchana lalka Aniela z sex shopu, w której zakochał się bohater opowiadania Sprzedawca pięknego życia, chcący wypełnić jakoś pustkę po zmarłej żonie. Wiadomo, że trzeba się z takimi lalkami ukrywać, bo narażają nas na śmieszność, a poza tym prędzej czy później zejdzie z nich powietrze.
W opowiadaniach Chutnik występuje wyraźna asymetria w prezentowaniu postaci męskich i kobiecych, i nie dotyczy ona wyłącznie frekwencji. Z imienia poznajemy tu zaledwie czterech mężczyzn, z których jeden od dawna nie żyje, drugi jest tylko cieniem zmarłego brata (Bajzel i Tadek), kolejny (mąż Dzidki – Jerzy) to kawał chama, wreszcie ten czwarty, pan Wacław, sypia z dmuchaną lalką. Doprawdy polska drużyna piłkarska to przy tej reprezentacji prawdziwy dream team. Kobiet jest w Dintojrze nie tylko więcej, ale zaprezentowane zostały z dużo większą troską i sympatią. Autorka częściej pozwala im mówić bezpośrednio, w pierwszej osobie, częściej personalizuje narrację, uwzględniając ich punkt widzenia i wrażliwość. Ich cierpienia są głębsze i jakby subtelniejsze. Poza tym właściwie tylko one są pokrzywdzone. W opowiadaniach pojawia się obowiązkowy zestaw feministycznych tematów, takich jak męska dominacja, której efektem są niemal nagminne przypadki molestowania seksualnego i gwałty (Gwałt. Głosy) oraz restrykcyjne prawo skazujące kobiety na niehigieniczne warunki pozbywania się ciąży w podziemiu aborcyjnym (Muzeum pamięci).
Krzywdy i zniewagi domagają się zemsty. Trzeba przyznać, że kobiety potrafią się mścić w sposób wyrafinowany – nie tylko tak jak Zdzisława z opowiadania Dintojra, która zadaje swojemu mężowi trzynaście ciosów nożem kuchennym w serce, brzuch, udo, szyję i gdzie popadnie. Rozwiedziona aktorka z Dwadzieścia cztery na siedem na złość mężowi postanowiła, że będzie żyła, a kiedy ten ją zapyta, „Co u ciebie?”, odpowie z satysfakcją: „A u mnie dobrze, wręcz świetnie”[13]. Podobnie A. z I Wanna Dance… uznała, że „jej największą zemstą będzie życie szczęśliwe”[14]. Jakąś formą zemsty, i to wyjątkowo bolesnej, może być również zjadliwa ironia. Zastanawiam się, za co i na kim mści się Sylwia Chutnik, tak niemiłosiernie kpiąc z daru macierzyństwa w zamykającym cały zbiór opowiadaniu Dintojra:
Dzieci rodzi się po to, aby mieć możliwość ładnie je ubrać. […] Dzieci rodzi się, aby je wychowywać. Musztra zaczyna się mniej więcej w momencie nauki chodzenia. […] dzieci rodzi się, aby było więcej dzieci[15].
Sylwia Chutnik, Dintojra, Kraków: Znak Literanova, 2024.