Nowy Napis Co Tydzień #256 / Nić snów i mijających dni. Recenzja „Niemiejsca” Marty Zelwan
Marta Zelwan to postać tyleż znana, co i nieznana. Dlaczego? Z jednej strony wielu czytelników poznało jej dokonania literackie, chociaż nie pod prawdziwym nazwiskiem autorki. Krystyna Sakowicz – to właśnie pod takim pseudonimem Zelwan przez wiele lat wydawała powieści, opowiadania, eseje i wiersze. Dodajmy, że z bardzo dobrym skutkiem. Jej powieść Jaśmornica została uhonorowana Nagrodą im. Stanisława Piętaka w 1988 roku. Z kolei przeszło dwie dekady później, w 2009 roku, autorka była nominowana do Nagrody Literackiej Nike za zbiór esejów Księga ocalonych snów.
Mieszkająca w Warszawie pisarka to także – między innymi – laureatka nagrody wydawnictwa Iskry (w 1984 roku), nagrody imienia Edwarda Stachury czy Nagrody Fundacji Kultury za wspomnianą Księgę ocalonych snów. Wśród wydanych przez nią książek znajdują się ponadto takie tytuły jak Zbrodnie kobiet (Iskry 1984), Po bólu (Państwowy Instytut Wydawniczy 1995) czy też nie tak dawny tomik poezji Graffiti (Wydawnictwo Forma 2017).
Marta Zelwan (lub Krystyna Sakowicz) to tym samym pisarka bardzo aktywna, obecna na polskiej scenie literackiej od przeszło czterdziestu lat. Prócz wspomnianych wyżej wydań książkowych pojawiała się także niejednokrotnie w prasie literackiej. Jej prace były publikowane w takich tytułach jak „Twórczość”, „EleWator” czy „Akcent” oraz w antologiach współczesnej polskiej prozy.
Widać w tym opisie ogromną płodność Zelwan, wręcz zespolenie autorki ze światem słowa. A może ze światem kultury w ogóle? Bardzo możliwe. Jak zauważył Zbigniew Zbikowski, którego uwagi zdobią okładkę Niemiejsca, pisarka to osoba wręcz zatopiona w owym świecie. Nieustannie przebywająca w przestrzeni filmu, literatury, sztuki. Jej literacki dziennik, bo właśnie dziennikiem jest Niemiejsce, to tym samym podróż przez meandry refleksji kulturowych, przez różne zakamarki umysłu artystki. To okazja do poznania jej wewnętrznych przeżyć. Jak zauważa Zbikowski, przeżycia te to prowadzenie niemal półpustelniczego, choć toczącego się w wielkim mieście życia. Autorka dziennika to osoba, która – jak wynika z kart jej diariusza – utrzymuje bliskie relacje z zaledwie kilkorgiem osób. By nie stracić kontaktu z kulturą korzysta z biblioteki i Internetu. I to jej wystarczy. Zelwan, prowadząc notatki rozkładające się na kolejne dni i miesiące, z biegiem czasu zauważa, że otaczająca ją rzeczywistość i cały zewnętrzny świat powoli zaczyna upodabniać się do jej samotni z wyboru. Pewien wpływ ma na to pandemia, która niespodziewanie „zjawia się” w tym dzienniku w jego końcowych partiach. Ale czy to wyłącznie kwestia pandemii? Z pewnością nie.
Niemiejsce to nie jeden z wielu powstałych po 2020 roku prostych dzienników z czasów zarazy. To monolog wewnętrzny doświadczonej życiowo intelektualistki zanurzonej w świecie znaków. Świecie specyficznym, który jest jednocześnie jej i nie jej. Jest bogaty, ale w pewnym sensie także sterylny i hermetyczny. A w jeszcze innym sensie niejako nierealny, niematerialny. Podróż poprzez znaki kultury nie jest bowiem podróżą poprzez miasta, drogi i inne namacalne elementy przestrzeni. To podróż poprzez myśli – te należące do Zelwan i te pochodzące z bardzo różnorodnych dzieł kultury, z którymi pisarka ma styczność.
To po części podróż przez rzeczywistość i uwagi względem tejże, a po trosze zatopienie w sen. Bo toczone przez autorkę solilokwium ma nieraz zabarwienie dość oniryczne. Żeby nie być gołosłownym, przywołajmy fragment jej ciągnących się na kolejnych kartach refleksji. Fragment z samego początku Niemiejsca:
Przechodzę na drugą stronę ulicy, wchodzę we wpółotwarte drzwi budynku z epoki dawnej, gdzie za szklaną ścianą siedzi uboga kobieta w czerni i modeluje kapelusze.
Nawet jeśli to sen, można go widzieć, to normalne.
Widzę sny jak filmy, a filmy jak sny.
Bóg istnieje i podejmuje się niestworzonych rzeczy.
Film zaczyna się przesuwać.
Jackson Pollock z żoną zamieszkują na wsi w starym domu.
https://www.cda.pl/video/1680481da
To dom bez gorącej wody, bez węgla, bez łazienki, jest druga wojna światowa, jest jasne niebo z obłokami, sadzą fasolę, wszystkie ściany już zamalowane, obrazy opierają się jeden o drugi, zajmują przybudówkę, wreszcie leżą na podłogach, na trawnikach, idzie się tędy, wyprzedzając drogi.
Z miejsca wytłumaczmy – nie, powyższy link do serwisu cda.pl to nie dzieło przypadku. To nie pomyłka piszącego recenzję, który mógł nieopatrznie przekleić omyłkowo odnośnik do filmu. Nie jest to również pomyłka ze strony autorki dziennika. To jak najbardziej przemyślany zabieg, zdecydowanie nieprzypadkowo umiejscowiony ciąg znaków. Jeżeli ktoś zada sobie odrobinę trudu i przepisze ów link z książki w przeglądarkę, dostrzeże, że to hiperłącze odsyłające do filmu Pollock z Edem Harrisem w roli tytułowej i z Marcią Gay Harden w roli żony słynnego malarza. To właśnie ów film oglądany i komentowany przez Zelwan. Film, który na kartach jej dziennika zlewa się z rzeczywistością. Czy sklep, do którego wchodzi, jest prawdziwy? Czy filmowy? Czy film to sen, czy sen to film…?
Autorka w swoich wpisach z gracją i naturalnością łączy często pozornie przypadkowe i nieprzystające do siebie elementy, by przedstawić czytelnikowi niespieszną i niezobowiązującą wypowiedź na temat łączności człowieka z kulturą. Wyznanie, w którym Zelwan z zasady nie sili się na uczone tyrady, lecz proponuje spojrzenie intymne, własne, osobne. Proponuje wspólne odtworzenie filmu w Internecie, przeczytanie książki, a nawet zapoznanie się z bieżącymi informacjami. Wszystko w osnowie quasi-snu, który jest niby to rzeczywistością, niby to rojeniem. Potokiem myśli. Zamyśleniem. Jest czasem i bezczasem. Jest miejscem i nie miejscem.
Warto dodać, że tytuł dziennika Zelwan nie jest przypadkowy ani bynajmniej nie stanowi żadnego neologizmu. Zorientowanym w naukach humanistycznych termin „niemiejsce” zrazu skojarzy się z osobą Marca Augé – francuskiego etnologa i antropologa kultury. Cóż ów termin oznacza? To, najprościej rzecz ujmując, sformułowanie, które wyznacza cechy będące odwrotnością właściwości miejsca. Niemiejsce to innymi słowy „przestrzeń niczyja”. Nie w tym sensie jednak, że nie posiada ona właściciela, ale w tym, że wyzuta jest z jakiegokolwiek emocjonalnego nacechowania i powiązania emocjonalnego z ludźmi. To także przestrzeń, w której nie da się zaobserwować zmienności, która jest statyczna, w której jakby zatrzymał się czas. Przykładem takiej właśnie przestrzeni może być lotnisko. Pozornie żywe i gwarne, wypełnione ludźmi. Ale w istocie pełne powtarzalnych sytuacji i zdarzeń, rutynowych czynności, osób niemających jakiekolwiek emocjonalnego związku z otaczającymi je elementami przestrzeni.
Co jest takim niemiejscem dla Zelwan? Przestrzeń kultury w ogóle? Świat zewnętrzny, który jest pusty i nijaki w porównaniu do świata znaków kulturowych? Przestrzeń miasta? Cywilizacja w dobie pandemii? Wszystko po trochu? Prawda może tkwić po trosze w każdym z tych… miejsc. A może w żadnym? Ten chwilami filozoficzny, chwilami kulturowy, chwilami niemal poetycki esej pisany dzień po dniu nie przynosi zamkniętej i jednoznacznej odpowiedzi. To raczej niekończące się poszukiwanie. Dryfowanie po meandrach niekończącego się kulturowego snu.
Czy w ten dryf warto wybrać się razem z autorką? Odpowiedź na to pytanie jest równie niejednoznaczna jak odpowiedź na pytanie o ontologiczny status niemiejsc w ludzkiej egzystencji. Ten, kto lubuje się w mozaikowych konstrukcjach narracyjnych, myślach przeskakujących jedna w drugą, kto lubi sam oddać się niespodziewanej refleksji nad zaobserwowanym detalem, ten może uznać lekturę książki Zelwan za ożywczą i inspirującą. Ale jeżeli ktoś szuka koherentnych form i jest zainteresowany myślą krótką, zwartą i zamkniętą w logicznym, nieprzerwanym ciągu myślowym, ten może się zagubić. Szczególnie że – choć niejednokrotnie refleksje autorki są w istocie ciekawe – zdarzają się i takie partie, wobec których czytelnik przechodzi dość obojętnie. Gdy autorka zapisuje swoje spostrzeżenia na temat noblowskich przemów Olgi Tokarczuk i Petera Handkego trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to uwagi, które czytelnik już po stokroć widział, nie wnoszące wiele do dyskusji.
Inne jednak wnoszą. Owszem, roi się w Niemiejscu od zdań dotyczących literatury czy filozofii. Ale najciekawsze są te, które dotyczą kondycji jednostki, jej samotności w obliczu zmieniającego się, galopującego świata, który nieraz ciężko okiełznać i zrozumieć. Świata, który jawi się jako chaos, szczególnie w obliczu o wiele bardziej inspirującego i być może bezpieczniejszego świata kultury i idei. Te fragmenty dziennika, w których autorka odsłania skrawki swego wnętrza, są najciekawsze. Fragment z końca książki:
Niedawno, w jednym śnie po drugim, w takim samym mroku znikały domy, drogi do domu, płoty, ogródki za nimi. Świat oblepił się coraz gęstszym błotem namułowym. Najpierw oblepianie widać było tylko w zmierzchu. Szliśmy, mówiąc o Monice, jeszcze wtedy żyła. Ciemne chmury nasuwały się na jasne niebo, aż została tylko maleńka szczelina, cienka, rozjaśniona kreska. Idziemy w porze między rzeczywistościami, powiedziałam i poszliśmy dalej jakby nigdy nic. Ale trzeba było wiedzieć o tym więcej, sny ignorujących powtarzają się, a jeśli nie zostaną zrozumiane, przejmują wtedy władzę.
Codziennie życie i otaczające autorkę zdarzenia (w tym wpisie datowane już na czas po wybuchu pandemii), sny przenikające się z jawą, myśli, rozterki, przemyślenia dotyczące struktury rzeczywistości… To wszystko wypełnia karty owego dziennika. Przynosi niespodzianki i nieraz prowokuje do zastanowienia nad statusem otaczającej nas rzeczywistości, nad statusem nas samych. Oczywiście, jak to w dzienniku – nie każdy dzień może być równie fascynujący. Ale są dni, dla których warto śnić i przewracać kolejne karty książki.
M. Zelwan, Niemiejsce, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Warszawa 2023.