11.06.2020

Nowy Napis Co Tydzień #053 / Malarz ze swoim skarbczykiem

Za książkę Marka Sołtysika zabrałem się z ciekawością, ponieważ Matejko, jak i Mickiewicz, Słowacki – to nazwiska znane mi od dzieciństwa, niosące ze sobą ciężar dziejów Polski, historii literatury i sztuki. Czy obecnie dwudziestoletni, trzydziestoletni Polak zachwyca się jeszcze, oglądając Hołd pruski? Albo zaczytuje się w Grażynie, Anhellim czy Irydionie? To chyba rzadkość, próbę czasu „bardziej” przetrwała awangardowa twórczość literacko-artystyczna dwudziestolecia międzywojennego. Wielcy wizjonerzy również mają coś istotnego do przekazania w swych dziełach, potrzeba tylko wnikliwości do ich odczytania, a tej brakuje współczesnemu czytelnikowi. A jeśli brakuje wnikliwości, to czy Marek Sołtysik będzie odpowiednim nauczycielem, który przekaże biografię Jana Matejki w sposób ciekawy i inspirujący? Aby współcześni powrócili do wielkiego historycznego malarstwa? Tak jak udało się to chociażby Monice Śliwińskiej w książce Wyspiański. Dopóki starczy życia (2017).

Z przykrością, mimo całej sympatii do autora, muszę stwierdzić, iż Klan Matejków jest napisany w sposób monotonny i bez pomysłu. W książce brak dynamiki, rozdziały są ubogie w przenikliwą eseistykę, psychologizm artysty… Nie jest to książka, która zasieje ducha w młodych, a nawet starszych czytelnikach, narracja nie potrafi odbiorcy wziąć w karby, tak aby później czytający dał się prowadzić opowieści. Zdarzają się momenty bardzo interesujące, ale jest ich zwyczajnie zbyt mało.

Warto także zadać pytanie, czy faktycznie rodzina krakowskiego malarza była tak interesującym materiałem badawczym, aby ponownie zatytułować książkę: Klan? Wcześniejsza publikacja Sołtysika, Klan Kossaków – miała trafiony tytuł, ponieważ Kossakowie byli rodziną nie tylko wielopokoleniową, ale także wielce uzdolnioną artystycznie. Malarze i malarki, poetki, pisarki a nawet biolożka… nie byli to artyści drugo- czy trzeciorzędni, a tacy, którzy odznaczyli się w polskiej nauce i sztuce. Wybitność Matejków natomiast zdaje się być nieco dopisana na wyrost, sam autor w swej 288-stronicowej książce, przeznaczył zaledwie 10 stron (!), aby opisać niezwykłość Klanu Matejków, czyli: Józefa Unierzyskiego, córki Beaty oraz Stefana Witolda Matejki. Powiedzmy wprost – Klan Matejków to biografia Jana Matejki, a nie jego rodziny.

„Rzucanie tego talentu na pastwę samouctwa byłoby ciężkim grzechem” – tymi słowami przyjmuje dyrektor Stattler młodego Matejkę do Szkoły Sztuk Pięknych. Jan Matejko szybko zyskuje uznanie w Krakowie, przeprowadza się na krótko do Wiednia, ale się „poprztykał z dyrektorem szkoły malarskiej” i po trzech miesiącach pobytu, w 1860 roku, powraca do Krakowa. Już w 1862 roku namaluje jeden z ważniejszych obrazów w swym dorobku, mianowicie Stańczyka w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska. Stanisław Tarnowski na temat tego dzieła napisze: „Były po nim obrazy większe, świetniejsze, sławniejsze. Piękniejszych i głębszych nie było”. A później seria uznanych obrazów, między innymi: Kazanie Skargi (1864), Rejtan – Upadek Polski (1866), Batory pod Pskowem (1872), Bitwa pod Grunwaldem (1878), Hołd pruski (1882). Jan Matejko, który zyskał wówczas sławę nie tylko w Polsce, ale i w Europie, o swym malarstwie powiedział: „Ja nie mogę robić tak, jakbym chciał, ja nie komponuję i maluję tak, jak rozumiem warunki artystycznej doskonałości obrazu. O rzeczy ważniejsze chodzi mi więcej jak o czystość linii, jak o piękno układu”. Jego wizjonerstwo zostało docenione złotym medalem w Paryżu, a w 1878 roku w Krakowie wręczono Matejce berło „na znak panowania w dziedzinie sztuki”. Sam artysta poczuł się jak wieszcz i wygłosił niefortunną przemowę. Od razu po niej pojawiło się zgorszenie: „za kogo on się ma! Za wcielenie idei poetyckiej Juliusza Słowackiego? Król-Duch, on?”. W międzyczasie Norwid i Kraszewski napiszą niemiłe recenzje na temat jego obrazu Rejtan. Interesującą historię nosi w sobie obraz z 1876 roku, Kasztelanka. Matejko maluje w tajemnicy przed żoną „naturalnej wielkości portret dwudziestoletniej Stanisławy Serafińskiej”. W zamyśle miał „przewyższyć w artyzmie Monę Lisę Leonarda da Vinci”. Gdy żona dowiedziała się o namalowanym portrecie, kazała Janowi zniszczyć Kasztelankę. Ten zdołał ocalić obraz, ale całe zajście tygodniami będzie musiał odchorowywać.

Życie jednak, jak każde, ma w sobie jasne i ciemne strony, żona Matejki, Teodora, nie ze względu Kasztelanki, ale przez „rozstrój nerwowy”, który nękał ją od lat, w końcu, w 1882 roku „wskutek groźnego ataku choroby umysłowej” trafiła na oddział psychiatryczny. Jan musiał podjąć radykalne działania, Teodora „nieustannie krzyczała, że pozabija dzieci”. Sława również szybko przemija – Paryż dawniej tak mu przychylny, w 1880 roku wylał swoje niezadowolenie: „Prasa francuska tym razem prześcigała się z negatywnym osądem obrazu” Bitwy pod Grunwaldem. I jeszcze ostra krytyka tego, którego ocena była dla autora obrazu Dziewicy Orleańskiej bardzo ważna – Stanisława Witkiewicza, powiedział on: „Matejko wziął całkiem na serio swoją rolę propagatora pewnych idei i w tej pogoni za apostolstwem zaniedbuje i marnuje to, co stanowi istotną jego siłę, to, co stanowi pierwiastek wiecznotrwały w sztuce – to jest właśnie ów talent”. Malarz umiera schorowany, jak zawsze przepracowany, mając 55 lat.

Wszystko to wyczytamy w Klanie Matejków, co zatem poszło nie tak? Autor przesadnie skupia się na wystawianiu i odbiorze obrazów Matejki, tak na przykład wątek obrazu Rejtan – Upadek Polski (bo dzieła są często transportowane do różnych miast europejskich) rozwleka się niepotrzebnie na wielu stronicach. To, co się sprawdza w pojedynczych artykułach o twórczości autora Wernyhory, nie pasuje do zwartego druku, sprawia, że książka jest nierówna. Mało w niej informacji o pokrętnych relacjach małżeńskich, co barwniej można by opisać. Znowu otrzymujemy ogromną porcję cytatów krytyki Stanisława Witkiewicza, oczywiście słusznie, ale bez komentarza odautorskiego, a przecież wiemy, że Sołtysik umie operować językiem, diagnozować nie tylko literaturę, ale także trafnie oceniać malarstwo.

Chciałbym przeczytać więcej tak interesujących historii, jak choćby ta, gdy „sucherlawy” Matejko podąża za Teodorem Tuhanowiczem, który akurat ma przy sobie sporą sumę pieniędzy i obawia się, iż pewien „szelma”, który cały czas go obserwuje, chce go okraść. Matejko podąża za nim jak cień. W końcu po dwóch godzinach siadają razem w restauracji, Teodor bardzo zdenerwowany pyta czego od niego chce przybysz, malarz mówi jakby do siebie: „Co za głowa! Co za wyraz! Jakie zęby! Istny Stefan!”. Odpowiada mu: „Ja nie Stefan, ja Teodor”. Matejko: „Stefan! Stefan! Stefan!”. Tak krakowski malarz znalazł sobie modela do wielkiego obrazu Batory pod Pskowem. Równie interesujący jest skarbczyk, czyli teka szkiców i rysunków natury oraz kopii zabytkowych przedmiotów, którą artysta zbierał od wczesnej młodości, drobna teczka rozrośnie się do ogromnych rozmiarów, będzie liczyła 2 149 kartek. „Malując w przyszłości obrazy historyczne, zawsze będzie wiedział, gdzie sięgnąć po pomoc”. Albo o jego przezwisku Męczybuła Ślepowron. Narracja nabiera tempa chociażby w krótkim rozdziale o uczniu Matejki, który nazywał się Maurycy Gottlieb oraz w trakcie opisu rzekomego spotkania z niebezpiecznym, szalonym Leopolskim, który może przyjechać do Krakowa i zniszczyć Grunwald. To są bardzo dobre rozdziały, w których jest dynamizm, autor bardzo ciekawie kreśli sylwetkę Matejki w sposób niesztampowy, ale takich fragmentów w książce niestety nie ma wiele.

Jestem czytelnikiem Sołtysika, z ciekawością czytam jego eseje o pisarzach i malarzach, które ukazują się chociażby w „Twórczości”, ale u licha, coś z narracją w Klanie Matejków wyraźnie szwankuje. Szkoda, że po wartkiej narracji w Klanie Kossaków, otrzymujemy książkę słabszą.

M. Sołtysik, Klan Matejków, Arkady, Warszawa 2019.

Okładka książki "Klan Matejków"

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Majcherczyk, Malarz ze swoim skarbczykiem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 53

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...