09.07.2020

Nowy Napis Co Tydzień #057 / O ludziach, kotach i tajemnicach wszechświata

Wydana w roku 2019 przez Wydawnictwo Literackie, druga po bardzo dobrze przyjętej Nieczułości książka Martyny Bundy, czyli Kot niebieski, zaczyna się od Prologu, w którym autorka informuje czytelnika o przyjściu na świat niezwykłego kota  przedstawiciela rasy szartrosów. Do tego wydarzenia, które miało miejsce w roku 2015, w krzakach kaszubskiego Prokowa, pisarka powróci jeszcze w Epilogu. Tym, co najbardziej wyróżnia szartrosy spośród innych kocich ras, jest błękitne ubarwienie sierści. Kolejną ich bardzo charakterystyczną cechą jest to, że przyczepiają się do wybranego człowieka i wszędzie mu towarzyszą. Niebieskie koty, obecne w całej powieści, będą chodzić za ludźmi, podpatrywać ich ze swej kociej perspektywy, a nawet sprawiać wrażenie mądrzejszych od ludzkich bohaterów tej książki. 

A tych w książce jest wielu; ich poszczególne historie, opowiedziane w następujących po sobie rozdziałach Kota niebieskiego, składają się na jedną, imponującą opowieść, obejmującą czasy od średniowiecza do XXI wieku. Jest to historia wojen, mordów, szaleństwa, ale też ludzkich poszukiwań duchowych, miłości i dążenia do ratowania świata. Historia poznawania kosmosu – zarówno tego, na który składają się gwiazdy na tym, co nazywamy niebem – jak i tego tkwiącego wewnątrz każdego człowieka. 

Czasy w książce Martyny Bundy się zmieniają, ale miejsce, w którym toczą się opowieści snute we wszystkich jej rozdziałach, pozostaje to samo. Jest nim zagubiony wśród kaszubskiej puszczy skrawek ziemi, który wiele lat po rozpoczęciu akcji pierwszego rozdziału zostanie nazwany Kartuzami, oraz jego okolice. Zaistnienie tego skrawka na mapie świata i w jego historii, możliwe było dzięki inwencji bohatera pierwszego z rozdziałów, Jana z Ruśniczyna, autentycznej postaci średniowiecznego możnowładcy, który postanowił – w dużej mierze dla uspokojenia wyrzutów sumienia – założyć na wspomnianym skrawku ziemi klasztor. W związku z tym na kartach powieści pojawiają się kolejne historyczne postaci, w tym Jan Deterhus – pierwszy przeor klasztoru kartuzów powstałego nad jeziorem zwanym Wielkie Grzybno. 

Jan z Ruśniczyna i Jan Deterhus to nie jedyne postaci autentyczne w powieści Bundy, podobnie jak budowa klasztoru kartuzów na Kaszubach nie jest pojedynczym faktem historycznym, do którego odwołuje się autorka. Poznamy jeszcze, czytając tę książkę, między innymi Jana Heweliusza, Wernera Heisnberga czy – znanego na Kaszubach lekarza, społecznika i pisarza – Aleksandra Majkowskiego. 

Choć prawdziwe postaci i autentyczna historia odgrywają w Kocie niebieskim niepoślednią rolę, to poznajemy je poprzez pryzmat losów postaci najczęściej fikcyjnych, które autorka uczyniła głównymi oraz tytułowymi bohaterami większości rozdziałów książki. W historiach tych bohaterów można znaleźć punkty wspólne, bywają one powiązane więzami rodzinnymi (jak na przykład kat Mestwin i jego córka – Joanna), ale przede wszystkim łączy je obecność w tym samym miejscu oraz związki z klasztorem lub – w późniejszych czasach – tym, co po klasztorze pozostało.

Bunda nie zapomina o odnotowaniu realiów epoki, którą akurat opisuje, ale pozwala sobie rozbudzać ciekawość odbiorcy poprzez wprowadzanie do świata przedstawionego spraw dziwnych, cudownych, można by powiedzieć – paranormalnych. By w zakończeniu wyjaśnić, że współczesna fizyka teoretyczna zdaje się zmierzać w kierunku uzasadnienia i – że tak powiem – „oswojenia” tego, co zwykło się uważać za zjawiska nienaturalne. Zanim jednak przejdziemy do zagadnień naukowych, z wypiekami na twarzy czytamy o mniszce, która wychodziła z ciała i przenikała mury, czy o mnichu, który mógł „stawać się innymi istnieniami”. 

Wspomnianą mniszką jest bohaterka tytułowa drugiego rozdziału książki, czyli Alma. Trzeba przy tym dodać, że Alma, jako kobieta piśmienna, nie skąpiła bliźnim zdobytej przez siebie wiedzy na temat tego, jak opuszczać ciało. Spisywała swoje doświadczenia na przekór dobrym radom Jana Deterhusa, który pragnął ją ratować przed oskarżeniem o sprzeniewierzanie się naukom Kościoła. Oto fragment jednego z nich, pod tytułem Wielka księga snów i cudów:

Doświadczając pierwszy raz wyjścia z ciała – nie należy się bać [pisała Alma, wyjaśniwszy najpierw, jak doprowadzić do tego, między innymi poprzez odpowiednie posty i otwarcie się na piękno oraz harmonię świata – J.D.]. Trzeba przemóc impuls, aby się ciała przytrzymać. Zaraz przyjdzie moment, kiedy człowiek poczuje, jakby wpadł w środek siebie samego jak w głęboką studnię – jakby materia, która składa się na ciało, zaczęła w jednym czasie i kurczyć się i rozszerzać. Należy doświadczać tego spokojnie i czekać. Ciało pozostanie w miejscu, lecz jakaś część materii, zamieniona w światło, w dziwną falę, uniesie się. Potem, jeśli Bóg będzie chciał, nastąpi pierwsze przejście – na przykład na drugą stronę muru.

Materia oraz fala – słowa, które padły w zapiskach Almy, często powracają na kartach powieści Martyny Bundy i obecne są – jak można zauważyć  w tytułach dwóch jej części. Rozdziałów jest w tej książce tyle, ile tytułowych bohaterów – czyli siedem. Czas akcji czterech pierwszych rozdziałów, czyli Czas fali rozciąga się od XIV do XV wieku, natomiast akcja trzech kolejnych przypada na wieki późniejsze, aż do XX i została nazwana Czasem materii. Poproszona o wyjaśnienie znaczenia określeń „czas fali” i „czas materii” przez przeprowadzającą z nią wywiad dla działu kulturalnego portalu onet.pl Emilię Padół, pisarka powiedziała: 

Czas fali, czyli średniowiecze, to był czas bardzo intensywnych wypraw w głąb siebie. Świat materialny nie bardzo istniał, trzeba więc było zająć się tym duchowym, co robiono z różnym skutkiem, ale opowieści mistyczne tamtych czasów są fascynujące. Są też powtarzalne – i to w różnych religiach […]. To wszystko polega na szukaniu. Więc w średniowieczu ludzie siedzieli i szukali. A potem świat okrzepł i zaczął się czas materii. Pojawił się pieniądz, wreszcie przyjechał Jan Heweliusz, który – to autentyczna historia – przywiózł do klasztoru w Kartuzach swoją księgę Machinae coelestis i powiedział, że wszystkie gwiazdy zostały policzone i zmierzone. Mnisi, którzy byli z innego świata, nie poradzili sobie z tą informacją, ich świat się rozpadł, zaczęli masowo uciekać z zakonu. Potem materializm się osadził. Ludzie zaczęli mieć pewność, że wiedzą o świecie już wszystko, co jest oczywiście kompletną nieprawdą.

Może znowu jesteśmy w momencie przejścia w czas fali? Wiele na to wskazuje, w końcu świat materialny nam się rozpada. […] Zajechaliśmy tę planetę i materialnymi środkami już nie jesteśmy w stanie wiele zrobić. Co z tego, że ograniczymy emisję, pozbędziemy się plastiku? Trochę już na to za późno. Możemy coś zdziałać tylko wrażliwością i sercemhttps://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/martyna-bunda-ludzkie-losy-sa-smutne-brudne-i-powtarzalnie-beznadziejne-ale-wokol-nas/k9bs4q4 [dostęp: 13.05.2020][1].

Wspomniana przez Martynę Bundę wizyta w klasztorze w Kartuzach Jana Heweliusza została przez nią opisana w piątym rozdziale Kota niebieskiego, czyli tej części, której bohaterem tytułowym jest Rajnold. Nawet Rajnoldowi – mnichowi gruntownie wykształconemu na uniwersytecie w Królewcu – trudno było uporać się z rewelacjami przywiezionymi przez Heweliusza. Cóż mieli począć z nimi bracia mniej biegli w naukach? Zaczęli odchodzić od zmysłów i dochodzić do obrazoburczych wniosków, że Bóg nie istnieje, przestawali wierzyć w sens swojego powołania, wreszcie – jak powiedziała Martyna Bunda w przytoczonym wywiadzie – zaczęli masowo uciekać z klasztoru. Czytamy o tym wszystkim w Kocie niebieskim, my, czytelnicy w XXI wieku, z perspektywy tych, którzy już wiedzą, że Heweliusz się mylił, że nie wszystkie gwiazdy zostały policzone i zmierzone. My, którym – co zauważyła pisarka – bliżej jest do mentalności charakterystycznej dla czasu fali niż czasu materii, z którą to materią tak silnie związany był wierzący w moc nauki Heweliusz. Nauka (dzięki swemu rozwojowi) pozwala nam wierzyć, że możliwe oraz wytłumaczalne jest to, co w czasach materii było uznawane za wymysły i rzeczy nieprawdopodobne. Co było uważane za cuda. 

Mnich Rajnold, skonfrontowany z ówczesnymi odkryciami naukowymi przedstawionymi przez Heweliusza, próbuje jakoś poradzić sobie z wywołanym w ten sposób szokiem, usiłuje na swoje potrzeby wytłumaczyć sobie na nowo, czym jest świat, czym jest Bóg, czym jest on sam. Można powiedzieć, że szuka odpowiedzi na pytania, jakie stawiają przed nim życie i wszechświat. To samo dotyczy większości bohaterów powieści Martyny Bundy – odpowiedzi na pytania o naturę wszechświata na pewno szuka Aleksander Majkowski – mąż Oli, czyli tytułowej bohaterki rozdziału ostatniego. To dzięki współzałożonemu przez niego Klubowi Kartuskiemu poznajemy różne nowinki (nie tylko naukowe). Klub miał zaszczyt gościć, między innymi, późniejszego noblistę z dziedziny fizyki, Wernera Heisenberga, czy umiejącego założyć nogę za ucho jogina. Podobnie Alma, choć stara się zachować właściwą mniszce pokorę wobec Boga, poszukuje odpowiedzi na pytanie: jak wytłumaczyć cuda, których doświadcza. Z pierwszej księgi mniszki Tajemnice roślin korzystał ojciec Joanny – bohaterki rozdziału czwartego – i jej matka, a także ona sama, jako znachorka oraz akuszerka. Joanna przekonana, że Bóg wybrał ją, aby ratowała świat, jako osobę znającą „tajemnice roślin”, czuje się predestynowana do poznawania zagadek wszechświata. Także brat Idem, bohater szóstego rozdziału, szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego dane mu jest doświadczać czegoś, w co większość ludzi nie dawała wiary, czyli „stawania się innymi istnieniami”. 

Czyniąc bohaterami większości rozdziałów w swej książce ludzi poszukujących odpowiedzi na pytania o mechanizmy rządzące wszechświatem, o jego aspekty widzialne i sprawdzalne oraz o to, co wydaje się w nim cudowne, Martyna Bunda próbuje dotrzeć do tajemnic naszej rzeczywistości, dowiedzieć się, jakie prawa nią poruszają. Musi przy tym wierzyć, że jakiś ład w naszym świecie istnieje, skoro wprowadziła do swej powieści niebieskie koty, które  jak wyznała w cytowanym już wywiadzie  są „oczywiście metaforą”. Na pytanie: „Czego?”, odpowiedziała:

Ukrytego porządku, sensu. To ryzykowny temat na książkę i chyba wszyscy mi go odradzali, ale kiedy ta historia się do mnie przyplątała, nie mogłam jej nie napisać. Kot niebieski to powieść o tym, że ludzkie losy są smutne, brudne i powtarzalnie beznadziejne, a jednocześnie wokół nas, na wyciągnięcie ręki, dzieją się mikrocudaTamże.[2]. 

Myślę, że dobrze się stało, iż „ta historia” przyplątała się niczym kot rasy szartros do pisarki, w efekcie czego powstała powieść Kot niebieski. Jest to książka fascynująca jak teorie współczesnej fizyki, którą autorka trafnie oraz dowcipnie podsumowała w swoim Epilogu, dorzucając przy okazji kilka spostrzeżeń na temat innych dziedzin nauki:

Żeby z dwojga różnych rodziców mogło urodzić się błękitne kocię, przypadek musi zrządzić, aby do gamety trafił ten, a nie inny fragment chromosomu. Potrzeba przypadku, aby ten, a nie inny hormon zadziałał na ów gen w tej, a nie innej chwili. Atomy, wyznaczone do roli białek, poinstruują wówczas tworzące się ciało, wedle jakiego wzoru będzie się ono rozwijać. Przypadek zdecyduje, jak się potoczy to życie.

Wydarzy się to w przestrzeni, która nie istnieje. Powołana do bycia jedynie w umysłach ludzkich, pokornie spełni jednak swoją rolę. 

Pozostaje oczywiście pytanie, jakie atomy musiały się połączyć we wszechświecie (który być może jest pustką i istnieje tylko w umysłach ludzkich), jakie fale oraz materie musiały na siebie oddziałać, aby taka właśnie, arcyciekawa historia przyplątała się do Martyny Bundy, a nam, czytelnikom, dane było się nią raczyć, nawet jeśli nie mieliśmy piątki z fizyki.

 

M. Bunda, Kot niebieski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Joanna Drzazga, O ludziach, kotach i tajemnicach wszechświata, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 57

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...