01.10.2020

Nowy Napis Co Tydzień #069 / „Solidarność” z ducha

Mit w zakurzonej gablocie

W najlepszym wypadku pogardliwe machają ręką albo przewracają oczami. W najgorszym – pada wiele gorzkich słów. Tak reagują ludzie, gdy pytam ich o związki zawodowe. CBOS także o to pyta i to regularnie, od lat prowadząc badanie opinii Polaków na temat organizacji związkowych. Mnie najbardziej uderza odpowiedź na pytanie: „Czy ogólnie rzecz biorąc, obecna działalność związków zawodowych jest dla kraju korzystna czy niekorzystna?”. W 2019 roku największy odsetek osób (41% badanych) wybrał odpowiedź „trudno powiedzieć”. W sumie jakże się nie zgodzić z tezą, że „trudno powiedzieć”, jaki wpływ na kraj ma działalność związkowa, skoro w naszej pamięci nie ma wyraźnych konturów żadnej działalności związkowej, czyli akcji zakończonych rezultatem.

Poszukajmy zatem w wyobraźni, co właściwie robią „związki zawodowe”. Otóż siedzą (albo leżą?) w firmach, najchętniej państwowych, mają swoją gablotkę, czasem nawet stronę internetową (gdy podają jej adres, nie zapomną nigdy o „www”), wydzielony pokoik, no i władze, których dzielnie strzegą przed pracodawcą. Piszą pisma, w których się nie zgadzają i postulują. W tych pismach (z pieczątkami, a jakże!), wołają: wyższe płace i mniej pracy albo mniej pracy i wyższe płace. A czy to dobrze, że tak wołają? Czasem dobrze, a czasem źle, ale rozpędzona, biurokratyczna machina związku zawodowego już dawno przestała bawić się w niuanse.

Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” to jeden z nich – polskich związków zawodowych, o których działalności cokolwiek „trudno powiedzieć”. Jednocześnie Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” to nasz najpotężniejszy mit narodowy i rezerwuar prawdziwej mocy, która – jak wierzę – nie wygasła, tylko tli się gdzieś we wnętrzu zastygłej lawy.

Narodziny z Ducha

„Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”. To archiwalne nagranie TVP nie kurzy się na wirtualnej półce: filmy dokumentalne o czasie przełomu, programy katolickie, rocznicowe wspominki Jana Pawła II, sklecone naprędce prezentacje uczniów, którzy próbują w ostatniej chwili poprawić ocenę z historii. Słyszymy dobitny głos Jana Pawła II z lekko trącącym myszką zaśpiewem i te pauzy, charakterystyczne długie pauzy między słowami. Gdy wezwanie już wybrzmi, rytualnie dopowiadamy, że komuniści musieli się nieźle wkurzyć, a Polacy na placu Zwycięstwa się policzyli. No i wreszcie wyjaśniliśmy rzeczywistość – była komuna, nie ma komuny. A teraz prognoza pogody albo sprawdzian z geografii.

Czasem potrzeba człowieka z zewnątrz, żeby wytłumaczyć cud, który wy­darzył się tak blisko, że już nie umiemy zobaczyć go w szerokim kadrze. Rocco Buttiglione to wybitny włoski myśliciel i polityk, niegdyś pilny ob­serwator pierwszej „Solidarności”, a dziś przewodniczący Prezydium Rady Naukowej Międzynarodowego Centrum Badań nad Fenomenem Solidarności (tak, to prawdopodobnie najdłuższy tytuł, jaki w życiu otrzymał). Na konferencji w Gdańsku, gdzie powstawało rzeczone Centrum, rzucił: „»Solidarność« powstała, bo Bóg dotknął historii palcem”. Nie wygłaszał wtedy żadnego podniosłego przemówienia, nie mówił do kamer, nie było kwiatów ani zielonego sukna, za to w pośpiechu zjadaliśmy roboczy lunch w małym pomieszczeniu przyległym do historycznej sali BHP gdańskiej stoczni.

Ta konferencja zgromadziła ludzi z kilku krajów – Włoch, Argentyny, Chile, Węgier i Hiszpanii – którzy zupełnie na serio, zupełnie po prostu uważają, że powstanie „Solidarności” to był cud. Najprawdziwszy. Z rozmów uczestników wyłaniał się zupełnie inny obraz przeszłości niż ten znany z akademii ku czci. Oto w Warszawie na placu Zwycięstwa, gdy z ust przywódcy Kościoła padają słowa Psalmu 104, Duch naprawdę przychodzi i naprawdę zmienia oblicze ziemi. W jakimś nieprzewidywalnym splocie Bożej łaski z tym, co ludzkie, konkretne i doczesne, historia zmienia tor, przewracając rzeczywistość do góry nogami. A skoro „Solidarność” rzeczywiście powstała z wołania o Bożego Ducha, jeśli dostała misję, to nie na miesiąc albo rok. Została wybrana nie tylko na czasy komunizmu w 1980 roku, ale też na czasy kapitalizmu A.D. 2020.

Dziś trudno nam taką perspektywę przyjąć, bo jesteśmy zamknięci w technicznym dyskursie, iluzji racjonalności, iluzji oddzielania tego, co duchowe, od tego, co jest materią, społeczeństwem, konkretem. Na dodatek patrzymy na dzisiejszą „Solidarność” i coraz trudniej nam pamiętać, że komuś kiedyś szybciej biło serce na dźwięk imienia „sentymentalnej Panny S”. Jesteśmy więc w stanie uwierzyć, że nam, naszym rodzicom albo dziadkom musiało się coś wydawać, musieli ulec jakiejś zbiorowej histerii, bo jak można było ekscytować się tymi panami (były tam jakieś panie? A tak, Walentynowicz i Krzywonos) od zakurzonych gablotek w firmie. Nasz największy narodowy mit stał się dla nas wielką nieznaną i wielkim nieobecnym.

Tożsamość i powołanie

Co musi się stać, aby „Solidarność” odkryła w sobie moc i wyrwała się z pułapki przeciętności, aby znów dokonywać wielkich dzieł? Jak każda czterdziestolatka, „Solidarność” musi dorosnąć, porzucić kryzys wieku średniego. Musi uwierzyć, że można wyjść ze strachu i stawić czoło wielkim wyzwaniom. Musi jeszcze raz usłyszeć, do czego została powołana od samego początku. Musi zinternalizować fakt, że jest dziedzicem „Solidarności ’80”, a jest to dziedzictwo wielkie i żywe. Musi zrozumieć swoją przeszłość i od­czytać jej znaczenie dziś.

Dorastanie nie jest procesem jednostajnym i liniowym, ma swoje przestoje, ale i gwałtowne przełomy. Najbardziej dorastamy, przekraczając siebie i stawiając czoło wielkim wyzwaniom. Także NSZZ „Solidarność”, aby nastąpił prawdziwy przełom, powinna zidentyfikować wyzwanie, które z jednej strony jest na tyle wielkie, że porywa serce, a z drugiej strony jest właśnie dla niej, a nie dla kogoś innego. Gdy człowiek znajdzie takie wyzwanie, okazuje się nagle, że wszystkie rzeczy, których się nauczył, wszystkie zda­wałoby się martwe odnogi w rzece życia były po coś. Myślę, że tak samo jest z „Solidarnością”. I myślę, że ona sama dobrze zidentyfikowała swoje wyzwanie. Jest ono poważne, duże, zdawałoby się nie do zrobienia. Jed­nocześnie nie widać na świecie kogoś innego, kto mógłby je podjąć.

Granada – nowa stolica „Solidarności”

Stare miasto na południu Hiszpanii kojarzy się z upałem i Alhambrą, a nie z polskim związkiem zawodowym. A jednak to tam „Solidarność” po raz pierwszy wypowiedziała swoją nową misję. Wyboru miejsca nie dyktowały walory turystyczne ani infrastrukturalne. Po prostu garstka jeszcze niedawno nieznających się ludzi usłyszała i uwierzyła w wizję człowieka, który miał wiele pozornie martwych odnóg w rzece życia. I wiedzeni tą wizją przygotowali dokument, który w czerwcu 2018 roku podpisano i nazwano Deklaracją z Granady. Dziś wisi sobie niepozornie na stronie Międzynarodowego Centrum Badań Nad Fenomenem Solidarności. Ale warto go przeczytać, bo myślę, że kiedyś będzie bardzo znany. W Granadzie Bóg znów dotknął historii palcem.

Na czym polega zasadnicza idea odrodzenia „Solidarności” i jakie to ma praktyczne implikacje? Otóż „Solidarność” powinna stawać się dla Europy i świata tym, czym kiedyś stała się dla Polski: różnorodnym chrześci­jańskim ruchem społecznym działającym na rzecz wspólnego dobra, a w szczególności poprawy losu osób pokrzywdzonych przez neo­liberalny system ekonomiczny. Każdy z wymienionych elementów tożsa­mości jest konieczny do powodzenia całego projektu.

Różnorodny...

Świat stoi dziś na progu największego kryzysu gospodarczego od wielu lat. Pandemia za chwilę zmieni całą światową gospodarkę, a nikt w tej chwili nie jest w stanie przewidzieć, w jaki sposób. W czasie przełomów, gwałtownych zmian, chaosu i dezinformacji istnieje wielkie zagrożenie, że najwięksi gracze staną się jeszcze więksi i uczynią świat jeszcze bardziej niesprawiedliwym. Dlatego trzeba, aby sile ponadnarodowego biznesu przeciwstawiono siłę ponadnarodowej reprezentacji ludzi pracy.

Swoim niezwykłym etosem pierwsza „Solidarność” zarażała kolejne grupy społeczne, by wreszcie stać się znakiem rozpoznawanym na całym świecie. Czterdzieści lat później NSZZ „Solidarność” może zrobić kolejny krok i przyjąć rolę lidera, który zgromadzi w jednej międzynarodowej federacji te związki zawodowe, które podzielają podobne wartości. Wiele wysiłków lokalnych ruchów pracowniczych w kierunku poprawy warunków zatrudnienia kończy się po prostu przeniesieniem produkcji w inne miejsce na globie. Na świecie wyłaniają się już ponadnarodowe związki zawodowe, ale „Solidarność” jest zdolna wypełnić istotną lukę – zjednoczyć te globalne siły, które w obszarze gospodarczym dążą do celów zbieżnych z chrześcijańską antropologią i społecznym nauczaniem Kościoła.

Pierwsza „Solidarność” wytyczała nowe wzorce postaw społecznych. Niezwykłym świadectwem było stopniowe poszerzanie się kręgów solidarności – robotników ze studentami, robotników z rolnikami, przebywających na wolności z represjonowanymi. To wszystko „Solidarność” robiła, nikogo nie pytając o zdanie, nie oglądając się na precedensy. Nie była bowiem kopistą przestraszonym, że popełni błąd. „Solidarność” była pełna nadziei i odwagi; czyniła to, co uważała za słuszne. Dziś, aby móc być „pierwszym pośród równych” – formalnym lub nieformalnym liderem międzynarodowej federacji związków zawodowych, „Solidarność” powinna wytyczać nową ścieżkę. Konieczna jest równoczesna reforma struktur krajowych, wypracowywanie jak najlepszych praktyk lokalnych oraz intensywne budowanie struktur międzynarodowych. Nie ma na co czekać. Łatwiej już było.

Pokojowa rewolucja nie byłaby możliwa, gdyby nie gotowość do współpracy i budowania egzotycznych sojuszy, a nawet kredyt zaufania wobec oczywistych adwersarzy. W dzisiejszym świecie jest wielu ludzi i wiele sił, które mimo dziwacznych sztandarów walczą o bardziej solidarny świat. Światowe organizacje, uniwersytety, think-tanki, instytuty badawcze, organizacje proekologiczne, ponadnarodowe NGO-sy, chrześcijanie innych denominacji – dzisiejsza „Solidarność” może wszędzie znaleźć partnerów do roz­mowy. Celem powinno być zjednoczenie ludzi i instytucji, które w obszarze gospodarczym dążą do celów zbieżnych z chrześcijańską antropologią, i przygotowanie gruntu pod budowę struktur międzynarodowych związków zawodowych, które chroniłyby dobro wspólne i dobre życie.

…chrześcijański ruch społeczny...

Dziś światowa ekspansja „Solidarności” jest możliwa pod warunkiem ponownego odkrycia pierwotnego etosu, który tak zafascynował świat. Ten etos wyrósł z duchowej, chrześcijańskiej tożsamości. Przeciwieństwem chrześcijaństwa są zarówno ateizm, jak i pusta religijność. Przed dzisiejszą „Solidarnością” stoją oba te zagrożenia.

Wchodząc do światowej gry, można łatwo porzucić głębię chrześcijaństwa na rzecz gładkich uniwersalnych narracji. Na przykład na rzecz tonu zatroskanego eurokraty: wystarczy trochę wykastrować język, zastąpić „miłość” „tolerancją”, „pomoc” „subsydiarnością”, a „ubóstwo” „defaworyzacją”. Kilka prostych zabiegów i już nie widzimy poturbowanego bliźniego na poboczu, tylko łzawe zdjęcie do wrzucenia na Insta. Jest też lokalna wersja ateizmu biurokratycznego, którego uszy świerzbią, gdy słyszy takie nieprofesjonalne słowa: „A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni – przeciw drugim. I nigdy »brzemię« dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich”. A przecież można to sparafrazować: „Postulujemy przyjęcie postawy prospołecznej i podjęcie działań, których celem będzie poprawa sytuacji materialnej i społecznej innych obywateli”. I od razu lepiej.

Jednak to nie dechrystianizacja, a raczej ureligijnienie „Solidarności” wydaje się większym zagrożeniem. Pusta religijność jest trudniejsza do uchwycenia, bo naśladuje zewnętrzne gesty charakterystyczne dla wiary. Polana religijnym sosem „Solidarność” to twór wyjątkowo niestrawny i całkowicie niezdolny przyciągać nowych ludzi. Pozbawiona duchowości religijność nie słucha natchnień Ducha, nie czerpie inspiracji z wiary, nie wczytuje się w znaki czasów, nie ma odwagi „zła dobrem zwyciężać” (wskazanie świętego Pawła, które Popiełuszko wziął jako swoją dewizę). Posiada za to rozbudowane quasi-kościelne rytuały. Brak skuteczności zrzuca na karb sił zła tudzież na chrześcijańską skromność. Ma coraz dłuższą listę wrogów, którzy nie zasługują na przebaczenie, i boi się powiedzieć lub zrobić cokolwiek, co nie zostało jeszcze powiedziane lub zrobione. Tak rozumianej religijności należy wystrzegać się za wszelką cenę.

Pierwsza „Solidarność” zdołała połączyć – jak po latach zdefiniowała to nasza konstytucja – „zarówno wierzących w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł”. Do księdza Jerzego garnęli się nie tylko wierni katolicy, ale także laicka lewica; niejeden ateista stał z dumą obok wywieszonej na płocie częstochowskiej ikony, bo czuł niewidzialną więź z ludźmi klęczącymi obok. Dzisiejsza „Solidarność” ma szansę – korzystając z tego dziedzictwa – być szczerze i dogłębnie chrześcijańska, a jednak przyciągać i łączyć różnych ludzi oraz różne środowiska, budując sojusze wokół celów, a nie wokół etykietek.

„Solidarność” była rewolucją z Ducha. Chrześcijańskie DNA „Solidarności” to nie tylko „okoliczności poczęcia”, ale także idee i praktyki, jakie niosła. Proces odzyskiwania tożsamości przez dzisiejszy związek potrzebuje sojuszu z intelektualistami, którzy połączą ideowe podwaliny pierwszej „Solidarności” z dzisiejszymi wyzwaniami i rozwojem. To duża praca, ale pokolenie równolatków „Solidarności” od lat już sięga po Etykę solidarności Tischnera czy encykliki społeczne Jana Pawła II, kładąc je na tej samej półce co encyklikę społeczną Benedykta XVI Caritas in veritate czy papieża Franciszka Lumen fidei (encyklika o istocie wiary) i Laudato si (encyklika społeczna poświęcona między innymi trosce o środowisko naturalne). Nie potrzeba tworzyć nowych think tanków, wystarczy zebrać rozsianych po Polsce i świecie absolwentów organizowanych od lat 90. szkół Instytutu Tertio Millennio, gdzie kolejne pokolenia czytały encykliki społeczne. Niech zaproszą swoich przyjaciół ze świata na kilka dobrych konferencji. W ten sposób „Solidarność” odzyska swe korzenie, ale będzie też podążać za naturalnym rozwojem myśli.

...i działający na rzecz wspólnego dobra

Poszukiwanie wspólnego dobra warto rozpocząć od własnego podwórka. „Solidarności” przydałaby się pewnie jakaś solidna i konkretna nowa strategia i kierunki rozwoju. Same władze związku z pewnością wiedzą, jakie zmiany są tu najpilniejsze. Na pewno potrzeba sanacji struktur lokalnych. Konieczne jest ograniczenie liczby kadencji działaczy objętych ochroną. Powinna także istnieć sprawna komórka, posiadająca realną władzę, która w przypadku uzasadnionych skarg etycznych, na przykład uporczywe działanie wyłącznie we własnym interesie działaczy bez względu na interes przedsiębiorstwa, może wykluczyć lokalną strukturę ze związku. Reprezentantem związku może być tylko ktoś, kto jest z jego ducha, rozu­mie jego etos i jednocześnie wyróżnia się profesjonalizmem.

Konieczna jest głęboka zmiana myślenia, wręcz zmiana metafor i wyobrażeń tego, czym jest duży związek zawodowy. Nie może być po prostu dostarczycielem piasku, który odruchowo sypie się w tryby przedsiębiorstwa. Wobec globalnych nacisków i reguł kapitalistycznej gry ograniczanie się do bycia stroną nieustannego sporu z pracodawcą to okropny anachronizm. Oczywiście, że ochrona praw pracownika jest bezwzględnie konieczna, ale jeśli na skutek naszej „ochrony” przedsiębiorstwo upada albo spada do szóstej ligi, to takie działanie wydaje się co najmniej nieracjonalne. Trzeba każdorazowo dobrze zidentyfikować prawdziwą przyczynę problemu. Nie zawsze musi nią być pracodawca.

Już w 1981 roku w encyklice Laborem exercens Jan Paweł II stawiał przed związkiem zawodowym nie tylko wąskie zadanie walki o sprawy płacowe, ale zachęcał, by ten wspierał i inicjował procesy naprawy wszystkiego, co jest w przedsiębiorstwie wadliwe. Często spotyka się sytuację, że związek zawodowy kieruje rozbudowane roszczenia płacowe albo torpeduje konieczne reformy w firmach, którym w oczy zagląda bankructwo. Wyobrażenie o wszechmocnym pracodawcy, który zawsze ma z czego dać więcej, to jeden z bardziej szkodliwych mitów funkcjonujących w głowach działaczy związkowych. Słuszne byłoby w tym kontekście promowanie przez „Solidarność” takich form własności, które wiążą interesy wszystkich osób tworzących firmę. Najprostszą z takich form jest akcjonariat pracowniczy albo spółdzielczość, ale istnieje również wiele dobrych praktyk płacowych, które łączą wynagrodzenia pracowników z wynikami spółki, stawiając wszystkich zainteresowanych po jednej stronie barykady. Na ich czele stoi stara i sprawdzona metoda zarządzania przez cele albo nowa i modna metoda OKR (z angielskiego Objectives & Key Results; metoda określania celów krótkoterminowych). Jest w czym wybierać.

Solidarność z pracodawcami mogłaby dotyczyć nie tylko podziału zysków, ale także budowania strategii. Dobrej strategii nie da się zbudować, nie korzystając z wiedzy pracowników. Wyobraźmy sobie polskie spółki Skarbu Państwa, w których „Solidarność” dopomina się spójnej strategii realizowanej konsekwentnie pomimo nieustannych zmian w zarządach. Prawdziwej, spisanej strategii wzrostu, opartej na pozyskanych danych i realistycznych założeniach, a nie na oczekiwaniach groźnych panów z ministerstwa. Wyobraźmy sobie, że „Solidarność” rozwija się nie tylko w firmach państwowych i instytucjach publicznych, których zarządy są bardzo podatne na naciski polityczne, ale przede wszystkim w międzynarodowych korporacjach i prywatnych firmach, gdzie trudniej skutecznie dbać o dobro pracowników. I wyobraźmy sobie firmy wyrosłe na barbarzyńskich praktykach kadrowych polskiego kapitalizmu lat ’90, w których „Solidarność” pomaga właścicielom czy zarządom stworzyć, a następnie wdrożyć sprawiedliwe i skuteczne programy naprawcze, zaspokajające zarówno potrzeby i aspiracje pracowników, jak i podnoszące rentowność.

„Solidarność” nie może ograniczać swojego zasięgu wpływu jedynie do pracowników etatowych. Powinna pamiętać także o podwykonawcach. Kontrakt B2B zastępuje coraz częściej umowę o pracę, a w niektórych branżach najbardziej narażeni na wyzysk są podwykonawcy, których siła przetargowa w zetknięciu z wielkimi firmami jest bardzo mała. Wyzysk w łańcuchu dostaw, szczególnie międzynarodowych, jest wielką społeczną niesprawiedliwością dopominającą się mądrej interwencji.

Nierówności nie mają natury wyłącznie ekonomicznej i nie dotyczą tylko zrównoważonego rozwoju społeczeństw, ale też integralnego rozwoju każdego człowieka. W tym kontekście warto ponownie przypomnieć encyklikę Laborem exercens. Antycypuje ona tak modne dziś dyskusje o partycypacyjnym zarządzaniu przedsiębiorstw. Papież upomina się o godność pracy zwłaszcza w jej podmiotowym wymiarze, czyli w aspekcie sprawstwa. Alienacja od radości, kreatywności i twórczości, jaka dotyka wielu dzisiejszych ludzi pracy, jest tak samo istotna jak inne formy alienacji ekonomicznej. Społeczeństwa świata pełne są ludzi, z których praca zarobkowa wysysa wszelkie siły witalne, zdrowie psychiczne i radość życia. I to nie dlatego, albo nie tylko dlatego, że jest słabo płatna, ale dlatego że jest źle zorganizowana, oparta na feudalnych w strukturach społecznych i odczłowieczonych ideach ekonomicznych.

Ważnym i zrealizowanym postulatem „Solidarności” była kwestia wolnych niedziel. Nie można tego zwycięstwa nie doceniać. Nie jest to jednak koniec problemu. Nadchodzący kryzys pozwoli postawić nowe pytania o czas pracy. Pandemia wymusiła digitalizację wielu procesów, myślę, że bezpowrotnie. Przemyślenie sprawiedliwych zasad pracy zdalnej i jej ograniczenie w czasie (w przeciwieństwie do bycia do wirtualnej dyspozycji niemal całą dobę) to będzie ważne wyzwanie stojące przed związkami zawodowymi.

Wyzwania będą się mnożyć, dziś świat po pandemii jest wielką niewiadomą. Oczywiste jest jednak, że w zakresie sprawiedliwości społecznej nie obudzimy się nagle w lepszym świecie. Papież Franciszek już teraz wzywa ruchy ludowe do refleksji nad tym, o co w tym nowym świecie trzeba będzie walczyć. On sam proponuje globalną płacę minimalną. To dobry start do wielkiej dyskusji. Niech wreszcie korporacyjny globalny kapitalizm, który alienuje nas od nas samych, od naszego życia i od naszych bliskich, zostanie postawiony w stan oskarżenia i zacznie się tłumaczyć. I niech jednym z odpytujących będzie globalny chrześcijański związek zawodowy.

Nikt inny

Takim związkiem może być tylko „Solidarność”, o ile wróci do swojego źródła. Tylko nie może go z niczym innym pomylić. Ona nie powstała w odpowiedzi na komunizm, PRL ani zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz. W przeciwieństwie do naszych powstań i insurekcji „Solidarność” nie była owocem gwałtu na ojczyźnie. Była upragnionym i wymodlonym dzieckiem obietnicy. Wyrosła z doświadczenia wolności, prawdy i wspólnoty, niespodziewanego wylania łaski, chwil wspólnie przeżywanej nadziei i braterstwa. Prawdziwą arche „Solidarności” nie jest zło, ale dobro. A dobro zwycięża zło. Prędzej czy później.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paulina Bednarz-Łuczewska, „Solidarność” z ducha, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 69

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...