05.11.2020

Nowy Napis Co Tydzień #074 / W sieci Sieci / Wołanie o suwerena

Trudno powiedzieć, co bardziej podziwiać u Nialla Fergusona: odwagę stawiania rewolucyjnych tez, gotowość do mierzenia się z ogromem materiału faktograficznego czy tytaniczną umiejętność syntetyzowania ogromnych obszarów ludzkiej aktywności. W czasach przyczynkarzy i monografistów zajmować się dziejami wolnego rynku Zachodu, pierwszej wojny światowej, imperiów kolonialnych, następnie zaś – Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych – jaką dysponować trzeba w tym celu wiedzą i gotowością do wzniesienia się ponad szczegóły? Zdarzyło mi się już porównać Fergusona do Karola Marksa. Jest to zestawienie grubo ciosane – amerykańskiemu historykowi najbliżej pewnie w sensie przekonań do liberała w staroświeckim rozumieniu tego słowa, nigdy też nie dostrzegłem u niego gotowości do dekretowania „żelaznych praw, które rządzą historią”, ani tym bardziej biegu dziejów w przyszłości. Jednakże rozmach, z jakim ogarnia on wieki ludzkich doświadczeń, zmusza, by zestawiać go z wielkimi XIX-wiecznymi historiografami, nie zaś współczesnymi mu kolegami po fachu. Co więcej, swoim czytelnikom obiecuje on uporządkowanie tych doświadczeń według jednej reguły czy klucza, i nawet, jeśli (wedle spostrzeżenia Leszka Kołakowskiego) honor najbardziej „wszechobejmującego” tytułu pracy książkowej pozostaje  przy autorze Bytu i nicości, to zestawienie Rynek i ratusz jest niemal równie wyczerpujące całość ludzkich spraw. W istocie, w swojej pracy Ferguson nie pisze o pustelnikach, szaleńcach ani dzieciach (choć przywołuje na przykład założycielskie dla „sieciologii” badania nad wynikami uczniów college’ów czy wychowankami domów poprawczych z początku XX wieku); konsekwentnie pisze o tym, co „międzyludzkie”, usiłując przyporządkować wiele dziedzin ludzkiej aktywności do jednego z dwóch rodzajów współzależności: hierarchicznego bądź sieciowego.

Od początku podkreśla zarówno dychotomię „sieci” i „hierarchii”, jak wieloznaczność zwłaszcza tego pierwszego pojęcia, w żartobliwym pierwszym akapicie wstępu do swojej książki, przypominając aż zbyt dobrze znaną nam prawdę:

Ambitny młody człowiek zawsze znajdzie czas i ochotę, by zjawić się na kolejnej imprezie, niezależnie od tego, na jak późną porę ją zaplanowano, bo przecież nie może wypaść z obiegu. Z dwojga złego lepiej już, by zabrakło mu snu, niż miałoby jego samego zabraknąć w sieci. To samo słowo ma jednak zupełnie inne konotacje dla przedstawiciela starszego pokolenia, sytuującego się poza centrum wydarzeń. On żywi raczej podejrzenie, że sieci to jakieś złowrogie i potężne siły kontrolujące skrycie cały świat: może to być międzynarodowa finansjera, rząd czy w ogóle cała klasa polityczna, „system”, Żydzi, masoni albo iluminaci. 

Warto przez chwilę – zanim pospieszymy do obiecującej zapowiedzi objaśnienia fenomenu iluminatów – pozostać jeszcze przez chwilę przy terminologii. Przede wszystkim na wieloznaczność pojęcia „network” w języku angielskim nakłada się wyzwanie przekładowe, z którego tłumacz, Wojciech Tyszka, lojalnie zdaje sprawę: w polszczyźnie „sieć”, pomijając jej pierwotne konotacje rybackie, jest terminem znacznie bardziej fachowym, używanym przez topologów, informatyków bądź przynajmniej użytkowników Internetu niż w angielskim, gdzie „network” oznacza po prostu większość powiązań międzyludzkich, na poziomie korporacji, szkoły czy rodziny; można się spodziewać, że w miarę cyfryzacji świata również po polsku znacznie częściej sięgać będziemy po ten termin, by opisać związki pokrewieństwa, koleżeństwa czy zależności, tymczasem jednak warto podczas lektury mieć w pamięci to rozszerzenie znaczenia. 

Tytuł: sympatycznie brzmiący, także za sprawą aliteracji, Rynek i ratusz to polska wersja The Square and the Tower. Oddajmy głos tłumaczowi:

Terminu „square” używa [Ferguson] na określenie miejsca, w którym zbierają się nieformalne grupy ludzi tworzące sieci: w różnych okresach historycznych bywały to grecka agora, rzymskie forum czy średniowieczny rynek. A ponieważ to właśnie ten ostatni jest najbliższy naszej tradycji, a przy tym funkcjonuje do dziś w nazewnictwie miejscowym, zdecydowałem się przełożyć „square” właśnie jako „rynek”. „Tower” z kolei najprościej byłoby przełożyć jako „wieżę”. Tyle że nie ma ona w polszczyźnie jakichś silnych konotacji z władzą hierarchiczną, a taką właśnie opozycję (hierarchia – sieci) stara się konsekwentnie budować autor. Tego rodzaju silne skojarzenia nasuwa natomiast „ratusz” – w naszym kręgu kulturowym od zawsze symbol rządzących, wobec czego ten właśnie termin wybrałem jako drugi człon tytułu. W tekście raz na jakiś czas pojawiać się jednak będzie „wieża”, zwłaszcza wówczas, kiedy – jak w powyższym ustępie – autor rozumie hierarchię szerzej, jako wszelką odgórnie zorganizowaną władzę, nie tylko polityczną, ale również korporacyjną, nawiązując niedwuznacznie do siedzib korporacji mieszczących się często w wystających ponad okoliczne budynki „drapaczach chmur”.

I na tym nie koniec rozważań, dodać bowiem trzeba, że Ferguson początkowo, chcąc mocno postawić tezę o komplementarnym charakterze sieci i hierarchii we współczesnym świecie, wyostrza ten podział, pisząc:

Ujmując rzecz możliwie prosto: kiedy światem rządzi hierarchia, jedynym sposobem, by coś w nim znaczyć, jest mozolne wspinanie się po szczeblach systemu władzy politycznej, korporacji czy innej uporządkowanej pionowo organizacji albo instytucji. Kiedy zaś do głosu dochodzą sieci, można mieć tyle wpływów, ile zdoła się osiągnąć, wyrabiając sobie pozycję w jednej z wielu ustrukturyzowanych poziomo grup społecznych.

Stara się on zarówno we wstępie, a następnie w pięciusetstronicowym wywodzie rozmyć (na szczęście!) radykalizm tej dychotomii, zauważając, że rzeczywistość sieci hierarchicznych i sieciowych stale przenikają się; nie tylko w tym znaczeniu, że każdy z ludzi, zarówno współczesnych, jak historycznych, łączył doświadczenia „usieciowienia” oraz bycia częścią hierarchii, lecz również dlatego w sieciach dostrzec można elementy hierarchizacji („najwyżej” jest w nich ten, kto zajmuje pozycję najbardziej węzłową), zaś rozmaite hierarchie łączą się ze sobą różnorakimi współzależnościami. 

I jeszcze o sieciach. Ferguson najpierw ukazuje nam ich wszechobecność nie tylko w świecie ludzkim, lecz i w przyrodzie, zmuszając niemal, jak w różnego rodzaju trickach optycznych, do dostrzeżenia niewidocznego w pierwszej chwili na rysunku motywu lub konturu. A kiedy już oswoimy się z tym, że układy nerwowe czy krwionośne, funkcjonowanie mechanizmów dziedziczenia, obwody elektryczne, łańcuchy pokarmowe i mrowiska również postrzegać można jako rodzaj sieci – tak, wówczas czekają na przyswojenie terminy używane zwykle przez informatyków i topologów. Jeśli nie opanujemy (na szczęście za pomocą przejrzystych rysunków) znaczenia takich pojęć jak węzeł, krawędź, łącznik i skupisko, stale będziemy się o nie potykać, śledząc wywód historyka. 

Przyswoiwszy jednak garść tych pojęć (większość z nich ma początek jeszcze od Eulera i słynnych w XVIII wieku zagadkach o „mostach królewieckich”) możemy szczęśliwie wrócić do iluminatów, kupców weneckich, dworu Hamleta i epoki budowania angielskiego imperium kolonialnego, w których to czasach Ferguson znajduje pokaźną liczbę przykładów na funkcjonowanie, wszechobecność lub wręcz przewagę sieci. Tym bowiem, co interesuje go najbardziej, nie jest sama rywalizacja Rynku i Ratusza – z tą rozprawia się w pierwszych dwóch rozdziałach pracy – lecz momenty, kiedy dochodziło w historii do „zamiany biegunów”, do przesunięcia równowagi sił między tymi dwoma sposobami uporządkowania społecznego świata.

Głównym założeniem tej książki – deklaruje – jest stwierdzenie, że sieci społeczne od zawsze odgrywały w historii o wiele większą rolę, niż była to w stanie przyznać większość historyków, zafiksowanych zazwyczaj na badaniu organizacji hierarchicznych, takich jak organizmy państwowe. Stwierdzenie to jest jednak uprawnione szczególnie w odniesieniu do dwóch okresów. Pierwsza „epoka usieciowienia” nastąpiła w wyniku upowszechnienia się prasy drukarskiej w Europie pod koniec XV wieku i trwała aż do końca XVIII stulecia. Druga to ta, w której obecnie żyjemy – rozpoczęła się ona w latach siedemdziesiątych XX wieku, choć moim zdaniem rewolucja technologiczna kojarzona zwykle z Doliną Krzemową była raczej konsekwencją aniżeli przyczyną kryzysu instytucji hierarchicznych. Okres między tymi dwiema epokami, a więc czas od końca lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku do końca lat sześćdziesiątych XX wieku, charakteryzował się tendencją dokładnie przeciwstawną: instytucje hierarchiczne odzyskały wówczas pełną kontrolę i z powodzeniem odsunęły na bok albo wchłonęły rozmaite struktury sieciowe. Szczyt potęgi organizacji hierarchicznych przypadł przy tym na sam koniec tego okresu, to jest połowę XX stulecia – był to czas triumfu totalitarnych reżimów i totalnej wojny.  

A więc nie będzie o iluminatach? – westchnąć może zawiedziony czytelnik. Będzie o samych iluminatach:

Początkowo iluminaci nie byli zbyt liczni: zakon tworzyła garstka członków założycieli, wśród których większość stanowili studenci. Dwa lata po swoim powstaniu zrzeszał zaledwie dwudziestu pięciu ludzi, a jeszcze w grudniu 1779 roku było ich co najwyżej sześćdziesięciu. Za to w ciągu kolejnych kilku lat liczba członków zwiększyła się do ponad tysiąca trzystu. W tym pierwszym okresie jego istnienia działalność zakonu ograniczała się wyłącznie do miast Ingolstadt, Eichstätt i Freising, przy dosłownie kilku członkach mieszkających w Monachium. Ale na początku lat osiemdziesiątych XVIII wieku sieć iluminatów rozprzestrzeniła się na większość terytorium Niemiec. Ponadto zaczęło się do niej przyłączać zadziwiająco wielu niemieckich książąt […]. Iluminatami zostawali wreszcie liczni ówcześni przedstawiciele świata sztuki i nauki, w tym zwłaszcza prawdziwy człowiek renesansu Johann Wolfgang Goethe, filozofowie Johann Gottfried Herder i Friedrich Heinrich Jacobi, tłumacz Johann Joachim Christoph Bode czy szwajcarski pedagog Johann Heinrich Pestalozzi.

Będzie o ich prześladowaniach, o funkcjonowaniu ich legendy w kulturze masowej, a przede wszystkim – o fundamentalnej przyczynie, dla której o sieciach tego rodzaju wiemy tak mało.

Nie jest nią, jak mógłby sądzić przeciętnie racjonalny odbiorca wywodu Fergusona, tajność tego rodzaju inicjatyw (ostatecznie całkiem nieźle udaje się historykom opisywać dzieje różnych wywiadów) ani, jak mógłby mniemać, ktoś „racjonalny inaczej”, fakt, że badacze zajmujący się tego rodzaju studiami padają ofiarą skrytobójstwa. Jak twierdzi Ferguson, decydujący jest po pierwsze fakt, że „tradycyjna metoda badań historycznych opiera się w dużej mierze na materiałach źródłowych pozyskiwanych przez przeglądanie dokumentów wytwarzanych przez instytucje o charakterze hierarchicznym, takie jak państwa”, po wtóre zaś – że historycy „dość beztrosko podchodzą do zjawiska «sieci»”, przekonani, że wystarczy mówić o różnego rodzaju kręgach oddziaływania, znajomościach czy powiązaniach rodzinnych lub klasowych.  

Autor Rynku i ratusza stara się nas przekonać do większej dyscypliny w obserwowaniu tego rodzaju powiązań i kwalifikowaniu ich jako „sieciowych” – i przywiązuje do tego znacznie większą wagę niż do „demaskowania” poszczególnych sieci i spisków. Owszem, poświęca nieco uwagi standardowym (w Stanach Zjednoczonych) spiskowym wizjom świata, do których należy powiązanie „iluminatów z rodziną Rothschildów, Okrągłym Stołem, Grupą Bilderberga i Komisją Trójstronną – nie wspominając już o finansiście, darczyńcy politycznym i filantropie George’u Sorosie”, przytacza niepokojące statystyki:

W badaniu przeprowadzonym w 2011 roku nieco ponad połowa (51 procent) z tysiąca zapytanych Amerykanów zgodziła się ze stwierdzeniem, że „wiele z tego, co dzieje się dziś na świecie, jest wynikiem decyzji niewielkiej i operującej potajemnie grupy jednostek” […]. A niemal jeden na pięciu amerykańskich respondentów (19 procent) potwierdził, że „miliarder George Soros stoi za ukrytym spiskiem mającym doprowadzić do zdestabilizowania amerykańskiego rządu, przejęcia kontroli nad mediami i oddania pod jego kontrolę całego świata”.

Ferguson przyznaje, że nieformalne sieci są bardziej rozpowszechnione w świecie, niż wydaje się powierzchownym obserwatorom, a nawet reprodukuje schemat z 2012 roku stworzony przez jedną z grup zajmujących się śledzeniem iluminatów, na którym w brawurowy sposób ukazane zostały ścisłe więzy, łączące jakoby Grupę Bilderberg, MI5, CIA, mafię, Bank Światowy oraz National Student Association. Nie idzie jednak tym tropem, ukazując w zamian element „sieciowości” w tworzeniu podwalin pod brytyjskie imperium kolonialne w jego XX-wiecznym kształcie czy „systemu wiedeńskiego”, regulującego ład europejski i światowy przez większość XIX wieku. 

Nie jest w tym do końca konsekwentny. W jednym rozdziale opisuje sieci o różnej „skali” i różnym charakterze: rozdział „kolonialny” rozpoczyna się od opisu stworzonej przez Johna Buchana struktury znanej jako „Okrągły Stół” – sieci, która miała między innymi:

[…] stworzyć istniejący w latach 1906–1910 Związek Południowej Afryki; założyć w 1908 roku południowoafrykański periodyk „The State”; od przeszło pokolenia stanowić najpotężniejsze źródło wpływów w kolegiach All Souls, Balliol i New College na Oksfordzie; przez ponad pół wieku, z wyłączeniem trzech lat 1919–1922, kontrolować „The Times”; […] mieć wiele do powiedzenia przy tworzeniu i organizowaniu Ligi Narodów, w tym opracowaniu systemu mandatowego…,

by następnie przejść do opisu tworzenia systemu transkontynentalnej łączności telegraficznej, sieciowej natury rewolty tajpingów w Chinach, narodzin populizmu i natywizmu w ich amerykańskim wariancie, w którym do głosu dochodziły kolejno emocje antychińskie, antyirlandzkie i antysemickie, a wreszcie charakterystyki znanej doskonale historykom kultury i literatury kręgu, „sieci” znanej jako „Apostołowie” i wyrosłej z tego środowiska „Bloomsbury Group”, nadającej ton brytyjskiemu życiu intelektualnemu pierwszej połowy XX wieku.

Każda z tych opowieści zasługuje na odrębną monografię (przypisy do każdego z podrozdziałów podkreślają zresztą, ile takich monografii powstało), zaś sposób, w jaki prezentuje je Ferguson, ukazuje jego talent zarówno jako popularyzatora, jak twórcy ambitnej syntezy. Nie da się jednak ukryć, że zwięzła charakterystyka „Apostołów” i ich uczniów, choć dla wielu fascynująca:

Najbardziej uderzającą cechą Grupy Bloomsbury nie były jednak wcale wspólne intelektualne przechadzki po wzgórzach South Downs. Podobnie jak w wypadku „Apostołów” o charakterze i tego szacownego grona decydowały relacje seksualne łączące jego członków. Grant sypiał nie tylko z Keynesem, Lyttonem Stracheyem, Adrianem Stephenem i Vanessą Bell, ale również z Davidem Garnettem. Vanessa Bell sypiała nie tylko z Grantem, ale również z Rogerem Fry’em, a czasami nawet ze swoim własnym mężem Clive’em. Keynes sypiał z Grantem, Garnettem, Stracheyem, a w końcu i z rosyjską baleriną Lidią Lopokową. Z całej tej plątaniny wynikały rzecz jasna niekończące się komplikacje życia miłosnego rozmaitych członków Bloomsbury)

więcej mówi nam o życiu brytyjskich elit literackich, ewentualnie o genezie „piątki z Cambridge”, będącej bohaterami kolejnego rozdziału, wiąże się jednak dość luźno z kładzeniem transatlantyckich kabli pół wieku wcześniej, a już na pewno – rywalizacją Korony i prywatnych inwestorów o kontrolę nad tymi przedsięwzięciami. Nie jest to jednak zarzutem: Ferguson, starając się grupować różne wątki pokrewne tematycznie lub chronologicznie, w gruncie rzeczy w rdzeniowej części swego dzieła stara się zgromadzić możliwie wiele „egzemplów” sieciowości – czasem pozwalając sobie przy tym (co odnotujmy bez wyrzutu) po prostu na opowiedzenie malowniczej, poruszającej i skądinąd znanej już historii, jak wówczas, gdy na marginesie dziejów „piątki z Cambridge” poświęca jeden z podrozdziałów na rekonstrukcję złożonego i niespełnionego romansu Anny Achmatowej z Isaiahem Berlinem (znacznie mniej zrozumiała jest decyzja wydawcy, by zilustrować ten podrozdział „schematem organizacyjnym Akademii Nauk ZSRR za Stalina”). 

Na ostatnich stu stronach książki ma miejsce kolejna zmiana: w dwóch końcowych rozdziałach Ferguson odchodzi niemal całkowicie od rekonstruowania sieci „międzyludzkich” i gospodarczych na rzecz zjawiska odciskającego najpotężniejszy ślad na naszej epoce, czyli fenomenu potęg funkcjonujących w przestrzeni wirtualnej. Nie idzie mu przy tym jedynie o „klasyczne” sieci społecznościowe, jak Facebook i Twitter, choć nieuchronnie zmierza ku opisowi ich wpływu na rzeczywistość społeczną. Wiele uwagi poświęca fenomenom rozwoju mocy obliczeniowych, nowinkom technicznym, perspektywom walut powstających na fundamencie blockchain i ich wpływowi na gospodarkę światową. W istocie, pod koniec swojego dzieła z wirtuozerią, która tylko chwilami ustępuje miejsca jego zamiłowaniu do dygresji, amerykański historyk prowadzi narrację niejako na trzech płaszczyznach jednocześnie: opisuje ewolucję „sieci społecznościowych” (oraz pokrewnych im fenomenów, zwięźle opisywanych skrótowcem FANG, czyli Facebook, Amazon, Netflix, Google), splot zjawisk, hasłowo i nieściśle określanych mianem „neopopulizmu”, którym towarzyszy łatwość rozpowszechniania informacji jawnie fałszywych lub przynajmniej generujących ogromne negatywne emocje. Wreszcie, po trzecie, opisuje przemiany dokonujące się na płaszczyźnie polityki międzynarodowej, zwracając uwagę przede wszystkim na narastanie napięć na pograniczu wrogości w relacjach amerykańsko-chińskich oraz osłabienie na pograniczu rozpadu „wspólnoty Zachodu”, przede wszystkim na poziomie organizmów takich jak NATO czy Unia Europejska. I na tym etapie zaskoczyć może nie tyle woltą, co nieoczekiwaną konkluzją. 

Większość wywodów Fergusona skłaniała bowiem do tego, by uważać go jednak nie za apologetę sieci, lecz niewątpliwie życzliwego ich obserwatora: wielokrotnie na łamach książki podkreślał ich elastyczność i skalowalność, zestawiał ich przewagi z „triumfami wolności”, przypisując hierarchiczność wczesnonowożytnym monarchiom stanowym bądź państwom totalnym z połowy XX wieku. Nakreśliwszy jednak wyzwania, jakie stanowi chaos społeczny, triumfy demagogów, nowe wojny handlowe, perspektywy budowy „nowych totalizmów technologicznych” oraz zagrożenia ze strony Cyberii (przez co rozumie przede wszystkim, choć nie tylko, rosyjskie działania informatyczne o charakterze dywersji politycznej lub gospodarczej) – występuje z zaskakującą propozycją.

Odwołując się mianowicie do wcześniejszych wywodów z rozdziału czwartego Rynku i ratusza, w którym opisywał narodziny „systemu wiedeńskiego” (jak również, dodajmy, do swoich wcześniejszych książek, w których rozważał przyczyny wybuchu pierwszej wojny światowej) – pisze: 

Alternatywę [dla nakreślonej na poprzednich stronach summy zagrożeń i chaosu generowanych przez użytkowników Internetu – przyp. WS] stanowi jakaś kolejna odmiana pentarchii wielkich mocarstw, które uświadomią sobie, że mają wspólny interes w przeciwstawieniu się narastającej fali dżihadyzmu, przestępczości i cyberwandalizmu, by nie wspominać już o zmianach klimatycznych.

[…] tak szczęśliwie się składa, że architekci powojennego porządku stworzyli instytucjonalne ramy dla jakiejś nowej pentarchii pod postacią grupy stałych członków Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych – instytucji, która ma w sobie absolutnie kluczowy element legitymizacji. Prawdziwym (i wciąż nierozstrzygniętym) pytaniem współczesnej geopolityki pozostaje już tylko kwestia, czy tych pięć wielkich mocarstw będzie potrafiło zrobić dobry użytek z instrumentów, którymi dysponują, tak jak to uczynili ich poprzednicy w XIX wieku. 

Pentarchia? W polskim uchu termin ten kojarzy się przede wszystkim chyba z tropicielami sekt i spisków wyśmianymi w Wahadle Foucaulta mistrza Eco. Apel Fergusona nie wydaje się zbyt przekonujący w zestawieniu z mnożonymi przezeń na poprzedzających stronach opisami przebiegłości managerów serwisów Baidu, Alibaba i Tencent (prawdziwa „chińska triada XXI wieku”, godny przeciwnik FANG) czy petersburskich „farm trolli”. To wołanie o suwerena jest już prawdopodobnie spóźnione, zbyt daleko postąpił proces demontażu nowoczesnych państw. Rozpacz jednak, z jaką się ono rozlega, uświadamia nam przynajmniej, o jaką grę toczy się stawka.

 

N. Ferguson, Rynek i ratusz. O ukrytej sieci powiązań, która rządzi światem, tłum. W. Tyszka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Stanisławski, W sieci Sieci / Wołanie o suwerena, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 74

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...