Nowy Napis Co Tydzień #075 / Debiut Marty Ewy Romaneczko. Elementy i relacje
1. Ślizg po banale
O wadze tytułu dla interpretacji książki – a chyba zwłaszcza książki poetyckiej – raczej nikogo nie trzeba przekonywać. Autorzy stosują różne strategie: powielają jeden z tytułów wierszy zawartych w tomie, tworzą tytuł-wytrych dający jakąś wskazówkę lekturową, wprowadzają tytułem nowy kontekst dla zamieszczonych w tomie tekstów, wymyślają tytuł zupełnie nieprzystający do wierszy, nietypowy i przyciągający uwagę zarazem. Romaneczko w debiucie obiera zupełnie inną drogę – tytuł jest autoanalizą jej twórczości.
Będziemy się zatem ślizgać po banale, w czym utwierdzają nas dodatkowo blurby, zwłaszcza ten autorstwa Anny Cieplak: „jest świeży dobry nerw liryczny i uzupełnienie brakujących znaczeń codziennych”. Przyjrzymy się rzeczywistości w jej oswojonej, znanej formie. Co z tego wyniknie – to zupełnie inna sprawa. Wiemy, w jakich obszarach się poruszamy oraz na czym zależy poetce. Wiemy też, że banał Romaneczko to prywatność i polityczność; jednostkowość i powszechność; wspólnotowość i wykluczenie. Autorka podejmuje ryzyko już w tytule (słowo ‘banał’ nie budzi raczej pozytywnych skojarzeń), licząc równocześnie, że ślizgiem uda jej się umknąć z każdej potencjalnie niekorzystnej sytuacji. Czy faktycznie jej się to udaje? Czy lektura tego tomiku to ślizg po zwycięstwo?
2. Części czy całość?
W Ślizgu po banale znalazł się wiersz Tomiki muszą być spójne. Chciałabym się przy nim na chwilę zatrzymać, więc przytaczam go w całości:
Nie chcę spójnego tomiku.
Ktoś gotów jeszcze pomyśleć, że jest we mnie coś spójnego.
Tyle już dekad jesteśmy po pierwszych postmodernistach,
a im mniej jest spójności, tym bardziej chcą ją widzieć.
W tytule książki Romaneczko zdiagnozowała własne pisanie, a w tym wierszu diagnozuje potrzebę – lub pragnienie – spójności, dążenia do całości, szukania elementów wspólnych, powtarzających się. Wiersz ten wytrąca odbiorcę z toku lektury, pozwala na moment zatrzymania. Przypomina PRL-owski kryształ – wszyscy wiedzą, że stoi w witrynie nieużywany przez dziesięciolecia, ale rzadko ktoś go wyciąga na światło dzienne i faktycznie mu się przygląda.
Z jednej strony nagle poczułam się nieswojo, próbując szukać w tych wierszach punktów stycznych i dającej się wyrazić całości. Bardzo przemawia do mnie ten brak spójności samego podmiotu, na poziomie indywidualnym także rysuje się ona raczej jako mit, cel niemożliwy do osiągnięcia – i chyba niepotrzebnie obierany. Z drugiej strony dążenie do spójności w lekturze (oraz w recenzji) wydaje mi się wręcz naturalną skłonnością, która pozwala wprowadzić ład i systematyzuje sam proces czytania (a także pisania)
Romaneczko nie chciała spójnego tomiku, ale jednak opublikowała zbiór wierszy utrzymujący pewną koherencję, z pewnością niechaotyczny. Możemy oczywiście koncentrować się na jego poszczególnych elementach (tak jak ja przed chwilą), nie zmienia to jednak faktu, że wyłania się z tej lektury jakiś ujednolicony obraz świata. I może dom podmiotu „wygląda jak crack house”, w którym jest „rozpierdol jak w Falloucie”, ale autorka utrzymuje porządek, panuje nad słowem, stosuje nawet ciągi logicznych następstw, respektując relację przyczynowo-skutkową. Pozostawiam tu oczywiście pewien margines błędu – bo może to tylko ja chcę tak to widzieć.
3. Pióro i pielucha
Podmiot tych wierszy daje nam się poznać przede wszystkim poprzez pełnione role społeczne: matki, córki, nieznajomej, uczennicy, przyjaciółki, byłej dziewczyny. Funkcjonowanie w codziennych – także przez nas przyjmowanych – rolach, składa się na osobę, która w tych rolach występuje, dając się poznać z wielu stron, jako wkurzona nastolatka, zirytowana obywatelka czy praktyczna mama. Romaneczko jest silnie osadzona w rzeczywistości, żyje tu i teraz, stąpa twardo po ziemi. Rzeczywistość czyta tak, jak o niej pisze – wprost, bez ceregieli, nie siląc się na metaforyzację, unikając symbolizacji. Pisanie musi się zmieścić w codzienności – jest po prostu jedną z podejmowanych czynności, na którą trzeba znaleźć czas i przestrzeń, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję.
Moje wiersze są nieprzemyślane,
lichy ze mnie redaktor.
Nie potrafię ich zmieniać. Jedną ręką przewijam pieluchę,
drugą piszę wiersz.
Ten niezwykle plastyczny obraz poetki z pieluchą w jednej, a długopisem w drugiej ręce bardzo do mnie przemawia. Chętnie zobaczyłabym taki portret w rzeczywistości, stworzony na wzór portretów królewskich albo płócien przedstawiających świętych. Romaneczko nie zakłamuje rzeczywistości i to jest na pewno jedna z największych wartości jej wierszy.
Mówiłam o relacyjności podmiotu Ślizgu po banale lub – inaczej – o nieustannie podejmowanym dialogu z wierszami debiutantki, w który trudno jest mi wejść. Nie widzę przestrzeni na kontakt z czytelnikiem; jest raczej tak, że poetka zdaje relację z relacji, a nam pozostaje słuchać i obserwować. Choć problemy podmiotu oraz rzeczywistość, w której funkcjonuje wydają się znajome, niekiedy wręcz niepokojąco, to trudno mi się zaangażować w ten świat bez wrażenia wbijania się klinem między jakieś „ja” i jakieś „ty”.
Wszystko, co prywatne
Jest polityczne.
Zgoda, ale wówczas zwykle „ja” zastępuje „my”, a „ty” zastępuje „wy” i efekty tego są bardzo różne. W tym przypadku – być może paradoksalnie – pojawia się pewien dystans, tworzy się jakaś enklawa, której nie chciałabym zaburzać, chociaż wyraźnie zostałam do niej zaproszona. Należy jednak podkreślić, że rozpoznania Romaneczko są niezwykle trafne. Zostają podane w sposób bardzo przystępny i czytelny nawet wówczas, gdy poruszane tematy wydają się trudne.
4. Grzeczny drineczek zawsze na propsie
Chociaż daleko mi do opinii Konrada Góry: „tego nie wolno lubić, to się kocha, żre to”, i chociaż mam do Ślizgu po banale Marty Ewy Romaneczko kilka „ale”, to uważam ten tom za udany. Poetka wypowiada się sprawnie, jest uważną obserwatorką oraz rzeczową kontestatorką rzeczywistości, świetnie włada humorem, ironią, paradoksem. Nawet jeśli jej działanie nie jest spójne – pozostawiam ten aspekt indywidualnemu osądowi – to na pewno jest konsekwentne. W wierszu Zuzanna mówi tom Romaneczko przez tytułową bohaterkę zostaje okrzyknięty „grzecznym drineczkiem, / a te inne w rankingu są jak bimber […]”, co podmiot komentuje rozbrajająco: „Nie sposób się nie zgodzić, / ale ja ten bardzo lubię”. I ja to szanuję.
Mówiłam o pewnej, bardzo prosto rozumianej, hermetyczności wierszy umieszczonych w tomie, którą czasem udawało mi się pokonać. Przedrzeć się przez szczelność relacji, w których funkcjonuje podmiot i naprawdę przeżyć to, co działo się w wierszu. Tak było na przykład z tekstami: Utopiłam wróbla, Matka, Chłopiec z Mołdawii czy Halo? Policja?. Romaneczko potrafiła mnie też poruszyć, nawet pozostając za jakąś barierą. Może dla przeciwniczki spójności tym większym komplementem będzie podkreślenie, że kilka wierszy opublikowanych w Ślizgu po banale było dla mnie naprawdę miażdżących. O co niełatwo, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z frazą oszczędną, tak w środki stylistyczne, jak i w słowa ogólnie. Tytułowym „ślizgiem” jest w wierszach prostota. I za to należą się autorce duże brawa.
Wracając więc do pytania, które postawiłam na początku – czy tomik ten to ślizg po zwycięstwo – powiedziałabym, że raczej nie. Chociaż kilka bitew zostało tu świetnie rozegranych. Opanowanie i – jednak – powielenie tej taktyki może skutkować serią wygranych w przyszłości. Jestem bardzo ciekawa, co zadzieje się w kolejnych wierszach Romaneczko. Będę czekała na ciąg dalszy.
M.E. Romaneczko, Ślizg po banale, Korporacja Ha!art, Kraków 2020.