Nowy Napis Co Tydzień #079 / Schulz, którego nie ma
1.
Biografistyka w Polsce kwitnie, wystarczy wymienić trzy, chyba najbardziej znane i szeroko komentowane w mediach, pozycje – Miłosz. Biografia, Gombrowicz. Ja, geniusz, Herbert. Biografia
Moją intencją jest opowiedzenie w takim stopniu, w jakim pozwalają na to obecne źródła, historii prawdziwej. Bez poetyzowania i gloryfikacji. Dlatego oddaję głos kilkudziesięciorgu świadkom, którzy Brunona Schulza spotkali, znali, podziwiali i… rozumieli bądź nie
Taż, „Bruno. Epoka genialna”, Kraków 2020, s. 9. [4].
Niech ta deklaracja nas nie zwiedzie. Trzeba bowiem pamiętać, że Kaszuba-Dębska nie stawia sobie za cel stworzenia na użytek schulzologów eksperckiej monografii, celuje raczej w przystępne studium, które trafi pod strzechy. Bo co do tego – że autorka wykazuje ambicje popularyzatorskie – nie ma wątpliwości. Świadczą o tym choćby organizowane przez nią w przestrzeni miejskiej instalacje artystyczne, wystawy oraz warsztaty (adresowane także do dzieci)
Moją intencją jest popularyzacja twórczości i osoby artysty totalnego, wciąż inspirującego innych artystów wizualnych i pisarzy na całym świecie, jak również zerwanie z powstałymi „mito-nieprawdami”, może mającymi na celu zbudowanie legendy, ale niepotrzebnie i bezrefleksyjnie powtarzanymi oraz kalkowanymi
Tamże, s. 10. [6].
Po lekturze stwierdzam, że cel ten udało się zrealizować.
2.
Autorka korzysta z bogatego zasobu schulzianów, opracowanych między innymi przez Jerzego Ficowskiego. Wykorzystana bibliografia – choć nieimponująca rozmiarami, jest z pewnością solidna – opiera się w większości na relacjach świadków, listach, dziełach samego Schulza i spełnia swoją rolę. Aparat krytyczny nie budzi większych zastrzeżeń, aczkolwiek zdarzają się potknięcia w zapisie przypisów, na przykład brak konsekwencji w podawaniu numeru strony czasopisma, z której pochodzi cytowanie. Raz strona się pojawia, innym razem – niestety – nie. Jeśli to zarzut, to nic nieznaczący wobec ogromu podjętego zadania.
Pod względem wydawniczym największy mankament publikacji, na który Kaszuba-Dębska mogła nie mieć wpływu, stanowi fakt, że Znak konsekwentnie decyduje się na przypisy końcowe, zamiast dolnych. Przez to lektura jest utrudniona, a czasem wręcz irytująca. Wystarczyłoby przenieść przypisy na dół strony, dzięki temu czytelnik nie musiałby kartkować – nierzadko – setek stron, aby dowiedzieć się, skąd autorka zaczerpnęła daną informację. Wydawnictwo zdaje się wychodzić z założenia, że adresat książki nie zamierza zapoznawać się z odsyłaczami, co nie jest prawdą. Jeśli mogę zaapelować do rynkowego giganta, jakim jest Znak, to bardzo proszę o ułatwienie w przyszłości zainteresowanemu odbiorcy korzystanie z przypisów poprzez umieszczenie ich na dole strony. Nietrudno przecież ominąć przypisy, jeżeli czytelnikowi na nich nie zależy. Ponadto dla większej przejrzystości przydałoby się też wydzielić blokowo z tekstu naprawdę długie cytowania. Podczas czytania odbiorca może stracić orientację, czy wciąż ma do czynienia z przywołaniem, czy już z wypowiedzią autorki. To była największa trudność, jaką napotkałem w trakcie lektury.
Poza tym biografia została wydana bardzo starannie – mają na to wpływ: intrygująca okładka, trafnie dobrane ilustracje i kolorystyka całości.
3.
Nie należę do zwolenników zmieniania recenzji w bryki streszczające najważniejsze fakty. Nie mam więc zamiaru zdradzać odkrytych przez pisarkę sekretów Schulza, pozwolę sobie jedynie przytoczyć kilka informacji i wyimków, które – co jest moją nadzieją – zachęcą czytelników do przeczytania Bruna…
Sposób, w jaki Kaszuba-Dębska przygląda się Schulzowi (czy może Szulzowi, Szultzowi albo Szulcowi – ale o tym więcej w biografii) możemy zaobserwować już w tytułach kolejnych części: Artysta, Brunio, Bruno, Żyd. Ten wybór nie budzi większych wątpliwości i zwraca uwagę na różne aspekty omówione w publikacji. Zaczyna się od artysty – mieszkańca republiki sztuki – kończy na Żydzie, obywatelu nieistniejącego wówczas państwa. Szczególnie mocny, a zarazem celny, jest tytuł ostatniej części. To właśnie etykieta Żyda stanie się przyczyną śmierci Schulza, jak przekonuje Kaszuba-Dębska, śmierci przypadkowej, niepotrzebnej, wynikłej z czystej nienawiści. Zmierza od metafory do ukonkretnienia, mającego wyraz w śmierci.
Interesujący aspekt publikacji uwypukla sama biografka, przyznając:
Jako malarka chciałam zwrócić uwagę na wieloletnie pragnienie Schulza, by realizować się w tej dziedzinie sztuki […]. Jego twórczość malarska bezpowrotnie zniknęła wskutek Zagłady, znany jest obecnie tylko jeden obraz olejny zatytułowany Spotkanie
Tamże, s. 9. [7].
Powyższa refleksja zainspirowała mnie do nadania recenzji takiego, a nie innego tytułu. W pewnej mierze Bruno… opowiada o Schulzu, którego nie ma, o części jego dziedzictwa, do której brak dostępu. Autorka przygląda się bowiem Schulzowi z różnych stron: zarówno prywatnej, jak i publicznej. Oglądamy Schulza-malarza, Schulza-nauczyciela, Schulza-artystę, Schulza-narzeczonego, Schulza-kochanka i wielu innych. W książce znajduje się mnóstwo szczegółów, które odkrywa dla nas i za nas schulzolożka. Przytoczę tylko jeden niezwykle sympatyczny fragment:
Uczniowie żartują na jego temat, ale go szanują, młodsi uwielbiają, nadają mu sympatyczną ksywkę Bajcarz. Mówią: „Trochę wariat, ale byczy chłop. Swój”. […] [M]łodszych [uczniów], żeby ich ujarzmić, czaruje przedziwnymi bajkami, w których „ołówek, niepozorny strugacz czy kaflowy piec miały swoje historie”
Tamże, s. 369. [8].
Oprócz opowiadania życia, Kaszuba-Dębska dementuje wiele plotek i pogłosek. Chociażby – znaną w popkulturze między innymi za sprawą piosenki Jacka Kleyffa zatytułowanej O śmierci Brunona Schulza – wersję zamordowania autora Traktatu o manekinach. Autorka, prócz przywołania wydarzeń zwanych przez Żydów drohobyckich „czarnym czwartkiem”, serwuje czytelnikom jeszcze dwanaście różnorodnych przekazów na temat wydarzeń z 19 listopada 1942 roku. Zresztą owe trzynaście wersji śmierci Schulza wydaje się świadomie nawiązywać do trzynastu miesięcy żydowskiego kalendarza. Zastanawiam się, czy Kaszuba-Dębska, decydując się opowiedzieć wyraźnie za jedną hipotezą, postąpiła słusznie. Relacje te same w sobie składają się na barwną mozaikę perspektyw. Rozstrzygnięcie, które autorka uważa za to najwłaściwsze, zdaje się zbyt mocno i za bardzo eksponowane, choćby przez sposób zapisu skontrastowany z pozostałymi relacjami w większości ujętymi w cudzysłów.
Tutaj ujawnia się duży problem omawianej pozycji, Kaszuba-Dębska nie zostawia miejsc na niedopowiedzenia, odpowiada nawet na niezadane pytania. Są zresztą w tej książce miejsca zupełnie redundantne, które dodatkowo spowolniają narrację i zaburzają rytm lektury. W szczytowym momencie przeczytamy na przykład, że:
Według statystyk 85 procent postrzałów w głowę kończy się natychmiastowym zgonem lub śmiercią w ciągu maksymalnie trzech godzin od chwili zdarzenia. Siedem procent ofiar żyje jeszcze kilka dni. Aż osiem procent ranionych osób, nawet w wypadku przestrzelenia głowy na wylot, ma szansę na przeżycie
Tamże, s. 585. [9].
Autorka ciągnie tę niepotrzebną dygresję jeszcze przez trzy akapity, które pozwalam sobie pominąć. Pytanie, czy ta informacja jakoś wzbogaciła wiedzę o Schulzu, pozostawię bez odpowiedzi.
5.
Całość zaczyna się oraz kończy jak dobra powieść, ale pomiędzy początkiem a końcem temperatura spada. I choć w tej biografii są momenty literacko znakomite, jak choćby kapitalny podrozdział Kiedy umiera Żyd, to jednak czuję pewien niedosyt. Za dużo tu suchych informacji, od tego rodzaju książki oczekiwałbym raczej skrzyżowania dziennikarskiego śledztwa, eseju, kryminału oraz powieści. Może świat Schulzowskich obrazów zbyt sugestywnie narzuca się mojej wyobraźni? Nie wiem, ale dało się wycisnąć więcej z tej historii, zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę narracyjną. Oczekiwałem oddania atmosfery Schulzowskiego bajania. Lektura nie jest tak łatwa i przy tym wciągająca, jak bodaj – również wydanej w Znaku – książki Herbert. Biografia Andrzeja Franaszka, poświęconej meandrom życia autora Pana Cogito. Myślę, że to będzie największą przeszkodą w pozyskaniu masowego czytelnika, który oczekuje barwnej historii. Życie Schulza zasługuje na opis lepszym piórem, choćby Franaszka, który stworzył naukowe, a przy tym naprawdę fascynujące biogramy Miłosza i Herberta. Pod tym względem Bruno… jest dziełem o co najmniej pół klasy słabszym.
Czy jednak można winić książkę dobrą za to, że jest dobrą, a nie wybitną? W końcu czyta się ją (dość) przyjemnie. Mimo sześciuset stron właściwej biografii i siedmiuset z górą przypisów na ponad dwudziestu stronach, wymagających skakania pomiędzy tekstem właściwym a umieszczonym na końcu spisem. Wspominam o tym po raz drugi, ponieważ to czynnik bardzo utrudniający lekturę, wręcz wybijający z rytmu czytania.
6.
Dla kogo jest ta książka? Dla wszystkich, których interesuje literatura polska czy nawet historia międzywojnia. Bruno Schulz to jedna z najbardziej zagadkowych postaci nie tylko dwudziestolecia, lecz także całej literatury polskiej, a jednocześnie twórca należący do ścisłego kanonu. Pamiętam lekturę jego prozy ze szkoły średniej, współcześni licealiści, którzy zdecydują się na rozszerzanie języka polskiego, zgodnie z zapisami podstawy programowej spotkają się z wybranymi opowiadaniami z tomu Sklepy cynamonowe. Zderzenie tych czarujących opowieści z demitologizującą biografią pióra Kaszuby-Dębskiej byłoby zapewne ciekawym doświadczeniem dla młodych czytelników. Dlatego myślę, że licealni poloniści powinni szczególnie zainteresować się tą pozycją, warto polecić ją również szkolnym bibliotekom.
Bruno. Epoka genialna to z pewnością warta uwagi opowieść o zamkniętym, ale niezbadanym do końca rozdziale polskiej literatury. Opowieść, która nie tylko wypełni, lecz także umili zimowe popołudnie lub znoszenie kwarantanny, dlatego z czystym sumieniem zachęcam do jej przeczytania.
A. Kaszuba-Dębska, Bruno. Epoka genialna, Znak, Kraków 2020.