04.02.2021

Nowy Napis Co Tydzień #086 / Przykładność

13 kwietnia, 14 kwietnia, 15 kwietnia, 16 kwietnia, poniedziałek, wtorek, środa, czwartek

Nie obudziłem się, bo nie spałem.

Przez chwilę spałem. Wiem, bo miałem koszmary. Przewracałem się z boku na bok w malignie, ale przez ten jeden moment na pewno udało mi się odpłynąć.

Śniło mi się, że byłem oszustem matrymonialnym, że byłem jednocześnie z moją byłą, z dziewczyną, która mi się kiedyś podobała, i z jeszcze jakąś, której nie pamiętam. Wszystkim im obiecałem, że będę tylko z nimi. Okłamałem je. Czułem się okropnie.

Po nieprzespanej nocy załamuje mnie wielość obowiązków. Nie mam na nie siły. Nie mam też siły na to, że praktycznie nie wiem, czym powinienem najpierw się zająć. Obowiązków jest tak dużo i są tak nieustrukturyzowane, że czuję się, jakbym pośród nich pływał, ale w tym konkretnie momencie – tonął. Brak konkretnych terminów, spotkań, okresów skupienia w postaci zajęć, okresów rozprężenia w postaci przerw. Wszystko płynie, ale inaczej niż oryginalnie: teraz wszystko się „rozpływa”.

Przynajmniej mam hebrajski. Ćwiczenia na Duolingo są cukierkowe i nie ma w nich informacji o koronawirusie. Zielona sowa chwali mnie za dobrze rozwiązane, choć raczej proste ćwiczenia. Aplikacja stymuluje mnie radosnym dźwiękiem w nagrodę za każde ukończone zadanie. Eskapizm. Obowiązek, który łatwo wypełnić, bo mam pouczyć się przez kilkanaście minut i mam to odhaczone.

Po zabawie trzeba jednak wracać do obowiązków, od których coś zależy. Do dyskursywnej reprodukcji narodu polskiego. Do kwerendy literatury do pracy magisterskiej. Do analizy konwersacyjnej w sytuacjach oficjalnych.

Piszę wszystkie zadania dotyczące tych zagadnień z pewną dozą nonszalancji, bo nie mam już motywacji, żeby pisać je składnie. Niektórzy profesorowie nie wysyłają nam wcale informacji zwrotnej; wydaje się, że gdybyśmy wypełnili zadania tekstem Lalki, nic by się nie stało. Nie zauważyliby, potwierdziliby tylko odbiór i podziękowali.

Nie czuję, że dzień się „kończy”. Dzień raczej trwa do momentu, aż skończy się praca. Teraz to praca staje się podstawową jednostką miary czasu. Praca przejmuje miano dnia, brak pracy – miano nocy. W tym nowym porządku sen jest tylko przerwą między wykonywa­niem poszczególnych zadań.

Okres sesji mnie uzależnia. Często wchodzę wtedy na USOS, aby zobaczyć, czy nie dostałem nowej pochwały. Oczywiście, zadowala mnie tylko pochwała. Nie cieszę się z ocen miernych. Wyjątkiem są przedmioty, co do których wiem, że nie były prowadzone dobrze. Wtedy wystarcza mi zaliczenie.

Dobrze jest więc inwestować zawczasu, aby za jakiś czas odebrać endorfiny na wysoki procent. Piszę składnie i robię nawet te zadania, które uważam za głupie. Staram się odzywać na zajęciach, również na tych, do których nie jestem przygotowany. Ostatnio pomyliłem teksty na jedno konwersatorium i przeczytałem wcześniej ten, który był na później. Zadawałem dużo pytań. Sprawiałem więc wrażenie, jakbym był przykładny.

Wyszedłem pobiegać, nie mogłem wytrzymać dźwięków, które wydają moi rodzice. Mizofonia jest przypadłością nieprzyjemną, ale zwalczalną. Po prostu trzeba unikać domowników, a najlepiej unikać domu. Myślę, że tak wykształciła się moja miłość do kina. Wyjście do kina było pretekstem, aby nie być w domu, nie słuchać.

Pod koniec trójdnia wyszedłem do ogrodu w swoim niebieskim dresie. Od stóp do głowy niebieski. Małe akcenty – pomarańcz na butach, żółć na spodniach, brąz na okularach.

Przyszła też paczka z herbatą z mojej ulubionej, usteckiej herbaciarni. Jest tam jedna kompozycja smakowa, za którą tęsknię w momentach, kiedy nie ma jej w moim domu. Czekoladowa.

Usiadłem z herbatą, świeży, po prysznicu, piłem ją, patrzyłem na powoli zapadający mrok. W końcu dopiłem, a mrok zapadł. Wstałem z fotela, odwróciłem się i popatrzyłem na półkę mojej biblioteczki, na której leżą mangi.

Komiksy obyczajowe poruszają mnie często mocniej niż literatura. O wiele łatwiej jest w nich wyrazić ciszę. Przez kilka stron może nie paść ni jedno słowo; tylko panel z ptakiem, niebem, patrzącym w górę mężczyzną.

Cisza jest jeszcze nie dla mnie, noc jest jeszcze nie dla mnie. Trzeba czytać teksty.

21 kwietnia, 22 kwietnia, 23 kwietnia, wtorek, środa, czwartek

Teraz już wiem, że każdy dzień wyobrażam sobie tak samo, tylko że moduły się zmieniają; czasem zajęcia są, jak się wstanie, czasem najpierw jest moduł na czytanie tekstu, czasem na pracę nad projektem.

Wtorki, środy i czwartki były dla mnie do tej pory diametralnie różnymi dniami. Różnymi również pod kątem przestrzeni. We wtorki miałem zajęcia na Dobrej, na „Artes”, w tym semestrze – jedno seminarium humanistyczne. W środy miałem zajęcia na Karowej, po których szedłem na spotkanie redakcji Zupełnie Innego Świata w Warsztacie Warszawskim, a jeszcze potem często chadzało się na piwo do „Kawałykasztuki”. W czwartki miałem, w tym semestrze, tylko hebrajski, więc po porannej wizycie w Natolinie, gdzie mieszka Itaj, mój nauczyciel, jadłem falafel w wegańskim przyczółku po drodze do metra, którym potem jechałem do stacji Świętokrzyska, tam zmieniałem linię i wysiadałem na Centrum Nauki Kopernik, aby pójść do BUW-u i pouczyć się w ciszy, spokoju.

Teraz biurko, biurko, biurko, biurko, biurko, biurko.

Biurko – biurko – biurko – biurko – biurko – biurko.

Przejście od strefy biurko, przez strefę biurko, do strefy biurko.

Czasem przed zajęciami rozkładam na zewnątrz fotel ogrodowy, otrzepuję go z kurzu, kładę na nim koc i siadam z laptopem, w ten sposób uczestnicząc w zajęciach.

Czasem wchodzę z laptopem do łazienki i sikam, bo akurat trwają zajęcia, a nigdy nie wiadomo, kiedy wywoła wykładowca. Kamerkę i mikrofon mam wtedy wyłączone.

Coraz częściej biegam i coraz częściej nie mam na to siły.

Liczyłem okrążenia, lekko zaczynało mi się kręcić w głowie. Kiedy minęło pięć kilometrów, padłem na ziemię.

Ale byłem zadowolony. Monotonia tych dni była szara, ale wpadała lekko w zieleń pozytywów.

24 kwietnia 2020, piątek

Poniekąd przykre jest to, że o dzisiejszych zajęciach nie ma za bardzo co napisać, i w związku z tym dzień wydaje się pusty. Zdaje mi się teraz, że to wcale nie zajęcia są ideą uniwersytetu. To jest jednak socjalizacja; to jest jednak działanie i rozmowa z innymi, nie tylko taka sztucznie wywołana na zajęciach. To jest rozmowa na przerwach, która pozwala się nad czymś zastanowić. Dyskutować również nieoficjalnie, nie na zasadach akademickich, nie tylko tam, gdzie rację ma najsprawniejszy retorycznie, ale również tam, gdzie nie ma zastosowania racjonalność, gdzie jest też siła, ton głosu, pogarda, w takich warunkach można się rozwinąć. Jeśli jednak chodziłoby wyłącznie o naukę, produktywność, wyniki: socjalizacji by być nie musiało. Jest ona przydatna życiowo, akademicko mniej.

Na socjologii przed pandemią żadnej rozmowy grupowej nie mieliśmy. Dopiero pandemia i konieczność zmobilizowania się studentów, aby zmusić wykładowców do przejścia na wykłady online, a nie zadawania milionów stron zadań, sprawiły, że takową założyliśmy. Ta walka z wykładowcami bardzo nas zintegrowała, ale zastanawiam się, jak to będzie po powrocie na uniwersytet. Teraz ze sobą gadamy, tak, śmiejemy się ze swoich żartów. Ale jak to będzie, jak w lecie albo na jesieni wejdę do Instytutu, przywołam windę i okaże się, że akurat na windę czeka ktoś inny z mojego kierunku? Z kim nigdy na żywo nie gadałem?

Zresztą nieważne, czas wrócić na zajęcia. Trochę się spóźniam, ale uprzedziłem o tym wykładowcę.

Wykładowca jednak mnie nie wpuszcza na zajęcia. Nie wiem, co się dzieje – dostałem informację od Zoomu, że zostałem wyrzucony. Próbuję wejść znowu, ale nie mogę, więc piszę do mojej znajomej z tych zajęć, żeby zapytała wykładowcę, o co chodzi.

Po chwili mi pisze: „Ej, ale Ty próbowałeś się zalogować jako Muhammad ibn Tariq?”.

Ja pierdolę, najwyraźniej tak. Zapomniałem o tym nicku. Wykładowca w związku z tym pomyślał, że jestem nieproszonym gościem, który próbuje zepsuć spotkanie.

Jak mi głupio!

Podobno pan doktor nie jest wkurzony, tylko rozbawiony. Nie mogę się dalej połączyć przez Internet, więc pierwszy raz w życiu spróbowałem się połączyć dzwoniąc. Dziwne doświadczenie, ale dodzwoniłem się na zajęcia; uczestniczyłem w wykładzie przez telefon. W międzyczasie próbowałem jakoś obejść zabezpieczenia, tworzyłem nowe konta, ale nic – dalej mnie wyrzucało z połączenia. W końcu zalogowałem się przez przeglądarkę.

Po tym wszystkim musiałem sobie odbić. Zapytałem mamę, czy mogę odkupić od rodziców jakiś alkohol z barku. Zajrzeliśmy do niego. Rodzice lubią głównie piwo, więc mamy trochę zapasów, chociażby w postaci prezentów z okazji uroczystości rodzinnych. Ja ostatnio lubię whisky; jest przyjemne w smaku, chociaż bufońska asocjacja z klasami wyższymi mnie razi. Ja, na szczęście, zaopatrzyłem się w butelkę whisky z Biedronki.

Spotkaliśmy się z Agnieszką, Weroniką i Pawłem, i pogadaliśmy o tym, co się dzieje. Problem jest taki, że nie dzieje się za wiele. Wszyscy czujemy zastój. Czujemy, że nie ma za bardzo o czym porozmawiać, bo wszystko jest po staremu; nie doświadczamy nowych rzeczy; nikogo nowego nie spotykamy. Wcześniej często gadaliśmy o romansach, o ładnych dziewczynach i chłopakach, ale teraz się nie da. Tyle, co na Tinderze, a na Tinderze paradoksalnie jest i więcej, i mniej, bo więcej osób z niego korzysta, ale sensu jest mniej, bo przecież z nikim się nie spotkamy.

25 kwietnia 2020, sobota

Wstaję powoli, ostrożnie, ale świat jest dalej symulatorem helikoptera. W dodatku mam chorobę lokomocyjną, więc przysiadam. Na spokojnie. Oddychaj, Maciek. Będzie dobrze.

Rytuały pomocowe: prysznic, jajecznica z ogromną ilością tabasco, słodka herbata. Trochę pomaga.

Cieszy mnie ten kac.

Dzięki niemu wiem, że nic konkretnego nie zrobię. Jestem z tego zadowolony. Mam cały dzień po to, aby się wyleżeć. Wiem, że przecież nie jestem w stanie efektywnie pracować. Skoro nie jestem w stanie, to nie ma co. Dzisiaj będzie dniem dla mnie.

W ramach dnia dla mnie zrobiłem obiad: spaghetti carbonara z wegańskim boczkiem. Pierwszy raz je robiłem, więc boczek trochę spaliłem. Wyszło jednak w porządku.

Wszystko było takie właśnie: w porządku.

Cały dzień upływa spokojnie, a pod koniec oglądam stream z Matą i Solarem, którzy zbierają pieniądze na szpitale i medyków w Polsce. Było ciężko, ale kilka minut przed północą dobili do 16 tysięcy. Mata z radości wstał z biurka i kopnął donicę z kwiatem w swoim pokoju. Jako, że to jest raper młodociany, który jeszcze mieszka z rodzicami, po chwili przyszła do niego mama i zapytała, czy wszystko w porządku. Urocze. Trochę mniej gangsterski staje się ten Mata.

Fajnie, że się chłopakom udało. Miły sukces, miły dzień.

4 maja 2020, poniedziałek

Przyłapuję się na tłumaczeniu całego smutku kwarantanną i odosobnieniem. To nie jest do końca racjonalne, bo wiem, że przed nią bywało podobnie. Kwarantanna służy mi więc jako słomiana kukła. Zwalam na nią to, co mi się nie podoba. Nie jest to jednak aż tak proste: zwalam na nią to, co mi się nie podoba, więc się od tego dystansuję; jednocześnie zwalam na nią to, że nie mogę teraz poznawać nowych dziewczyn, w związku z czym jestem w stanie spoczynku, co – jak próbuję przed sobą ukryć – jest mi na rękę, bo nie muszę nic robić, nie ma presji, nie poznam nikogo, nie ma takiej możliwości, zachowuję stan bez emocji. Nie mam przymusu poznawania dziewczyn, nikt nie wywiera na mnie presji, wszyscy rozumieją, a ja sobie mogę odpoczywać.

21 maja 2020, czwartek

PROŚBA O ODWOŁANIE HEBRAJSKIEGO BO MUSZĘ PRACOWAĆ POPRAWIANIE PREZENTACJI CZYTANIE TEKSTÓW NA NASTĘPNY DZIEŃ SPOTKANIE Z PROMOTOREM NIE PODOBA MU SIĘ MOJA ANKIETA WKURWIANIE SIĘ NA LUDZI KTÓRZY NIE ODDAJĄ TEKSTÓW DO NOWEGO WYDANIA NASZEGO ZINA ROBIENIE NIE WIADOMO CZEGO ALE NIE JEST TO ODPOCZYNEK

28 maja 2020, czwartek

Jeśli jeszcze przeczytam choć stronę, to oszaleję.

Ale czytam. Jeśli nie będę czytał, to będzie jeszcze gorzej, bo nie zaliczę.

Rok temu były burze, alerty RCB. Festiwal filmów dokumentalnych. Wracałem raz z wyjścia ze znajomą tego dnia, kiedy w związku z gwałtownymi burzami słali esemesy. Zamówiłem Ubera i pojechaliśmy do Pruszkowa. Mój kierowca miał włączone techno, nic nie mówił. Non stop błyskały pioruny. Rytm i blask mnie otumaniały. Miałem wrażenie, jakbym jechał przez krajobraz apokalipsy.

Teraz już wiem, że krajobraz apokalipsy wygląda zupełnie inaczej. Krajobraz apokalipsy to brzoza za moim oknem. Okoliczności mogą się zmienić, może padać, może też być słońce. Czasem może walnąć piorun, ale okazjonalnie.

Rosną na niej liście, puszczają nowe gałązki, jakby za nic miała sobie to, jak to nazwiemy.

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Okładka ksiązki

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Grzenkowicz, Przykładność, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 86

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...