Nowy Napis Co Tydzień #095 / Czuję głód… – Antologia Nowego Dokumentu Tekstowego 2020
Wstępy, posłowia, wprowadzenia i opracowania poprzedzające tak zwany właściwy tekst literacki najczęściej nie cieszą się szczególną sympatią odbiorców. Rozważania teoretyczne kojarzą nam się bowiem z przykrą koniecznością oraz przymusem ławy szkolnej. Z takim rozumowaniem poniekąd się zgadzam. Jednakże, gdybym w przypadku tej konkretnej lektury poszła jego tropem, ominęłoby mnie coś niezwykle oryginalnego, a mianowicie – wstęp teoretyczny, który czyta się jak literaturę piękną. Autorem tego testu jest Rafał Gawin, czyli jeden z jurorów konkursu, którego efekt stanowi omawiana antologia. Autor wywód swój podsumowuje następująco: „Odczuwam wielki przesyt nadętością i przeintelektualizowaniem tekstów krytycznoliterackich, wstępnych i posłowiowych, które wręcz kradną show częściom właściwym publikacji”.
Natomiast, co jest w istocie dosyć zabawne, sam w znaczącym stopniu „kradnie show”, mimo tego, że robi to właśnie poprzez unikanie nadętości i przeintelektualizowania. Wypowiedź tę traktuję więc w kategoriach cennej rady i wskazówki warsztatowej, aczkolwiek nie mogę pozostać obojętna wobec wniosków kończących posłowie: „Niech wreszcie podobne antologie zaczną czytać ludzie spoza środowiskowego grajdołka, liczącego w porywach kilkaset osób”. Jako osoba w pewnym sensie utożsamiająca się ze wspomnianymi tutaj „porywami”, czuję się zobowiązana do zabrania głosu oraz podjęcia tematu. Rafał Gawin wspomina bowiem o kwestii, która i mnie niezwykle mocno leży na sercu. Chroniczna, przewlekła i uparcie nieustępliwa niszowość ambitnych form literackich na polskim rynku wydawniczym jest miejscami niezwykle przygnębiająca. Jeśli natomiast o poezję chodzi, sytuacja wygląda nie tyle kiepsko, co wręcz dramatycznie. A przecież do niedawna mieliśmy co najmniej troje wybitnych do granic geniuszu poetów, którzy tworzyli mniej więcej w tym samym przedziale czasowym. Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Zbigniew Herbert. Na wydziałach filologicznych wzdłuż i wszerz naszego pięknego kraju cytowano nieustannie ich pachnące nowością wiersze. Do matury uczono praktycznie na bieżąco, korzystając, a jakże, z dorobku niemalże sprzed tygodnia. Obecnie z kolei w polskiej poezji cały czas trwa smutny proces, który można by porównać do rozczarowania po pierwszej fali „małyszomanii”. Kto zastąpi Małysza na skoczni? Kto zamiast niego będzie nam dostarczał narodowych wzruszeń? Z kogo będziemy dumni? Czy Adam Małysz polskiej poezji, który nie jest jedną osobą, a stanowi raczej grupę ludzi, doczeka się w końcu następcy? Rafał Gawin wspomina o piętrzących się problemach w kraju, „który jest kulturalnie, a przede wszystkim literacko niedofinansowany”, mówi o wychodzeniu z szafy, o nieporozumieniach i podziałach, które w brutalny sposób determinują obecnie nie tylko wszelkie twórcze zapędy, ale także ich interpretacje. Przychylam się do wszystkich przedstawionych tutaj opinii i ubolewam i nad faktem istnienia „środowiskowego grajdołka”, a szczególnie nad tymi nieszczęsnymi porywami…
Jest więc Głód antologią współczesną, rozgrywającą się w ścisłej teraźniejszości. Jest wyborem subiektywnym, a raczej wypadkową kilku różnych wyborów. I jest, niestety, w dużym stopniu odzwierciedleniem wszystkich możliwych podziałów społecznych, jakie obserwujemy ostatnimi czasy. Aczkolwiek, i to zjawisko skupia w sobie pewną część problemu, nie opiera się na czymś, co roboczo można by określić pojęciem motywu przewodniego. Wygląda więc na to, że odeszło się w poezji od symbolu klasycznego. I być może, choć absolutnie nie chciałabym wyrokować, nie był to krok najrozważniejszy. Klasyka bowiem wprowadza literaturę do szkół, a szkoły z kolei stają się dla dzieł sztuki swoistym katalizatorem w kierunku szerszego odbioru społecznego. Który nurt w dzisiejszej liryce mógłby stać się źródłem wątków maturalnych? Jakie motywy miałyby szansę pretendować do miana opiniotwórczych na niewielkim choćby obszarze podstawy programowej z języka polskiego, skoro nawet tak, zdawałoby się, potężne figury jak feministyczne zniecierpliwienie (proszę mi wybaczyć eufemizm) z jednej strony oraz kult Jana Pawła II z drugiej, nie mają aż tyle siły przebicia? Na podstawie poezji Szymborskiej można sobie odtworzyć dziejowy przebieg rozwoju myśli ludzkiej. Z wierszy Herberta studenci uczą się mitologii greckiej. Siłą tych dorobków jest więc ich ponadczasowość, ich wygórowane wymagania wobec odbiorcy, i w końcu, ich niesłabnąca popularność. Przedstawiane za pomocą słowa projekcje dotyczące uniwersum, dobitne, miejscami wręcz patetyczne i przerysowane „emigracje wewnętrzne”, o których również wspomina Rafał Gawin, metaforyka spoza odniesień światopoglądowych. Tego właśnie brakuje mi na współczesnej scenie poetyckiej.
Światopoglądy i opinie dominują dzisiejszą twórczość literacką. Zjawisko to oczywiście nie jest złe samo w sobie, aczkolwiek, biorąc pod uwagę obecny poziom skrajnej wręcz polaryzacji społeczno-politycznej, może być dla tejże twórczości niebezpieczne. Obserwując media społecznościowe, niejednokrotnie zauważam bardzo interesujące zjawiska. Bywa, i to całkiem często, że użytkownicy na co dzień proklamujący ateistyczny lub antykatolicki światopogląd, w momencie straty bliskiej osoby wklejają na swoje profile nakładki z tekstem – „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. I nikomu nie przeszkadza fakt, że autorem tych słów był Jan Twardowski – katolicki ksiądz. Z drugiej strony – niejeden katolik zachwyca się Kotem w pustym mieszkaniu Szymborskiej i odnosi ten tekst do swoich własnych doświadczeń, mimo tego, że projekcja żałoby w nim przedstawiona różni się znacznie od tego, co na tym obszarze głosi Kościół. Są więc motywy, wątki i tematy, które dryfują ponad podziałami. Pytanie podstawowe natomiast brzmi – czy taka sytuacja możliwa jest również i dzisiaj? Zastanawiam się w jaki sposób różnorodność tematyczna i światopoglądowa antologii Głód wpłynie na jej ewentualny szerszy odbiór i niestety – obawiam się najgorszego. Boję się, że w sytuacji, w której, mówiąc kolokwialnie, „każdy znajdzie coś dla siebie”, odbiorca pójdzie wyłącznie za tym przysłowiowym „swoim”, nie podejmując nawet próby obejrzenia drugiej strony medalu. Natomiast artyzm, kunszt i bogata metaforyka całości zostanie dla nas – ludzi środka, czyli wąskiego grona tych, którzy trochę, bardzo, mniej lub więcej się znają, innymi słowy – dla środowiskowego grajdołka. Szczególnie przykry w odbiorze takiego stanu rzeczy jest fakt, iż wiersze, o których mówię, są w przytłaczającej większości po prostu dobre, dojrzałe, mądre i pobudzające do refleksji. Wychodzi więc na to, że polityka nie służy twórczości literackiej.
Odbiór tekstu zawsze w jakimś stopniu pozostanie subiektywny. Do dowolności z pogranicza wręcz intuicyjnego zachęca zresztą autor wstępu. Dlatego i ja pozwolę sobie na totalny brak obiektywizmu i wyróżnię twórców, którzy w największym stopniu poruszyli moją wrażliwość liryczną. Będą to cztery nazwiska, w kolejności zupełnie przypadkowej – Łukasz Gamrot, Paweł Biliński, Damian Kowal oraz Czesław Markiewicz. Dlaczego akurat oni? Być może dlatego, że najłatwiej było mi zrozumieć ich sposób pojmowania materii poetyckiej, że najmocniej nawiązywali do rejonów, które w poezji czuję i których doświadczam z poczuciem satysfakcji. Lektura komiksu poetyckiego pod tytułem Żółć Łukasza Gamrota, z którego pochodzą jego wiersze uwzględnione w antologii, a zwłaszcza uważna analiza ilustracji, pozwoliła mi dostrzec coś w rodzaju nowych ścieżek interpretacyjnych. Gamrot niejednokrotnie, i najprawdopodobniej również z premedytacją, drażni oraz irytuje odbiorcę poprzez dotykanie sfer uznanych powszechnie za zamknięte, dopracowane, kompletne i niewymagające ponownej analizy.
Biliński zachwycił mnie swoimi współczesnymi trenami. Pojęcie bezsynności ciągle funkcjonuje w mojej refleksji dotyczącej rodzicielstwa, a obraz pralki, która staje się ostatnią wspólną przestrzenią łączącą rodzica ze zmarłym dzieckiem, dosłownie miażdży serce. U Kowala szczególnie mocno oddziałuje ujęcie istnienia w kategoriach spłaty długu, które kojarzy mi się ze stylistyką charakterystyczną dla Szymborskiej oraz wiersz zamknięty w ramy rozmowy telefonicznej. Z kolei Markiewicz daje do myślenia ontologicznym podejściem do narodowości, której nie można ani wybrać, ani zmienić. Polska (w wierszu wyraz ten zostaje napisany małą literą), która „zawsze już będzie na końcu języka” zdaje się więc z jednej strony drażnić, a z drugiej – więzić.
Specyfika antologii w dużej mierze opiera się na elemencie przypadkowości związanej z cudzymi gustami i upodobaniami. Nie można jednak nie zauważyć, iż w swojej różnorodności stanowi również przekrój zjawisk, którym zdecydowanie warto się przyglądać. Zachęcam więc, aby do lektury Głodu podejść w sposób holistyczny. Proponuję również wyzwanie, które polega na przeczytaniu choćby jednego wiersza znajdującego się na przeciwnym biegunie światopoglądowym i podjęciu próby dostrzeżenia jego artyzmu lirycznego. Podsumowując, mogę natomiast stwierdzić jedynie, że czuję głód. Realny, namacalny i dojmujący głód poezji, która nie byłaby obarczona wyborem ideowym. Czuję głód ambitnych tekstów literackich, które swobodnie funkcjonują w przestrzeni publicznej i nie chowają się w podziemnych niszach, doczekując się atencji jedynie wąskiego grona znawców tematu. Czuję potrzebę wydawania i promowania podobnych zbiorów, tomików i zestawień.
Książkę można kupić w e-sklepie Instytutu Literatury.
Głód. Antologia Nowego Dokumentu Tekstowego 2020, Instytut Literatury, Kraków 2020.