Nowy Napis Co Tydzień #097 / Nie udało się
Co z tego, że poprzednie moje rzeczy przepadły na literackiej giełdzie. Można je sobie kupić za złotówkę na allegro.
Teraz będzie inaczej, teraz się uda
– tak na początku swojej najnowszej książki pisze Andrzej Horubała.
Ale niestety nie udało się…
I właściwie w tym momencie można by zakończyć pisanie recenzji powieści Wdowa smoleńska albo niefart, która w pomyśle, strukturze i sposobie pisania jest powtórzeniem wcześniejszego Farciarza. Jeżeli ktoś czytał tamtą książkę, to bardzo szybko domyśli się, jak się zakończy najnowsza. Tym bardziej, że czytelnikowi podpowiedziano rozwiązanie podstawowego problemu, czyli kwestii odczytania zawartości laptopa autora. I o ile podobał mi się Farciarz, to już nie podoba mi się Wdowa smoleńska...
Bo czym właściwie jest ta książka? Mamy do czynienia z historią, dosyć prawdopodobną (ale ponieważ jest to powieść, to prawdziwość historii nie ma znaczenia), jaka spotyka narratora. W książce prawda miesza się z fikcją i czymś o wiele ważniejszym – czyli metaforą. Tytułowa smoleńska wdowa – tajemnicza postać imieniem Pola, atrakcyjna, wykształcona i przebojowa kobieta, od której zależy być albo nie być narratora – staje się symbolem „dobrej zmiany”. I tak jak wdowa podoba się narratorowi, tak samo pozostaje on wciąż pod urokiem rządzącej w Polsce prawicy. Całą historię możemy zatem odczytywać jako obraz relacji pomiędzy władzą a wspierającą ją inteligencją. Zakończenie (wciąż pozostające w niedopowiedzeniu) ukazuje, jaka jest relacja owych sił, a właściwie jak widzi ją Andrzej Horubała.
Fabuła jest stosunkowo prosta: po porzuceniu poprzedniej, dobrze płatnej i prestiżowej pracy narrator musi zawierzyć swoim znajomościom, aby na nowo zadbać o los rodziny (jak widać, kredyty są uzasadnieniem aktywności niemal wszystkich pracujących w Polsce). Szkieletem opowieści są zatem spotkania z kolejnymi znajomymi, którzy mogą pomóc narratorowi w utrzymaniu dobrych relacji z władzą. I znowu nie mogę się opędzić od wrażenia, że mamy do czynienia z powtórką z Farciarza, gdzie narrator ukazywał swoje (dodajmy: fikcyjne) przygotowania do uroczystości upamiętniających ciągle żyjącego Jana Pawła II. Tam całość opierała się na nieporozumieniu: „zwariowany” ksiądz zamówił u snującego opowieść wielką galę, twierdząc, że polski episkopat posiada wiedzę o zbliżającej się śmierci Papieża. Rozwiązanie akcji opierało się na informacji, że to wszystko humbug, a krzątanina narratora nie miała żadnego sensu.
Tutaj – gwoli uczciwości – należy dodać, że mamy we Wdowie smoleńskiej do czynienia z fragmentami naprawdę świetnymi. Na docenienie zasługuje przede wszystkim sposób przedstawiania kolejnych postaci, który widać w poszczególnych opowiadaniach. Piszę „opowiadaniach”, bowiem niektóre fragmenty książki są samodzielnymi formami i bez żadnej szkody mogłyby być prezentowane oddzielnie. Na docenienie zasługuje w szczególności Marcel – podczas lektury przy tym fragmencie (rozdziale?) zatrzymałem się na dłużej i przeszedłem dalej dopiero po dwukrotnym odczytaniu. Należy pamiętać, że wspomniana prezentacja postaci nie dotyczy jedynie ich wyglądu – autor ukazuje w tych opisach całą osobowość danego bohatera. Marcel jest – proszę wybaczyć powtarzanie się – doskonałym tej umiejętności przykładem. A skoro Horubała świetnie opisuje postaci, to nie powinno dziwić, że równie znakomicie ukazuje świat, po którym się porusza. Obrazy warszawskich ulic, szpitalnych korytarzy czy wreszcie pejzaże powodują, że czytelnik naprawdę wchodzi w rzeczywistość kreowaną przez autora. Trzeba też powiedzieć, że Wdowa smoleńska pod tym względem jest o wiele lepsza od Farciarza i Umoczonych.
Skoro wymieniam tyle plusów, to wypada zapytać, dlaczego uważam, że Andrzejowi Horubale nie udało się napisać książki, która pozostanie na polskiej literackiej giełdzie?
Powody są dwa. Po pierwsze jest to książka nierówna – naprawdę poruszające opisy osób, miejsc i wydarzeń nie składają się w jednolitą opowieść. Może niepotrzebnie zbyt wiele w tej książce fragmentów intymnego dziennika, chociaż akurat te wpisy mają uzasadnienie w strukturze książki, w jej wewnętrznej logice. Nie znajdziemy jednak we Wdowie smoleńskiej tak dobrze opowiedzianej historii o pokusie, z jaką zetknęliśmy się w Farciarzu. Poszczególne wątki potraktowane są zdawkowo, na przykład potencjalnie ciekawy wątek księdza, który mógł (ale wcale nie musiał) być pedofilem. Wielka szkoda, ponieważ Horubała umiałby go fantastycznie rozwinąć.
Niestety, nie da się uniknąć wrażenia, że Wdowa smoleńska powstawała w pośpiechu i że autor tak naprawdę porzucił wiele wątków, zaledwie je szkicując, chociaż, gdyby je rozwinął, mogły stać się niezapomniane. W zamian pozostawił nam ni to rechot, ni to intymne wyznania, które przecież, nawet jeżeli pierwotnie powstały jako osobiste zapiski, to teraz już są literacką kreacją. Nie bardzo jednak wiadomo, co z tym fantem zrobić. Jak można się domyślać, celem było nadanie książce pewnej „surowej” szczerości, ale tak naprawdę autor pozostawia czytelnika w zawieszeniu, ponieważ poza „szczerością” cytowane notatki wnoszą niewiele do całej fabuły. Gdyby Horubała wykorzystał je na przykład do kreowania jakichś paradoksalnych sytuacji lub zestawień myśli, byłoby to interesujące, w obecnej formie są jednak tylko wglądem w dawne opinie i wspomnienia autora. Na dodatek czytelnik nie ma pewności, że są prawdziwe.
Oczywiście istotnych wątków jest w omawianej książce o wiele więcej – przede wszystkim Smoleńsk. Z rozmaitych powodów nie bardzo umiem się odnieść do tego, co o tym wydarzeniu pisze autor. Nie potrafię odnaleźć dla siebie miejsca w smoleńskiej historii, takiej, jaką została nakreślona w powieści Andrzeja Horubały. Bynajmniej nie dlatego, że razi mnie sowizdrzalski ton, którym posługuje się narrator. Nie ukrywajmy: smoleńska historia zasługuje na opowiedzenie jej na wiele rozmaitych sposobów i w wielu rozmaitych wariantach. Nie zraziłaby mnie nawet powieść obrazoburcza – byle by była dobrze napisana. Wdowa smoleńska wydaje mi się jednak bardziej próbą publicystycznej polemiki niż pisarską analizą. Jeśli traktować ją jako głos w minionej debacie publicznej, to jest spóźniona. Jeśli przyjąć, że ma być opinią nie tyle polityczną czy społeczną, ile literackim przetworzeniem, to widać, że Horubała porusza się po powierzchni problemów. Podchodząc do tematu w ten sposób, autor wyrządził swojej książce wielką szkodę.
Problematyczne są także dwa kolejne wątki powieści, które powinny być istotne – czyli wiara i seks. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z interesującymi próbami literackiego podejścia do tematu, ale, jak w przypadku wielu innych fragmentów, nie zostały one odpowiednio rozwinięte. We Wdowie smoleńskiej erotyka nie jest frapująca, a religijne problemy – palące. Chociaż właściwie powinienem napisać: „We Wdowie smoleńskiej erotyka nie jest frapująca, a religijne problemy – palące, tak jak oczekiwałem, siadając do lektury.” Bowiem między Farciarzem i Umoczonymi a Wdową smoleńską zetknąłem się z tekstem Andrzeja Horubały, który pozwala mi na stawianie mu o wiele większych wymagań.
Sam sobie winien – pisząc Mniszka, podniósł poprzeczkę bardzo wysoko. Wspomniana nowela jest przykładem, jak powinien Horubała napisać swoją ostatnią powieść. I to jest ten drugi powód, który nie pozwala mi na zachwycenie się najnowszą książką.
Warto zatem na zakończenie zatrzymać się przy Mniszku – tej wydanej jedynie w formie e-booka w 2017 roku krótkiej opowieści Andrzeja Horubały. Książce, co trzeba przyznać z żalem, przemilczanej i zapomnianej. Mamy w jej przypadku do czynienia z doskonale – możemy nawet powiedzieć: brawurowo – wymyślonym i skomponowanym monologiem, który zawiera wszystko, co najlepsze w pisarstwie Andrzeja Horubały. Opis pewnego zdarzenia, które trudno nazwać – bowiem wszystko zależy od punktu widzenia czytelnika – może upadku, a może oświecenia, wychodzi z ust byłego zakonnika, który doświadczył najpierw stanu obojętności religijnej, a następnie na skutek dosyć niezwykłego przeżycia porzucił zakon i wybrał świecką drogę.
Dlaczego Mniszek tak bardzo mnie zachwycił? Przede wszystkim z powodu doskonale ujętego i opisanego problemu religijnego – na czym polega modlitwa, jaki jest jej sens. Andrzej Horubała na szczęście nie stworzył kolejnego traktatu teologicznego, lecz tekst, który nakazuje czytelnikowi zatrzymać się i pomyśleć. Autor doskonale wpisał w krótką formę element fascynacji erotycznej (tej najbardziej niepokojącej, homoseksualnej) oraz jedną z najciekawszych klisz literatury europejskiej – czyli motyw pokusy. A wszystko to zostało okraszone dwoma elementami, które u tego autora najbardziej cenię, czyli umiejętnością kreowania, za pomocą niewielu słów, wspaniałych literackich postaci oraz skłonnością do teatralizacji. Czytając Mniszka, miałem przed oczami monodram, w którym aktor (nomina sunt odiosa) prezentuje nie tylko opowieść, ale wspaniałą wizję duchowej walki człowieka.
Sięgając po Wdowę smoleńską, liczyłem na opowieść, w której Andrzej Horubała rozwinie to, co w Mniszku najlepsze. Tym razem się nie udało. Warto pewnie poczekać na kolejną książkę.
Andrzej Horubała, Wdowa smoleńska albo niefart, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2021.
Andrzej Horubała, Mniszek, Zona Zero, Warszawa 2019.