05.11.2020

Nowy Napis Co Tydzień #074 / Polska siła – pióro i pędzel są silniejsze od miecza

Potoczne myślenie o organizacji wystaw muzealnych jest mocno uproszczone, często nie bierze się pod uwagę wszelkich trudności, które mogą się pojawić. Istnieje bardzo powszechne przekonanie, że kurator po prostu wchodzi do magazynu i wybiera dzieła sztuki, które mu się najbardziej podobają, a następnie umieszcza je wedle własnej woli w galerii. Nie bierze się przy tym pod uwagę ani szeregu technicznych czy biurokratycznych utrudnień, ani faktu, że dobra wystawa musi posiadać scenariusz, który uwzględnia jej cel, odbiorcę oraz umieszcza ją w różnych kontekstach. Jeżeli ekspozycja będzie przygotowywana bez uwzględnienia tych punktów, nie pomoże jej nawet to, że będzie prezentować wielkiego artystę albo że zostanie wystawiona w sławnej galerii czy muzeum. Coraz mniejsza liczba nieudanych wystaw wynika z faktu, że pracownicy muzeów są coraz bardziej profesjonalni.

Przykładem ukazującym, jak dobrze przygotować wystawę, jest niedawno otwarta w warszawskim Muzeum Narodowym Polska. Siła obrazu. Oczywiście puryści zwrócą uwagę, że jest to wystawa wcześniej już prezentowana we francuskim Luwrze, i będą mieli rację. Jak również wtedy, gdy zauważą, że następnie będzie przeniesiona do muzeum w Poznaniu. Kuratorzy musieli dopasować eksponowane dzieła, ich układ i prezentację do skrajnie różnych przestrzeni. I odnieśli sukces – pewne detale, usytuowanie obrazów, wchodzących między sobą w interesujące relacje, pozwalają na stwierdzenie, że Polska. Siła obrazu jest doskonale przygotowaną wystawą; zarówno w skali całości, ułożonej w sposób logiczny, wiodącej zwiedzających od obrazu do obrazu, pozwalającej zrozumieć założenia autorów scenariusza, jak i w czysto technicznym znaczeniu, prezentując doskonale zawieszone oraz podświetlone obrazy, pozwalając widzowi zapomnieć, że zostały one wyrwane ze swojego naturalnego otoczenia.

Zastanówmy się nad artystami, których dorobek postanowiono zaprezentować w trakcie omawianej ekspozycji. Żyjemy w niesłusznym przekonaniu (w ostatnich czasach podtrzymywanym przez tak zwaną pedagogikę wstydu), że polscy artyści jeździli nad Sekwanę jedynie pobierać nauki (podobnie jak do Monachium czy Rzymu), a twórczość nad Wisłą była słabym odbiciem blasku francuskiego geniuszu. Jak dowiadujemy z katalogu, jest to pogląd po prostu błędny: „To we Francji, a zwłaszcza w Paryżu, przez cały XIX wiek aż do przedednia I wojny światowej przyjmowano, wystawiano i doceniano licznych malarzy prezentowanych w 2019 roku w salach muzeum Louvre-Lens”L. Piralla-Hen Vong, Salon Polaków 1850–1914 [w:] Polska. Siła obrazu, katalog wystawy, Muzeum Narodowe w Warszawie, Warszawa 2020, s. 47.[1]. Dlatego też celem wystawy było przywrócenie w świadomości francuskich oraz polskich zwiedzających sylwetek naszych rodzimych malarzy „najbardziej rozpoznawalnych na paryskim Salonie w latach 1850–1914”Tamże.[2].

Oczywiście łatwo będzie zauważyć, że ramy czasowe znacznie nas ograniczają. W tej perspektywie tracimy z oczu tak wspaniałych artystów, jak na przykład Rafał Hadziewicz: „najwybitniejszy polski malarz religijny w XIX wieku”J. Malinowski, Malarstwo Polskie XIX wieku, Warszawa 2003, s. 94.[3] czy całe środowisko wileńskich malarzy. Giną doskonali absolwenci Akademii petersburskiej i wielu, wielu innych… Podobnie rzecz się ma, gdy dyskutujemy o doborze obrazów. Twórcy wystawy mieli dwa zasadnicze cele. Pierwszym z nich była prezentacja polskiej sztuki drugiej połowy XIX wieku oraz początku wieku XX, jej treści i rozwoju stylistycznego. Drugim było ukazanie w tej sztuce elementów, które mimo swej lokalności odpowiadały gustom stolicy Francji, kosmopolitycznej i narzucającej swoją opinię całemu światu. Głównym przesłaniem wystawy jest synteza obu tych celów, czyli ukazanie wielkiej siły w opowieści o Polsce (pozornie nieistniejącej).

Wystawa została skonstruowana zgodnie z zasadą, że najpierw powinno nastąpić trzęsienie ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. Ekspozycję otwiera wielkie malowidło Matejki Upadek Polski – Rejtan. Swego czasu pisałem o tym zdumiewającym dziele i jego percepcji, zainteresowanych odsyłam na stronę Teologii PolitycznejJ. Gałkowski, Rejtan inaczej widziany, „Teologia Polityczna Co Tydzień”, nr 227. https://teologiapolityczna.pl/juliusz-galkowski-rejtan-inaczej-widziany [dostęp: 20.10.2020].[4]. Polecam na zakończenie zwiedzania podejść jeszcze raz do tego płótna i zastanowić się po obejrzeniu całej ekspozycji, czy coś w naszej percepcji się zmieniło. Czy Polska naprawdę nie zginęła?

Skoro zamierzeniem twórców wystawy było ukazanie siły polskiego malarstwa, to nic dziwnego, że po Matejce pojawiają się kolejne wielkie nazwiska: Rodakowski, Michałowski, Chełmoński, Ruszczyc, Axentowicz, Wyspiański… Aby uniknąć wrażenia cicer cum caule, wystawa porządkuje prezentowane dzieła nie tylko chronologicznie, lecz także nadając pracom pewne ideowe ramy. Z prawdziwym zachwytem patrzyłem, jak nienachalnie, nieomal niechcący, ukazano rozwój polskiej sztuki pędzla – dając widzom wspaniałą lekcję historii sztuki i kultury.

Wystawa w obiektywie Bartosza Bajerskiego (MNW):
 

Ale ważniejsze jest chyba to, jak ukazano Polskę drugiej połowy XIX wieku. Obrazy ułożono w pewnych zestawach tematycznych. Zaczynamy od „Interregnum”, pojęcia w Polsce nieco idiomatycznego i nadużywanego, a jednocześnie wyjątkowego. Okres pomiędzy śmiercią jednego a wyborem drugiego króla nie był oczekiwaniem na naturalnego władcę, zasiadającego na tronie z prawem urodzenia, lecz na wybór Panów Braci, nieraz mocno ociągających się z decyzją. Temu okresowi „między królami”, który nie był zwykłym bezkrólewiem, towarzyszyła władza interreksa – w pierwszej rzeczpospolitej był to prymas (wszak to Kościół był naturalnym zastępcą władzy państwowej, w czasach jej zaniku i słabości). Jednak w XIX wieku religii wyrósł pod nosem konkurent w postaci sztuki. Zatem oprócz duchownych owymi pretendentami do władzy nad polskim narodem stali się artyści. Mickiewicz, Matejko, Wyspiański… byli surogatami polskiej władzy monarszej, uosobieniami polskości. Polscy artyści stawali się zastępczymi matkami, którzy w wielopokoleniowej ciąży donosili pod sercem Polskę do narodzin – odzyskania niepodległości. Ktoś wątpi? Zatem niech przyjrzy się obrazom chwały u Matejki, Rodakowskiego, Axentowicza, które ukazują nie wizję dziejów minionych, ale zapowiedź odrodzenia tej, co nie zginęła i nigdy nie zginie.

Najlepszym malarskim wyjaśnieniem tytułu „Interregnum” jest wspaniale zestawiona para obrazów Jacka Malczewskiego – Melancholii z Natchnieniem malarza. Obrazy tłumaczą się nawzajem, co doskonale uchwycili i zestawili kuratorzy. Kim jest kobieca postać, która daje natchnienie twórcy do stworzenia tak zdumiewającego dzieła jak Melancholia? Polską czy jej majakiem?

Tym, co tłumaczy siłę owych zastępczych monarchów są polskie mity narodowe zgromadzone pod umownymi tytułami „Mitologia Narodowa” oraz „Napoleon i Polska”. Postać cesarza Francuzów niewątpliwie przynależy do naszych mitów, ale zanim przejdę do samych obrazów, warto zwrócić uwagę na pewne nieporozumienie. Kuratorzy zdają się sugerować, że nasza mitologia narodowa, owo poszukiwanie śladów dawnej potęgi i kształtowanie wizji historii budującej Polskę oraz Polaków, jest jedynie polską specyfiką. Nieprawda. Francuzi doskonale to rozumieją, wszak w tym samym czasie zbudowali mit celtyckich Galów, przodków ich narodu. XIX wiek był czasem, gdy narody w Europie kształtowały się na nowo, budowały nowe mity i nowe wizje – a malarze i poeci często je urzeczywistniali.

Piotr Michałowski, portretując Napoleona, stworzył doskonały wizerunek „boga wojny”. Zamglony, ukazany w pomnikowej pozie jeźdźca spinającego konia przywódca jest przykładem powszechności kultu tego, co pokazał, jak zwyciężać mamy. Dzięki Napoleonowi na koniu oraz szkicowi Somosierry odkrywamy geniusz tego – wciąż za mało znanego i zapamiętanego – malarza. Owych legend z przeszłości mamy wiele: Kossak, Brandt, Matejko, Rodakowski – to oni między innymi zbudowali wspaniałe imaginarium narodowe.

Polscy malarze byli z całą pewnością au courant tego, co dzieje się w światowym (to znaczy paryskim) malarstwie historycznym, znali wpływ mistrza Paula Delaroche’a. Jest to sala wspaniale tłumacząca, dlaczego nasza twórczość nie była prowincjonalna i zaściankowa, co często w swym zakompleksieniu powtarzamy. W katalogu autorzy piszą:

Prawdziwy rozkwit malarstwa historycznego we Francji w drugiej połowie XIX wieku związany był z ukształtowaniem się nowej kategorii nazwanej genre historique (wzorem roman historique). Ten rodzaj malarstwa zajmował się ukazywaniem minionych i współczesnych wydarzeń na podstawie badań i odznaczał się starannością wykonania. Z zachowaniem szczegółów historycznych. Kluczową rolę w powstaniu genre historique odegrała twórczość Paula Delaroche’a (1797–1856). Zaproponował on nowoczesną formułę tematyki historycznej, widzianej przez pryzmat anegdoty. Zamiast wielkich płócien tworzył małe, pełne dramaturgii kompozycje, wiernie oddające realia epoki. Od połowy XIX stulecia artyści europejscy prześcigali się w prezentowaniu epizodów zaczerpniętych z dziejów narodowych i rodzimej historii. Z wielką dbałością o detal malowali pełne patosu i dramaturgii (czasami sensacji lub sentymentalizmu) dzieła, które znakomicie odpowiadały burżuazyjnym gustom epokiPolska. Siła obrazu…, s. 146.[5].

Znajomość Delaroche’a potwierdza szereg dzieł Simmlera i Matejki w tym guście. Bo czy Stańczyk nie jest obrazem, który mógłby namalować każdy światowy malarz? Ze swojej strony dodam, że na wystawie zabrakło jednego z najbardziej delarochowskich obrazów powstałych w Polsce, czyli Śmierci Przemysława (zamordowanie króla polskiego) pędzla Wojciecha Gersona.

Po powstaniu, czyli w okresie prezentowanym na wystawie, Polska nie była taka jak wcześniej. Lata 1863–1864 i represje będące skutkiem tego zrywu, to była prawdziwa katastrofa demograficzna, gospodarcza, kulturowa, można mówić nawet o końcu pewnej cywilizacji. W tym samym czasie mówimy jednak o rozkwicie polskiej sztuki i kultury. Trzeba zadać sobie pytanie, jak byśmy wyglądali, gdyby nie zrywy narodowe? Wydaje się, że w tej części wystawy dominują obrazy Gierymskiego, Chełmońskiego i „syberyjskie” dzieła Malczewskiego, jakby twórcy wystawy, nawiązując do słynnego dylematu „bić się czy nie bić” – odpowiadali „nie bić się”.

Każdy zna cykle Grottgera czy Patrol powstańczy Gierymskiego. Ja chciałbym zwrócić uwagę odbiorcy na mniej znany obraz wybornego pejzażysty Józefa Chełmońskiego zatytułowany Kozacy. Oglądając to malowidło, przestajemy się dziwić, że urodzony na biednej wsi malarz stał się powszechnienie znany i ceniony nie tylko w Paryżu, lecz także za oceanem. Rytm trzech wertykalnych pasów przerywają piki zmęczonych żołnierzy. Stykamy się z realizmem i doskonałą obserwacją natury, obraz jest wspaniale skomponowany. A kolorystyka krajobrazu musi ulec sile barw kozackich mundurów. Realizm tego okresu nie jest hiperrealizmem odwzorowującym każdy detal obserwowanego świata, jest kreacją, twórczym przetworzeniem, trzymającym się jednak tego, co widzialne. Układ bruzd, kałuż, nawet chmur na niebie jest podporządkowany rytmowi konnego pochodu. Nie mijajmy Kozaków obojętnie…

Jak straszne było żniwo walk powstańczych pokazują w dwójnasób obrazy Jacka Malczewskiego. Pierwszym są realistyczne płótna ukazujące etap, czyli postój w drodze na Sybir. Przy czym o ile dzieło wcześniejsze, z roku 1883, jest konwencjonalną sceną, to już kolejny obraz jest na wskroś przejmującą, a zarazem nowoczesną w swej formie, wizją uwięzienia. Na pierwszym planie widzimy stłoczoną w pozornym bezładzie grupę zesłańców, patrzących bez emocji przed siebie lub przysypiających, lecz żaden – dosłownie żaden – spośród dwunastu przedstawionych mężczyzn nie patrzy na odbiorcę – niektórzy zresztą są zwróceni do nas plecami. Nieruchome spojrzenia i zastygłe w stuporze przemęczenia ciała czynią z tych mężczyzn bardziej masę niż grupę ludzi. W kontraście do nich widzimy jasną plamę z ogromnymi portretami. A na jej blasku wyraźnie odbijają się ciemne postacie carskich żołnierzy. Francuzi, Brytyjczycy, Hiszpanie, Niemcy… wszystkie europejskie nacje potrafiły rozpoznać w tym doskonałym malarstwie zestawienie człowieka uwięzionego i jego strażnika.

Do syberyjskiej niewoli nawiązują także obrazy Malczewskiego ilustrujące niesamowity poemat Juliusza Słowackiego Anhelli. Jednak to właśnie dzięki malowidłom Malczewskiego, śmierć Ellenai stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych motywów poetyckich Słowackiego. Śmierć Ellenai z 1909 roku jest bardziej symboliczna niż realistyczna, ukazuje odbiorcom, jak wielowymiarowe znaczenie miał dla Polaków Sybir. Był czymś więcej niż tylko zesłaniem, Syberia nabrała charakteru metafizycznego – stała się piekłem.

Kolejne cztery sale odchodzą od historii i mitologii narodowej na rzecz prezentacji tego, jak wyglądała Polska oraz jej mieszkańcy. Na nowo odkrywamy, jak barwna była ta dziewiętnastowieczna kraina, wiemy przecież o Hucułach, Kozakach, Krakowiakach i Góralach. Tytuły nadane salom muzealnym mówią nam wszystko: „Wspólnota i różnorodność”, „Ludowe korzenie”, „Dom jako ostoja polskości” oraz „Odkrywanie pejzażu”. I mimo tego, że na wystawę zawędrował najgorszy ze wszystkich obrazów Chełmońskiego, czyli Sójka, uważam, że właśnie tę część ekspozycji za najbardziej interesującą. Bo też nieprędko będziemy mieli okazję ujrzeć w jednej przestrzeni Babie lato Józefa Chełmońskiego i Chłopską trumnę Aleksandra Gierymskiego; zestawić Axentowicza z Ruszczycem oraz Krzyżanowskim. Oglądanie obrazów „na żywo” daje widzowi zupełnie innego rodzaju przeżycie estetyczne niż najlepszej nawet jakości fotografia. Słońce majowe Mehoffera, podobnie jak Młoda Góralka Władysława Ślewińskiego, uświadamia nam, dopiero gdy staniemy przed samym płótnem, że w Polsce powstawało malarstwo stylem i jakością nieodbiegające niczym od dokonań francuskich postimpresjonistów.

Sam natomiast będę do kuratorów żywił dozgonną wdzięczność za to, że dzięki tej wystawie zobaczyłem na żywo tryptyk Kazimierza Sichulskiego Wiosna. Tylko konfrontacja z pełnowymiarowymi kartonami oraz pełną gamą szarości i barw pozwala zrozumieć, dlaczego ten (zapomniany dzisiaj) artysta był w początkach XX wieku uznawany za jednego z najlepszych twórców.

Ostatnią salę nazwano „Młoda Polska”, nawiązując do epoki kończącej nie tylko wiek XIX w kulturze, lecz także okres zaborów. Czując zapach zbliżającej się wolności, jak pączki tuż przed pęknięciem i kwitnieniem, artyści rozliczali się z Polską, polskością i zadawali rodakom trudne pytania. Po raz kolejny pojawia się – przewijający się przez całą wystawę – Malczewski. Witold Wojtkiewicz z jednej strony ukazuje, jak wkracza do nas ekspresja malarska, lecz z drugiej stawia nam przed oczy odmienny obraz Polski, ironiczny i krytyczny. Zaś zamyka całą wystawę klamrą Stańczyk Leona Wyczółkowskiego. Jest to parafraza zawieszonego w jednej z wcześniejszych sal Stańczyka Matejki, ukazująca, że namysł nad Polską nigdy się nie skończy. Czerwień obrazu jest skażona zjadliwą zielenią, co nadaje malowidłu złowrogiego charakteru. Czym martwi się mądry błazen? W pewien sposób obraz ten współgra z Melancholią (także eksponowaną we wcześniejszej części wystawy) – polskie postacie, co prawda, nie są tak ekspresyjne i dynamiczne jak te, co wyrywają się z płótna namalowanego na obrazie Malczewskiego, lecz są równie szalone oraz bezproduktywne. Czyżby w umysłach tych mistrzów Polska była bardziej puszką Pandory niż skarbem zakopanym na polu?

Gdzież więc ta polska siła obrazu? Siła jest w obrazie Polski. Gra słów w tytule nie jest przewrotna, a zaledwie wieloznaczna. Jak sama nasza Ojczyzna.

Polska. Siła obrazu. Muzeum Narodowe w Warszawie, 18 września – 20 grudnia 2020, kuratorzy: I. Danielewicz (MNW), A. Rosales Rodríguez (MNW), M. Lavandier (Musée du Louvre-Lens), L. Piralla-Heng Vong (Musée du Louvre-Lens), współpraca: W. Głowacki. [Wystawa zorganizowana przez Muzeum Narodowe w Warszawie we współpracy z Musée du Louvre-LensMuzeum Narodowym w PoznaniuInstytutem Adama Mickiewicza.]

Polska. Siła obrazu, katalog wystawy, Muzeum Narodowe w Warszawie, Warszawa 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Juliusz Gałkowski, Polska siła – pióro i pędzel są silniejsze od miecza, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 74

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...