Etapy ciekawości – etapy refleksji. O sztuce podróżowania Józefa Wittlina
Pisarz w podróży – doznanie egzystencji
Choć wiele odpowiedzi znajdziemy w przekazach literackich i reportażowych, nie do końca wiadomo, dlaczego podróżujemy. Wyjaśnienia powodów przekraczania granic państw, kultur oraz języków nie zawsze są całkowicie przekonujące, a rozbudzanej wciąż nadziei, że potrafimy zrozumieć tych, którzy mieszkają gdzie indziej i myślą inaczej, towarzyszy poczucie obcości. Wprawdzie literatura podróżnicza ma bogate tradycje i ewoluuje od starych itinerariów do nowoczesnego reportażu, jak również eseju będącego świadectwem kulturowego wtajemniczenia oraz estetycznego wyrafinowania, to jednak prawdziwy pisarz, sięgając po gatunek, zdawałoby się, drugorzędny, wyeksploatowany, poszukuje oryginalnego wyrazu, by nie ulegać schematom, nie poddać się presji zbiorowego, często bezmyślnego wojażowania, a nade wszystko przekazać swą niepowtarzalną wrażliwość.
Jeśli trudno znaleźć wiążącą wykładnię ludzkiego nałogu przemieszczania się w przestrzeni, to literacki podróżnik, starając się nie popaść w banał, omija rozpoznania znane i nade wszystko pragnie od nowa ustalić, co oznacza dla niego podróż i kim staje się w zetknięciu (czy też w zderzeniu) z ludźmi, krajobrazami, miastami, dziełami kultury – poza swoim krajem i światem. Oto repertuar zadawanych pytań: Jak wzbogaca piszącego, bądź go tylko zadziwia, obserwacja mieszkańców odwiedzanych krain i czemu służy studiowanie ich zwykłych dni oraz świąt? Czy podróż jest dążeniem ku przestrzeniom nieznanym, a może ucieczką od aktualnych zdarzeń, które mogą przerażać, dręczyć, nudzić? Potrzeba zmiany raz po raz odsłania głębsze znaczenia. Zdobywanie nowych doświadczeń, kształcenie wrażliwego („zdumionego”) spojrzenia, wyzwolenie refleksji o wartościach, ale też komplikacja wizji świata, nie byłaby możliwa bez poczucia wolności związanego z doświadczeniem podróży. Próba odpowiedzi na tak określone wezwanie musi być podmiotowa, a zatem pisarz wykracza poza znane odbiorcy wyobrażenia krajów i miast.
Relacje reportażowe i quasi-reportażowe, eseje człowieka wędrującego, obrazki literackie, zapisy impresji zasila bezpośredni lub pośredni dialog z czytelnikiem. Dlatego tekst aktualny, ostatni w sekwencji wypowiedzi, odnosi się do świadectw utrwalonych w zbiorowej pamięci czytelniczej, a zatem wojażujący pisarz musi stoczyć pojedynek z poprzednikami, chociaż sojusznicy i konkurenci, którzy wykreowali obrazy danego skrawka ziemi, wcale nie muszą zostać wymienieni z nazwiska. Więcej jeszcze: każda relacja uwzględnia kulturowe style podróżowania, odnosi się do mitów miejsca, oddala stereotypy. Trzeba powiedzieć coś nowego o Nowym Jorku, Paryżu, Wenecji, Wiedniu, Pradze, ale również o miastach bez wyrazistych wizerunków w literaturze, o regionach rzadko odwiedzanych, pięknych, odległych i dziwnych prowincjach. Takie są zatem ambicje pisarzy, takie oczekiwania czytelników.
Niebagatelna to sprawa, w jakiej przestrzeni podróż się odbywa, bowiem ma ona wymiar realny, określony, gdy weźmiemy do ręki atlas świata, ale również – egzystencjalny i metafizyczny, kiedy widzialne otworzy się na niewidzialne i podróżowanie stanie się doświadczeniem duchowym. Przemierzaniu świata prawdziwego odpowiada wojaż wewnętrzny, wiodący w głąb świadomości. Autopoznawcze podróżowanie podejmowane jest po to, żeby z dystansu spojrzeć na samego siebie, na własne problemy pozostawione gdzie indziej. Z oddalenia, z ruchomej perspektywy, bo podróżnik chwilowo nie jest nigdzie zakorzeniony, ogląd egzystencji łatwiej poddaje się krytycznej analizie. Wskazane zagadnienie tak ujmuje Helena Zaworska:
[…] podróżowanie jest maksymalnym doznawaniem życia własnego i życia innych ludzi, objęciem całości doświadczenia z perspektywy swoistej obcości jest szansą uzyskania owego pierwszego, zdumionego spojrzenia na świat i na siebie, które tak rzadko jest możliwe, a które tak wiele pozwala zobaczyć i zrozumieć
H. Zaworska, „Homo irrequietus” [w:] tejże, „Sztuka podróżowania. Poetyckie mity podróży w twórczości Jarosława Iwaszkiewicza, Juliana Przybosia i [Tadeusza] Różewicza“, Kraków 1980, s. 52. [1].
Obcość i zdziwienie, a z drugiej strony oswojenie i rozumienie, tworzą bieguny doświadczeń poznawczych, które zagarnia podróż. Dla literatury o wojażach, nie ograniczającej się do reportażowych cytatów z rzeczywistości, nie schlebiającej pospolitym gustom, nie traktowanej jako przystępny obiekt czytelniczy, znamienna jest figura przekroczenia –- wyrobionych sądów, przyjętych mniemań, ale też metod poznawania i sposobów bycia w świecie. W owych transgresjach podróżniczych i próbach nowego spojrzenia uczestniczy nie tylko mowa miejsca, ale również jej korelacja z językiem artystycznym pisarza. Pamiętać tedy należy o oryginalności wyrazu oraz kreowaniu „ja” w obcej przestrzeni, w którym istotna staje się swobodna gra rolami społecznymi, a także literackimi gatunkami. Zatem do utworzonej sekwencji dołóżmy nastawienie ludyczne wobec sztuki podróżowania oraz autoironię jako metodę prezentacji „ja”. Refleksja z podróży wiedzie jednocześnie wieloma traktami. Jeśli pisarz po raz pierwszy odwiedza jakiś kraj, wówczas cenne są wrażenia nieuprzedzone – rozbłyskowe, które stopniowo układać się będą w obraz całości. Natomiast jeśli podróżujący odnawia znajomość z miejscem, w którym już był lub bywał, to wówczas intensywne doznanie przestrzeni (można powiedzieć: „odpomnianej”), zostaje wsparte przez zasoby pamięci. W takim podróżowaniu po własnych śladach odsłania się często wymiar sentymentalny albo też tęsknota nie tyle za jakimś miejscem, co własną młodością, choć podróżnicy–intelektualiści starają się taki trop ukryć. Zatem w tym przypadku mamy do czynienia z rewidowaniem i uzupełnianiem dawnych doświadczeń, bowiem (ukryta) przeszłość daje się odczytać w znakach teraźniejszości.
Nie trzeba się zbytnio rozwodzić nad podwójnym podróżowaniem: w przestrzeni i czasie. Zatrzymajmy się przy drugim z rodzajów podróży i wspomnijmy o dziejach indywidualnego doświadczenia twórcy, o krystalizującej się świadomości podróży, rozwijanej i korygowanej podczas kolejnych odwiedzin jakiegoś miejsca. Podróżować w czasie można w inny sposób, na przykład aktualne zdarzenia traktując jako punkt wyjścia narracji o przeszłości. (Jeśli pisarz odnawia dawną znajomość z miejscem, to wówczas podróżuje i w przestrzeni i w czasie). Wspomniałem również o metafizycznym i eschatologicznym wymiarze wojażu, kiedy doświadczenie drogi jest metaforą życiowego pielgrzymowania. Obręb obcości radykalnie się zwiększa, gdyż muszą pojawić się pytania o kształt i sens podróży ostatecznej. W tak pogłębionej refleksji radość zmysłów nie wystarcza, a najmniej filozoficzny gatunek zapisków z podróży odkrywa nowe możliwości. Wojażowanie literackie ma charakter konfrontacyjny, gdyż to, co własne, zestawia się z obcym, swojskie – z egzotycznym, ale nie wyłącznie, gdyż świadectwa oka spotykają się z wyniesioną z lektur wiedzą, a przelotna przygoda ma przerodzić się w doświadczenia trwałe – zapisane, skonstruowane w tekstach. Samotny wędrowiec, przybysz, ktoś wykluczony z miejscowej społeczności, pragnie zniwelowania różnicy, oczekuje kontaktu z innymi, jak również kultywuje osobną podmiotowość. Podróż – paradoksalnie – jest oswajaniem nieznanych terytoriów i podsycaniem obcości.
Tych kilka przybliżeń tak ułożyłem, by korespondowały z „podróżnymi” pismami Józefa Wittlina. Autor Orfeusza w piekle XX wieku zwykle uchylał sądy oczywiste i jako przeciwnik pospolitości do każdej kwestii podchodził z krytycyzmem. Dla zapisów z podróży poszukiwał oryginalnego wyrazu słownego, pracując zarówno nad stylem, jak i precyzją wywodu. Józef Wittlin to pisarz etycznych powinności, dociekania prawdy, nawet gdyby miała okazać się przykra, pisarz międzyludzkich więzi, kulturowych wtajemniczeń, wreszcie – wspólnych europejskich wartości. Przygodzie poznawczej podczas podróży realnej patronuje Conrad – twórca, który naprawdę potrafił zaspokoić ciekawość i „na własnej skórze”
Błyski humoru, próby ironii
W tym szkicu określenie „sztuka podróżowania” oznacza dostrzeżone w esejach Wittlina przeświadczenia dotyczące samego fenomenu wojażu, jego istoty, ale także odnosi się do poddanych krytycznemu osądowi praktyk pisarza związanych z przemieszczaniem się w przestrzeni i odwiedzaniem miejsc przewidzianych w planie wędrówki. Trywia podróży korespondują zatem z poznawczym i estetycznym programem. Prezentacji metody podróżowania nie sposób bowiem oderwać od sztuki słowa. Własny sposób postrzegania i oswajania obcych miejsc pisarz stara się narzucić odbiorcy. Dlatego w prozie eseistycznej Józefa Wittlina tak dużą rolę odgrywa dialog z czytelnikiem, często na powierzchnię tekstu przebijają się zabarwione autoironią figury autoprezentacji, ale również w podjętej grze w znaczący sposób uczestniczą „dekonstrukcje” literatury podróżniczej. Dodajmy, iż niejako naturalnie, wbrew reportażowemu faktomontażowi, objawia się w omawianych szkicach Wittlina mistrzostwo artystycznego słowa, bowiem od razu rozpoznajemy literackie nacechowanie wypowiedzi, powstające na skrzyżowaniu poezji i eseju.
W latach 1925–1926 Józef Wittlin podróżował do Italii, na przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku odwiedzał Francję, w 1932 roku wybrał się do Jugosławii, w 1936 ruszył w podróż do Austrii, przed wybuchem drugiej wojny światowej znalazł się w opactwie Royaumont. Podróż do Europy ponawiana była po wojnie: w 1958 roku pisarz wybrał się na kongres PEN-Clubów w Monachium, dwukrotnie bywał na wakacjach w Cortonie – w 1970 i 1972 roku, a w 1971 odwiedził Florencję. Szkice podróżne, opublikowane w tomie Etapy: Italia – Francja – Jugosławia (1933), jak również „pisane w drodze” eseje przedwojenne i wojenne weszły do eseistycznego opus magnum Józefa Wittlina Orfeusz w piekle dwudziestego wieku (1963), natomiast późniejsze relacje z podróży – Pierwszy lot oraz Cortona, Luca Signorelli i święta Małgorzata z Cortony – pierwotnie ogłaszane w „Tematach” i „Wiadomościach”, przedrukowane zostały w Polsce w zbiorze Pisma pośmiertne i inne eseje (1991).
Zauważyć należy, iż Józef Wittlin często podaje daty dzienne swych wędrówek, co tworzy notację quasi-dziennikową. Relacje z podróży mają wymiar autobiograficzny. Doświadczenie zmian przestrzeni jest w tym przypadku bardzo istotne i nie należy twierdzić, że Wittlinowe narracje podróżne należą do pism drugorzędnych – o marginalnym znaczeniu dla całości dzieła, że są jedynie przygodnymi zapiskami z działu parerga – bez poznawczych ambicji oraz artystycznych zobowiązań. Skłaniałbym się ku stanowisku, że pisarz, prowadząc grę z czytelnikiem, bagatelizując opisywane wrażenia, stwarza pozory błahości. To, co istotne i nowe, ma właśnie pozostać w cieniu i oczekiwać na odkrycie przez odbiorcę.
Nie do końca wierzyłbym Józefowi Wittlinowi, który w przedmowie do Etapów swój zbiór nazywa „bezpretensjonalnymi felietonami”
Zacytujmy fragment z przedmowy do Etapów Józefa Wittlina:
mimo wszystko pozory statecznej zasiedziałości uważam siebie za wędrowca. Byłbym jednak w wielkim kłopocie, gdyby mnie zapytano, do jakiego celu zmierzam w mojej wędrówce […]. Z czystym sumieniem mógłbym odpowiedzieć: są to etapy mojej ciekawości w dążeniu do poznania świata lub też: etapy przemijania
Tamże. [10].
Pisarz odsłania dwa bieguny swej eseistyki o podróżach. Zwróćmy uwagę na zatrzymanie czasu w chwili (czyli „etapy ciekawości”) oraz kontemplowanie czasu upływającego („etapy przemijania”). W odczytywanym zbiorze wciąż napotykamy na paradoksy. Wędrowiec zdaje się powtarzać: nowa rzeczywistość do tego stopnia mnie zajmuje, że staję się czystym patrzeniem, zaś mój ogląd zostaje umieszczony poza czasem, ale jednocześnie, pokonując przestrzeń pełną zmiennych wrażeń, uświadamiam sobie – wraz z przebytą drogą – dotkliwość przemijania
Ciekawość, zachwyt, wzruszenie
We wprowadzeniu do Etapów Wittlin kładzie nacisk na słowo „ciekawość”. Czy byłaby to esencja wszelkiego podróżowania i najważniejsze uzasadnienie podejmowanych wojaży? Przywołam w sukurs słowa Leszka Kołakowskiego:
Nie, nie żadna żądza nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym. Uczeni mówią nam, że ciekawość, czyli potrzeba bezinteresownego badania otoczenia, przechowuje się u ludzi przez całe życie i że to jest właśnie swoiście ludzka zdolność”
L. Kołakowski, „O podróżach“ [w:] tegoż, „Mini wykłady o maxi sprawach“, Kraków 1997, s. 44. [13].
Każdy kolekcjoner pięknych wrażeń czy usposobiony filozoficznie turysta lubi, jak Hrabia z Pana Tadeusza, „widoki niezwykłe i nowe”. Podróż oferuje nam „przeżycie nowości”, wciąż rozpamiętywane i mocne, nawet jeśli miałoby się okazać złudą
W pismach podróżnych Józefa Wittlina przelotny ogląd zjawisk to w jakimś sensie odblask rajskiego archetypu. Świadomość zostaje zaprogramowana na piękno i szczęście, przeżywane w chwili zachwytu. W cyklu Z walizy jugosłowiańskiej przeczytamy: „[…] rośnie we mnie uczucie cudzej szczęśliwości [...]. Świat oglądany z okien tego pociągu jest dla mnie piękny i piękne jest życie, skoro ludzie na schludnych stacyjkach tak spokojnie się uśmiechają”
Pisarz, choć niechętnie, przyznaje się do spontanicznego zachwytu, co zbliża sposób odbioru świata do reakcji psychicznych dziecka. Apologie poznawanej rzeczywistości, które wypływają z emocji, łączą się tutaj z ruchem regresywnym ku przebrzmiałym wzruszeniom. Weźmy na przykład relację o rejsie po Morzu Śródziemnym. Jak powiada Wittlin, życie na statku wycieczkowym „odmładza zblazowaną duszę lądowego reportera i czyni ją podatną na wzruszenia, podobne tym, jakich ongi doznawał przy lekturze żeglarskich książek dla młodzieży”
Wędrowiec–poeta, amator i człowiek wolny, w cyklu Etapy przeciwstawia się reporterskiej rutynie. Ogólnie rzecz ujmując, reportaż to gatunek demokratyczny, bowiem autor i czytelnik respektują tę samą hierarchię wartości, ale też porozumiewają się za pośrednictwem wyobrażeń, jakie oferuje język potoczny
Prowadząc swą przewrotną grę, autor Etapów napotyka na mocną konkurencję, mianowicie musi pamiętać o rozwijającej się w dwudziestoleciu międzywojennym szkole polskiego reportażu tworzonej przez Wańkowicza, Pruszyńskiego, Jantę-Połczyńskiego. „Fałszywy reporter” – tak Wittlin nazywa przyjętą z zastrzeżeniami rolę – wykazuje raz po raz, że wypróbowana przez reportaż podróżniczy technika opisu, która prezentuje odbiorcy świat bez tajemnic, jest niewystarczająca. W centrum uwagi narratora Wittlina znajduje się sprzeczność pomiędzy powinnościami reporterskimi a racjami artystycznymi literatury, jak również konflikt między społeczną rolą a prywatnymi uczuciami. Spotkanie z pięknem, epifanie sztuki
Wskazując contradictio in adiecto w swojej konstrukcji postaci podróżującego pisarza, proponuje dodać przymiotniki sprzeczne z terminem określanym. Zatem literat może być „reporterem sentymentalnym bądź intelektualnym”
W eseistyce Wittlina nieprzewidywalność walczy więc z konwencją, z kalkulacjami zawodowego reportera dotyczącymi montowania faktów. Ciekawość, czyli żywa odpowiedź umysłu na zespół nowych doznań nieustannie kwestionuje uschematyzowane wyobrażenia oraz ustabilizowane sądy. Zmianie miejsca towarzyszyć ma wspierana przez zmysły ruchliwość myśli. Zmienny punkt obserwacji sprzyja takim nastawieniom. Człowiek w podróży jest zarazem wszędzie i nigdzie, cieszy się wakacyjnym uwolnieniem od zatrudnień i obowiązków. Wolność podróżnika polega więc na uchyleniu „władztwa codzienności, urzeczowienia i zbędności”
Pojedynek z Baedekerem
Skoro już mowa o własnym wyborze obiektów do zwiedzania oraz opisywania, który może być ekscentryczny, jak również o zachowaniu wrażliwości zmysłów, to konsekwencją takiego programu będzie odrzucenie wiedzy gotowej, z jaką zapoznać się ma przed rozpoczęciem podróży każdy turysta, zmiana punktów orientacji w przestrzeni – z oczywistych na nieoczywiste, tworzenie prywatnej mapy wędrówki, przełamanie tradycji grand tour. Przy takich założeniach nic nie jest „obowiązkowe”, lecz wszystko – frapujące, ciekawe. Intelektualna kłótnia ze standardami podróżowania (i przyzwyczajeniami czytelników) rozgrywa się na wielu planach. W to literackie przedsięwzięcie zaangażowana zostaje zmienna stylistyka oscylująca pomiędzy grą buffo a wyznaniem serio. Pośród wielu możliwości tematycznych wybierzmy pojedynek z Baedekerem, podjęty w błyskotliwym inicjalnym rozdziale Z walizy włoskiej. Wspomniałem już o zindywidualizowanej sztuce podróżowania Józefa Wittlina, o tym, że pisarz lekceważy konwencjonalne marszruty, kwestionuje hierarchię rzeczy do oglądania i wielbienia, kpi z rytuałów turystycznych. Świat ma zostać zobaczony świeżym okiem, a tymczasem atrakcyjne miejsca zostały zawłaszczone przez liczne opisy, sklasyfikowane, poddane pragmatyce podróży.
W tej sytuacji nie sposób uniknąć frontalnego starcia z przewodnikiem. W ujęciu Wittlina opisywany agon ma postać groteskową. Inwencja językowa w tym fingowanym sporze odgrywa znaczną rolę. Oto znamienny fragment: „Jedna gwiazdka. Dwie gwiazdki. Trzy gwiazdki. To oznaki nieśmiertelności przypięte za kołnierz Botticellemu, Michałowi Aniołowi, Luce Signorellemu, Luci Delli Robbii – w czerwonej biblii wielkiego Mojżesza podróży. Piękne jest to tylko, co oznaczone gwiazdką”
Użyteczna w podróży książka może zniewalać, krępować ruchy, obezwładniać. Zatem trudno przezwyciężyć wszechwiedzę Baedekera, który, jak pisze Wittlin: „Wszędzie był przed nami, zawsze był naprzód, wszystko wie lepiej”
Ambicje poznawcze przewodnika turystycznego są umiarkowane, a lekcja patrzenia ułożona została według przeciętnych miar. Co oczywiste, przewodnik to hybryda złożona z informacji praktycznych, rzeczowych opisów kraju i powtarzanych anegdot służących ubarwieniu wywodu. Od samego początku swej historii baedeker utrwalał stereotypy. Jak konstatuje historyk:
Przebywając od lat wśród turystów różnych epok, a przynajmniej wśród ich drukowanej i rękopiśmiennej spuścizny, odczuwa się zdumienie, w jak niewielkim stopniu podróż może budzić prawdziwie nowe refleksje, jak rzadko tworzy nowe wartości intelektualne; jak niewiele w relacjach myśli własnych, jak dużo świadomie i nieświadomie zaczerpniętych opinii innych.
A. Mączak, „Peregrynacje Wojaże Turystyka“, Warszawa 1984, s. 278. [32].
Józef Wittlin odrzuca właśnie dyskurs przewodnika – anonimowy, konwencjonalny, spłaszczający i upraszczający, klasyfikujący i hierarchizujący obiekty sztuki, krajobrazy, rzeczy życia codziennego.
Czy istnieje wyzwolenie z potrzasku baedekera? Oczywiście, kilka wyjść współgra ze sobą: pisarz demaskuje uniformizację podróży, zawiesza gotową wiedzę, nie oznajmia, lecz poszukuje, mierząc się z nieznanym, a na pierwszym planie zawsze umieszcza własną wrażliwość i własną prawdę. Z dystansem autor Etapów podchodzi do Baedekerowych specjałów, pisząc na przykład o wyprawie do Chartres:
Zawsze odnosiłem się sceptycznie do owych słynnych urzędowych piękności, oznaczonych w baedekerze trzema gwiazdkami. Stosunek mój do sławnych z urody miejsc na świecie aż nadto często paczyły ordynarne zachwyty nudnych ludzi i wyznaję, iż w drodze do Chartres wstydziłem się trochę, iż udaje się tam szlakiem utartego komunału”
J. Wittlin, „Orfeusz w…“, s. 217. [33]
Ujawniony w tym miejscu zostaje arystokratyzm podróżowania i odrzucenie banału, jakim karmi się turystów. Jednakże stereotyp zostanie przezwyciężony wówczas, gdy gust elitarny zatriumfuje nad egalitarnym, ale też okazać się może, że indywidualne doznanie piękna może przekroczyć wszelkie możliwe spodziewania. Podróżnik przeciętny z reguły pragnie uniknąć pytań trudnych. Zadowala się pamiątkami, pocztówkami, fotografiami, słowem, pragnie zawłaszczyć miejsce, ale niekoniecznie zrozumieć jego istotę. Autor Etapów postępuje inaczej, podejmując refleksję o katedrze jako wiecznym przesłaniu: „Po tych kamieniach – pisze Wittlin – ześlizgnęły się miliony ócz ludzkich, zachwyconych i sceptycznych, a katedra trwa niewzruszona. Ale co z nami się stanie, jeśli my nie wytrzymamy na sobie spojrzenia katedry?”
Katedra to dla Wittlina „budowla idealna”, obdarzona osobowością i zdolnością osądu moralnego ludzkich uczynków. Oczywiście eseista wpisuje się w pewien porządek podróży artystycznej, a także styl rozmyślań o katedrze. Dodajmy, iż subtelny namysł nad znaczeniami, jakie patrzącemu wysyła katedra w Chartres, podejmowali i Huysmans i Wyspiański. Katedra to między innymi „alegoria życia mistycznego”, ale też kamienny znak „zjednoczenia z Bogiem”
Chwile kontemplacji to ćwiczenia służące uleczeniu duszy. Wątek „boskiego sanatorium” pojawia się u Wittlina w opisie Asyżu – miasta mistycznego. Odnowieniu życia patronuje święty Franciszek, postać szczególnie wyeksponowana w tej twórczości. Zatrzymanie obracającego się kalejdoskopu podróży znów okazuje się istotne. Przeżycie czasu, o którym pisałem, wiąże się z przeorientowaniem programu podróży, bowiem: „Przyjeżdżają do Asyżu na dłuższy pobyt katolicy znużeni płochością wielkomiejskich jarmarków, pragnący odżywić, odświeżyć zamierającą wiarę”
Podróżowanie bez granic. Apologia konkretu
Józef Wittlin ustanawia prywatną topografię oraz prywatną hierarchię ukochanych miejsc, nieraz oddalonych od turystycznych traktów, wolnych od natręctwa zwiedzania. Wytykając braki w przewodniku turystycznym, drocząc się z „wszechwiedzącym” baedekerem, w swych esejach z różnych lat wymienia takie nazwy, jak Montefalco, Foligno, Celle, Fiume, Sainte-Honorin-des-Pertes. Na przekór szybkiej pasji podróżowania zatrzymuje się przy dziełach mistrzów malarstwa mniej znanych, o których milczą przewodniki, kontempluje obrazy Melanzia, Mezastriego czy Berettiego zwanego Pietro z Cortony.
Pisarz manifestuje szczególne zainteresowanie dla marginesów życia w odwiedzanych krajach, jakby to były odblaski zaprzątających uwagę dawnych podróżników curiosa czy deliciae. Każdy z krajów, każde miasto – metropolitalne czy prowincjonalne – ma swoje tajemnice i niepowtarzalne klimaty. Na przykład w Asyżu pisarz zachodzi do Instytutu Ślepych i Głuchoniemych, w Paryżu zajmuje go estyma, jaką mieszkańcy darzą zwierzęta, uważnie przygląda się rzece, pracom i dniom zwykłym Sekwany, w zamku Vincennes pod Paryżem studiuje dokumenty w muzeum Wielkiej Wojny, z dużym zainteresowaniem zwiedza aptekę w Dubrowniku. Nie podejrzewaliśmy o to Wittlina, że rozprawiać będzie ze swadą o znaczkach pocztowych i monetach, ale przecież w tych użytkowych mikroobiektach zapisana zostaje wielka historia. W cyklu Etapy znajdziemy rozsiane uwagi o zaangażowaniu intelektu w zwiedzanie miast i spontanicznym rezonowaniu z duchem miejsca, tłumieniu odruchów sentymentalnych, o przyciągającej magii Paryża ofiarującego piękno dla każdego – wedle różnych upodobań i miar, o słyszeniu polszczyzny w innym otoczeniu lingwistycznym czy o zdawkowej uprzejmości podróżujących. Wachlarz zaciekawień jest szeroki, można powiedzieć w skrócie – Montaigne’owski.
W sekwencji rzeczy ciekawych i ciekawiących Wittlina należy umieścić szczególne preferencje i namiętności pisarza, takie jak pochodząca jeszcze z dzieciństwa „słabość do mostów”
Nieczęsto wszakże nadarza się sposobność obserwowania jej [historii – W.L.] kaprysów równocześnie po obu stronach granicy dwóch, niekoniecznie zaprzyjaźnionych, państw. Zazwyczaj stykamy się z panią Klio tylko w obrębie jednego państwa: nazywa się ona wówczas historią ojczystą. Co za rozkosz widzieć dwie historie ojczyste naraz, i to w ciągu jednego przedpołudnia!
Tamże, s. 256. [44]
Obserwator nie może opowiedzieć się po stronie obyczajów i kultury któregoś z graniczących ze sobą krajów. Namysł nad granicami staje się lekcją tolerancji oraz względności. Jak trafnie rzecz ujmuje Claudio Magris: „Podróżować nie znaczy tylko znaleźć się po drugiej stronie granicy, lecz również odkryć, że jest się zawsze także po tamtej stronie”
Kwestia granic jest poważna, można powiedzieć, że śmiertelnie, gdyż linie demarkacji często okupione bywają prawdziwą krwią, ale też wyznaczone przez ludzi podziały okazują się niepoważne, absurdalne, jeśli weźmiemy pod uwagę odniesienia metafizyczne i kosmiczne, albo ostentacyjne lekceważenie granic przez naturę. Czas i śmierć nie respektują granic, Kościół – wspólnota święta oraz instytucja wieczna – może uznać podziały terytorialne za chwilowe i mało istotne. Jak przeczytamy w szkicu Sjesta w obcym mieście: „[…] za rzeką, z Czechosłowacji, odzywają się gęste, ciężkie dzwony. Przypływają falami do Polski i łączą się z graniem dzwonów po tej stronie rzeki. Czas i kościół czynią swoje ponad granicami państw”
Eksponowanie marginesów rzeczywistości w krajach odwiedzanych przez wędrowca Wittlina łączy się ściśle z nastawieniem na szczegół. Obserwacja detaliczna tworzy barwne kadry, jak gdyby filmowe, ale też wymaga od odbiorcy ciągłej uwagi, równoległej z nastawieniem pisarza czułości dla konkretów. W sztuce podróżowania Wittlina owo pozorne rozproszenie małych epizodów i nagromadzenie rzeczy drobnych staje się bardzo istotne. To co było niedostrzeżone przez podróżników i reportażystów, jest właściwie niewyczerpywalne. Sporządzenie rejestru postrzeganych szczegółów zapewne zajęłoby kilka stron, zatem wskażmy kilka sugestywnych obrazów, które w toku narracji pojawiają się i nikną: konika z dzwonkiem przebijającego się przez tłum samochodów, łodzi na Sekwanie załadowanych beczkami z winem, archaicznego pasterza w Dzielnicy Łacińskiej, znudzonych policjantów przed operą w Paryżu, sieci na starym molo, kleryków nad lemoniadą, krów na samotnej wyspie. Otrzymujemy więc pocztówki – skadrowane starannie, pomysłowo.
Niekiedy Wittlin kilkoma kreskami szkicuje portrety oryginałów lub typów miejscowych, co uznać można za ślad techniki Sienkiewicza z Listów z podróżydo Ameryki. Pisarza raduje karykaturalne portretowanie postaci. Zdarzają się też „przyjacielskie” nawiązania literackie, takie jak w przypadku uwiecznionego przez Iwaszkiewicza pieska naczelnika stacji z Conegliano
Błahy szczegół w esejach podróżnych Wittlina podniesiony zostaje do rangi małych odkryć. Ważne jest, jak to już zostało zauważone, odrzucenie pospolitych zachwytów i obrona własnych fascynacji. Zasady „antypodróży” tak określił Sàndor Márai, przeciwnik „mądrości” przewodnika turystycznego: „Z antybaedekera wędrowiec mógłby się nauczyć, że podczas podróży może się z lekkim sercem odnieść do znanych atrakcji, jeśli pozostanie wystarczająco gorliwy i uważny wobec nieistotnych szczegółów”
W esejach Wittlina wyrafinowanie literackie wybija się na plan pierwszy, a język poetycki rządzi opowieściami podróżnymi. Oto kilka znamiennych cytatów: oliwki, „pokurczone te artretyczne prababki żywią swym tłustym owocem już setne pokolenie tutejszej ludności”
W dyskursie podróżnym Wittlina często następuje przesunięcie czy przeniesienie jakiegoś szczegółu czy faktu z domeny życia praktycznego w sferę religijnego światoodczucia w obszar duchowości, jak w rozdziale zatytułowanym Apteka w Dubrowniku (Z walizy jugosłowiańskiej), w którym wnętrze pełne leków i wymyślnych mikstur przywodzi na myśl średniowieczny klasztor. Opis wiąże się zatem z pytaniem kierowanym do „brata aptekarza”: „gdzie na przykład trzyma lekarstwa na chore dusze. Na zatwardzenie serca, na zapalenie sumienia, na skostnienie, na opętanie?”
Pożegnanie z Europą
Ciekawość, siła sprawcza Wittlinowych wędrówek, łączy się integralnie z wyobrażeniem „etapów”, które wyeksponowane zostaje w tytule przedwojennego zbioru eseistyki podróżnej. Słowo „etapy” – pisze we wstępie Wittlin – „podsuwa asocjacje z niedawnej przeszłości”
W wydaniu książkowym Orfeusza w piekle XX wieku Józef Wittlin nazwał swoje przedwojenne cykle „Z walizy włoskiej, – francuskiej, – jugosłowiańskiej”. Wrażenia z dawniejszych czasów, bardziej szczęśliwych, przeniesione zostały w inne lata historii, w czas wygnania. W Orfeuszu… następuje powtórne rozpakowanie waliz zawierających opisy lepszej Europy, tej sprzed zagłady. Dodajmy, iż topika kufrów stała się popularna w poezji emigracyjnej. Można wskazać choćby wiersze Kazimierza Wierzyńskiego. Materiał doznań wojażującego, z których dopiero trzeba tworzyć literaturę, jest przechowywany i wyławiany z pamięci, ale w przypadku Wittlina opisywana metafora oznacza bagaż doświadczeń egzystencjalnych.
W powtórzonych w Orfeuszu w piekle XX wieku – Etapach obrazy z waliz nie wywołują konotacji melancholijnych. Raczej pisarz wzmiankuje o ciężarze radosnym, o bogactwie zdobytych wrażeń. Oto fragment eseju o Jugosławii „Widzę, że moja waliza wrażeń nie domyka się. Im więcej z niej wypakowuję, tym jest pełniejsza”
W podróży […] miejsca stają się zarazem etapami na drodze życia i domem, ulotnymi przystankami i schronieniem pozwalającym czuć się zadomowionym w świecie. […] Nie bez powodu podróż jest przede wszystkim powrotem i uczy, jak mieszkać swobodnie, bardziej poetycko we własnym domu
C. Magris, „Przedmowa“ [w:] tegoż, „Podróż...“, s. 9–10. [61].
Co prawda, w Etapach zachowana zostaje pamięć niedawnej wojny, gdyż niekiedy pisarz porusza się po śladach dziejowych zdarzeń, ale radosny podbój zasadniczo dokonuje się tutaj poza historią, albo też przeszłość przybiera postać mitu. W walizach literackich Wittlin pozostawia sporo miejsca na swobodę wyobraźni, lotność słownych skojarzeń, zabawowe gry z czytelnikiem. Natomiast w esejach późniejszych powracają tylko echa szczęśliwych podróży z czasów, kiedy czysta ciekawość mogła być zaspokojona, ale nastawienie Wittlina już jest inne. Można powiedzieć w skrócie, iż blask wojażów sprzed lat przesłania cień nadchodzącej wojny bądź już spełnionej katastrofy. I tak w szkicu Droga w „świat” opublikowanym w „Wiadomościach Literackich” w roku 1937 Wittlin umieści znamienne wyznanie:
Dawniejsze wojaże i peregrynacje miały zawsze posmak podróży poślubnej. Jechało się w świat naprzeciw radości. Dzisiaj nawet dobrowolne podróże bywają ucieczką. Uciekamy nie tylko od siebie, od naszych trosk, od utrapień lokalnych, uciekamy również przed ścigającym nas koszmarem jutrzejszego dnia. Jest to ucieczka daremna. Bo czyż można od przyszłości, a więc od czasu, uciec w przestrzeń?
J. Wittlin, „Orfeusz w…“, s.279. [62]
W zatytułowanym Droga w „świat” opisie podróży do Wiednia, z ominięciem Niemiec zawłaszczonych przez nazistów, zapowiedź katastrofy wywiedziona z nowych realiów w Europie, spotyka się z refleksją o podróżowaniu. Ucieczka twórcza od codzienności przeciwstawiona zostaje ucieczce daremnej – od spełniającego się losu. Przestrzeń pozostaje niezmienna, nadal kusi patrzącego trwającym pięknem oraz niezmiennym ładem, ale przecież sposób odczuwania ulega zasadniczej zmianie. Podróżnik Wittlina odczuwa niepokojące przyspieszenie czasu, który przybliża nieuniknioną klęskę. Ekspresja lęku przed nieznaną przyszłością jest tutaj wyrazista. Wittlina jazda pociągiem 7 marca 1936 roku staje się podróżą eschatologiczną – w obliczu nadciągającej katastrofy wojny i rozpadającej się kultury europejskiej. Oto kształt przewidywanej przyszłości ujęty w formie parabolicznej:
[…] pociąg, do którego wsiadam, zawiezie mnie ku próchnu „świata” i […] tam, gdzie wysiądę, czekają mnie już tylko zjawiska pozbawione życia […]. W każdym miejscu dzisiejszej Europy jesteśmy pogrobowcami samych siebie, my, posępni skazańcy, obarczeni grzechem przeciwko nadziei
Tamże, s. 281. [63].
Umiera świat, który nie tak dawno dla podróżnika dopiero się zaczynał. Co znamienne, autobiograficzna perspektywa nakłada się tutaj na historię zbiorowości. Zauważmy zmianę kategorii gramatycznej. Otóż zaimek „my” odnosi się do zagrożonej wspólnoty europejskiej. Józef Wittlin, niosąc ciężar „dzisiejszych czasów” – podobnie jak pisarze z różnych krajów – „pamięć indywidualną” zderza z „pamięcią europejską”
Ciekawa byłaby paralela Wittlin–Màrai. Węgierski pisarz zanotował w swym dzienniku przy okazji podróży do Berna w 1946 roku: „Ta podróż miała być czymś w rodzaju wizyty uprzejmościowej. Ale im dłużej wożę się po starej Europie, tym mocniej czuję, że to raczej wizyta kondolencyjna”
Wracając do eseju Droga w „świat”, warto na chwilę się zatrzymać przy drugim z aspektów podróży, mianowicie kontrapunktem dla tematu kresu Europy stają się autobiograficzne wspomnienia. Jak pisze Wittlin: „Przyjechałem do Wiednia, aby odnaleźć tu samego siebie sprzed lat dwudziestu, kiedy też byłem czymś w rodzaju «wędrownego ptaka»”
Natomiast w eseju Rapsod jugosłowiański z 1942 roku, który powstał po dziesięciu latach od Wittlina wyprawy do Chorwacji i Dalmacji, znanej z Etapów, zostaje przedstawione jako fakt wypełnienie się najgorszego z przewidywanych scenariuszy. Podróż sprzed dekady nazywana „weselem serca”
Dodajmy na marginesie, że w roku 1934 i 1936 po Jugosławii podróżowała Maria Dąbrowska. Znana pisarka płynęła z wyspy Raab przez Split do Dubrownika tym samym statkiem „Prestołonasielnik Petar”, co Wittlin w 1932 roku. Dąbrowska zachwyca się żeglugą, snuje refleksje o podróżowaniu i wypoczywaniu w kurortach, zajmuje się miejscowymi sprawami społecznymi, wprowadza ekskursy historyczne i kulturowe, opisuje rzeźby Meštrovicia, starą aptekę w Dubrowniku zbywa wzmianką, i – co również zbieżne zastanawia się nad groźną dziwnością terytorium Sušaku i Fiume. Jest to: „Miasto rozdarte niby żywe dziecko na sądzie Salomonowym, w którym zabrakło dobrej matki […]”
Czym innym jest wycieczkowy statek, czym innym – statek uchodźców. W szkicach wojennych zamieszczonych w Orfeuszu w piekle XX wieku podróż może być tylko wspomnieniem, choć przecież przemieszczanie się w przestrzeni wcale nie ustaje. Refleksja pisarza wówczas nie ma wiele wspólnego z wykładem sztuki podróżowania, gdyż niezależny wybór drogi zamieniony zostaje na przymusową tułaczkę. Cel podróży to jedna z niewiadomych w traumatycznym doświadczeniu wygnania. Rozważyć warto by przy innej okazji kwestię atrofii zmysłów, jaka dotyka uchodźców. „Nie wolno” im kolekcjonować pięknych doznań i zachwycać się nowością, gdyż troska bytowa oraz lęk metafizyczny całkowicie wykluczają ciekawość turysty. Spojrzenie przybysza traci więc swą ostrość, niejako przesłonięte zostaje przez doznanie żalu. Nawet akceptujące reakcje skierowane ku nowemu miejscu na ziemi pozostają połowiczne, niepełne. W szkicu Płaszcz znajdziemy słowa znamienne: „W kącikach ust, którymi uśmiecham się do Ameryki, jest jeszcze żal za Polską, za Francją, za Europą, a oczy, którymi szeroko wpatruję się w nowy świat, w nowe życie, w nową nadzieję, jeszcze nie są całkiem suche”
Emigrant, jak powiada Wittlin, jest człowiekiem „klasycznie obcym”, w kraju osiedlenia (Stanach Zjednoczonych) powitanym z umiarkowanym entuzjazmem. Oswajanie miejsca należy rozpocząć od nowa i poddać rewizji wyobrażenia państwa-kontynentu, ukształtowane na podstawie literackich przekazów o Indianach i traperach (Do jakiej Ameryki jechałem). Status uchodźcy zostaje poddany u Wittlina przenikliwej analizie i – porównywany z uprzywilejowaną pozycją turysty. Ważkie ustalenia w tym zakresie przynosi eseju Mój pierwszy rok w Ameryce. Wdzięczność uchodźcy dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych – za przygarnięcie – nie pozwala na wypowiadanie uwag krytycznych. O ile turysta (człowiek o wzmożonym poczuciu wolności) nastawiony jest na zdobywanie wielkiej ilości wrażeń, o tyle uchodźca (człowiek zniewolony przez okoliczności dziejowe) programowo zakłada ich redukcję. Porażenie ciekawości wynika między innymi z zakłócenia rytmu rozwijającej się biografii, niepewnego statusu społecznego, utraty stałego punktu oparcia, czyli miejsca, do którego można bezpiecznie wracać. Ambicje poznawcze muszą zostać odłożone do lepszych czasów, podobnie żale emigranta wykluczają otwartą postawę pisarską, a zatem nie są najlepszym narzędziem, by zmierzyć się z wieloraką Ameryką. O zmianie pozycji obserwatora Józef Wittlin tak pisał:
Nie przyjechałem tutaj jako wolny turysta, który ma czas, środki i tzw. głowę do dokładnego zwiedzania nowego i olbrzymiego „terenu”, ani jako pisarz, który postawił sobie za cel opisanie Ameryki. Wręcz przeciwnie. Tym tłumaczy się fakt, że tak mało widziałem. W latach dawniejszych, gdy miałem mniej więcej ustaloną egzystencję we własnym kraju, nieraz wyjeżdżałem za granicę i w ciągu kilku tygodni poznawałem obcy kraj tak, iż mogłem o nim pisać. Znam Manhattan gorzej, niż na przykład Jugosławię […], dlatego, że po Jugosławii podróżowałem po to, aby ją opisać. Nic innego wówczas nie robiłem od rana do późnej nocy, tylko zwiedzałem i zbierałem informacje, a krótkość przeznaczonego na to czasu była raczej okolicznością sprzyjającą. Co innego, gdy się przyjeżdża jako ofiara wojny, na czas niewiadomy, może na zawsze
Tamże, s. 315. [75].
W związku z literacką terapią emigranci najchętniej odwiedzają światy, które przestały istnieć. Zatem niepewne zakorzenienie oraz osiedlenie prowizoryczne, które zwykle wydłuża się w czasie, wstrzymuje pasję intensywnego poznawania nowego terytorium, a sztukę życia sprowadza do sztuki przeżycia. Co podkreśla Wittlin, w sytuacji uchodźcy podróże turystyczne to epizod zamknięty. Tak radykalne postawienie sprawy wraz z upływającymi latami ulega korygującej zmianie, bowiem emigrant, zyskując w kraju osiedlenia w miarę „ustaloną egzystencję”, może sobie pozwolić na wyjście z impasu, na podjęcie po przerwie wyzwań wojażu, ale często nowe podróże łączą się ze wspominaniem dawnych wędrówek, jak również – z melancholijnym smakowaniem upływania czasu.
Przedwojenna sztuka podróżowania powraca w szkicu Cortona, Luca Signorelli i święta Małgorzata z Cortony (1972), w którym Józef Wittlin kontynuuje rozważania o Toskanii i Umbrii, Asyżu i świętym Franciszku, o śladach świętości odciśniętych w odwiedzanych miejscach, splocie historii i nowoczesności. Eseista tak konstruuje wizerunek toskańskiego miasta: „Cortona zdaje się ignorować współczesność. Zachowuje wielkopański wygląd, prawie niezmieniony od czasów, gdy romańskie średniowiecze budowało tu kościoły i klasztory”
Wywołane z grobów ciała nie są zwiędłymi szczątkami truposzów. Wyglądają jakby przed chwilą powychodziły z łaźni. Nawet grzesznice unoszone w powietrzu na skrzydłach ohydnych potworów, wyglądają jak urodziwe pasażerki helikopterów. Nie śmierć, lecz animalne życie ożywia te sceny niezależnie od moralnych kwalifikacji nagusów i nagusek
J. Wittlin, Pisma pośmiertne…, s. 402. [78].
Esej Cortona, Luca Signorelli i święta Małgorzata z Cortony wyszedł spod pióra artysty, który – po latach emigracji – rusza na wakacje do Italii
Jest przesadnie nowoczesny, wypolerowany, aż zimny (w sensie spirytualnym). […] Burzliwe dzieje patronki tej świątyni nie znane są zapewne ogółowi parafian. […] Nigdy nie słyszałem, żeby ją wspomniano w kazaniach lub modlitwach. Modernistyczna jej rzeźba zdobi główna bramę kościoła, ale mało kto wznosi ku niej oczy.
Tamże, s. 407–408. [80]
Dziwny to zaiste kult, w którym patronka rozpuszcza się w anonimowości. Co jednak ważniejsze, powrót do Italii pozwala przerzucić pomost literacki między twórczością emigracyjną a tomem Etapy – z mocno tam zaznaczoną refleksją o sztuce podróżowania. W omawianych esejach Józef Wittlin przekracza prawdy reportażu, nie respektuje ustalonych marszrut, hierarchii rzeczy do zwiedzania, standardów zachowań w podróży, a przy tym zastanawia się nad istotą podróżowania, przybliża obyczaje i techniki wojażu, bada możliwości języka opisującego. Otwarcie na „inność” kulturową oraz społeczną dostrzeżemy zarówno w wykładzie założeń generalnych, jak i w opisach konkretów drobnych, lecz znaczących. Ciekawość nie ma tu właściwie granic. Świat adorowany, który objawia się z serii epifanicznych olśnień, naznaczony jest – u samych podstaw ludzkiego doświadczenia – poczuciem utraty. Podróże Wittlina inkrustowane są autobiografią i autoanalizą, eksplorują przestrzenie wewnętrzne, uwodzą czytelnika wrażliwością zmysłów i zaletami intelektu. Motyw podróży metafizycznej u Wittlina powraca kilkakrotnie: barwne wojażowanie ziemskie nie może przesłonić myśli o podróży ostatecznej.
Ciekawość bywała grzeszna lub – pusta, ale w nawiązaniu istotnej więzi ze światem i ludźmi stawała się czynnikiem niezbędnym. Sztuka pisania o podróżach nie może obyć się bez ciekawości. Eseista próbuje używać tego narzędzia w sposób możliwie wielostronny. W tym sensie dziedzictwo Montaigne’a rozpoznawalne jest w dwudziestowiecznych próbach i pismach podróżnych, także w twórczości Wittlina. Montaigne – pisze Markowski – poprzez innowację gatunkową w Próbach „przywraca ciekawości niezależność, a literaturze nowy oddech”
Streszczenie
Doświadczenia podróżne Józefa Wittlina mają postać dwubiegunową: zmysłowa radość poznawania nowych przestrzeni sąsiaduje z rozmyślaniami intelektualisty, podróż realna po miastach i krajach graniczy z „podróżą metafizyczną”, w której ważną rolę odgrywa refleksja o sprawach ostatecznych. Doznanie przestrzeni i czasu, a także zmienności i trwania, u Wittlina łączy się z problematyką natury egzystencjalnej. Kolejną istotną cechą tego pisarstwa jest wielogatunkowość, bowiem w cyklu Etapy i późniejszych szkicach rozpoznajemy esej intelektualny z odniesieniami do autobiografii oraz przeżyć wewnętrznych, reportaż poetycki czy opowiadanie literackie. Natomiast stylistykę Wittlina wyróżnia gawędowa dygresyjność, zasobna w metafory i koncepty językowe poetyckość, humor, ironia.
Warto zwrócić uwagę na oryginalną topikę podróżną Wittlina, bowiem pisarz ze szczególną uwagą odczytuje semantykę granic i mostów, zastanawia się nad spotkaniem różnych kultur, mentalności, obyczajów i rodzajów pamięci historycznej. Wittlin prowadzi wyrafinowaną grę z przewodnikiem turystycznym, kwestionując stereotypy i wytyczając prywatną mapę miejsc wartych odwiedzania. O ile opisy wojaży z lat dwudziestych i początku trzydziestych ewokują wyobrażenia świata szczęśliwego, o tyle świadectwa późniejsze zawierają gorzkie diagnozy historycznej klęski Europy. W okresie emigracyjnym – po wielu latach – Wittlin powraca do eseistyki podróżniczej, jednakże piękno poznawanych zmysłowo konkretów przełamywane jest przez melancholijne odczucie utraty.