09.06.2021

Jest coś w tej liryce…

Twórczość poetycka Janusza Drzewuckiego objaśniana, komentowana przez krytyków, recenzentów – jawi się w sposób zagadkowy, niejednokrotnie w zdaniach sprzecznych próbujących wyjaśnić źródła i konteksty. Sam autor w sytuacji towarzyskiej, przyparty do przysłowiowego muru, woli mówić o bieganiu, wyścigach na żużlu, czy zastanawiać się – dlaczego ryby nie brały, mimo że od świtu…

Stanisław Chyczyński dokonuje w swych szkicach o literaturze Życie poza nawiasemS. Chyczyński, Życie poza nawiasem, Bydgoszcz 2010.[1]przeglądu aktualnych zdań, opinii. Aktualnych, bo obejmujących także wydaną w 2010 roku książkę Janusza Drzewuckiego Wiersze wybrane. Autor Dwunastu dni ukazuje się nam u początków swego pisania jako typowy klasycysta czy też współczesny klasyk (między innymi Krzysztof Lisowski, Piotr Wilczek, Marian Kisiel), a zdaniem Stanisława Chyczyńskiego – być może – ta postawa umożliwiła później start Koehlera, Wencla i Utkina, co uchroniło nas od młodych troglodytów, którzy „opanowaliby rodziną literaturę niepodzielnie”. Pisze się o Herbertowskiej „potędze smaku”, wizyjnej wyobraźni i Miłoszowskim antysymbolizmie (Aneta Mazur). Czytam też o „katastroficznym charakterze niektórych wierszy”. I kiedy wreszcie natykamy się na sprzeczne zdania o splątanej narracji, niejasnej rekonstrukcji (Aneta Mazur), a z drugiej strony o konsekwentnym widzeniu świata (Jerzy Gizella), mamy świadomość, że – nie siląc się na rozstrzygnięcia – czas sięgnąć po wiersze Janusza Drzewuckiego…

Na książkę składają się trzy cykle poprzedzone osobno wydzielonymi: Listem do L., Głosem w dyskusji Polska i Kościół, Jednym okiem, drugim uchem. Pierwszy z nich intonacjami zdaje się nawiązywać do tytułowego wiersza tomiku Adama Zagajewskiego Jechać do Lwowa, niespodzianie kończy się: „tak więc przyjedź wreszcie / do Polski, Litwo ojczyzno moja”.Drugi – Głos w dyskusji Polska i Kościół prowokuje pytaniem: „[…] ile Kościół / ma do zawdzięczenia Polsce”. Niespodziewanie ostatni tekst z tej trójcy zdaje się uchylać problemy i pytania społeczne, polityczne zawarte w poprzednich utworach:

uwalniając
mnie z obowiązku
odpowiadania
sobie i nie tylko sobie,
na jakiekolwiek pytanieJ. Drzewucki, Jednym okiem, drugim uchem [w:] tegoż, Dwanaście dni, Warszawa 2013.[2]

Romantyczne intonacje książki nie przeszkadzają poecie zbudować tu odwróconej sytuacji z III części DziadówHic obiit Conradus, natus est Gustavus.

Wiersze podróżne, zgodnie z tytułem, prowadzą czytelnika po miastach Europy Środkowej, zwiedzamy klasztory, płyniemy po Morzu Czarnym, chodzimy po ulicach, placach Bukaresztu, Belgradu. Romantyczną nostalgię dzielą współtowarzysze – przyjaciele, rozmówcy. Ale w to poetyckie próżnujące niepróżnowanie, wędrówki, sytuacje niby bez znaczenia, wdzierają się jak zgrzyty nagłe pytania bez odpowiedzi – o ludzki los, metafizyczny wymiar sytuacji, przeczucie epifanii, wagę słowa. Wiersz pod tytułem Pod klasztorem Velika Remeta, zawiera elementy autorskiego credo:

[…] cenię, gdyż nie ma
niczego oprócz słów,
wierzył tylko
w słowa,
bo tylko słowom
mógł zaufać.

Cykl Dwanaście dni, datowany 2004–2012, to jakby poetycki dziennik, zapiski szarej codzienności, wstawanie, wyjście, poranek, wreszcie ciemności nocy. Relacje, w których nic niby się nie dzieje, ale podskórnie toczy się dramat egzystencji. Jest życie, jest śmierć. Czas – „wstanę i nic już / nie będzie takie samo”Tenże, Czwarty czwartek marca, czyli nowe życie [w:] tegoż, Dwanaście…[3]. Ale jest jeszcze mowa, język i drugi człowiek. Akt artykulacji – ocala: „tylko szept, mówimy do siebie / szeptem, jesteśmy razem, my / wszyscy, w tej godzinie jesteśmy / razem, jesteśmy razem”Tenże, Druga sobota kwietnia, czyli pod Pałacem Prezydenckim [w:] tegoż, Dwanaście[4]. I jest jeszcze On, Ten:

kto zbudził
tę ciemność
kto nakreślił
ciemniejącą
w ciemnościach
linię lasów,
kto zapalił
po drugiej stronie
jeziora
światłoTenże, Piąta niedziela sierpnia, czyli koniec olimpiady [w:] tegoż, Dwanaście[5]

Jeśli uważniej wczytać się w wiersze Janusza Drzewuckiego, znaki obecności Tego, „kto zapalił” nietrudno znaleźć. Pewnie dlatego niektórzy z krytyków (Liliana Zubińska) wiążą twórczość naszego autora z religijnością, pamiętają jego poetyckie modlitwy. Czytamy jeszcze w wierszu Drugi piątek października, czyli dzień w Krakowie:

ogarnęła mnie radość,
że jestem, gdzie jestem,
że teraz właśnie idę
Szpitalną na dworzec,
że wracam do Warszawy

Tak więc akt jednostkowej i społecznej egzystencji jednostki stanowi wartość samą w sobie. Również – a może przede wszystkim – słowo, mowa pisana i mówiona. Słowo, dawniej w gramatyce utożsamiane z czasownikiemZob. H. Cegielski, O słowie polskim i koniugacjach jego, Poznań 1852.[6], a więc ta część mowy, która opowiada o naszym ruchu, byciu, akcji, zmianie… Najbogatsza część naszej mowy w całej rozmaitości odmian, form, których mogą nam pozazdrościć proste (prostackie?) języki anglosaskie. I tu znajduję argumenty za lirycznymi opowieściami Janusza Drzewuckiego, relacjami, w których się dzieje: chodzi, śpi, podróżuje, rozmawia, ogląda…

Symboliczna liczba wierszy – dwanaście, ma swe oczywiste odniesienia w Starym i Nowym Testamencie. Szczególne miejsce zajmuje w Apokalipsie, występuje w niej dwadzieścia dwa razy jako liczba doskonała i święta:

[…] bramy zaś to dwanaście pereł. Bramy noszą imiona 12 pokoleń synów Izraela, a fundamenty imiona 12 apostołów Baranka. Boki miasta, które ma kształt czworoboku, mierzą 12 tysięcy, a mury 144 (12x12) łokci. Drzewo życia, które stoi w tym mieście, rodzi dwanaście owoców i wydaje swój owoc każdego miesiącaD. Forstner, Świat symboliki chrześcijańskiej, Warszawa 1990.[7].

Ostatni cykl Wiersze podzwonne poświęcił autor Jerzemu Lisowskiemu, Ziemowitowi Fedeckiemu, Marianowi Grześczakowi i Pani Olimpii (Adeli Grochowskiej) – niezwykłej postaci literackiego środowiska. Janusz Drzewucki pamięta, że legendarny Franc Fiszer nauczył kilkuletnią Adelę osłupiającego pytania:

Czy chaotyczne kombinacje
efemerycznych pryncypiów są w stanie
zdeterminować neutralną cywitatywę
absolutnego relatywizmu immanentno–
transcendentalnej solipsystycznej
jaźni?

Ujęci naturalnością, wiarygodną narracją – zamykając omawianą tu książkę, skażeni „fachowym nawykiem” próbujemy jednak osadzić autora między innymi piórami, szukając mu dusz pokrewnych. Ale zajęcie to niełatwe i bez większego skutku. W tomie szkiców pod tytułem Smaki słowaJ. Drzewucki, Smaki słowa, Wrocław 1999.[8] Janusz Drzewucki większość omówień poświęcił Tadeuszowi Różewiczowi i Zbigniewowi Herbertowi. W kwartalniku „Wyspa” (kwiecień 2013) autor Dwunastu dni napisał:

Siedzi w mojej głowie. W mojej głowie siedzi. Białoszewski, Miron Białoszewski. Siedzi w mojej głowie od lat. Od tak dawna, że strach myśleć. Siedzi i nie chce wyleźć. Czasem siedzi cicho i wtedy zapominam, że siedzi; albo raczej leży, jak to Białoszewski. Czasem wstaje, podnosi się, zaczyna chodzić, wtedy przypominam sobie o nim, że mam go w głowie.

Zostajemy więc na koniec sami – twarzą w twarz – z magmą tych liryczno-epickich tekstów, pozbawionych niby tak zwanych środków ekspresji poetyckich, udających, że nie są wierszem, ale i nie są prozą. Proponuję przypisanie tu nowego gatunku literackiego – opowieść liryczna. Autora nie interesują (jak to w czasach new age) gry cytatami, zabawy w intertekstualność. Trzydzieści lat po debiucie poeta wydał książkę, której bohater porusza się:

w zwolnionym tempie
jak ten, kto niczego
nie zgubił i niczego
nie znalazł, kto nie szuka
niczego…Tenże, Drugi piątek października, czyli dzień w Krakowie [w:] tenże, Smaki…[9]

ale przecież obdarza nas swym metafizycznym niepokojem, radością istnienia, wagą, dramatem każdej sekundy. Unosi się nad tymi wersami – mówiąc słowami Tomasza Burka – „zjawa Absolutu”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Grupiński, Jest coś w tej liryce…, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...