15.06.2021

Kadry. Powieści

Na krześle

Żadnych obowiązków wobec kompozycji. Teraz. W bok. Same boki. Samymi bokami jesteś. Peryferiami. Po których można tylko błądzić ręką. Bałem się dotknąć twojego boku.

Muszę cię zgeometryzować jakoś. Przyjąć zawartość twojego Archiwum w pudełku.

– Nie szkodzi, że tak późno.

Kiedy usiadłem, właściwie nie wiedziałem jeszcze, co powiem, ale na pewno to mogło mieć tylko jakiś związek z tobą. To wiedziałem. Dopiero gdy bosymi stopami, w upalną niedzielę, natrafiłem na pudło pod stołem, jak paznokciem zarysowałem tekturę i wydostał się dźwięk i faktura kartonu jak ścianka mebla z miękką zawartością, tak samo niegeometryczną jak ty teraz… wiedziałem już, o czym chcę mówić.

– Dopiero teraz?!

Ale zaparłem się obiema stopami o płaszczyznę pudła pod ścianą.

– Tak lepiej.

Naciskając stopami, wypompowując z pudła powietrze z tych papierzysk, legitymacji, dyplomów, luźnych kartek, co przywiozłeś wiosną. Nie wiadomo po co!

– Pisanie stopami.

To już gdzieś mnie spotkało… Ale nie z tobą. Opowiadałem o tym.

Stopy. Końcówki. Zakończenia.

– Jak pojedyncze kadry. Więcej mówią. Niż ciągnące się latami fabuły naszych rozcinanych i zszywanych brzuchów, tak samo łuków brwiowych, pleców w sam raz, poskładanych nóg, otartych ramion.

– Zatrzymać kadry, te powieści o nas.

Dopasowuję zdania do długiego filmu, na którym mi się wyświetlasz z szybkością, w której nic nie rozumiem. I tylko kadry-zdania, zdania-kadry, dopiero one są w stanie wyrazić całe lata zdarzeń, wypadków, tego wszystkiego, co pomiędzy pierwszym a ostatnim spotkaniem się działo.

I kiedy nogi same chodzą w czasie opowiadania, czasem wierzgnę i uderzam o pudło pod stołem. Jakby to był najlepszy sposób, żeby nie zaglądając do twojego pudełka, wyjąć, wykopać, odkopać jakąś prawdę, dokument.

Nie przekraczając przeszkód, znaleźć się ponad nimi. W szukaniu zdań, które precyzyjnie wyraziłyby sprzeczności w każdym związku, w naszym pokrewieństwie.

Odsłonić niemożliwość początku i końca fabuły, poprzestać na jednym zdaniu czy słowie.

Nie nadużywać pojęcia czasu.

Więc szukam, bo mi się wymknąłeś, a nawet urwałeś z oglądanego filmu zdarzeń.

To, że fabuły są tylko po to, by zatrzymać się nad ułamkami sekund, dostrzegłem dość wcześnie. Zapadając się w tych szczelinach, mogę powiedzieć, że chciałem odczuwać razem z tobą. Czyli kocham? Reszta rozwleczonego czasu jest czekaniem, czekaniem, oglądaniem się za czymś, za kimś, z kim wypełni się pełen kadr powieści.

Pod nosem

Krzywiłeś usta. Robiłeś miny. Próbowałeś naciągać skórę, bym lepiej mógł cię ogolić na białej poduszce. Wysiłek tej prostej czynności, równocześnie dla ciebie i dla mnie, przydarzył się nam po raz pierwszy.

– Już dosyć.

Paznokieć

– Pokaż. Z prawej trochę niewygodnie.

Spadały na papierowy ręcznik. Oglądałeś długo.

– Powinienem jeszcze pilnikiem, ale nie mam.

– Nie, jest dobrze.

Okno

– Co tak tu zimno, okna pootwierane, chociaż połowę przymknąć.

Już wychodziła.

– Pani doktor, ja pięćdziesiąt dwa lata, lato czy zima, spałem przy otwartym oknie.

 

Kuna

– Nie mogę, nie, już nie chcę, wyrzuć przez okno, to kuny zjedzą, tu pod oknami nocą chodzą.

Jedenasta

– Dzisiaj niedziela?

– Nie, środa.

– Która godzina?

– Jedenasta.

– W nocy?

– Nie, w dzień.

Drugie okno

– To orzech?

– Jesion… Chociaż na chwilę odwrócę łóżko do okna…

– Po co?

– Nie, nie wykręcę…

To okno z drzewem za tobą odbijało się w drugim oknie, w pokoju na korytarz, z białą zasłonką, przed tobą. Tylko w to okno do środka mogłeś patrzeć. Wpatrywałeś się. Oddałeś nawet radio.

– Dobrze jest, cicho, spokojnie, nie pakujcie w szeleszczące papiery… Różne rzeczy widzę w liściach: sarnę, małpę, lwa z zębami, ferajnę dzieci, komandosów.

– Ale drugi raz trudno ich znaleźć.

– Tak.

Wystarczy

– Pomożesz przewrócić się na bok?

Nie wystarczyło rąk. Wyślizgnąłeś się jak za lekki i za ciężki.

– No, spróbujmy jeszcze.

– Wystarczy.

Kiełbasa

– Przyniosłeś?

Podałem ci w palce trzycentymetrowy kawałek. Wziąłeś w usta, ale nie zjadłeś. Zadowolony pocierałeś twarz dłońmi z dołu w górę i z góry w dół.

– Będziesz śmierdział kiełbasą.

Uśmiechnąłeś się z zapachu.

Odbiór

Zmalałą głowę miałeś na swoim ramieniu. Wyglądałeś na opuszczonego. Jedno spojrzenie było dwoma zdaniami i całą powieścią z tytułem.

 

Opowiadanie Grzegorza Strumyka zostało zakupione w ramach programu „Tarcza dla literatów”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Grzegorz Strumyk, Kadry. Powieści, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...