Między historią a medytacją
Nowe wiersze Jana Polkowskiego nie pozwalają zapomnieć o historii. Ta osadza się jednak w ich tkance nie jako doraźna aktualność, lecz jako miniona przeszłość. Ściśle zaś rzecz ujmując, jako przeszłość przeżyta osobiście, jako część życia – w Nowej Hucie, w Krakowie, w wiśnickim więzieniu, w Tymowej. W tomie Pochód duchów natrafiamy wręcz na takie, które przybierają kształt fragmentów lirycznej autobiografii – myślę zwłaszcza o wierszach: 1981, Wschód, 1953 czy też *** Cóż powiedzieć o tamtych czasach. Ich funkcją nie jest więc proste przypomnienie sobie i innym minionych zdarzeń. Jeśli są one przywoływane, to w specjalnym celu. Podmiot, który je uobecnia, stara się je nie tylko zobaczyć, ale i pojąć. Chce zrozumieć ich znaczenie. To jest wszelako pojmowane w sposób specyficzny. Nie chodzi przecież Polkowskiemu o to, co wspominane fakty znaczyły w ogóle, ale o to, czym były dla niego samego. Traktuje elementy własnej biografii jako rodzaj tekstu, którego sens – to znaczy związek z własną egzystencją – należy wydobyć. Nie chodzi mu o to, by zrozumieć zdarzenia, a raczej o to, by zrozumieć samego siebie w obliczu tego, co się stało. Pytanie, które sam sobie stawia, nie brzmi: „co się właściwie zdarzyło?”, lecz: „kim jestem?” Opowiada przeszłość, by – scalając przeżycia – scalać własną osobowość i utwierdzić się we własnej tożsamości.
Sceneria niektórych liryków, zwłaszcza wiersza 1953 – oglądana przez filtr psychologii – może przypominać seans psychoterapeutyczny. Pamięć ich bohatera sięga na ogół do faktów, które traktuje on jako zdarzenia traumatyczne – to znaczy nie tylko bolesne w danej chwili, lecz także, a nawet przede wszystkim, wywołujące ból długotrwały, zmieniający ogromne obszary odniesień podmiotu do świata w całym jego życiu. Jeśli czytamy wymienione liryki uważnie, rychło okazuje się jednak, że sceneria psychoterapeutyczna traktowana jest przez Polkowskiego ze sporym dystansem. Konwencja seansowa stanowi dla niego jedynie element gry, rodzaj ironicznego nawiasu, poza którym poeta umieszcza informacje daleko przekraczające te, których spodziewa się psychoterapeuta. Z planu wyznań intymnych artysta umiejętnie przechodzi do planu dziejów Polski ostatniego wieku, a nawet naszej współczesności. Egzystencjalne doświadczenia dzieciństwa i młodości pozostają tym samym jedynie pretekstem do refleksji nad traumatyzującą rolą historii, której symbolem są „słońce Stalina” i „szczurzy wzrok Bieruta”. Jeśli pisarz podejmuje próbę przepracowania bolesnych doświadczeń wyobcowania i niezgody, to jest ona zarazem próbą nakreślenia etosu wspólnego wszystkim tym, którzy pozostawali w opozycji do systemu i próbowali budować perspektywę trudnej nadziei na wolność.
Ale historia nie jest ani jedynym, ani nawet najważniejszym obszarem doświadczeń przedstawionych w omawianym zbiorze. Obok doczesności dziejów poeta często kreśli w nim obrazy wiecznego „teraz” kultury lub natury. Liryki takie jak Pierro Della Francesca „Madonna brzemienna”, Luca Signorelli „Sąd Ostateczny” czy też Vladimir Horowitz Preludia Chopina – a obok niech kilka innych – okrucieństwom historii przeciwstawiają trwanie wartości wiecznych – zaklętych w muzykę, architekturę i język. Wiersze te wydają się reminiscencjami z podróży, przybierają kształt ekfraz, jakby chodziło ich autorowi o rejestrację wrażenia, utrwalenie ulotnej chwili obcowania z dziełami sztuki, jakby starał się notować błyski rozumienia towarzyszące ich poznawaniu.
Nie mniej istotna w zbiorze, a może nawet najistotniejsza, jest jednak w nowych wierszach Polkowskiego przestrzeń natury. Historia bywa w jego poezji domeną braku i niespełnienia – a więc także dziedziną wysiłku i woli – jest obszarem zmagań. Inaczej jednak jest z naturą. Tak jak dzieła mistrzów, wydaje się raczej krainą nasycenia i łagodności. Nie stawia oporu, nie implikuje więc napięcia. Tak jak one – jak muzyka Chopina, jak katedra w Orvieto, jak obrazy mistrzów quattrocenta – zachęca do bezinteresownej afirmacji, jest przestrzenią medytacji. Zamiast proponować actio, skłania raczej do wyciszenia, buduje klimat contemplatio – swoistej bierności, która stanowi rodzaj wewnętrznego otwarcia na dar świata. Czasem ów moment powierzenia się rzeczywistości pojawia się jako pragnienie, kiedy indziej wiersz staje się zapisem faktyczności czegoś, co moglibyśmy nazwać doświadczeniem medytacyjnym. Jego finałem jest iluminacja, doświadczenie zjednoczenia ze światem, głębokiej zgody na rzeczywistość, poczucie nieważności czy nawet nieistnienia „ja”, całkowite powierzenie się rzeczywistości. Szczególnymi bohaterami wielu pięknych liryków stają się psy – jako uosobienie wierności i zaufania światu.
Kiedy wczytujemy się w owe iluminacyjne zapisy, dostrzegamy jednak skryty w ich głębi ciemny ton. Poeta pisze: „późny upał kwarantanna czerwca […] Bezcieleśnie istnieję intensywniej / Śmieję się z pośpiechu śmierci Jestem bezinteresownie”. Medytacja na łonie przyrody często ociera się w omawianym zbiorze o obrazy śmierci. W nowych lirykach poety odzywa się znamienny ton meditatio mortis, charakterystyczna skłonność do rozpamiętywania marności, śmiertelności naszej i rzeczy świata tego. Natura nie stanowi w tej poezji przeciwwagi dla procesów unicestwiania świata, staje się jedynie ich tłem. Mimo to warto podkreślić, że proces przechodzenia świata na stronę śmierci – obserwowany przez bohatera zbioru – zachodzi jedynie w powierzchniowej warstwie rzeczywistości. To, co w niej ważne, zostaje ocalone, przeniesione na drugą stronę, umieszczone w świecie innym, ponadhistorycznym. Senilność Pochodu duchów jest senilnością szczególną – pogodzoną ze światem i z zaświatami; z historią i z wiecznością, z kulturą i z naturą. Tym, co daje do myślenia, wydaje się jej osobliwa integralność…