Na cmentarzach i blogach
Tradycyjna żałoba trwa przez rok. Przybywa głosów poetów – i wybitnych, i amatorów – czytamy je w prasie, w internetowym „Polis. Miasto Pana Cogito” (znamienne, że najczyściej zabrzmiały tam słowa antycypujące obie tragedie: z 1940 i 2010 roku, słowa ofiary zbrodni katyńskiej, przedwojennego poety Lecha Piwowara), w gablotkach kościołów, na cmentarzach i blogach. Mimo niezwykłego czasu żałoby jest jak zwykle. Na patos nakładają się mimowolny komizm krzątaniny wokół przyziemnych spraw i małość ambicji. Wzniosłość tragizmu przełamują środki przekazu rodem z rozrywkowej kultury masowej.
Konwencja literacka uchyla pełną asercję. Dlatego przesadą byłoby czytać Wiersze polityczne Jarosława Marka Rymkiewicza jak polityczne manifesty. Dlatego też w publicystycznych uproszczeniach – charakterystycznych zwłaszcza dla oponentów – eseje tego autora poddawane są nadinterpretacjom. Dyskutanci dobrze wiedzą, jak skutecznym narzędziem erystycznym jest dezorientacja dotycząca konwencji i modalności wypowiedzi. Nadinterpretacja literatury tout court wydaje się niesprawiedliwa, ale literatura tak traktowana sama w sobie jest niegroźną literaturą.
Zachodzi też przeciwne zjawisko. Dyletanci, gdy specjaliści nie ryzykują zazwyczaj utraty możliwości wykonywania zawodu, z konieczności zabierają się do uprawiania polityki, politologii, socjologii, historii i tak dalej, a cały ten zgiełk ujmują w formy literackie. Inaczej być nie może, bo literatura z natury jest synkretyczna i w pozytywnym sensie dyletancka. Spierając się o jakość takiej literatury z konieczności, gatunków piśmiennictwa pogranicznego, użytkowego, raczej lżejszego kalibru – felietonu, satyry, skeczu i szkicu – zauważamy pewnie zgodnie, że nie mamy do czynienia ze spójną, jednorodną rozprawą, traktatem bądź raportem. Czy dyletantom wystarcza wyobraźni, by przewidzieć, jak czytają ich spece bez pojęcia o niuansach estetyczno-genologicznych? A nawet, gdyby mieli to pojęcie, to czy przedłożą sztukę rządzenia, „mącenia narodowej kadzi”
Z satysfakcją estetyczną czytam De profundis Wojciecha Wencla
O starym życiu nikt już nie pamięta
płoną świece przed pałacem prezydenta
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
A imię jego będzie czterdzieści i cztery.
Polsko w ciemnościach porodu
nie jesteś Chrystusem narodówTamże, s. 34. [4].
Interpretacje biblijne czy ironiczne, (opty)mistyczne czy antymesjanistyczne można mnożyć i konfrontować między sobą, ale trudno zaprzeczyć zdaniu: „Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy”
Trudno też nie uznać trafności rozpoznań zawartych w apokryfach Herbertowskich początkującego poety, a zarazem doświadczonego polonisty – Jana Owczarka. Wśród wierszy zbyt przystępnych, zbyt potocznych w jego czwartym i najlepszym, niskonakładowym tomiku Pieśń o Ziemi
Judasz jest bohaterem pozytywnym
autorytetem w sprawach teologii
cenionym za odwagę wytwornym
dżentelmenem wyrafinowanym znawcą teorii negocjacji
chętnie zapraszanym na konwersatoria
i gościnne wykłady przez uczonych w PiśmieTamże, s. 60. [7].
10 kwietnia 2010 roku zapomniałam, że istnieje poezja. Po kilku dniach sytuacja się zmieniła. Przez rozmowy przewijały się cytaty z wierszy Herberta, a stale noszona w torebce foliowa koszulka pęczniała od wydruków z Internetu i wycinków prasowych z wierszami. Elektroniczną antologię internauci znajdowali na blogu prowadzonym przez Wojciecha Wencla
Po pięciu latach, bez skrupulatnie sporządzonych not bibliograficznych, bez biogramów autorów, ze skromnie skrytymi na stronie verso karty tytułowej nazwiskami redaktorek, elegancko wydana, ukazała się niezwykła antologia poetycka. Pod jedną okładką znalazły się dzieła dojrzałych, poważnych poetów, z niekwestionowanym dorobkiem artystycznym (zabrakło jednak J.M. Rymkiewicza i Andrzeja Dąbrówki, nie wspominając już sporadycznie publikujących swoje wiersze autorów), a także teksty pieśni lub piosenek i nawet wiersze amatorów. Mimo pomieszania konwencji książka ma wartość wyższą niż tylko dokumentalną. Chociaż pisywano po pamiętnym 10 kwietnia pozbawione ambicji artystycznych okolicznościowe teksty o tragedii smoleńskiej, a pozbawieni samokrytycyzmu amatorzy klecili rymy częstochowskie, wyrażono też w doskonałej, oryginalnej formie solidarność części społeczeństwa polskiego z poległymi na służbie Polsce jej reprezentantami. Współcześni badacze kultury definiują kicz jako sztukę, która powiela stereotyp piękna, jest łatwa w odbiorze i nie wnosi żadnej nowej wiedzy (Monroe C. Beardsley, Abraham Moles i inni). Rzecz jasna, kto definiuje kicz, ten ma władzę nad gustami – zwłaszcza niepewnych swojego smaku – odbiorców. Tendencyjne ujęcia teorii kiczu nawet nie ukrywają antychrześcijańskiego celu stosowanej w nich perswazji. Czytamy więc w jednej z lewicowych publikacji, dziwiąc się, czy wehikuł czasu przeniósł nas we wczesne lata pięćdziesiąte:
*
Literacki kicz jest mocno konserwatywny i to zarówno w warstwie treściowej, jak i stylistycznej. Jego uspokajający charakter nie jest aż tak odległy od katechizmu obiecującego boską sprawiedliwość. Wyrok Marksa, mówiącego o tym, że religia to opium dla ludu, obejmuje kicz wraz ze wszystkimi konotacjami
Walorami najlepszych wierszy w recenzowanym w tej chwili zbiorze są natomiast różnorakie odcienie ironii, operowanie konwencją liryki roli, złożone alegacje intertekstualne. Wśród wierszy z Antologii smoleńskiej
Układ alfabetyczny według nazwisk autorów nie budzi kontrowersji. Uwzględniono jedynie dziewięćdziesiąt sześć utworów, dzięki czemu zaakcentowano cel publikacji – złożenie hołdu poszczególnym osobom, zgodnie z mottem z trzeciej części dramatu romantycznego wieszcza, Adama Mickiewicza Dziady: „Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”. Antologia smoleńska. 96 wierszy to przede wszystkim poezja funeralna, pamięć i cześć ofiarowana każdemu z osobna. Ludziom a zarazem ich duszom, które według klasycznej, tomistycznej filozofii są wprawdzie bytem przygodnym, ale nieśmiertelnym, metafizycznym konkretem, a nie abstrakcyjnym, idealistycznym konstruktem pojęciowym. W przeciwieństwie do ideologicznych fikcji, redaktorki wybrały prawdę dziewięćdziesięciu sześciu fotografii portretowych, jak gdyby wybrały poglądy Arystotelesa, a nie Platona. Kompozycja książki, powiedziałabym, jest więc immanentnie realistyczna.
Otwiera antologię jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy wiersz napisany zaraz po tragedii, czyli Tren smoleński Szymona Babuchowskiego. Tekst mieni się znaczeniami, subtelnie wywołując liczne skojarzenia ze sformułowaniami Nowego Testamentu („ucho igielne”), arcydzieł romantyzmu (Testament mój Juliusza Słowackiego), popularnej pieśni z okresu II wojny światowej („Czerwone maki”) lub klasyki filozofii XX wieku („jest przejście w tamtym lesie”). W języku poetyckim młody autor scala pozornie wykluczające się wzajemnie dyskursy: literacki, filozoficzny i religijny z jego symboliką oraz obrazowaniem (ziarno, owoc, pokonywanie przez Boga wszelkich granic, ukazane, jako przejście wielbłąda przez ucho igielne). Dysponując takim językiem, nie trzeba milczeć o wszystkim, co najważniejsze w życiu narodów, rodzin i poszczególnych ludzi.
Otwarte na wiele interpretacji, na sieć skojarzeń (na przykład z literaturą współczesną – Guzikami Zbigniewa Herberta, Piosenką o porcelanie Czesława Miłosza lub dawną – Na sokalskie mogiły Jana Kochanowskiego) są także utwory Przemysława Dakowicza: Piosenka o guzikach, Ostatnia epopeja nowoczesnej Europy, Syndrom Ismeny, Centon).
Nigdy, od chwili pierwszej lektury w prasie codziennej, nie da się zapomnieć wyrazistej, niejako intensywnej Odpowiedzi Krzysztofa Koehlera. Jest ona polifoniczna (utwór ma wiele podmiotów, które wchodzą w dialog, a właściwie przekrzykują się wzajemnie, uobecniając tłum). Tytuł Odpowiedź – to synonim repliki, głosu w wymianie zdań, zwłaszcza głosu polemicznego lub dobitnej reakcji na zło. Dlatego powstaje cenny pod względem artystycznym efekt polisemii, tytuł uzyskuje bowiem podwójne znaczenie, odnosząc się zarówno do twórczej odpowiedzi na tragedię smoleńską, jak i do głosów osób mówiących w tekście, spośród których jedna odpowiada na pytania.
Do czołówki niezapomnianych wierszy smoleńskich zaliczają się często cytowane utwory Wencla: In hora mortis (z przepełnionym goryczą dystychem: „Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy / póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi”
Sarkastyczna, rytmiczna, kunsztowna wersyfikacyjnie antyfona neosarmackiego barda, Jacka Kowalskiego, pieśniarza obdarzonego perfekcyjną dykcją, uderza drastycznością gradacji: „Nie chcieć wiedzieć bardziej jeszcze, niż się dotąd nie / chce, / Zapomnieć bardziej, niż się zapomniało”
Do interesujących wierszy, o interesującej modalności (prośba, orzekanie, pytanie), należy Modlitwa za Nich Leszka Długosza. Inny krakowianin, dziennikarz Witold Gadowski skonstruował liryczną Balladę smoleńską, podmiotem czyniąc pośrednio parę prezydencką. Artyzm polega tu na nierozstrzygnięciu, niedookreśleniu, które z małżonków stanowi „ja” mówiące w wierszu. W ten sposób jedność małżeńska uzyskuje niebanalny wykładnik tekstowy. Gorzka ironia sprawia, że nie dadzą się zbyć zarzutem nadużywania patosu dwa wiersze teatrologa, Andrzeja Tadeusza Kijowskiego. Pewne rysy poezji lingwistycznej Nowej Fali, takie jak somatyzm metaforyki czy też bunt przeciw językowi oficjalnej propagandy, powracają w wierszach Piotra Müldnera-Nieckowskiego, przedstawiciela pokolenia 1968. Twórczość historyka literatury, zasłużonego jak mało kto w uniezależnianiu się od hierarchii PRL-owskich autorytetów, Jacka Trznadla, który debiutował jako poeta tomikiem w 1964 roku, reprezentowana jest w antologii klasycyzującym wierszem Stratosferyczni. Jego wzniosłość równoważona jest turpistycznym obrazowaniem, a raczej odwrotnie – brzydota destruowanej cielesności podlega kompensacji i sublimacji w ostatniej, zdominowanej przez motywy horacjańskie, strofie:
spojrzyj w górę rozpatrz się po niebie
płyną we krwi uprane obłoki
stratosferyczne wszystkie obok siebie
wiecznie żywe w korabiu wysokimJ. Trznadel, Stratosferyczni [w:] Antologia…, s. 111. [15].
Autorzy należą do różnych pokoleń – od osiemdziesięciolatków do dwudziestolatków; są wśród nich głównie mieszkańcy dzisiejszej Polski, ale pojawiają się też nieliczni emigranci, jak wybitna skrzypaczka, Joanna Mądroszkiewicz (1956–2014) z Wiednia oraz literaci: Marek Baterowicz (ur. 1944) z Sydney i Aleksander Rybczyński (ur. 1955) z Toronto. Emigrowali oni w latach osiemdziesiątych, czyli poznali cenę zmagań o ideały ruchu społecznego, którym była wówczas Solidarność. Stylizacje na tradycyjną poezję patriotyczną, a zdarza się, że wręcz na folklor, stworzyli znani artyści estradowi: Marcin Wolski, Paweł Piekarczyk, Jan Pietrzak i inni. Estetyce kiczu przeciwstawia się dystans, humor, ironię, toteż w oczach sceptyków oraz estetów podnosić poziom książki powinien satyryczny wiersz Barbary Lipińskiej-Postawy Atmosfera miesiąc po…, czyli słowa pewnego polityka, ujęte w rymy. Zwracają ponadto uwagę: przepojony szlachetnym patosem tekst Henryka Krzyżanowskiego Prezydent idzie na Wawel, utwór anglisty, znakomitego krytyka literackiego, Leszka Elektorowicza Smoleńskiepole, a także bazujące na neologizmach eksperymenty słowne awangardzisty, Henryka Wolniaka.
Szczególnie przejmujące słowa, niejako antycypujące tragedię ostatnich lat, napisał jednak już dużo wcześniej Lech Piwowar, poeta okresu międzywojennego, jedna z ofiar zbrodni katyńskiej.
Ramy książki stanowią: zobiektywizowany wstęp historyka średniego pokolenia z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Andrzeja Nowaka i profetyczne, utrzymane w kaznodziejskim stylu posłowie charyzmatycznego księdza Stanisława Małkowskiego z Warszawy.
Literackie epitafium zredagowane pod auspicjami Stowarzyszenia Solidarni 2010 być może, po dziesięcioleciach, okaże się symptomem przełomu. O ile w drugiej połowie lat osiemdziesiątych niemal zgodnie rozpoczęto urzeczywistnianie starych haseł „Sztuka dla sztuki”
Tekst ukazał się pierwotnie w: D. Heck (M. Tarczyńska), Recenzje bez cenzury, Lublin 2015.
Antologia smoleńska. 96 wierszy, red. A. Battelli, H. Dobrowolska, A. Jach-Lejkert, N. Tarczyńska, Łódź–Warszawa 2015.