05.11.2019

Na tropie Marii

Kiedy ukazała się Jaremianka Agnieszki Daukszy, biografia niezwykłej malarki i rzeźbiarki, Marii Jaremy-Filipowicz (żyjącej w latach 1908–1958), można było usłyszeć głosy zdziwienia, że książka poświęcona tak ciekawej artystce powstała dopiero teraz. Na szczęście powstała.

Marii Jaremie-Filipowicz, nazywanej Jaremianką, należy się biografia przede wszystkim ze względu na wartość sztuki, która po niej została. Ale nie tylko, jeśli dodamy do tego, że Maria miała niepowtarzalną osobowość, zdążyła, mimo przedwczesnej śmierci, poznać najwybitniejszych twórców swojej epoki albo nawet kilku epok (na przykład Xawerego Dunikowskiego, Jonasza Sterna, Juliana Przybosia, Tadeusza Kantora, Tadeusza Różewicza) i wzięła czynny udział w tworzeniu i działalności niejednego ważnego przedsięwzięcia artystycznego (między innymi Grupy Krakowskiej, teatrów: Cricot i Cricot 2), to musimy się zgodzić, że najwyższy był czas, aby powstała jej biografia.

Jaremianka nie w każdej dziedzinie była perfekcjonistką, jaką bez wątpienia była w sztuce. Oczywiście, nie była nieskalana, oczywiście, miała wady. W wywiadzie udzielonym Paulinie Małochleb dla „Przekroju” Agnieszka Dauksza przyznaje:

Gdybyśmy trzymały się jakichś tradycyjnych kategorii i spytały, jaką matką, żoną i siostrą była Jaremianka, odpowiedź byłaby dość prosta: złą. […] Maria nie bardzo wywiązywała się z typowych ról przypisanych kobiecie I połowy XX w. Z drugiej strony – jej najbliżsi: partnerzy, a później mąż, Kornel Filipowicz, bracia, siostra, syn, przyjaciele – wszyscy mówili o niej z czułością i fascynacją.

„Nie bardzo wywiązywała się z typowych ról przypisanych kobiecie”, ponieważ na pierwszym miejscu w hierarchii wartości Maria stawiała sztukę. Tę, którą tworzyła sama, i tę, którą tworzyli cenieni przez nią artyści.

Jaremianka sztukami plastycznymi zainteresowała się już w dzieciństwie. Miała przy tym trochę szczęścia, ponieważ jej starsi bracia, podobnie jak ona, chcieli być (i w rezultacie byli) artystami i studiowali interesujące ich kierunki, dzięki czemu przetarli jej drogę do nauki na Akademii Sztuk Pięknych. Starszy brat Józek wpadł nawet w któreś wakacje do rodzinnego domu w Starym Samborze na Kresach z kolegami z krakowskiej uczelni – między innymi z Janem Cybisem i Zygą Waliszewskim – a Waliszewski podarował nastoletniej Marii, widząc w niej przyszłą artystkę, zestaw farbek.

W parę lat po tych pamiętnych wakacjach, Jaremianka rzeczywiście została studentką ASP w Krakowie, z tym że wybrała nie malarstwo, a rzeźbę, stając się przy okazji jedną z pierwszych kobiet-rzeźbiarek w historii uczelni. Później powróci do malarstwa, i przede wszystkim jako malarka pozostanie w pamięci znawców i amatorów sztuk plastycznych. Właśnie jako malarka zdobędzie pod koniec zbyt krótkiego życia pewien rozgłos i dzięki malarstwu zostanie doceniona – także kilkoma nagrodamiNa przykład wyróżnieniem Ministerstwa Kultury i Sztuki za obraz Filtry XIV w 1958 roku (czemu towarzyszyła nagroda pieniężna w wysokości 4 tysięcy złotych) czy polsko-włoską nagrodą Towarzystwa imienia Francesco Nullo (odebrana z rąk prezydenta Włoch Giovanniego Gronchi) na XXIX Biennale w Wenecji (w roku 1958). Należałoby wymienić również Nagrodę Miasta Krakowa za całokształt twórczości, przyznaną Marii Jaremie w roku 1957.[1]. Trzeba jednak pamiętać, że Maria, oprócz tego, z czego znana jest najbardziej, a więc oprócz charakterystycznych dla niej, wymyślonych w trudnych czasach stalinowskich, monotypii łączonych z temperą i farbami olejnymi oraz poruszających abstrakcji, tworzyła rzeźby, a także kostiumy i dekoracje teatralne, lalki przygotowywane do spektakli kukiełkowych, „ilustracje” do tomików poezji (na przykład Juliana Przybosia) czy to, co Agnieszka Dauksza nazywa „wizualnymi notatkami” i „żartami obrazkowymi” z jej szkicowników (a co również ma wartość artystyczną). Współcześni Marii zapamiętali ją też z pewnością z  bardzo pozytywnie ocenianych przez krytyków ról teatralnych (tak!) w przedwojennym teatrze Cricot, powołanym do życia przez wspomnianego brata Marii, Józefa Jaremę, oraz w powojennym teatrze Cricot 2, prowadzonym już, rzecz jasna, przez Tadeusza Kantora.

Maria nie lubiła zabierać głosu publicznie i robiła to rzadko, ale jeśli już coś powiedziała (na przykład przy okazji otwarcia jakiejś wystawy) czy napisała (między innymi w przesyłanych jej przez czasopisma związane ze sztuką ankietach), to okazywało się, że ma naprawdę dużo do przekazania. Gdy czyta się te ustne (utrwalone na piśmie) i pisemne wypowiedzi lub ich fragmenty, można zauważyć, że Jaremianka nie była twórczynią naiwną, a artystką świadomą tego, co tworzy, wiedzącą, co stanowi istotę jej sztuki i potrafiła bronić swoich poglądów. Do najciekawszych jej wystąpień należy to przygotowane na dyskusję, która miała miejsce we wrześniu 1954 roku w Zachęcie, w związku z IV Ogólnopolską Wystawą Plastyki. Wydarzenie odbywało się tuż po śmierci Stalina, która to okoliczność już zaczęła wpływać na atmosferę twórczą w kraju. Maria odważyła się skrytykować „źle zrozumianą teorię odbicia rzeczywistości Lenina” – czyli realizm socjalistyczny – i wystąpić w imieniu sztuki abstrakcyjnej, omówionej przez nią na przykładzie dzieła Picassa:

[…] u Picassa nie widzimy już obrazu, lecz jego konkretną, realną zawartość dramatyczną. Wniosek: bez transpozycji, metafory, abstrakcji – nie jesteśmy dzisiaj w stanie objąć i wyrazić narastających konfliktów. Przesądy, o których mówi Picasso, wynikają stąd, że nie potrafiliśmy dotychczas ocenić tego, jak bardzo trafnie sztuka nowoczesna wyraża nasz czas.

Tak się złożyło, że Maria przed wojną była artystką jednocześnie awangardową i lewicującą, więc tak zwana ironia losu dała jej się mocno we znaki, gdy po wojnie, kierunkiem nie tylko preferowanym, ale wręcz brutalnie narzucanym i „jedynie słusznym” stał się realizm socjalistyczny, a twórcy awangardowi skazani byli na niebyt w oficjalnym życiu artystycznym. W czasach stalinizmu Maria milczała i z ogromną pasją tworzyła. Stała się tytanem pracy, choć nie miała szans na sprzedaż tej pracy owoców – ze względu na to, że były one dalekie od poetyki realizmu socjalistycznego. Nigdy nie szła na kompromisy. Nigdy nie sprzedała swojego talentu, nie malowała dla pieniędzy, także w czasie II wojny światowej. Jej mąż, Kornel Filipowicz, skomentował to w ten sposób:

W czasie wojny, kiedy wszelka twórczość oryginalna nie tylko była przez okupanta zakazana, ale wydawała się wobec ogromu ludzkiego nieszczęścia czymś niepotrzebnym a nawet absurdalnym, byłem świadkiem, jak Maria wbrew zakazom, a także na przekór zapotrzebowaniom rynku, który poszukiwał obrazów jako lokaty kapitału – malowała akwarele i gwasze, które ani okupantowi, ani odbiorcy nie mogły się podobać. Oczywiście potrafiłaby nieźle namalować Chryzantemy złociste w kryształowym wazonie, ale takich rzeczy malować nie chciała.

Taka była Maria, bardzo nie lubiła robić czegoś wbrew sobie, i na ogół stawiała na swoim. W sztuce i w życiu. Nawet jeśli było to niebezpieczne, na przykład dla zdrowia:

Ostatecznie Kornel dał się namówić na przyjazd do Nicei. […] codziennie pływają i opalają się, wręcz smażą na słońcu. Rodzina przekonuje Marysię, że nie powinna „opalać” białaczki. To ryzykowne w jej stanie, przecież nawet do końca nie wiadomo, jaka jest geneza i charakter tej choroby. I leki – jak leki współdziałają z promieniami? […]

 

A Maria robi swoje. Pływa w morzu, rozłożona na ręczniku czyta książki, chodzi po lazurowym wybrzeżu, zbiera muszle i patyki, układa z nich kompozycje na piasku. Na sugestie, prośby i ostrzeżenia macha ręką i mówi: nawet chorej nie dasz odpocząć od choroby? I faktycznie, to jest pierwszy w życiu wyjazd bez pracy, zobowiązań, bez celu, w słońcu i na plaży. I ostatni. Wakacje życia.

Smutno brzmi zakończenie powyższego cytatu – dopiero gdy zaatakowała ją śmiertelna choroba, Maria mogła pozwolić sobie na prawdziwe wakacje. Prawda bowiem jest taka, że w dużej mierze na skutek swej bezkompromisowości i dokonywanych wyborów – była właściwie przez całe życie biedna. W sztuce – bo przecież „potrafiłaby nieźle namalować Chryzantemy złociste w kryształowym wazonie”, w życiu – bo mogłaby na przykład zdecydować się na innego mężczyznę… czyli na dobrze sytuowanego lekarza Gabriela Gottlieba, który hojną ręką ofiarowywał jej kosztowne prezenty i przejawiał gotowość do ofiarowywania ich nawet, gdy była w związku z innym, niebogatym mężczyzną.

Niezależnie od tego, z kim była związana, Maria była zawsze suwerenna: pozostawała sobą i sama o sobie decydowała. Cechowała ją swoista osobność, którą Filipowicz dostrzegł od samego początku ich znajomości:

Kornel przez chwilę dystansuje się do rozmówców i obserwuje żonę – dawno nie widział jej równie radosnej. Jest z niej dumny, ale i trochę zazdrosny. Nie, nie zazdrości jej sukcesu. Ale patrząc na nią w przestrzeni galerii, pośród tylu ludzi, wyczuwa pewną obcość Marii. Jest blisko, ale pozostaje nieosiągalna. Nawet dla niego. Co chwilę się wymyka, podchodzi do kolejnych gości. Każdy chce gratulować, zamienić choćby słowo. Jednak z kimkolwiek by rozmawiała, jak bardzo byłaby zadowolona z tego kontaktu, pozostaje osobna – jakby nie chciała w pełni zaangażować się w relacje, nawet przez chwilę.

Kornel, który miał szansę poznać Marię jak mało kto, spostrzegł, że zachowuje ona „margines obcości” z każdym właściwie człowiekiem, oprócz siostry-bliźniaczki, zwanej Nuną, i syna Ala. Podczas tryumfalnego wernisażu Jaremianki w Kordegardzie pod koniec jej życia, mąż dokonuje odkrycia, że „ta relacja [czyli brak „marginesu obcości” uwaga J.D.] istnieje także między Marią i jej pracami”:

Nawet gdy ona na nie nie patrzy, nie dotyka ich, nie zbliża się do nich – i tak współreaguje z nimi. Choć to wrażenie jest irracjonalne, nie ma cienia wątpliwości: te obrazy pulsują energią Jaremy, łączy ją z nimi jakieś materialne powinowactwo.

Specyficzna relacja zdaje się łączyć również Marię i autorkę jej biografii a nawet Marię i czytelników jej historii. Artystka wciąż fascynuje i zaciekawia, mimo że nie ma jej wśród nas. To, co Agnieszka Dauksza napisała o swej bohaterce, dalekie jest od chłodnego obiektywizmu. Bohaterka biografii wywołuje w autorce duże emocje, biografka bywa z niej dumna (co wprost podkreśla), radosna czy smutna. Im lepiej ją poznaje, tym bardziej jest nią zaintrygowana.

Agnieszka Dauksza oddaje w ręce czytelników książkę, w której obcujemy z Jaremianką poprzez jej prywatne zapiski (od czasu do czasu zapisywała swoje przemyślenia i wrażenia w notatnikach), jej dzieła i szkicowniki (obrazy są wielce wymowne), wypowiedzi o niej innych osób, a także fragmenty literatury, w której Maria w sposób mniej lub bardziej oczywisty się pojawia (chodzi na przykład o literaturę tworzoną przez jej męża, Kornela Filipowicza, czy opowiadanie Tadeusza Różewicza z Marią sportretowaną za pośrednictwem jednej z postaci). Czytelnik podąża śladami artystki od Żegiestowa po Paryż, i  choć niektóre z podróży niewiele wnoszą do samej biografii, to są interesującymi obrazami lat, które w pamięci mocno się już zatarły.

Autorka biografii bardzo uważnie przygląda się zwłaszcza zdjęciom, na których uwieczniono Marię samą lub w towarzystwie bliskich, znajomych, analizuje je szczegółowo, próbuje za ich pomocą określić charakter artystki, jej aktualny nastrój, jej przeżycia. Czytelnicy również mogą pokusić się o własną interpretację, ponieważ książka Agnieszki Daukszy opatrzona została licznymi fotografiami.

Maria spogląda na nas ze zdjęć hardo i bez lęku. Była na pewno kobietą odważną, która w trudnych czasach niezłomnie dążyła do swoich ideałów i  przecierała drogę do emancypacji innym przedstawicielkom swojej płci. Nie bez przyczyny jej brat, Józef, obsadzał ją w przedstawieniach teatru Cricot w rolach Kobiety Postępowej czy Kobiety Nowoczesnej.

Maria Jarema-Filipowicz, ze względu na swój talent, ale i niepospolity charakter przejawiający się w niepospolitej powierzchowności, fascynowała wielu (przeważnie wielbiących ją z daleka). Do grona zachwyconych Marią osób dołączyła autorka biografii, Agnieszka Dauksza, i niejeden, jak przypuszczam, czytelnik Jaremianki. My, zafascynowani Marią tropiciele jej śladów, staramy się odgadnąć, co myślała, jak czuła, do czego dążyła. Chcielibyśmy – i próbujemy na podstawie fotografii oraz wspomnień przejrzeć ją na wylot. Jej jednak tak łatwo przejrzeć się nie da. Zawsze miała swoje tajemnice, pozostała zagadką nawet dla tych, którzy mogli jej dotknąć i z nią porozmawiać. Cóż więc możemy my, wgapiający się w jej zdjęcia wielbiciele?

Agnieszka Dauksza, Jaremianka. Biografia, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Joanna Drzazga, Na tropie Marii, Czytelnia, nowynapis.eu, 2019

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...