Odchodzenie
Czasem chciałbym spędzić noc
i nie obawiać się jutra.
Nie myśleć, że być może ktoś
ode mnie oczekuje odpowiedzi.
Każda rzecz, która istnieje,
ma w sobie jakąś rację bytu.
To już kolejny dzień, kiedy
zmagam się z ogniem
przeszywającym trzewia.
A jeszcze niedawno piłem
amerykańską whisky
i karmiłem umysł
czytając Thomasa Mertona.
Widziałem wtedy kamienie,
które raniły stopy niewiast.
W oknach starych domów
widziałem ciepłe ogniki świec
rozświetlające drogę,
którą wędrowali pielgrzymi,
aby ucałować święte relikwie.
Kiedy wracali, utrudzeni
wieloletnią tułaczką,
wstępowali do mnie
i wręczali mi fragmenty przeszłości,
a ja trzymałem je w dłoniach
i patrzyłem na nie uważnie.
Każdy był w innym kolorze,
ozdobiony wschodnimi ornamentami
i lekko falował.
Przyglądałem się jego niewinnym ruchom,
a później kładłem obok siebie – na łóżku –
i płakałem, aż do zaśnięcia.
Więc moja podróż dobiega końca?
Jesień prosi mnie o chwilę rozmowy?
Przytulcie mnie do drzewa,
obmyjcie wodą z górskiego strumienia,
a na grobie złóżcie kawałki nieba,
które wciąż trzymam w kieszeni starego płaszcza.
Jak opowiedzieć niewypowiedziane?
Jak zebrać z pól życia resztki ziaren
rozsiewanych sękatymi rękami bólu
i złożyć w mogile nadziei?
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.