03.03.2021

Świątkarz

– Nie. One nie są z cyny. Tylko z suchego drewna. Farbą są powleczone…

Przyglądamy się ptakom na gałązce jarzębin. Jeśli stanąć na palcach i dobrze wytężyć oko, naraz pryska złudzenie. Rzeczywiście są z drewna.

– Oh, piękne i tak jak żywe! – czule wzdycha Marika, moja najmłodsza siostra.

– Czy możemy je dotknąć?

– Dotknąć? A, oczywiście – mruczy sędziwy Giezma. – Dotykajcie! A owszem…

– A może nas pan podsadzić? Wysoko i trudno dostać!

Marika jest niemożliwa, jak powiada prababka. O dziwo stary mężczyzna chwyta ją mocno w pasie i ostrożnie podnosi. A potem kolejno resztę zgromadzonych dzieciaków, czyli mnie, starszą Ewę i nawet Bartka. I od Galasów Jankę, i Mirkę, i małą Bronię…

– No? Napatrzyliśta? Namacaliśta?

– Tak, tak!

Ewa szturcha mnie w łokieć – chyba trzeba już odejść. Nie wypada się tak naprzykrzać, zresztą mama już pewno szykuje obiad i trzeba pomóc.

Dygamy grzecznie, a potem, już biegnąc na skrót, przez łąkę, obracamy się jeszcze.

– Śliczna będzie kapliczka…

– A jak już w środku wreszcie będzie Panna z Dzieciątkiem, to ho!

– Ano.

Na razie są tylko ściany i skośny, spadzisty daszek. A na dachu sikorki na gałązkach jarzębin, tak przemyślnie zrobione, że się zdaje, iż dziobią posrebrzone owoce. Wnet w środku stanie Maryjka, święty Józef lub Jan. I malutki Pan Jezus. Ale to będzie potem, bo póki co pan Giezma rzeźbi jeszcze wiewiórki i drewniane zające – one będą u dołu. A potem… No właśnie! Potem kapliczka na długiej nodze stanie wreszcie pod wierzbą. Przy drodze do naszej wioski…

 

***

 

– Znowu byliście u Giezmy? – wzdycha babka. – Zaczarował was chyba.

– Jeśli co zaczarował, to rzeźbione figury, że są takie… – broni nas mama z uśmiechem.

– No, jakie?

– Takie cudowne…

Rzeczywiście. Wszystkie świątki, zwierzęta i drewniane rośliny zachwycają jak żadne inne w tej okolicy. Gdy zjeżdżają się do nas w czwartki ludzie z Więcic na jarmark, zawsze potem przechodzą bardzo wolno gościńcem, by się dobrze napatrzeć.

Niektórzy nawet się zapuszczają sporo dalej – w głąb pól. Bo tuż-tuż za plebanią, przy rzepakowym zagonie, stoi święta Gertruda, a dokoła niej koty. A przy miedzy Archanioł, a pod krzywym dereniem przy poletku Walaszków – zamyślona Agnieszka z wielką palmą męczeństwa, a pod lasem Anioły – bose między sarnami. Przy młynie cupnął Mikołaj z krętą brodą, kijaszkiem oraz workiem na plecach – młynarz Chodźko powiada, że to patron młynarzy, ale kto by go słuchał? Przecież wszystkim wiadomo, że ten wór to nie z mąką – on jest pełen cukierków! A drogi do kaplicy pilnuje Jan Nepomucen…

Jest jeszcze mała gęsiarka, pastuch, koza, źrebaczek, drwal, pijak, wodnik, wilki i młodziutka królewna. I trójka zabawnych grajków z piszczałkami przy karczmie.

Sporo ci u nas figur! – wszystkie wyszły spod dłuta starego Giezmy. I będzie ich jeszcze więcej. Bo starzec jest pracowity – ciągle rzeźbi i rzeźbi…

 

***

 

Buchnęła wielka nowina: przyjechał ktoś ważny – z miasta. Elegancki mężczyzna, nowiusieńką furmanką! I przywiózł ową furmanką trzy kłody – takie ogromne, że się ledwie zmieściły na wóz. Dlaczego do nas przyjechał gość tak bardzo szykowny? I konkretnie do kogo?

Niebawem się okazało, że celem jego podróży była chatka pod lasem należąca do Giezmy. Naszego prostego Giezmy! Taki pan wykształcony!

Jakże on gadał z Giezmą? Każdy wszak wie, że staruszek jest analfabetą. Gdy się trzeba podpisać, to stawia krzyżyk – po prostu. Nie czyta gazet ni ksiąg…

O czym szeptali obaj, że Giezma siedzi od wczoraj na ławie pod krzywą gruszą przed domem i tylko skubie wąsy, i się czochra głowie?

I po co w ogóle te kłody?

– To jakby drzewo do lasu zwozić – mówi Wacek Bylonka – wszak Giezma mieszka pod lasem… Dziwy, dziwy…

– Lećmy dzisiaj do Giezmy! – szepta w ucho Marika.

– Czy to najlepszy pomysł…? – waham się, gdyż dziś mieliśmy plewić w polu kapustę.

– To spytajmy się Ewki!

– Ewki?

– Ona najstarsza…

Pytamy. Bo chwilowo w domu nie ma nikogo – pojechali do wujka i rodzice, i babka, żeby w polu dopomóc.

Wnet pędzimy. W try miga już jesteśmy u starca.

– Nie rozdwoję się przecież… – burczy Giezma pod nosem – Choćbym chciał, nie rozdwoję…

Trudno jest się dowiedzieć, o co tu się rozchodzi. Staruszek jest zanurzony w myślach i przygnębiony. Siedzi, mrucząc pod nosem, na ławie w cieniu gałęzi i wgapia się w ciężkie kłody zrzucone koło drewutni.

– A te kłody to po co?

– Po co?! No jak to po co?

– Po co? W lesie drzew jest od groma…

– To jest specjalne drewno.

– Specjalne?

– Ano!

Ciężko się gada z Giezmą. A kiedy jest nie w humorze, to dojść ładu nie sposób. Trzeba wtedy wykazać wręcz anielską cierpliwość, by coś z niego wyciągnąć. Lecz od słowa do słowa, pomaleńku, składamy w całość poszarpane kawałki i odkrywamy… sensację!

A potem niezbyt raźno wracamy łąką do domu.

 

***

 

– Więc twierdzicie, że Giezma będzie rzeźbił dla miasta? – ojciec podkręca wąsa i wcale się już nie gniewa, że zagon jest niewyplewiony.

– No właśnie.

– Tak nam powiedział.

– To dziwak najpierwszej wody – wtrąca babka – ze starymi nie gada, ale z dziatwą to owszem… No, ale jak sam burmistrz zamawia rzeźby u mistrza i nasz Giezma jest sławny, to i wioska tak samo!

– Figury staną w ratuszu. I będą z dziwnego drewna. Nie z tego naszego lasu, ale… z innego drzewa – Ewka pilnie tłumaczy.

– Z zagranicznego – dorzucam.

– A powiedział z jakiego?

– Nie. Bo choć mu mówili, jednak on nie spamiętał.

– Pamięć to on ma kiepską.

– Za to ręce ze złota!

– Co racja, to racja. Lecz on jest…rozdwojony! Bo chce zrobić te rzeźby, ale nie skończył kapliczki. Powiedział, że musi wpierw jedno, a potem dopiero drugie. Dlatego bardzo się smuci. A gdy się Giezma smuci, to ogólnie wiadomo, że niczego nie rzeza, tylko duma pod gruszą. Tak dokładnie, jak teraz! A ci z ratusza przecież nie będą czekać bądź ile…

– Aj! On okropny mruk i do rozmów nieskory… Jak takiemu dopomóc? – ekscytuje się mama.

– Dzieciaków on nie przegoni. Niech spytają się grzecznie, czy mu czego nie trzeba, bo sprawa pierwszej pilności!

Zapytamy. A jakże! Może o co poprosi?

 

***

 

Polecieliśmy nazajutrz migiem. I od Galasów młódź, i czarny Stefek Jarosik, Krzyś, Filipek od Steczków, a także Lucek od wójta. I sołtysowa Hania. I cherlawa Justynka, choć z niej chucherko, i beksa. I Achimek od Żydka. I nawet ślepawy Teoś.

Naburczał się stary Giezma, aż się rozkaszlał. Poskrobał za prawym uchem, a następnie za lewym. Ręce – czarne, skręcone niby jakie korzenie, rozkłada. A kiedy już straciliśmy nadzieję, że się na co przydamy, staruszek zerwał się z ławy. Westchnął, naraz zakasał postrzępione rękawy, po czym rzekł: – Do roboty!

Podawaliśmy chętnie rzezak, rozmaite pilniki i drewniane deszczułki. Ewa odgrzała żurek, ktoś tam obrał kartofle…

A potem mocowanie zajęcy, zmyślnych wiewiórek, gałęzi i małych szyszek.

– Panienkę dokończę nocą!

– To będzie Giezma rzeźbić po nocach? – dziwiliśmy się wszyscy.

– Jak inaczej?

Nikt nie wie, jak on to zrobił, że Maryjkę, małego Jana w wielbłądziej skórze oraz Pana Jezuska wyrzezał iście cudownie! A pracował po ciemku, jedynie przy małej świecy. I nie wniósł jej do drewutni, by nie zaprószyć ognia. Przeniósł ławę pod parkan – i tam dłubał w mozole.

A kiedy w niecały tydzień ukończył wreszcie robotę i Giezmowa kapliczka stanęła pod wierzbą z dziuplą, zleciała się cała wioska!

 

***

 

Znów przyjechał ktoś z miasta. I wrócił zadowolony. Podobno się podobają figury z dziwnego drzewa. Nieprędko staną w ratuszu, bo, jak powiada Giezma, drewno twarde jak licho, to i rzeźbi się wolniej.

Zajrzeliśmy do starca – zastaliśmy go z dłutem. Drążył kłodę w drewutni.

Widać było po nim, że słabo sypia i jest bardzo zmęczony. Szczęściem Ewka przyniosła zupę – zjadł ją bardzo pośpiesznie, otarł palce w swą brodę i wnet pilnie złapał za rzezak…

 

***

 

Giezma rzeźbi i nie wie, że tworzy ostatnie dzieło. Potem głęboko zaśnie, by ruszyć w podniebną podróż.

W wiosce przestanie przybywać świątków. Czas potoczy się wartko i jakby… nieco inaczej.

Nikt nie zamieszka w skromnej chacie pod lasem.

Jego kundelka Burka weźmie do siebie młynarz, a Fyner – stolarz narzędzia. Opuszczone obejście zacznie powoli marnieć.

Którejś słotnej jesieni komin strąci wichura – i miejsce zacznie umierać.

Lecz figury zostaną. Nie zniszczy ich deszcz czy grad. Będą strzec naszej wioski, z roku na rok ciemniejąc. I obrastać gdzieniegdzie kępkami żółtego mchu jak patyną legendy. I, jakby w oczekiwaniu kogoś bardzo bliskiego, spopod drewnianych powiek zerkać w niebo lub ziemię…

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Piliszewska, Świątkarz, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...