Ty
Twa postać na tle szyby czystej
czy przypomnienie wiarołomstwa
Nie wiem jak mógłbym Cię obmyślić
Pójdę i zdążę
Dotrę
Z tej chwili kiedy narodził się dramat
tylko niepokój wynika pąkami
Ale już wiem że jesteś ze mną
że nigdy nie będziemy sami
O nie lękam się tego że
nie zdążę zadzwonić do Boga
po śmierć po wytchnienie
Jeśli jesteś aniołem
anioły mają wbitą
pod żebra wulgarną metaforę
czy symbol transcendencji
A my nie przekraczamy siebie
Nie docieramy nigdy
Chyba że do źródeł
do wspomnień własnych
parszywych jak sny
W człowieku najbardziej nieuchwytny jest moment refleksji
Oczekiwanie sennie dźwięczy jak preludium
W człowieku najbardziej śmiały jest bój
Zanim otrzymam klucze do miast i poddanych
stoczę ten bój o Ciebie
legnę w tryumfie
A może zalegnę
Później nadejdzie nuda
i wspólne kłopoty
a wspólne tylko z nazwy
Ileż ważkich chwil
ileż żył rozcinanych
przez histerię smutku
a tylko w marzeniach
Nie jesteśmy bogaci
w nagły radykalizm
Obcy nam nawet smutek filozofów
Z konkretu przechodzimy lekko w hipostazę
Tam już anioły szumią
swoimi śrubami
wściekłość wre
Nie mogę ciebie inaczej obmyślić
Skrócić dystans
Psychiczny
Na dzisiaj dość żartów
Wiem że oboje stoimy przed szybą
która pochłania wszystko
nie odbija
I naszych innych postaci tam nie ma
A nasza wrażliwość jest jeżem
Bo jednak warto podjąć próbę lata
zaczętą w grudniu w lutym w zapomnieniu
Mówisz Widziałam jak ze snu wzrastały
motyle które całowały śpiących
Zawsze lubiłem przejrzystość
i garść twych włosów pośrodku lasu
ścięta w ferworze liści
w zamęcie wzrastania
I sam bór nie udźwignął twojej tajemnicy
Oto ludzie są nagle zbędnie przyodziani
Ten dramat niedorzecznie wieczny
Nam przypadnie w udziale
by zasiedlić miasta
w posiadanie brać swoje emy i cyferki
Nam przypadną udziały w odwiecznym dramacie
Jak ciągle ścigać przebieractwo myśli
subtelną bieliznę naszych bujnych oczu
Z narodzin lwa jako korzeń wyciągnie pustynia
Kobiety schylone wzdłuż rzek wstępujące
w grę nurtu i zwierciadeł z ludowych kantylen
Chciałbym cię zrywać garściami po szept
po szept który kobieta każda ofiaruje
sytości swoich rysów
miękkości swych pragnień
Ogród
a tyle jeszcze trwa niedopowiedzeń
I niby owce w stadach całopalnych
są Twoje przejścia wśród zim i nasturcji
Wciąż stoimy przed szybą
a może na grani
Chciałbym byś dla mnie zdjęła swą dawną sukienkę
tę sprzed laty dwudziestu i została lalką
z wypalonymi snów oczodołami
Jest okrucieństwo cierpliwością bogów
O godna wyprawy do stu smutnych kolchid
Z kości twych wzniósłbym pałac jedwabiem bez końca
jedwabiom twoich ruchów ciągle zamykanych
To mrówka przeszła z wieścią zatopioną w igle
Los ludzie jest inny
Gdy staną przed szybą
I w grę ich nie wciągną przejrzyste anioły
muszą nie ufać sobie
a marzyć o drugich
muszą marzyć o drugich tzn. o pierwszych
i mówić Ta kobieta jest godna pochodu
horyzontów gasnących i zorzy tak małej
że aż cień ziarna piasku może ją zasłonić
Czerwienią sutek zeschłą krew ożywia
a bielą rąk wygładza nierówności śniegów
Warszawa – Olsztyn, 17–18 VI 77