Czy pokuta może być publiczna?
To, co mi się podoba to obrazy. Nawet gdy zdarzają się wśród nich trudno-wyobrażalne, to nie ma w nich karkołomności, niedorzeczności, zawsze składają się w jakąś logiczną całość, którą da się czytelniczo odebrać. Piszę o tym, bo ten sposób poetyckiego obrazowania, który znajduję w Pokucie cenię szczególnie (nawet gdy, jak rzekłem, miewam z nim swoje porachunki) w kontrze do poezji „głuchej”, której nijak nie udaje mi się odebrać a przecież wiersz jest tekstem, który coś do mnie mówi. Często poezja współczesna swoim przekombinowanym obrazowaniem wcale nie mówi chociaż nader często otwiera usta. Grzegorz Trochimczuk za dużo przeżył, za dobrze jest zżyty z językiem, zbyt go docenia i szanuje, aby pozwolić sobie na takie uchybienia, aby „promować” jego głuchotę. Jego język poetycki jest na przeciwległym biegunie bełkotu, który każe się tytułować nową wyobraźnią, odkrywczością czy lingwizmem. W swoim sposobie obrazowania Trochimczuk dokonuje swoistej absorbcji elementów przyrody, tych rzek, nurtów, gałęzi, nieb, słońc, powietrza, wszystkich czterech żywiołów z ich imponderabiliami, w efekcie czego powstaje coś, czego nie umiem lepiej określić nazywając to poetyckim spinozjanizmem, naszą od przyrodniczego otoczenia nieoddzielalnością – o to mi tutaj chodzi. I chociaż pojawia się tu nasz chrześcijański Bóg czy Matka Przenajświętsza, to jednak poetycko zwycięża raczej Spinoza właśnie, ta jego z przyrodniczością zażyłość. Dzięki temu też tak dobrze te wiersze się czyta, tak dobrze one brzmią w jednym rytmie z naszym tętnem a ona współgra, jakby dialoguje z rytmem świata. Jestem tym zauroczony. Ale oczywiście nie tylko tym, bo to przecież raczej taki miąższ poetycki to połączenie przyrody-nas-i-słowa, a z niego dopiero poeta wyciska esencję. I nie jest nią pokuta. „Pokutność” wierszy tego tomu wydaje mi się pewnym (udanym!) zabiegiem, takim mianowicie, że pokuta z czegoś wynika, coś do niej prowadzi, z czegoś musimy się wyspowiadać, zwierzyć przed samym aktem pokuty właśnie. I – jeżeli przy pokucie chcemy pozostać – to te 40 wierszy są dla mnie pewnym wyzwaniem, spowiedzią dziecięcia wieku. A to dziecię przecież swoje przeżyło i ma nam naprawdę wiele do przekazania. Jego czas bowiem rozpięty jest od lat siermiężnych i groźnych poprzez okres dla nas wszystkich niezależnie od osobistych indywidualnych metryk i losów pierwszy i nowy, który wydarzył się naszej ojczyźnie aż po świat cyberprzestrzeni (Internet) i symboliczną kulę poety na Times Square w wierszu zamykającym tom. Odwołań do współczesności w „Pokucie” nie brakuje, ale nie ma w niej cienia publicystyki chociaż realność dziejowego tła jest widoczna, rozpoznawalna. Mamy tu jeden spójny poetycki przekaz całożyciowego doświadczenia rozpisanego na czterdzieści wierszy. Ta górująca nad wszystkim spójność pozwala mi na poetycki przekaz Trochimczuka patrzeć jako na ową spowiedź dziecięcia wieku.
Pokuta to bardzo dobre wiersze. Potwierdziliśmy to sobie z Pawłem Kubiakiem i Wieśkiem Łuką. Natomiast Paweł Dumin zabierając głos zwrócił uwagę, że to bardzo dobre wiersze… często się rozmywają w końcówce. Zastanawiałem się dlaczego, bo rzeczywiście słuchając ich w doskonałej (jak zwykle) interpretacji Andrzeja Ferenca wpadałem w zachwyt, że oto koniec, doskonała puenta – co przemawia na korzyść wiersza, bo oznacza, że wciąga nas w swoje wnętrze i zaczynamy z nim odbiorczo współgrać, zaczynamy funkcjonować w jego rytmie; nic lepszego poecie nie może się zdarzyć! – a tu jeszcze następowało jakieś dopowiedzenie, które trochę psuło dotychczasowy efekt odbioru. Piszę, Grzegorzu o tym śmiało i otwarcie, bo po pierwsze nie byłem w swoim odczuciu, jak rzekłem, odosobniony, a po drugie sam tu nie jestem bez grzechu męcząc się nad własnymi wierszami, gdy wpadam w ich zbytnie ujaśnianie kolejną frazą, z której „uroku” nie jestem w stanie zrezygnować. To wcale nie jest takie łatwe, dzielimy tu wspólnotę pewnego bólu, który Czechow określił następująco: umiejętność pisania, to umiejętność skracania. Mnie jej często brakuje (chociaż nie piszę zbyt długich wierszy). Potem w kuluarowych rozmowach usłyszałem – i zobaczyłem w tomiku – ze autor konsekwentnie trzymał formalnego rygoru, który przyjął: każdy wiersz tej samej stroficznej długości. Konsekwencja godna podziwu, ale przyznajmy, że słuchając tych bardzo dobrych wierszy, słuchając, a więc będąc pozbawionym wizualizacji, bez dostępu do ich zapisu (na spotkaniu) w ogóle nie docierała do nas żadna stroficzność, żadna ich formalna regularność i konia z rzędem temu, kto słysząc je po raz pierwszy odpowiedziałby trafnie na pytanie: czy te wiersze mają takie same metrum?, tyle samo zwrotek?, i ilu wersowych?
(…) Koniec końców ważniejsze jest to, że można i warto przesłanie Pokuty wziąć do siebie, czego Państwu i sobie życzę, bo to cenny – przynajmniej w mojej lekturze – zbiór niezależnie od zgłoszonych zastrzeżeń, a może – mimo nich. Grzegorz Trochimczuk w przekazie swoich uczuć i doświadczeń jest poetycko wyjątkowo świeży. Nadto ujmuje szczerość tego przekazu, brak jakiejkolwiek pozy i grania, także literackiego grania, którym ci, którzy nic lub niewiele mają do przekazania pokrywają ów brak, owa pustkę. Wiersze Trochimczuka są mięsiste życiem, a jednocześnie swoiście delikatne. Poetycko doskonale odróżnił autor intymność spowiedzi (dla pokuty niezbędnej) od ekstrawertyczności wszelkich ekshibicjonizmów, o które w poezji często się ocieramy. To budzi szacunek i daje radość lektury. To proszę:
Czy mówiłem wam kiedykolwiek prawdę?
Nie wiem
i nie pytajcie mnie o to.
Kiedy próbowałem dociec swojej myśli
dawnej, zdawało się
że pisał ją obcy.
Tobie pozwalam, pozdrów moją łąkę
pozwalam, baw się moją trawą,
którą dzisiaj piszę.
Czy pięćdziesiąt lat wystarczy
aby tamta trawa stała się prawdziwsza
od najbardziej wiarygodnych kłamstw?
Nie wiem, czy wtedy krew
była czerwona w niepokoju dzikich gęsi,
które nadleciały i które opisałem?
Teraz zastanawia mnie, dlaczego
mężczyzna z ciemnym sercem lubi patrzeć
na zmierzchy.
Nie zobaczył więcej niż było
w podniebnym gęganiu,
które rozpraszało niepewność u schyłku zimy.
Dlaczego wybaczcie, że ujawniam fragmenty
nieprzeznaczone na autoportret,
są dane na uprawę ogrodu.
Spokojnie istnieję między wierzbami,
które zanim się zazielenią
są objawionym preludium Chopina.
A mój zbawiciel pozdrowi mnie
za utracone po części
dziewictwo.