04.04.2023

Jabłoń wiecznej młodości

Jabłoń wiadomości mego dzieciństwa

nadal zakwita i owocuje.

Każdego lata wspinam się na nią,

sadowię pośród rosochatych gałęzi

i zrywam kwaśne jeszcze papierówki,

wgryzając łapczywie w cierpki miąższ.

 

Z pobliskiego domu

matka od zawsze ponagla na obiad,

aż od jej ciągłego nawoływania

okno rozwiera się na oścież.

A ja z pełnymi wciąż ustami

odkrzykuję stłumionym głosem:

„Zaraz, mamo, jeszcze choć trochę…”,

wieści tajemnych nienażarty.

– – – – – – – – – –

A tu w napowietrznej osiedlowej auli

wszystkie miejsca przy otwartych oknach

i na kwietnych balkonach zajęte.

Z garderoby gniazdka, ufryzowany,

w czarnym fraku ze złotym dziobkiem,

wyfruwa na scenę z wiotkich gałązek

przy delikatnej perkusji wiatru

nasz kos wirtuoz – wyczekiwany,

by wdzięcznym pląsem-saltem-piruetem

wyśpiewać czar słonecznego popołudnia.

Witają go zewsząd roześmiane oczy

i trzepoczące bezgłośnie membrany

czujnie napiętych uszu.

 

Już stroi dziobek, wytęża gardziołko

i świergocze iście po Tuwimowsku

swoją kolejną arię,

pełną upojnie fantazyjnych treli.

 

Czy słyszy, jak po niej

biją mu nieustające brawo na bis

nasze uradowane serca?

– – – – – – – – – –

Wyciągnąłem poza poręcz balkonu dłoń

i zaszumiał mój dorodny przyjaciel jesion,

jakby na nią czekał.

Wtulił się delikatną gałązką, dziękując,

że znalazłem mu onegdaj pod mym szarym blokiem

cichy ziemi urodzajny kąt,

by przywieziony aż ze słonecznych zboczy

włoskich lasów dębowych

zawiązał korzenie i wyrósł tu na schwał,

dosięgnąwszy mojego piętra.

 

– Bądź spokojny, żadna piła cię nie skrzywdzi,

nie będę nacinał kory, jak tam by czyniono,

na sok zestalający się w ziarenka manny.

Za muru załomem nie doświadczysz wichur;

ocalisz zdobne białofioletowe pączki.

Rano, jak co dzień, w głodne płuca głęboko

będę wdychał pełen kwietnego aromatu

twój ożywczo-świetlisty tlen.

I zaproszę kosa z korony topoli

na przedwieczorny koncert pośród twych gałęzi,

wysławiający piękno naszej wespół zgody.

– – – – – – – – – –

Na mym Słonecznym Wzgórzu osłonięci obłokiem

składają pierwsze pocałunki-przysięgi,

obnażające noc aż po brzask.

 

Zgarniam czym prędzej z ekranu szyby

tę żywą, ruchliwą, coraz śmielszą czerwień.

Skrywam pod powiekami, by nikt nie rozpoznał,

że jak hardy ogier przez twój sen na przełaj,

wbiwszy zęby po chrapy w rudy obłok żądzy,

przynaglam mięśnie, szarpię zmierzwioną dreszczami sierść.

 

Na mym Słonecznym Wzgórzu przysiadają myśliwce,

jak ptaki, po pierwsze rzeźwe krople rosy.

W łakome muszle uszu zgarniam ostry warkot,

zaciekłym skurczem tłumiąc, by nie zbudzić snu.

Nie zejść noga za nogą ze spuszczoną grzywą

zwodzoną pochylnią śmiechu, kolącą jak żwir.

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Nyczaj, Jabłoń wiecznej młodości, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...