26.06.2023

Müldneriada. O prozie Piotra Müldnera-Nieckowskiego

O prozie Piotra Müldnera-NieckowskiegoWypowiedź 12 maja 2014 r. w Czytelni Biblioteki Głównej UKSW w Warszawie. Całość zapisu z tego spotkania, prowadzonego przez prof. M. Saganiak, opublikowano w artykule pt. Człowiek wszechstronny w czasopiśmie „Las Rzeczy” nr 1/2016 (13), str. 78-97, wydawanym przez Wydział Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Obecna publikacja pochodzi z kwartalnika „Podgląd”, nr 1, 2021, str. 74-82.[1]

 

Prof. Magdalena SaganiakProf. UKSW dr hab. Magdalena Saganiak jest kierownikiem Zakładu Metodologii Badań Literackich w Instytucie Literaturoznawstwa Wydziału Nauk Humanistycznych UKSW, autorką książek o postaciach polskiego romantyzmu i ich twórczości, zwłaszcza Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza.[2] Oddaję głos panu Waldemarowi Żyszkiewiczowi, znakomitemu poecie, prozaikowi i dziennikarzowi, członkowi Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Waldemar Żyszkiewicz – Dziękuję bardzo. Dobry wieczór. Mam państwu przedstawić pewną określoną część dużego i bardzo zróżnicowanego dorobku pana Piotra Müldnera-Nieckowskiego, który jest główną osobą dzisiejszego wieczoru. Do wszystkich jego umiejętności i talentów, które zostały już w czasie powitania wymienione, dodam jeszcze jeden dar, niemniej istotny, bo również wiążący się ze słowem. Piotr Müldner-Nieckowski jest doktorem medycyny, lekarzem z wykształcenia, ale w pewnym momencie odkrył w sobie pasję do języka, która zdominowała wcześniejszą fascynację medycyną i chęć służenia ludziom w sposób właściwy lekarzowi. Ważnym elementem dorobku Piotra Müldnera jest coś, co bym nazwał słownikotwórstwem. Jest on bowiem także autorem dwóch dużych, ważnych słowników, jest ponadto znawcą sztuki edytorskiej. A zatem jego aktywność w polszczyźnie nie ogranicza się do działalności stricte artystycznej, ale bohater wieczoru prowadzi również aktywność naukową i leksykograficzną.

W twórczości artystycznej Müldnera-Nieckowskiego występuje spore zróżnicowanie. Przede wszystkim zajmuje się poezją, od której zaczynał i co do której był przekonany, że to ona stanowi jego właściwe powołanie, jego pasję. Ktoś uznał jednak, że Piotr Müldner ma także talent prozaika, czyli osoby zdolnej kreować światy w języku niewiązanym i zachęcił go do wypowiedzi prozą. Zaczęło się, jak to zwykle bywa, od pisania opowiadań, potem przyszły dłuższe formy: powieści. I dziś bohater naszego spotkania dysponuje sporym dorobkiem prozatorskim, o którym właśnie będę teraz mówił. Chcę jednak wyraźnie zasygnalizować, że to tylko część jego twórczych osiągnięć, nawet jeśli zawęzimy dokonania Müldnera do sfery samego języka. Wiersze, proza, poza tym scenariusze czy formy dramatyczne, pisane zresztą głównie dla radia, więc roboczo przyjęło się nazywać je słuchowiskami, choć uważam, że dla tych dźwiękowych, fonicznych kreacji językowych Piotra Müldnera nie jest to nazwa dostatecznie pojemna.

Mam zamiar omówić wyłącznie dorobek prozatorski Müldnera-Nieckowskiego, analizą jego wierszy zajmą się inni. Żeby opowiedzieć o prozie Piotra Müldnera możliwie krótko i treściwie, będę się posiłkował notatkami – mam nadzieję, że Państwo mi to wybaczą. Z doświadczenia wiem, że podczas improwizowanego przemówienia nie jest łatwo pójść za dyrektywą biskupa Pietraszki, który swoich słuchaczy na homiletyce w krakowskim seminarium uczył, że z dobrym kazaniem jest tak, jak z makaronem – po ugotowaniu trzeba odcedzić wodę.

Dorobek prozatorski powstawał mniej więcej w ciągu trzynastu-piętnastu lat. W tym okresie napisał cztery powieści i dwa zbiory opowiadań – w sumie: sześć pozycji książkowych.

Podkreślam to, dlatego że w przypadku Piotra Müldnera porządek powstawania dzieł prozatorskich jest dość znacząco inny niż kolejność, w jakiej stawały się dostępne dla czytelnika. Dlatego żeby prześledzić lub chociaż naszkicować ewolucję jego warsztatu pisarskiego, żeby opisać zmiany w sposobach operowania językiem, konstruowania narracji, wreszcie zmiany samego przedmiotu, który bywał tematem książek Piotra Müldnera, należy wiedzieć, w jakiej kolejności one powstawały. Jak wspomniałem przed chwilą, Piotr Müldner został poproszony o napisanie kilku opowiadań, o dostarczenie prozy zamiast wierszy. I wtedy, uznawszy, że może warto nadać językowy kształt pomysłom, które miał wcześniej, ale których nie urzeczywistniał, siadł i napisał pięć opowiadań, które od razu zostały wydrukowane.

To oznacza, że pierwociny aktywności prozatorskiej Piotra Müldnera-Nieckowskiego przypadają na rok 1973. Natomiast finalne muśnięcia, nadające ostateczny kształt powieści Diabeł na Placu Zbawiciela, były czynione w roku 1987. Tak więc analizowany dziś dorobek prozatorski powstał w ciągu zaledwie czternastu lat.

Dlaczego zaznaczam, że te książki ukazywały się w innej kolejności, niejako w oderwaniu od czasu swego powstawania? Powodów jest parę, a jednym z nich jest przyczynek do analizy meandrów polityki wydawniczej w czasach późnego PRL-u. Na przykład Proszę spać, pierwszy tom opowiadań Müldnera, wydały „Iskry” w roku 1978. Trzeba jednak zaznaczyć, że jeszcze przed skompletowaniem zawartości tego tomu, autor zdołał ukończyć dwie powieści. Natomiast opowiadania z czasów stanu wojennego, które powstały w latach 1984-1985 i stanowią zawartość zbioru noszącego tytuł Raz jeden jedyny, po raz pierwszy ukazały się drukiem dopiero w 2007 roku w Oficynie Wydawniczej Volumen. Zresztą być może to długie oczekiwanie zaowocowało faktem, że zbiór wydany w oficynie Adama Borowskiego i Mirosławy Łątkowskiej jest, w mojej ocenie, najbardziej sympatyczną edytorsko i najładniej wydaną prozatorską książką Müldnera. I właśnie ten drugi tom opowiadań, mimo że powstał niewiele później niż opowiadania z tomu pierwszego, ukazał się prawie 30 lat później. To choćby pośrednio pokazuje, że perypetie z wydawaniem pewnego rodzaju prozy, które często były udziałem autorów w okresie PRL-u, nie ominęły i naszego dzisiejszego bohatera.

Müldner zaczął pisać opowiadania w 1973 roku. Pierwszą powieść Himalaje, napisaną w latach 1974-1975, opublikowała Młodzieżowa Agencja Wydawnicza w 1979 roku. Druga powieść Czapki i niewidki, która powstała w latach 1976-1977, ukazała się w 1980 w wydawnictwie „Pojezierze” w Olsztynie, jest to zresztą jedyna książka prozatorska tego autora wydana poza Warszawą. Opowiadania ze zbioru Proszę spać, jak już wspomniałem, wyszły w 1978. Część z nich powstała w roku 1973, ale najnowsze były pisane dopiero w 1977, może nawet z początkiem 1978 roku. Z kolei mikropowieść Śpiący w mieście, pisaną w latach 1979-1981, opublikował w roku 1983 „Czytelnik”. A w 1990, czyli u progu nowej rzeczywistości, ukazała się powieść Diabeł na Placu Zbawiciela, rozpoczęta w 1983 roku, a finalizowana – jak mówi sam autor – w latach 1986-1987.

Może jednak powinienem był zacząć od tytułu. Swoje wystąpienie zatytułowałem Müldneriada. O prozie Piotra Müldnera-Nieckowskiego. O czym pisze Müldner? Otóż dwie pierwsze powieści, czyli wspomniane Himalaje oraz powieść Czapki i niewidki, podobnie zresztą jak debiutancki tom opowiadań, zdają sprawę – w sposób właściwy pisarstwu tego autora – z życia w PRL-u w czasach mniej lub bardziej rozchwianej społecznie i rozbuchanej konsumpcyjnie gierkowszczyzny. Z kolei Śpiący w mieście to nie tyle inwentarzowy opis krachu epoki Gierka ani też portret miesięcy solidarnościowego przełomu, ile próba dania wyrazu emocjom, lękom i frustracjom tamtego czasu w gorączkowej, transowo-nierealistycznej, a jednocześnie boleśnie prawdziwej wizji, dosadnej w cielesno-fizjologicznych szczegółach i relacjonowanej przez pierwszoosobowego narratora.

O Polsce stanu wojennego traktuje natomiast drugi tom opowiadań Müldnera, który – jak już wspomniałem – ukazał się z dużym opóźnieniem w stosunku do opisywanych w nim czasów. Natomiast czwarta powieść, Diabeł na Placu Zbawiciela, jak dotąd ostatnie prozatorskie dokonanie autora, stanowi rodzaj dystopii, którą często mylnie utożsamia się z antyutopią.

Spróbujmy zatem rozróżnić te kategorie. Jak wiadomo, w klasycznej utopii starano się przedstawić spójną, filozoficzną lub literacką – w każdym razie wyspekulowaną – wizję rzeczywistości idealnej. Analogiczną konstrukcję spekulatywną, tyle że ze znakiem przeciwnym, stanowi antyutopia, której celem bywa literacka lub intelektualna wizja świata skrajnie ludziom wrogiego. Obie wszakże są podobne w tym, że przedstawiają światy od początku wymyślone, wynikające z teoretycznych założeń i w ogóle nieosadzone w realności. Podczas gdy dystopia, choć w swej pesymistycznej wymowie i przygnębiającym obrazie ludzkiej egzystencji bardzo do antyutopii zbliżona, różni się jednak od niej punktem wyjścia i metodą. Ujmując rzecz najkrócej, czarną wizję przyszłości dystopia wywodzi, diagnozując i doprowadzając do skrajności najpoważniejsze z aktualnych zagrożeń świata realnego.

Wydaje mi się, że pojęcie dystopii dość dobrze pasuje do czwartej powieści Müldnera. Diabeł na palcu Zbawiciela to opowieść, w której czarna, fantasmagoryczna rzeczywistość schyłkowego PRL-u została poddana hiperbolizacji. Mimo oszczędnego użycia, a czasem nawet rezygnacji z części swych środków wyrazu, müldneryzm tej książki jest oczywisty i niekwestionowalny. Jej tematyczny zakrój natomiast wydaje się wręcz zuchwały, ale także w pełni artystycznie dojrzały. Niewątpliwie, Diabeł… pozostaje w mojej ocenie najważniejszą z powieści Müldnera-Nieckowskiego.

Chciałbym teraz przejść do z konieczności pobieżnych i cząstkowych uszczegółowień. Wyczerpujący, nieco zabawny spis mieszkańców pewnego osiedla, który pojawia się prawie na początku powieściowego debiutu Himalaje, mnie osobiście skojarzył się ze spisem dramatis personae w Złym Tyrmanda. Czy Piotr Müldner celowo nawiązał w ten sposób do popularnej powieści autora Cywilizacji komunizmu – nie przesądzam. Najlepiej zapytać o to jego samego; kiwa głową, że nie, więc jest to tylko zewnętrzne podobieństwo.

Zanim Quentin Tarantino zaczął robić filmy, był – jak wiadomo – kiniarzem, puszczał filmy w kinie. Nie wiem, czy naprawdę zdarzyło mu się kiedyś pomylić kolejność kaset czy tylko taki koncept przyszedł mu do głowy. W każdym razie jego Pulp Fiction w sensie formalnym, czysto konstrukcyjnym, jest oparta na takim właśnie pomyśle puszczenia filmu w niewłaściwej kolejności, pomieszaniu kaset z częściami, z jakich składa się każdy film.

Eksperymentalne Himalaje, wydane w roku 1979, na piętnaście lat przed Pulp Fiction, a napisane jeszcze parę lat wcześniej, zostały oparte na analogicznym koncepcie. Zaburzona chronologia przedstawionych w powieści zdarzeń zmusza do wysiłku. Trzeba zrekonstruować ich przebieg, powiązania przyczynowe, relacje między osobami osiedlowego dramatu codzienności. Odpowiedzieć sobie na pytanie kto i dlaczego jest dobry, kto jest zły, a kto praktycznie bez właściwości. Obserwujemy lekarza Tadeusza Uwagę z protezą nogi i twarzy, który, judymując we właściwy sobie sposób, staje się po trosze przewodnikiem po różnych wątkach twórczego zamysłu autora. Z początkowego chaosu – zupełnie jakby ktoś rozsypał duży komplet klocków albo wieloelementowe puzzle – czytelnik powoli rekonstruuje przaśną rzeczywistość późnego PRL-u, dokładnie gierkowszczyzny, która ujawniała już całkiem spore zróżnicowanie postaw, mentalności, indywidualnych uzależnień i społecznych patologii. Obraz powoli się krystalizuje i porządkuje, ułatwia rozumienie i wtedy w finale dochodzi do tragicznego zdarzenia, które zapoczątkowało fabularną sekwencję zdarzeń. Nic dziwnego, że książką zachwycił się Henryk Bereza, krytyk literacki mocno przywiązany do swej idei rewolucji artystycznej w prozie.

Moim zdaniem, jeszcze bardziej radykalną co do formy propozycją niż Himalaje jest druga powieść Müldnera. Już jej tytuł Czapki i niewidki dekonstruuje dobrze zasiedziałą w polszczyźnie frazę „czapka niewidka”. Znaczny udział dialogów, czyli wielogłosowość obecna w powieściowym debiucie, tu zamienia się właściwie w ich interferencję, w nakładanie się głosów komentujących rozwój wydarzeń z innego punktu widzenia, według odmiennych uzasadnień, w nieco innym czasie. Co wszakże z pewnością lektury nie ułatwia. Okazuje się jednak – to wiedza zdobyta tylko dzięki rozmowie z autorem – że formalne pomysły piszącego zostały tym razem zintensyfikowane przez wydawcę, który dla oszczędności reglamentowanego papieru pozbawił tekst istniejących w maszynopisie spacji, które miały sygnalizować przejścia do innych konstelacji dialogujących osób. Z powieści o pomyśle utworzenia hospicjum w podwarszawskim dworze, z historii o zmaganiach z PRL-owską biurokracją, z panoramy skomplikowanej walki o przejęcie idei, czyli w istocie inicjatywy pomiędzy docentem karierowiczem a młodym, idealistycznie usposobionym lekarzem, jeszcze bez doktoratu, wyłania się wyrazista wizja tamtej rzeczywistości. Rzeczywistości, owszem, mocno stotalizowanej, lecz z dzisiejszej perspektywy bardziej już groteskowej niż przerażającej. Warszawa, po której młody doktor Zygma krąży wciąż samochodem docenta Czemy, ma oprócz swych tradycyjnych dzielnic: Woli, Ochoty czy Mokotowa, również takie dzielnice jak łódzkie Bałuty, krakowskie Grzegórzki czy katowickie Bogucice… Ten prosty zabieg formalny skutecznie uniwersalizuje wizję socjalistycznego bezsensu, obejmując nią całe terytorium naszego kraju. Tak przynajmniej ja odebrałem zamysł autora.

Zrozumiałe, że wobec pierwszej profesji autora – lekarza, człowieka o wyspecjalizowanej wiedzy i postawie służebnej wobec drugiego człowieka, postawie niesienia pomocy w rzeczach najważniejszych – nie jest niczym dziwnym, że pojawiają się w tej prozie wątki medyczne i lekarskie. Pojawiają się one na poziomie fabuły, profesji bohaterów, sposobu opisu i charakteryzowania postaci. Ale także jako elementy służące zwiększeniu stopnia ekspresji czy dramatyzmu sytuacji zgoła nie medycznych. Zwłaszcza w mikropowieści Śpiący w mieście wydanej w 1983 roku i obrazującej sytuację przełomu: schyłek Gierka i powstawanie Solidarności, powieści mówiącej jednak nie o powstającym związku, lecz o ludziach zanurzonych wówczas w takim szalonym intermezzo społecznym i państwowym. Zwłaszcza w tej powieści pojawiają się elementy wiedzy lekarskiej i medycznej, bo do wymierzenia kopniaka skutecznie miażdżącego kość ogonową, owszem, wystarczy chuligańska praktyka. Natomiast opis mechaniki i skutków takiego zachowania wymaga już szczegółowej wiedzy.

Nie dziwią postaci judymowskie w prozie Piotra Müldnera – doktor Tadeusz Uwaga czy doktor Zygma. Ale nie dziwią też motywy frankensteinowskie w opowiadaniach lub w powieści Diabeł na placu Zbawiciela. Co więcej, są jeszcze inne tropy podobnej proweniencji, przynajmniej ja dokonałbym wykładni tego rodzaju. Np. w koncepcie umożliwiającego pełny podsłuch zradiofonizowania hospicjum w Łamankach (Czapki i niewidki), czy całkowity egzystencjalny monitoring Jana Wilgi, bohatera Diabła…, można dopatrzeć się odniesień do Tysiąca oczu doktora Mabuse, ostatniego filmu Fritza Langa. Nie bez kozery robię takie wycieczki w sferę popkulturowej wyobraźni, a szczególnie do filmu, bo dla naszego pokolenia była to chyba najważniejsza, a zarazem najbardziej dostępna sfera popkultury. Jeśli nawet moje konkretne domysły nie są trafne, to jednak docenianie kultury popularnej i swoiste wychylenie ku niej w prozie naszego autora wyraźnie obserwuję, czemu on sam chyba nie zaprzeczy.

Eksperymentalne Himalaje, wydane w roku 1979, na piętnaście lat przed Pulp Fiction, a napisane jeszcze parę lat wcześniej, zostały oparte na analogicznym koncepcie. Proza Piotra Müldnera-Nieckowskiego przypomina zarówno o tych dobrych aspiracjach, jak i skłania czytelnika do refleksji nad przemożną potęgą głupoty.

Proza ta daje celny portret PRL-owskiej rzeczywistości, choć budowany różnymi środkami, z użyciem hiperbolizacji, groteski, skrótu. Poprzez ciekawą kombinację konkretu z daleko rozwiniętą deformacją uzyskujemy wgląd w istotę tamtych czasów. W życie małych ludzi przejętych walką o byt i odrobinę blichtru, często ludzi zawistnych, podgryzających się nawzajem, walczących o rzadkie dobra, o karierę osobistą. Tak, to był taki mały, płaski, dość obrzydliwy świat. Nawet protagoniści prozy Müldnera zwykle są obarczeni jakąś skazą. W siermiężnej rzeczywistości przaśnym postaciom towarzyszy jednak zaskakująca, nieraz mocno złożona forma. Być może z obawy, że taka odrażająca rzeczywistość opisana wprost nie zdoła ani zaciekawić, ani – co ważniejsze – zachęcić do wytrwałej lektury. A proza Piotra Müldnera-Nieckowskiego tej wytrwałości od czytelnika wymaga. Bo obraz bywa niejasny, zamazany, narracja często się rwie, dialog wymaga skupienia, a puenta okazuje się nieco banalna, życiowa. Nie zaskakuje. Ot, ktoś podczas pożaru zachował się jak człowiek, a inny zupełnie bez powodu okazał się świnią, na przykład wobec cudzej żony. Takie życie.

Mimo motywów związanych ze snem – zbiór opowiadań Proszę spać, powieść Śpiący w mieście – prozy Müldnera na pewno nie można nazwać oniryczną. Przeciwnie, to rodzaj złośliwego, nieraz trochę chropawego, ale przenikliwego realizmu. Zapis autora jest wyraźnie nakierowany na uchwycenie esencji, istoty przedstawionej rzeczywistości. To z pewnością nie jest naturalizm, choć na przykład mocno obecna w tej prozie seksualność człowieka często też kojarzona z brutalnością, z niezbyt odległym od obscenicznego słownictwem, mogłaby tę wykładnię podpowiadać. W tej prozie ludzka cielesność bywa dosłowna, fizjologiczna, nieatrakcyjna. Czy należy to składać wyłącznie na karb lekarskiego punktu widzenia? Z pewnością i ten czynnik odgrywa tu jakąś rolę. Ale to także rodzaj pisarskiego zwiadu: wycieczka w regiony lower class, ludzie z miasta G., osiedlanie, mieszkańcy blaszaków. Czy wręcz rodzaj fascynacji subkulturą traktowaną jako formotwórcza egzotyka oraz źródło językowego tworzywa. Rezultatem takiej postawy nie jest więc weryzm psychologiczny czy socjologiczny, lecz raczej opowieść z przesłaniem ideowym. Taki swoisty realizm misyjny przekraczający kanony poczciwej narracji naśladowczej, konwencjonalnej, przykładnie ułożonej.

Ciekawą cechą prozy Piotra Müldnera-Nieckowskiego pozostaje dyskretna erudycyjność.

Dyskretna, bo rozmaicie ukrywana, nie natrętna, raczej pojawiająca się od niechcenia – w dialogach albo w pozornie jałowych rozważaniach bohaterów, takich jak choćby Kukawka z opowiadania pod tym tytułem, doktor Zygma, Jan Wilga. Świetna refleksja o obsceniczności, o takim pohańbieniu, obniżeniu współczesnej polszczyzny pojawia się w Diable na Placu Zbawiciela. Albo brawurowa i bardzo zabawnie skonstruowana krytyka naszej zakłamanej historii z czasów PRL-u w Śpiącym w mieście. Humor jest zresztą mocną stroną wielu opowiadań oraz powieści Piotra Müldnera. Np. scena z kulką w powieści Czapki i niewidki doprowadziła mnie do ataku śmiechu, z którym nie mogłem sobie poradzić.

Ironia, często również dyskretna, jest ważną składową literackiego warsztatu Müldnera. Myślę, że warto zacytować fragment, który pokazuje pewną metodę unikania za wszelką cenę czegoś, co mogłoby pachnieć dydaktycznym smrodkiem, a jednocześnie przekazuje pewną wiedzę, pouczenie, wyraźną wskazówkę typu aksjologicznego czy moralnego. Bohater Jan Wilga o swojej mamie pisze w dzienniku:

Bo gdyby mama przeczytała, że śmiem po polsku, w tym świętym języku napisać słowo tyłek albo dupa, albo wiele innych, nie chce mi się wymieniać, tobym musiał wysłuchiwać okrutnych tyrad. A tutaj każdy chłopiec, który skończył siedem lat, umie puszczać wiązanki o wiele lepsze i bardziej skomplikowane, i to przy użyciu siedmiu słów wyrażających wszystko. A tak obrzydliwych dla mojej mamy.

Obawiam się, że ta refleksja jest dziś znacznie bardziej aktualna niż była w czasie, gdy autor pisał swoją czwartą powieść.

To wszystko, co zostało powiedziane, to oczywiście tylko zarys wykładu, o czym są te książki i jak one są napisane. Nie było moją intencją, aby wyręczać państwa w lekturze. Szło mi raczej o to, aby do lektury zachęcić. Na koniec jeszcze taka konstatacja: każda epoka ma swoje szlachetne aspiracje, każdy czas ma też swój udział w głupocie. Głupocie celebrowanej, wynoszonej na piedestały, spetryfikowanej w stereotypach myślowych, powielanej w językowych kalkach. Proza Piotra Müldnera-Nieckowskiego przypomina zarówno o tych dobrych aspiracjach, jak i skłania czytelnika do refleksji nad przemożną potęgą głupoty. Potęgą wprawdzie chyba nieusuwalną z ludzkiej rzeczywistości, ale jednocześnie mobilizującą w kolejnych pokoleniach, przynajmniej osoby ambitne, do uporczywej walki zdolnej ożywić i przedłużyć nasze nadzieje.

 


 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Waldemar Żyszkiewicz, Müldneriada. O prozie Piotra Müldnera-Nieckowskiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...