06.06.2022

„Na dwóch bliźniaczych zamieszkałem skałach”. O poezji Jacka Kaczmarskiego

Czekały na mnie przecież od początku:
Skała szaleństwa i skała rozsądku.

Jacek Kaczmarski,
Dwie skały”

Jacek Kaczmarski urodził się 22 marca 1957 roku w Warszawie. W 1980 roku ukończył wydział polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Zadebiutował na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w roku 1977, uzyskując pierwszą nagrodę za utwór Obława. W 1979 roku wraz z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim przygotował pierwszy program Mury. Pod koniec roku 1981 Kaczmarski, Łapiński i Gintrowski podczas trasy koncertowej we Francji dowiadują się o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego.

Kaczmarski wybrał status emigranta politycznego. Koncertował w USA, Kanadzie, Australii, RPA, Izraelu oraz w większości krajów Europy. Od 1982 pracował jako redaktor i dziennikarz (jest także członkiem Redakcji) w Radio Wolna Europa w Monachium; prowadził tam własny program Kwadrans Jacka Kaczmarskiego. W tym czasie powstały też kolejno nowe zbiory poezji i albumy: Przejście Polaków przez Morze Czerwone, Zbroja, Mój Zodiak, Kosmopolak, Dzieci Hioba oraz Głupi Jasio.

Po powrocie do kraju w 1990 roku Kaczmarski wyruszył w trasę koncertową, na której towarzyszył mu Zbigniew Łapiński. Powstała także płyta Wojna postu z karnawałem, przygotowana wspólnie z Gintrowskimi Łapińskim. W 1994 roku wydane zostały dwie kolejne płyty: Sarmatia, nagrana razem z Łapińskim, oraz zbiór kolęd i pastorałek Szukamy Stajenki. W tym roku opublikowana została także powieść autobiograficzna Autoportret z kanalią. W 1995 roku Kaczmarski nagrał Pochwałę łotrostwa – tym razem solo, po czym na stałe wyjechał do Australii.

Pobyt w Australii zaowocował zupełnie nowymi utworami, utrwalonymi na płycie Między nami (1997), a także Dwie skały (1999). Ukazały się kolejne powieści: Plaża dla psów, O aniołach innym razem (wydania polskie – 1999) oraz Napój Ananków (2000). Pobyt w Australii przerywany był odwiedzinami w Polsce, gdzie Kaczmarski na koncertach spotykał się z nowym pokoleniem wielbicieli jego twórczości.

W roku 2001 Jacek Kaczmarski otrzymał Złotą Płytę za koncertowy album Live. W roku 2002 ukazały się jego płyta Mimochodem oraz tom Ale źródło wciąż bije…, prezentujący całość dorobku poetyckiego. Promocja tego tomu była ostatnią szansą na spotkanie z artystą, który – mimo trudności, jakie sprawiało mu mówienie – odpowiadał wyczerpująco na pytania; do końca wierzył, że znowu będzie mógł śpiewać.

Artysta zmarł 10 kwietnia 2004 roku w Gdańsku. Już po śmierci, staraniem gdańskiej oficyny wydawniczej Tower Press, wydany został tom Tunel. Ostatnie wiersze, zawierający utwory, których autor nie wykonał już z towarzyszeniem gitary.

*

Nie ma co ukrywać: jakieś dziesięć lat temu przestałem słuchać nagrań Jacka Kaczmarskiego. Pojawiła się myśl: „swoje zrobił”. Kopie niegdyś nielegalnych kaset magnetofonowych umieściłem w trudno dostępnym miejscu wśród pamiątek z dawno minionej przeszłości. I pojawiło się pytanie o sens wyrywania murom zębów krat. Wychowany w kulcie poezji romantycznej to Poetę skłonny byłem obwiniać o wszystko, co się wydarzyło, także o sprawy złe. A chodziło tu o Poetę o wyjątkowej sile oddziaływania – Jacka Kaczmarskiego, którego przecież nie tylko ja przyzwyczaiłem się odbierać bardzo jednoznacznie. Jako tego, który „dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świt”. Nawet Murów do końca nie chciałem zrozumieć. Dopiero płyta z nagraniem programu Dwie skały zmusiła mnie do uwagi, później ktoś mnie przekonał do posłuchania płyty Między nami; wreszcie zacząłem Kaczmarskiego czytać. I to chyba na przekór jemu samemu, a przynajmniej na przekór jego interpretacjom: zamiast krzyku próbowałem wyobrazić sobie szept. Jakże inaczej zabrzmiał tu wiersz napisany według obrazu Edwarda Muncha, w którego słowach: „mój własny krzyk ogłusza mnie” słychać rozpacz – i nie jest to tylko rozpacz norweskiego szaleńca, to rozpacz artysty, któremu dana jest świadomość własnego losu.

Bardzo nieporęczny jest albumowy zbiór wierszy, wydany w roku 2002, ale dla mnie stał się on możliwością poznania innego Jacka Kaczmarskiego. Innego – to nie znaczy tego, który zrywał z heroiczną legendą barda rewolucji, niekiedy nawet bełkocąc na mocno biesiadnej, nagranej w Monachium kasecie pod tytułem Pijany poeta (dalipan, nie pomnę, jakim cudem w moich zbiorach się znalazła). Innego – to znaczy stale obecnego za włożoną na samym początku romantyczno-heroiczną maską. Nieprzypadkowo motyw kalectwa i ułomności tak często pojawia się w jego utworach.

Na skrzydełku ostatniej książki autora cyklu Obław znajduje się następująca notka: „Tom Tunel jest pierwszym zbiorem wierszy (a nie piosenek) Jacka Kaczmarskiego”. Problem polega na tym, że przyzwyczailiśmy się przez lata do wizerunku Kaczmarskiego z gitarą. Ten, kto z gitarą publicznie się pokazuje w naszym kraju, gdzie najwyżej ceni się poezję – zaraz po kiszonych ogórkach i medaliku – na miano poety jednak nie zasługuje. Skoro Tunel musimy sami czytać, co więcej – nie towarzyszy temu tomikowi zestaw kilku chwytów gitarowych – to jednak są to wiersze. Jednak potrafię wyobrazić sobie Kaczmarskiego śpiewającego i te teksty. Ostatecznie pojawia się tutaj ten sam, jakże indywidualny rytm, pojawiają się nieobce frazy poetyckie. I ironia ta sama – aż po jakże osobisty Oddział chorych na raka á la polonaise A.D. 2002, jeden z najbardziej przejmujących utworów o dzisiejszym stanie ducha i umysłu polskiego. Po raz kolejny bardzo prywatne doświadczenie staje się punktem wyjścia do namysłu.

Bowiem rzecz nie w gorzkim stwierdzeniu ze Śmierci Jesienina:

Znajoma Rosjanka nad kieliszkiem twierdzi,
Że poeta – poetą – staje się po śmierci.

Na płycie Głupi Jasio owa Śmierć Jesienina recytowana jest przez Stanisława Elsnera Załuskiego. Podobnie jak kilka innych utworów Kaczmarskiego. Nawet bez krzyku słowa Kaczmarskiego wdzierają się w naszą pamięć. Chyba taka jest istota poezji. Zupełnie niepostrzeżenie do skarbnicy moich prywatnych skrzydlatych słów weszła fraza z Wakacyjnej przypowieści z metafizycznym finałem (z programu Dwie skały): „idziemy po muszelki”. A nie jest to przecież jedyna fraza poetycka Kaczmarskiego, która na stałe zagnieździła się w podświadomości – nie tylko mojej przecież. Krzyk wymyka się formie, zaś słowa zostają z towarzyszeniem rytmu, niekiedy wbrew intencji autora. Niekiedy czas musi upłynąć, by słowa odzyskały swój sens.

*

Latem 1964 roku w klubie studenckim „Dziekania” Bułat Okudżawa zaczął swój występ następującymi słowami: „Nie jestem piosenkarzem ani gitarzystą. Jestem poetą. Więc mi wybaczcie…” To prawda: „Piosenka pożegnania / Piosenką jest utraty”, ale przecież bez charakterystycznego głosu Okudżawy, autora Trzech miłości, nie tylko moje życie byłoby uboższe.

Niejednokrotnie fałszywą nutę grała gitara Okudżawy, niejednokrotnie głos zawodził Edwarda Stachurę, z towarzyszeniem rozstrojonego instrumentu wykonującego swoje utwory. Głos łamał się Aleksandrowi Galiczowi. Gitara, nie zawsze specjalnie rozstrojona, sprzeciwiała się woli Leonarda Cohena. Słowa niejednokrotnie z wysiłkiem wydzierały się z ochrypłego gardła Włodzimierza Wysockiego. Wiele trudu musiał sobie zadać Jim Morrison, by jego wstrząsający poemat The American Prayer został wysłuchany, ale przecież także The End niósł ze sobą wstrząsające przesłanie – jednak Morrison do samego końca podkreślać musiał nieustannie, że jest poetą. Chyba nieprzypadkowo The Wall towarzyszył symbolicznemu rozbijaniu Muru Berlińskiego. Słowa Rogera Watersa nadal towarzyszą kolejnym pokoleniom. A Bob Dylan, niezbyt pozytywnie ukazany w jednej z piosenek z Bankietu? A George Brassens…. A Konstanty Ildefons Gałczyński… A utwory składające się na Kabaret Starszych Panów… A Maciej Zembaty ze swoimi makabreskami… A Jan Wołek… A Karel Kryl… A Luis Llach, autor pierwowzoru Murów Kaczmarskiego, ale także Viatgea Itaca… A Jan Krzysztof Kelus…. A Jacek Kleyff… A tylu innych, po których zostają ich słowa…

Stajemy tu przed trudnym pytaniem: kiedy ostatecznie rozeszły się oficjalnie drogi poezji i muzyki? Pomijam tu historie współczesnych awangard. Jakby zapomniano, że Bolesław Leśmian pisał Słowa do pieśni bez słów. Aż oficjalnie zaczęło funkcjonować zjawisko określane mianem poezji śpiewanej, które w jakiś sposób – chyba nie tylko w perspektywie PRL – pozbawiało przekaz jego sensu. Natomiast miano kultury studenckiej w jakiś sposób zakładało wyrozumiałość ze strony ówczesnej cenzury.

I kwestia wtóra. Kiedy wykształcił się osobliwy wizerunek artysty, który nie może sobie pozwolić na komfort popularności, by nie zostać zaliczonym do grona twórców drugorzędnych, skazanych na etykietkę przedstawiciela kultury popularnej czy – co gorsza – masowej?

Nie przeczę. Jacek Kaczmarski był znakomitym wykonawcą swoich utworów. Prawda jest taka, że dawno już chciałem je usłyszeć w innym wykonaniu, może niekiedy bez patosu, może niekiedy bez krzyku. Myślę, że właśnie osobowość wykonawcy, przede wszystkim jego charakterystyczne brzmienie głosu w tym przypadku przyczyniły się do jednoznacznej interpretacji jego tekstów. To on sam narzucał nam kategorycznie pewną konkretyzację. Po wtóre – jak zawsze w tym kraju – wiele zawiniła polityka. W przypadku Kaczmarskiego był to świadomy wybór określonego gatunku literackiego – ulotnej poezji politycznej, z której przecież pisał pracę magisterską.

Jednak w twórczości Jacka Kaczmarskiego dominującą rolę odgrywa aluzja kulturowa. Także w przypadku poezji politycznej. Niejako na przekór dosłowności wielu innych artystów. Tutaj nie „idą pancry na Wujek”, tutaj pojawia się obiekt znany z życia codziennego: „czerwony autobus”. Utwór pod tym tytułem przywołuje obraz Bronisława Wojciecha Linkego – to po pierwsze. Po drugie jednak czerwone autobusy rzeczywiście jeździły po ulicach polskich miast i miasteczek; niebieskie autobusy przemierzały już dłuższe trasy. Pojawia się tutaj „poczekalnia”, „przedszkole”, „nasza klasa”, „szkoła”, „posiłek”, „krowa” (wywodząca się z opowieści wujka Ignasia), „dęby”, a wreszcie „autoportret z psem”. To zjawiska doskonale znane z życia codziennego, które składają się na metaforyczne obrazy losu polskiego. Składają się na podsumowanie zawarte w Amantach panny S. czy Odpowiedzi na ankietę „Twój system wartości”. Tutaj także pojawia się okrutny wiersz Zabić kota, w moim przekonaniu będący polemiką z jakże niegdyś oklaskiwanym wierszem Wisławy Szymborskiej Kot w pustym mieszkaniu. Nareszcie wiem, ile naprawdę: „zawdzięcza ludzkość męce kota”.

Jednak zjawiska życia codziennego, także życia w PRL, ale potem w Trzeciej Rzeczpospolitej, następnie w Australii, to jeden z elementów przywoływania faktów kulturowych. Praktycznie mamy tutaj do czynienia ze szczególną wizją dziejów ludzkości, którą otwiera Prapradziadek, zamyka zaś Postmodernizm i przewrotna parafraza pieśni z Antygony – Pochwała człowieka:

Zniszczą – odtworzą, zbudują – połamią
Żadne się na nich nie znajdzie lekarstwo
Gdy skrzydła świata przypną już do ramion –
Poniosą w kosmos genialne bestialstwo.

*

Surowość w ocenie dorobku człowieka niejednokrotnie nie ustępuje tu wizjom Jonathana Swiffta, chyba nieprzypadkowo bohatera cyklu utworów. Podstawowym tworzywem Kaczmarskiego była jednak sztuka, literatura i malarstwo, one to stają się podstawą weryfikacji mitów narodowych czy potocznego systemu wartości. Szczególna pasja pojawia się przy prezentacji własnej wizji historii Polski, przy własnej próbie odczytania obrazów czy utworów literackich z Sienkiewiczowską Trylogią na czele. To przecież osobliwym dopełnieniem Trylogii jest Kniazia Jaremy nawrócenie. Aż strach pomyśleć, że Kaczmarski ukazał prawdę o tej postaci, teraz wiem, dlaczego wołano ze zgrozą: „spasajte ditki – Jarema ide”. Bohaterowie, znani z lekcji historii, z reprodukowanych niejednokrotnie obrazów zyskują tu zupełnie nowe oblicza. Zaiste, gorzka jest lekcja historii zaproponowana przez Kaczmarskiego. Nie pokrzepieniu serc ona służy, lecz dotarciu do prawdy z okrucieństwem na miarę Żeromskiego.

Gorzka też jest refleksja nad losami artysty. Iście szatańska pycha Gombrowicza sąsiaduje tu bezpośrednio ze świadomością nędzy ostatnich lat Norwida. Nie chodzi o piękne nekrologi-pożegnania, poświęcone pamięci Wysockiego czy Okudżawy. Ani o naśladowanie Wielkiego Testamentu Villona, kilkakrotnie przecież Kaczmarski pisał swoje poetyckie testamenty – za każdym razem coraz więcej w nich było goryczy, rozczarowania i smutku. Zaś jego testamenty poetyckie wiele mają wspólnego z Sądem nad Goyą; nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pointa zamykająca ten utwór: „Goya myśli – miałem szczęście / Żem i żył i umarł – głuchy” zawiera w sobie pewną dozę zazdrości (głuchoty tyczącej, nie zaś talentu malarskiego). Bo to jednak jazgot polityczny sprawił, że mimo krzyku artysty nie dało się posłyszeć elementarnej prawdy, że Jacek Kaczmarski był poetą, arcymistrzem języka polskiego, panującym nad skarbnicą tak zwanych tradycji narodowych, nie dopuszczającym, by przekształciły się w martwe muzeum, z drobnych faktów życia codziennego zarówno w dawnej, jak i dzisiejszej Polsce budującym pełne goryczy parabole – o nas, ale także o sobie.

Jednym z wielu literackich majstersztyków jest Epitafium dla Brunona Jasieńskiego. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to wiersz, który dzisiaj warto zacząć czytać z uwagą; i nie tylko po to, by delektować się aluzjami literackimi, ale by czegoś dowiedzieć się o sobie samym – także tu i teraz. O sobie samym, czyli o człowieku, który mówi o sobie, że jest Polakiem, niekiedy z pychą, niekiedy ze wstydem.

Człowiek Kaczmarskiego to istota rodem z baroku: „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”, nie ma tu miejsca dla doskonałości, nawet Odys staje się zwyczajnym lumpem, którym „matki się brzydzą”. Przypowieść zaś, czyli parabola to dominujący środek stylistyczny, umożliwiający przybliżenie się do prawdy o naszym świecie. Wszelako o „prawdę” pytać dziś nie wypada, przeto: „Pijmy za Barabasza!/ Barabasz pije też!”.

Raz jeszcze Kaczmarski uświadamia tragiczną prawdę, z którą trzeba żyć, mianowicie to, iż istnieją różne postacie zniewolenia. Można tylko spróbować żyć ze świadomością, a może nawet piętnem tej wiedzy – siłę czerpiąc z danego raz życia i poezji:

tutaj wszystko, co piękne, wszystko, co straszliwe
bo żyje – przeżywane przez wszystko – co żywe…

Bardzo ważna sytuacja ukazana została w utworze z roku 1979 pod tytułem Walka Jakuba z aniołem:

I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze
Bóg uległ i Jakuba błogosławił
Wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze
By wolnych poznać że kulawi.

Niedoskonali bohaterowie Jacka Kaczmarskiego spotykają się tutaj z inną postacią, równie niedoskonałą, acz dobrze zadomowioną w kulturze, ale i nie wolną od zniewolenia przez drobiazgi życia codziennego – z Herbertowskim Panem Cogito:

[…]
na obu nogach
lewej którą można przyrównać do Sancho Pansa
i prawej
przypominającej błędnego rycerza
idzie
Pan Cogito
przez świat
zataczając się lekko.

Nasza codzienność bez perspektywy Herbertowskiego Pana Cogito i bez jakże roztropnego nawoływania Kaczmarskiego, by budować Arkę przed potopem jest uboższa. Ale za to dla wielu o wiele przyjaźniejsza…

W istocie człowiek Kaczmarskiego – to on sam, w całej swojej wielkości i ze wszystkimi swoimi wadami. Zaś on sam to Everyman – każdy z nas. Takie są nieuchronne reguły przypowieści, przypominane nieustannie przez jednego z ostatnich polskich poetów romantycznych, wierzącego, że słowem można ludzi czegokolwiek nauczyć. Nawet, że można nauczyć się zmagać ze śmiertelną chorobą – fizjologiczną konsekwencją wybranego sposobu przekazywania swoich słów – krzyku rujnującego krtań.

A przez to – taka była wiara artysty – świat ludzki uczynić nieco bardziej… ludzkim. Także by tym, którzy niejednokrotnie z pianą na ustach nazywają siebie „prawdziwymi Polakami”, ukazać ludzką perspektywę. Nawet w Australii, na drugiej półkuli, nie udało się autorowi Krzyku znaleźć ocalenia przed inną chorobą, prześladującą go od początku twórczości, przed chorobą na Polskę, którą starał się pokonać, przybierając postać kosmopolaka.

Teraz już tylko od nas zależy, jak na nowo posłyszymy jego słowa, nagrane na kasetach, płytach, nadal czekające zrozumienia w książkach. Mury Kaczmarskiego, będące parafrazą utworu katalońskiego poety i śpiewaka Luisa Llacha, w Japonii stają się pieśnią protestu pracowników wielkich korporacji. Jaka będzie wymowa Murów w Polsce po kilkudziesięciu latach – zobaczymy…

Skała szaleństwa i skała rozsądku nadal czekają na swoich eksploratorów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Adamiec, „Na dwóch bliźniaczych zamieszkałem skałach”. O poezji Jacka Kaczmarskiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...