07.06.2023

Pozdrowienia z więzienia

Listonosz pojawia się przed moim blokiem około 11:00. Naciska domofon, proszę otworzyć, tu poczta – komunikuje. Przycisk domofonu naciskają także roznosiciele ulotek, rolnicy oferujący ziemniaki, jabłka, cebulę. Pierwsi proszą o uchylenie drzwi, by do skrzynek pocztowych wciskać reklamy różnych firm i artykułów, rolnicy zachęcają do nabywania ekologicznych płodów ziemi.

Był poniedziałek, godzina 9:00, domofon brzęczał dłużej.

– Mam do przekazania pozdrowienia! – zabrzmiał męski głos. – Pozdrowienia z więzienia!

– Dla kogo? – zapytałem odruchowo.

– Dla pana! Pan mieszka w apartamencie 63? Józek Gruszka przesyła pozdrowienia.

– Nie znam – powiedziałem raczej do siebie.

– Jak to pan nie zna, to pański dobry kumpel! Mam mu przekazać od pana 100 złotych.

Nie ukrywałem zaskoczenia.

– Ode mnie? Podał moje nazwisko?

– Jasne, że podał, ale zapomniałem. Adres tylko dobrze zapamiętałem. Ulica Koncertowa, blok numer 1, apartament 63. Zgadza się?

Co ma się nie zgadzać, pomyślałem. Gdyby przybysz dostał się na klatkę schodową, odczytałby moje nazwisko na liście lokatorów. Albo nie był tak sprytny, albo był święcie przekonany, że za wszystko wystarczy podanie nazwiska odbiorcy mojej stówy...

– Józek Gruszka? – powiedziałem głośno, aby ponownie podjąć wysiłek przypomnienia.

– Józek, Józek! Równy facet! Chodziliście razem na dziewczyny. Raz odbił mu pan Baśkę, pamięta pan, taką blondynkę przy kości! Miód nie dziewczyna! Pewnie i pan ją wykorzystał, bo nie odmawiała nikomu.

Miód? Józek Gruszka? Baśka blondynka? Nie potrafiłem złożyć z tego żadnego wspomnienia.

– No, proszę się nie ociągać – ponaglił – bo i pan, i ja nie mamy czasu.

– Trafił pan pod zły adres – burknąłem i odłożyłem słuchawkę. Po cóż miałem ciągnąć tę rozmowę? Józka przebywającego w więzieniu mogłem nie pamiętać, ale kobiet – zwłaszcza słodkich jak miód – nie zapominam. Nie miałem wątpliwości, chciał wyłudzić pieniądze. Gdybym dał mu żądaną sumę, za tydzień pojawiłby się znowu, a wtedy nie dałby się odprawić tak szybko. Ale powiedzenie ,,pozdrowienia z więzienia” przypadło mi do gustu, tym zwrotem kwituję propozycje, które nie zyskują mojej aprobaty.

*

Minęły trzy miesiące, może tylko dwa, znowu zabuczał domofon, usłyszałem ten sam zwrot:

– Pozdrowienia z więzienia!

Ale głos był już inny.

Podjąłem rozmowę.

– Od kogo?

– Od Julki!

– Od jakiej Julki?

– Od pańskiej Julki! Nie pamięta pan dziewczyny? Byliście na wycieczce w Tatrach, skręciła nogę i odholowałeś ją pan do przystani, znaczy się do schroniska. Co tam między wami było, w to nie wnikam, ale powiem, że mile wspomina tamtą noc w schronisku. I następne także.

Zdębiałem. Jako żywo, przeżyłem taką przygodę, ale – dobry Boże – ile to lat temu? Ze ćwierć wieku minęło od tamtych dni. Tak, miała na imię Julka, była studentką farmacji, wkrótce po naszych uniesieniach wyszła za mąż i – jak mnie poinformowano – wyjechała na Zachód. A teraz przesyła pozdrowienia z więzienia? Nie mogłem wyjść ze zdumienia.

– Pan siedzi z nią w jednej celi?  – zadałem mało rozsądne pytanie.

– Julka siedzi w celi z babami, ale przed więzieniem mieszkała ze mną i do mnie wróci. Teraz potrzebne jej pieniądze. Musi pan rzucić stówę!

– Za co siedzi? – zapytałem.

– Za niewinność! – wykrzyknął tamten, jak mi się zdało z głębokim przekonaniem.

– Niewinność niewinnością, ale w sądzie chyba zapadł wyrok, sędzia musiał skazać z jakiegoś paragrafu, tak czy nie?

– Jak pan taki ciekawy, to powiem: – za poważne uszkodzenie ciała! Dostała osiem lat, cztery już za nią.

– Jak do tego doszło?

– Życie panie, życie – relacjonował tamten już spokojnie. – Mafia wyrzucała biedaków z domu, bo nie mieli na czynsz. Bandyci, wiadomo, nie znają litości. Meble, pierzynki, przez okno na bruk. Tylko pierze fruwa! Trójka dzieci drze się na ulicy, bo bandzior kopie ich ojca, drugi popycha matkę, a kobita w ciąży! Moja Julka, no, pańska i moja, nie mogła na to patrzyć, chwyciła za siekierę, najpierw tego co pobił dzieci, potem drugiego, co pchał ciężarną...

– Zabiła? – wyrwało mi się.

– Zabić nie zabiła, ale poharatała ich nieźle, krew sikała. Mówiła mi w więźniu, na widzeniu – znaczy się – że pan postąpiłby tak samo. Pan taki szlachetny, Julka powiedziała: rycerski!

– Jutro, jutro – zawyłem z jakąś rozpaczą. – Niech pan przyjdzie jutro!

– A przyjdę – zapewnił. – Przyjdę!

Nie palę, po papierosa więc nie sięgnąłem, nie piję za dużo, ale teraz gotów byłbym się dużo napić, wódki – niestety – w domu nie miałem. Napiłem się więc herbaty. Tak, byłem na trzecim roku studiów, ona na piątym, na farmacji – jak powiedziałem. Pojechaliśmy w góry. Broń Boże sami, z dużą grupą. Nawet jej dobrze nie znałem, ale spodobała mi się od razu! Błękitnooka, grzywa czarnych włosów. Potem zorientowałem się, że jest bystra i niezwykle dowcipna. Jeszcze potem, że pięknie pachnie. Ale pojechaliśmy nie w Tatry, jak to relacjonował jej obecny partner, ale w Bieszczady. Te, jak wiadomo, równie piękne ale mniejsze, lecz niemniej groźne. Zwłaszcza dla niedzielnych turystów. Wędrowaliśmy przez trzy dni, czwartego mieliśmy zejść w dolinę do autobusu. I schodziliśmy, jak było w planach, ale skręciła nogę. Przyszło mi ją doprowadzić do schroniska. Mówię: doprowadzić, a – w rzeczy samej – zaniosłem na plecach! W schronisku nie mogłem zostawić samej, był tam tylko jeden człowiek, wprawdzie kierownik, ale facet o wyglądzie kryminalisty. Dla takiego pięć lat bez procesu! Lekarza potrafił jednak wezwać. Medyk sprawnie unieruchomił stopę, zalecił trzy dni leżenia. W nocy spadł śnieg, bo to zima, luty, zasypało drogi, nie mogłem wyjść do sklepu. Tamten miał tylko worek kartofli, przez cztery dni smażyliśmy placki ziemniaczane. Mieliśmy je za potrawę miłości.

To wszystko – jak powiadam – ćwierć wieku temu. Teraz przygotowałem pieniądze.

Kurier się nie pojawił. A minęło już pół roku. Nabrałem przekonania, że nie trafiła do więzienia. Być może trafiła na kogoś, kto opowiadał jej o mnie, jako o żartownisiu, może nawet skandaliście, bo i za takiego uchodzę w pewnych kręgach czy środowiskach. Postanowiła więc zakpić ze starego znajomego. Do naszej historii sprzed lat, dopisała puentę. Namówiła, czy też zleciła komuś odegranie przede mną roli partnera kobiety odsiadującej ciężki wyrok. Z każdym dniem mocniej wierzę w taki bieg zdarzeń.

A zwrotu ,,pozdrowienia z więzienia” przestałem używać.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Włodzimierz Fronczek, Pozdrowienia z więzienia, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...