08.02.2024

Nowy Napis Co Tydzień #240 / Nierozpoznany laureat literackiego Nobla

Kilkanaście lat temu – będąc młodszym specjalistą do spraw redakcyjnych w lokalnej gazecie kulturalnej – musiałem do każdego wydania odszukać siedem publikacji książkowych autorów z regionu świętokrzyskiego, których recenzje trafiały następnie na karty miesięcznika. Zmagając się z nadprodukcją literatury dość niskich lotów (finansowanej przede wszystkim przez samych autorów w popularnej formie vanity), naginałem zasady, proponując do recenzji autorów czasowo przebywających w Górach Świętokrzyskich, posiadających tu kiedyś krewnych bliższych i dalszych, skoligaconych z właścicielami okolicznych majątków (dzięki temu do grona autorów „świętokrzyskich” trafił Tony Halik – cioteczny wnuk byłego właściciela Oblęgorka, który odsprzedał pałacyk jako darowiznę narodu dla Henryka Sienkiewicza), studiujących kiedyś na jednej z dwóch kieleckich uczelni wyższych albo po prostu znajdowałem książki, w których jedno z podkieleckich miasteczek stawało się miejscem akcji. Po jakimś czasie metodę „prasowej archeologii świętokrzyskiej” opanowałem na tyle perfekcyjnie, że odwiedzając nieistniejącą już, najstarszą w Kielcach księgarnię przy głównym deptaku, bez trudu wyłapałem niewielką książkę z żółtym, krzykliwym tytułem Tajemnica zamku w Chęcinach (jedna ze średniowiecznych królewskich warowni, której ruiny stoją dwadzieścia kilometrów od stolicy województwa świętokrzyskiego). Autorem był Arkadiusz Niemirski, a opowieść była jedną z setek historyjek detektywistycznych inspirowanych cyklem o Panu Samochodziku, kontynuowanym z powodzeniem do dziś przez Wydawnictwo Pojezierze. Wśród tych książek, pisanych również pod pseudonimami przez znanych twórców, kilka rozgrywało się właśnie w Chęcinach, Sandomierzu, dawnych zakładach metalurgicznych Zagłębia Staropolskiego. Dzięki serii i tekstowi o jej autorach wróciłem również do czasów dzieciństwa, gdy „białym przedmiotem pożądania” nastoletnich chłopców, drukowanym najczęściej około Bożego Narodzenia, był kolejny tom przygód Pana Samochodzika z mistrzowską (białą) okładką i rysunkami Szymona Kobylińskiego. Cyklu, który (w mojej opinii) nieomal podprogowo i w niezwykle inteligentny sposób wymodelował sposób pisania, ogląd świata i charakter, a nawet polityczne poglądy większości współczesnych polskich autorów nurtu fantasy i sensacyjno-kryminalnego.

Jak to się jednak stało, że autor serii, Zbigniew Nienacki, niezbyt doceniany przez krytykę, został jedynym z „wielkiej czwórki” pisarzy młodzieżowych okresu PRL (oprócz niego Adam Bahdaj, Alfred Szklarski, Edmund Niziurski), którego sława rośnie, a wokół postaci i bohaterów jego prozy powstała nie tylko seria kontynuacji, ale też potężny internetowy fandom? Może odpowiedzią okaże się najnowsza biografia Nienacki. Skandalista od Pana Samochodzika Jarosława Molendy.

Autor biografii konstatuje w podsumowaniu:

Z perspektywy ponad ćwierćwiecza od jego śmierci widać, że spór o Nienackiego (albo z Nienackim) był sporem zastępczym, fałszywie postawionym, przejawem środowiskowej obłudy i zakłamania. Nie szło o wybujały erotyzm, ale o jego popularność, która stała się dla wielu solą w oku. Kiedy po roku 1989 pojawiła się prasa bulwarowa, to pierwsze oferty złożono Nienackiemu, bo gwarantował nakład, czytelników, a co za tym idzie, istnienie gazety. Więc co było powodem stresu Nienackiego? Miał czytelników, ba, wielbicieli, ale nie miał uznania w środowisku. Typowy przykład pisarza poczytnego i dołowanego przez krytykę. Chciał być popularny jak Dołęga-Mostowicz (i był) i doceniany jak Konwicki (nie był). Chciał zjeść ciastko i mieć ciastko. A to udaje się tylko nielicznym lub… bogatym. Nie pogodził się z tym do końca życia.

Jestem pewien, że gdyby urodził się cztery dekady później, a swoje książki publikował w dwudziestym pierwszym stuleciu, w dobie celebryckiego internetu i tik-tokowych podcastów, stałby się jedną z najjaśniejszych gwiazd polskiej literatury, a być może nawet laureatem kilku nagród. Gatunkową powieść popularną – która jest królową naszego rynku wydawniczego – potrafił Nienacki stworzyć jak niewielu innych. I w tym tkwi, obok niewątpliwego talentu oraz znajomości psychologii czytelnika, sekret jego sukcesu u odbiorców oraz porażki u krytyków.

Jednakże biografia Jarosława Molendy nie koncentruje się na literackości autora Wyspy złoczyńców. Jeśli pojawiają się fachowe oceny jego pisarstwa, są one w znacznym stopniu zapośredniczone. Autor analizuje życie prywatne, reakcje i spory z recenzentami literackimi, kontakty z mieszkańcami oraz funkcjonariuszami systemu. Jest to wreszcie, przede wszystkim, Nienacki jako „z zawodu pisarz” i niespełniony artysta, który przygotowując swoje opus magnum,był pewien zdobycia (choć myślę, że to raczej przewrotny cynizm ujawniający się w wywiadach) literackiej Nagrody Nobla. Ten prywatno-zawodowy trop, który patronuje publikacji, ta formuła biografii przynosi nam niezwykle bogaty materiał dokumentalny (w formie notatek, rękopisów, opinii urzędowych, donosów). To na swój sposób fascynujące (z biegiem lat rozwiały się opary przerażenia), jak wielką wagę przywiązywały służby bezpieczeństwa PRL do psychicznej kondycji, emocjonalnych stanów i wypowiadanych przypadkowo opinii artystów. Archiwalny zasób (z setkami skreśleń, dopisków i odsyłaczy) jest niezwykle ciekawym dopełnieniem tekstu.

Jeśli zatem nie literackość staje się głównym tematem tej biografii, to co powoduje, iż jest to opowieść, po którą warto sięgnąć? Odpowiedź jest dość prosta – mechanizm. Chociażby ten gatunkowy, pisarski:

W założeniu Nienackiego książki z sympatycznym historykiem sztuki w roli głównej miały oczywiście przede wszystkim bawić. Przede wszystkim nie znaczy jednak – wyłącznie. Autor miał bowiem młodzieży, dla której pisał, do przekazania i zaproponowania o wiele więcej niż tylko przygodę. Kluczowa dla całego przedsięwzięcia wydaje się sprawa pretekstów, które pozwalały Nienackiemu rozwijać poszczególne wątki i realizować założone funkcje. […] Nie istniała u nas wtedy na przykład instytucja prywatnego detektywa […]. Mamy więc detektywa, a więc i zagadkę, którą rozwiązuje. Tu pojawia się następny pretekst. Na karty książki wkracza historia i historia sztuki.

Chociaż bywa pan Tomasz fanfaronem, to jednak „bawiąc, uczy”. I nie można edukacyjnej roli cyklu Nowickiego (prawdziwe nazwisko Nienackiego) zakwestionować. Nie traktuje powieści młodzieżowej infantylnie – sceny okrucieństwa, a nawet zbrodnie godne skandynawskiego kryminału, pojawiają się chociażby w Wyspie złoczyńcówKsiędze strachu. Doskonale rozgrywa również ambiwalencje swego bohatera i samego systemu. Jest ostentacyjnie antyniemiecki, antykapitalistyczny wręcz, lecz odzyskuje skarby dla państwowych muzeów. Z legitymacją ORMO (czyli instytucji dość śliskiej) ściga dewastujących przyrodę. Jest zatem prekursorem ekologii. W stosunku do kobiet bywa szarmancki i po staroświecku uprzejmy, lecz zarazem dość chętnie, jak sądzę, umiejscawia je w ramach schematu „kinder, kűche, kirche” (może bez tego ostatniego elementu). Wreszcie, perfekcyjnie rozgrywa wyznaczniki powieści w stylu bondowskim – milicjanci są uczciwi, ale sztywni, bohater w starciu ze złoczyńcą ponosi najpierw porażkę, by w końcu zwyciężyć, posługuje się nawet cudownymi gadżetami (tytułowy samochodzik). Jak trudno ów mechanizm (lub schemat – jak kto woli) przenieść w realia innych dzieł lub mediów przekonali się twórcy Netflixowego filmu Pan Samochodzik i templariusze. Utalentowany scenarzysta gier i komiksów Bartosz Sztybor (członek zespołu laureatów Nagrody Hugo za Cyberpunk 2077 w październiku tego roku) poległ w zderzeniu z mechanizmem gatunkowej, inteligentnej prozy Nienackiego – z bohatera wypreparował tylko mizogina i bufona, a chwyty z gier komputerowych, niestety, uczyniły ekranizację nieoglądalną.

Relacjonując natomiast komercyjny sukces Raz w roku w Skiroławkach, Molenda pokazuje, jak Nienacki doskonale wyczuł koniunkturę, a udostępniając tylko „pikantne” fragmenty powieści czasopismom, umiejętnie wykorzystywał mechanizm reklamy. Niezwykle ciekawe w tych fragmentach biografii są kulisy sporów pisarza z krytykami, a zwłaszcza wieloletni z Danielem Passentem, felietonistą „Polityki”. Choć z wieloma konstatacjami Nienackiego (jak i paroma wnioskami Jarosława Molendy) niezbyt się zgadzam, to relację z tych polemik czyta się z zainteresowaniem. Co trzeba przyznać, autor Tajemnicy tajemnic miał niezłą intuicję. Nawet pisząc paskudny w swej wymowie prozatorski pamflet przeciw AK-owcom, Worek judaszowy, doskonale trafił w klimat późnych lat 60., gdy władza oczekiwała takiej, a nie innej relacji z lat wojny. Był także (w ramach owego mechanizmu zdobywania popularności wśród czytelników i finansowej stabilizacji) swoistym nowatorem:

Można go uznać za pioniera researchu i zatrudniania ghostwriterów […]. Kilka razy Nienackiemu zdarzyło się wyznać: „Moją książkę pisze właściwie pięciu, sześciu ludzi. Mówię na przykład, co chcę wiedzieć o danym okresie czy o danym zabytku, i oni zbierają dla mnie informacje”.

Te literackie koncesje i pisarstwo doskonale wpasowane w mechanizmy, na których de facto oparty był cały system, można by spokojnie przemilczeć. Uznać za element niezbędny dla zaistnienia gatunkowego twórcy popularnego. Żyjącego nawet w aurze obyczajowych skandali (pieczołowicie autor książki odtwarza jego związek z szesnastoletnią Alicją), pogrążonego czasem w oparach nałogu. W biografii literacko-prywatnej trudno jednakże zrozumieć to oblicze Nienackiego, które w sekretnych aktach przybrało pseudonim operacyjny „Eremita”. Duży fragment książki poświęca Molenda właśnie kwerendzie w archiwach IPN. Jest to, obok pobytu studenckiego w Moskwie i artykułów oraz powieści wymierzonych w żołnierzy podziemia, właśnie ten najmniej przyjemny fragment historii prawdziwej literackiego bohatera naszego dzieciństwa:

Trudno dociec, po co popularnemu pisarzowi była potrzebna sztama z policją polityczną. Wszystko wskazuje na to, że do współpracy popchnęła go raczej ideologia, wiara w socjalizm i niechęć do Solidarności, o której nieraz mówił i pisał z budzącą zdziwienie u czytelników nienawiścią.

Jest ten Nienacki w biografii Jarosława Molendy postacią na swój sposób tragiczną. Genialny twórca gatunkowy i bożyszcze czytelników, łaknący pozytywnej opinii akademickiej krytyki oraz publicystów renomowanej prasy. Piewca partyjnej moralności, zarazem hipokryta w życiu prywatnym. Znakomity pisarz w swojej klasie i pokrętnie mały człowiek. Aż chce się sparafrazować słynny cytat z Martwych dusz Gogola o pewnym prokuratorze„Jeden tam tylko jest porządny człowiek – prokurator, ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”. – przyp. red.[1].

Jarosław Molenda, Nienacki. Skandalista od Pana Samochodzika, Prószyński i spółka, Warszawa 2023

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Nierozpoznany laureat literackiego Nobla, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 240

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...