12.05.2022

Sroka, ksiądz i Pan Cogito. Drobiazg interpretacyjny

strach pomyśleć
co może uczynić
czytanie spuszczone z łańcucha

Zbigniew Herbert,
Co mogę jeszcze zrobić dla pana

W nieodczytanym jeszcze do końca tomie Zbigniewa Herberta Epilog burzy opowiedziano prawdziwą historię sroki. W zbiorze tym znaleźć można między innymi wiersz Pica pica L., będący pozorną kontynuacją demaskowania prawdziwego oblicza natury. Brzmi następująco:

od wczesnej wiosny
do późnej jesieni
rankiem
za oknem mojej sypialni
przelatuje
sroka

w annałach
kronikach genealogicznych
zwana Pica pica
z rodu kondotierów
krwawych i podstępnych

niech nas nie zwodzi
czystość kolorów
soczyste listowie nieba
niepokalana biel śniegu

tylko jej śpiew
śpiew grzechotnika
odsłania jej
prawdziwy charakter
morderczyni niemowląt

należałoby
powściągnąć zachwyt
przestrzegać
piętnować
rzucić klątwę
zedrzeć z niej
obłok zachwytu
którym osłania zbrodnię
wtrąca w wahanie
lekkomyślne dusze

co zatem czynić
co czynić wypada

– ha
wiem co zrobię

wynajmę
księdza Jana Twardowskiego
piewcę rodzimego drobiu
jako Egzorcystę Natury
do specjalnych poruczeń

kiedy ksiądz
wyjdzie nagle z cienistego
konfesjonału zagajnika
ptaszysko może dostać
zawału serca ze strachu
i na miejscu skonać

zresztą księdzu przyda się także
trochę ruchu
na świeżym powietrzuZ. Herbert, „Pica pica L.„” [w:] tegoż, „Epilog burzy”, Wrocław 1998, s. 36–38.[1]

Wiersz ten można usytuować obok Konia wodnego, Dębów czy Rodziny Nephentes jako jeszcze jedną próbę zdemaskowania prawdziwego oblicza natury. Tym razem obiektem demaskacji staje się ptak pospolity i gadatliwy – mianowicie sroka.

Popularne atlasy zwierząt podkreślają przede wszystkim urodę stworzenia:

Mimo że nie jest ona barwnie upierzona, należy do najpiękniejszych przedstawicieli naszego świata ptaków. Głowa, piersi, grzbiet, skrzydła i ogon są czarne z niebieskim, zielonym lub purpurowym połyskiem, zaś reszta upierzenia – biała. Piękna dodaje jej długi, schodkowany ogonJ. Hanzák, „Wielki atlas ptaków”, Warszawa 1976, s. 432.[2].

Sprawa zaczyna prezentować się zdecydowanie inaczej w autentycznych zwierzęcych „kronikach genealogicznych”:

Sroki (rodzaj Pica) na ogół podobne są do wron, lecz posiadają dłuższy niż ciało, wyraźnie schodkowany ogon. Upierzenie ich zawiera czarne i białe barwy, o pięknym metalicznym połysku. Wśród nich nasza rodzima sroka pospolita (P. pica) jest wielkości gołębia. W Europie spotykamy ją od Nordkapu aż do Morza Śródziemnego, w drzewostanach śródpolnych, na skrajach lasów i sadów. Gdzie nie jest płoszona, staje się niezwykle ufna, a nawet wręcz natrętna. […] Pożywienie stanowią owady, robaki i małe kręgowce (myszy), a również części roślinne (jagody, ziarno i źdźbła zbóż). Na wiosnę plądruje niemiłosiernie gniazda bezbronnych ptaków. Na ogół uchodzi za szkodnika, toteż wolno do niej strzelać przez cały rok. […] Daje się zazwyczaj łatwo oswajać, można ją też nauczyć gwizdania piosenek i wymawiania słów. Skłonność srok do chowania błyszczących przedmiotów dostarcza człowiekowi wiele uciechy, lecz również i niemało kłopotuA. Brehm, „Życie zwierząt. Ptaki”, red. J. Żabiński, tłum. Z. Stromenger, Warszawa 1962, s. 493–494.[3].

Ten suchy i raczej niechętny ptakowi wywód Alfreda Brehma (dla którego „sójka na większą uwagę zasługuje”) nie oddaje chyba w pełni obecności sroki w naszym życiu codziennym, przez przysłowia poświadczonej. Bo to i „dwu srok za ogon łapać nie należy”, i „gapić się można jak sroka w gnat” (chociaż to raczej wronie przystoi, niekiedy „gapą” nazywanej). Z niejaką dumą powiedzieć można o sobie samym, że się „nie wypadło sroce spod ogona”. Często spotkać można „srokę złodziejkę”. Jest pospolitym ptakiem: „sroka ze krza, a dwie w kierz” ku utrapieniu ogrodników. Jako że łatwo daje się oswajać, bywa uznawana za sympatyczną. Chyba nieprzypadkowo trafiła do rozważań Niedźwiadka o Bardzo Małym Rozumku:

Co to, sroczko gadatliwa:
Kiedy brzęczy, to nie śpiwa,
Powiedz, jak się to nazywa,
Sroczko-Skoczko gadatliwa?A.A. Milne, „Kubuś Puchatek”, tłum. J. Tuwim, Warszawa 1973, s. 66.[4]

Jednak w jednej z wielu wersji popularnej zabawy „sroczka kaszkę ważyła” pojawia się jakiś ślad wiedzy o jej prawdziwej naturze: „najmniejszemu nic nie dała, urwała główkę i poleciała”. Wreszcie sroka swej nazwy użyczyła „srokaczowi” – łaciatemu koniowi. Ptak ten zrobił raczej poślednią karierę literacką. Pojawia się w formie zdrobniałej w sielance Szymonowica:

Sroczka kczekce na płocie: będą goście nowi!
Sroczka czasem omyli, czasem prawdę powi.
Gdzie gościom w domu rado, sroczce zawsze wierzą,
I nie każą się kwapić kucharzom z wieczerzą.
Sroczko, umiesz ty mowić! powiedz, gdzieś latała?
Z której strony goście jadące widziała?Sz. Szymonowic, „Sielanka dwunasta. Kołacze” [w:] „Sielanki polskie z różnych autorów zebrane, a teraz świeżo dla pożytku i zabawy czytelników po raz trzeci przedrukowane i poprawione. Koperstychami ozdobione”, Warszawa 1778, s. 72.[5]

Przede wszystkim jednak pospolicie skrzeczy:

Zawsze chłopaczek postępowy
doktryną i prywatą mierzy –
i myśli, że mu orły z głowy
lecą, a to się sroka pierzy?K. Przerwa-Tetmajer, „List do Warszawy przed wojną”, XXX?[6]

 

Chyba tylko u Czesława Miłosza, w wierszu Sroczość, ptak ten położył podwaliny pod rozważania natury fundamentalnej:

Ten sam i nie ten sam szedłem przez las dębowy
Dziwiąc się, że muza moja, Mnemozyne,
Nic nie ujęła mojemu zdziwieniu.
Skrzeczała sroka i mówiłem: sroczość,
Czymże jest sroczość? Do sroczego serca,
Do włochatego nozdrza nad dziobem i lotu
Który odnawia się kiedy obniża
Nigdy nie sięgnę a więc jej nie poznam.
Jeżeli jednak sroczość nie istnieje
To nie istnieje i moja natura.
Kto by pomyślał, że tak, po stuleciach,
Wynajdę spór o uniwersalia.

Montgeron, 1958Cz. Miłosz, „Sroczość” [w:] tegoż, „Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada i inne wiersze”, Kraków 1980, s. 12.[7]

W miejsce sporu o uniwersalia Herbert proponuje scenkę, jakby z bajki przeniesioną – bajki, którą można by zatytułować Sroka i ksiądz. I to ksiądz nie byle jaki: ksiądz poeta – Jan Twardowski. Zakończenie jest dość przerażające, bowiem przynosi motyw nagłej i niespodziewanej śmierci „ptaszyska”. Ale przecież to nie jedyna osobliwa bajka Herberta, przypomnijmy chociażby Guzik: „Najpiękniejsze bajki są o tym, że byliśmy mali. Ja lubię najbardziej tę, jak to raz połknąłem kościany guzik. Mama wtedy płakała”Z. Herbert, „Guzik” [w:] tegoż, „Hermes, piesi gwiazda”, Wrocław 1997, s. 108.[8].

Zacznijmy jednak od naruszenia reguły decorum, jakie w tym wierszu ma miejsce. Przypomnijmy chociażby, że św. Franciszek nie tylko oswoił dzikie turkawki, ale wygłosił także kazanie do ptaków, tak oto zrelacjonowane przez świadków:

Idąc w ducha rozpędzie, nie dbając o drogę ni ścieżkę, doszli do grodu pewnego, który się zwie Sawurniano. I zaczął święty Franciszek kazać. Najpierw jaskółkom, które świegotały, rozkazał się uciszyć, póki nie skończy kazania. I usłuchały jaskółki. […] Idąc z zapałem tym dalej, podniósł oczy i ujrzał drzew kilka obok drogi, a na nich mnóstwo nieskończone ptaków. Więc dziwił się święty Franciszek i rzekł do towarzyszy: „Czekajcie mnie tu na drodze, pójdę kazać do mojej braci ptaków”. Wszedł na pole i tu zaczął kazać do ptaków, które siedziały na ziemi. I wnet te, które były na drzewach, zleciały ku niemu i wszystkie siedziały nieruchomo, póki święty Franciszek nie skończy kazania. […] Treść kazania świętego Franciszka była taka: „Ptaszki, braciszki moje, bądźcie zawsze wdzięczne Bogu, Stwórcy swemu. Zawsze i w każdym miejscu winniście go chwalić, bowiem pozwolił wam swobodnie latać wszędzie i dał wam odzienie podwójne i potrójne. I przeto jeszcze, że zachował wasz rodzaj w arce Noego, by nie ubyło rodzaju waszego. Bądźcie mu również wdzięczne za żywioł powietrzny, który wam przeznaczył. Nadto, nie siejecie i nie żniecie, a Bóg was żywi i daje wam rzeki i źródła do picia; daje wam góry i doliny dla schrony, i drzewa wysokie do budowania gniazd waszych. A chociaż nie umiecie prząść ani szyć, Bóg was odziewa i dziatki wasze, więc kocha was bardzo wasz Stwórca, skoro wam tyle zsyła dobrodziejstw; strzeżcie się, bracia moi, grzechu niewdzięczności i starajcie się zawsze chwalić Boga”. Kiedy święty Franciszek mówił te słowa, wszystkie ptaki zaczęły otwierać dzióby i skrzydła rozwijać, i z czcią schylały głowy aż do ziemi, okazując ruchami i ćwierkaniem, że ojciec święty sprawia im rozkosz wielką„Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu”, tłum. i wstęp L. Staff, Warszawa 1946, s. 69–70.[9].

Bez wątpienia sroki były słuchaczkami tego kazania i wyciągnęły z niego właściwe wnioski. Mimo że sroka ma – jak pisze Herbert – „charakter morderczyni niemowląt”.

Przeciwko podłemu charakterowi występuje „piewca rodzimego drobiu”, mający na swoim koncie między innymi wiersz Przepiórka (dziki drób pozostaje drobiem) – autor Wiersza z dedykacją:

Zbigniewowi Herbertowi

tu znowu jest tak samo i nic się nie zmienia
trójkątne liście brzozy i olchy okrągłe
akacja pachnie jak za czasów Prusa
obowiązkowo bo zawsze przed deszczem
altana niby bliska a woła z daleka
młodej kobiety bój się przed starą uciekaj
leszczyna rodzi swój orzech laskowy
tak sobie dla zagadki nazwany tureckim
ogórki jak wiadomo rosną tylko nocą
pszczoła staroświecka jak z carskiego złota
na trzeciej parze nóżek trzyma swój koszyczek
poznasz tu łatwo jak kto się uśmiecha
koń rży pies merda wół w dobrym humorze
żeby było zabawnie ustawia się bokiem
cień drzewa w samo południe pokazuje na północ
święta cebula krewna zdechłej lilii
strip-tease przyzwoity zasłania swym płaczem
chamka czapla bezczelna coraz bliżej wody
denerwuje bociana bo ma palce żółte
znów Pan Bóg kocha żabę nie za to że skrzeczy
żaba skrzeczy dlatego że Pan Bóg ją kocha
a Pan Bóg jest tak prosty że musi być duchem

Pan Cogito zdumiony meandrami świata
niech wybaczy te wiersze rwane prosto z krzakaJ. Twardowski, „Wiersz z dedykacją” [w:] tegoż, „Na osiołku”, Lublin 1986, s. 12.[10]

Czyżby wiersz Herberta był kolejnym dialogiem poetyckim, jak miało to miejsce chociażby w utworach Do Ryszarda Krynickiego – list, Widokówka od Adama Zagajewskiego, Do Yehudy Amichaja, Do Czesława Miłosza? Wiersz jednak jest poświęcony sroce. Stawia księdza Twardowskiego, nawet jako poetę, w niezręcznej sytuacji. Przypomina swoją budową inny wiersz Herberta, Bezradność:

Jeśli się okaże
że mój Premier
o dobrodusznej twarzy
opata dochodowego klasztoru
mnie naprawdę zdradził
powiedzcie co mam robić
co czynić wypada

Może Premier ma logoreę
to znaczy bez ustanku mówi
sam nie wiedząc do kogo
to bardzo przykra neuroza
nie wolno karać chorego

powierzył tajemnicę
najbliższemu przyjacielowi
ludzie prawi
widzą wokół siebie
tylko ludzi prawych
to może naiwne
ale sympatyczne

w przypadku jeśli działał
w złej wierze
mogę go wyzwać
na ubitą ziemię

ale tutaj nigdzie
nie ma ubitej ziemi

trudno wykonać
patetyczny gest
Eugeniusza Oniegina
zapadając się
po kolana
po szyję
w błoto

29 grudnia 1995Z. Herbert, „Bezradność”, „Dziennik Bałtycki”, 12.01.1996.[11]

W wierszu, o którym mowa, pojawia się wzmianka o ujawnianym mimowolnie „prawdziwym charakterze” ptaka. Jest jednak coś, co odróżnia wiersz o sroce od Bezradności, jak i od innych wierszy Herberta; wprowadzenie formy bezosobowej – słowa: „należałoby”. Chociażby w wierszu Pan Cogito o potrzebie ścisłości czytamy:

musimy zatem wiedzieć
policzyć dokładnie
zawołać po imieniu
opatrzyć na drogęZ. Herbert, „Pan Cogito o potrzebie ścisłości” [w:] tegoż, „Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze”, Wrocław 1992, s. 91.[12]

W Potędze smaku pojawia się także jednoznaczna wskazówka:

Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebówZ. Herbert, „Potęga smaku” [w:] tegoż, „Raport z oblężonego Miasta…”, s. 93.[13]

Forma „należałoby” domaga się dopowiedzenia: „ale”. Miast owego dopowiedzenia pojawia się konstatacja o wynajęciu „Egzorcysty Natury / do specjalnych poruczeń”.

Ostatecznie ocalały i „ptaszysko”, i towarzyszący mu „obłok zachwytu”; nie padła tu klątwa – jak ma to miejsce w Koniu wodnym, Dębach czy Rodzinie Nephentes. Co najmniej dziwne i zastanawiające jest tu użycie słowa modalnego. Powiada John Austin: „To, co człowiek mógłby zrobić, wcale nie jest tym samym co to, co zrobiłby; mógłby chyba strzelać do ciebie, gdybyś był w zasięgu strzału, ale to bynajmniej nie znaczy, że strzelałby”J.L. Austin, „Jeżelisy i mogowce” [w:] tegoż, „Mówienie i poznawanie. Rozprawy i wykłady filozoficzne”, tłum., wstępem i przypisami opatrzył B. Chwedeńczuk, Warszawa 1995, s. 278–279.[14]. Mówiąc zaś „należałoby coś zrobić”, człowiek powiada o tym, czego sam nie zrobi; „należałoby” nie jest tym samym, co „należy zrobić”. Czynność do wykonania zastaje zaledwie zasygnalizowana, nie staje się imperatywem, jak ma to miejsce w przypadku predykatywu: „należy”Por. J.L. Austin, „«Mówiąc…» a «poprzez powiedzenie»” [w:] tegoż, „Mówienie i poznawanie…”, s. 666–677.[15]. Podmiot mówiący w wierszu Pica pica L. przez powiedzenie „należałoby” dochodzi do wniosku – odkrycia: „ – ha / wiem co zrobię”.

Wniosek ów niewiele ma wspólnego z tym, czego dotyczy wcześniejsza wypowiedź. Drastyczne rozwiązanie, zasygnalizowane przez użycie czasu przyszłego, będzie w tym przypadku dotyczyło jednego osobnika, konkretnego ptaka, nie zaś całego gatunku – jak miało to miejsce w innych wierszach Herberta poświęconych naturze. To rozwiązanie jest złagodzone przez wprowadzenie słowa: „może”; to znaczy „może tak być, ale nie musi”. Tak też nie będzie, sroka jednak nie przestraszy się księdza jako księdza – taki już ma podły charakter, a może raczej: taką ma naturę. Potencjalne rozwiązanie umożliwi wyeliminowanie jednego ptaszyska, ale w niczym nie zagrozi całemu rodowi „kondotierów krwawych i podstępnych”.

A dość zajrzeć do cytowanego już Życia zwierząt Alfreda Brehma, by móc powiększyć grono „ptaszysk” ukrywających swoją podłą naturę pod pięknym upierzeniem; znalazłaby się tu i kukułka, której Jan Twardowski poświęcił osobny wiersz. Zwrot „należałoby powściągnąć zachwyt” oznacza: „ja nie jestem w stanie tego zrobić”. Ale jest to inny powód bezsilności, niż ma to miejsce w wierszu Bezradność. Przywoływany – może i niestosownie – na pomoc „piewca rodzimego drobiu” nie spełni, jak podejrzewam, pokładanych w nim nadziei.

Herbert w tym przypadku kapituluje – drastyczne rozwiązanie jest tylko nieprawdopodobnym projektem. Dlaczego? Czy powodem jest to, co mówi podmiot liryczny w innym wierszu z tego tomu:

pochłania mnie
bezmiar
przetykany Czarnymi Dziurami
filozofia trzeciej nad ranem
filozofia kaca
ergo New Age

filozofia
lewej nogi
słowem naplewat’Z. Herbert, „Telefon” [w:] tegoż, „Epilog burzy…”, s. 49.[16].

Dlaczego piękno sroki nadal będzie wtrącać w wahanie „lekkomyślne dusze”? Może dlatego, że sroka to ptak wróżebnyPor. K. Moszyński, „Kultura ludowa Słowian”, t. 2: „Kultura duchowa”, cz. I, Warszawa 1967; tu jednak autor ogranicza się do napomknienia: „W szczegółowe rozpatrywanie mniej lub więcej znanych prognostyków czy znaków wróżebnych, za jakie lud uważa odzywanie się w pewnych warunkach czy w pewien sposób wron, kruków, srok, kukułek itp., nie będziemy bliżej wchodzili […]” (s. 410).[17], jak to było pokazane w sielance Szymonowica, obdarzony jednak dość szczególnym darem:

[…] gdy na wiosnę lepi gniazdo, zdaje się najprzód robić jego plan i zakładać fundament; w połowie marca robi w niém otwór ku pewnej stronie świata, który niekiedy odmienia przed zniesieniem swych jajek, lecz już go potem nieodmienionym pozostawia. Chłopi dają na to baczenie, i z téj także strony naprawiają swą słomianą strzechę, będąc pewni, że z tej strony nie uszkodzi zabezpieczonej chałupy ani wiatr ani słotaO. Kolberg, „Dzieła wszystkie”, t. 15: „Wielkie Księstwo Poznańskie”, część VII, Warszawa 1962, s. 59.[18].

Ale chyba nie to jest powodem ocalenia sroki. Być może wyjaśnienie zawarte zostało w zakończeniu wiersza:

zresztą księdzu przyda się także
trochę ruchu
na świeżym powietrzu

Być może wyjaśnienie zawiera się w sensie spójnika „także”. Może łączy on podmiot mówiący z potencjalnym „Egzorcystą Natury”. Być może problem leży w czym innym. W tym mianowicie, co powiedziane zostało na początku wiersza: „od wczesnej wiosny / do późnej jesieni […]”.

Ostatecznie autor tego wiersza jest również autorem Modlitwy Pana Cogito – podróżnika. Jego bohater literacki funkcjonował jako wędrowiec, nawet kiedy świat przemierzał dość osobliwie:

tak oto
na obu nogach
lewej którą przyrównać można do Sancho Pansa
i prawej
przypominającej błędnego rycerza
idzie
Pan Cogito
przez świat
zataczając się lekkoZ. Herbert, „O dwu nogach Pana Cogito” [w:] tegoż, „Pan Cogito”, Warszawa 1974, s. 7–8.[19]

Nawet kiedy Pan Cogito był zastąpiony przez podmiot liryczny, którego utożsamienie z autorem nie było już zabiegiem naiwnego czytelnika:

Zasypiam przy ognisku z pięścią pod głową
gdy noc się dopala psy wyją i po górach chodzą
strażeZ. Herbert, „Do Yehudy Amichaja” [w:] tegoż, „Rovigo”, Wrocław 1992, s. 37.[20]

Otóż „sypialnia” oznacza w tym przypadku koniec i początek wędrówki. Czy o srokę tu chodzi – dalipan, nie wiem. Podsumowaniem tej próby interpretacji niechaj będzie fragment wiersza Norwida:

Tak jest i kamień także sterczący na miedzy,
Co sługiwał był w różnych szturmach na okopy;
Dziewanna żółta przy nim i mysz polna ruda –
On sterczy, wieść go zowie kością wielgo-luda
(Co sam sobie w jaśniejszą alegorię zamień!)
Atoli nie wiadomo, czy to kość? czy kamień?C. Norwid, „Słowianin. Do Teofila Lenartowicza” [w:] tegoż, „Pisma wszystkie”, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył J.W. Gomulicki, t. 2, Warszawa 1971, s. 254.[21]

Nie wiem, czy o srokę konkretną tu chodzi, czy o metaforę poetycką, przyznajmy – dość błahą. Nie wiem, jaki jest sens egzorcyzmowania natury, nie wiem – a wina to przerzutni, czy Jan Twardowski jest „Egzorcystą Natury do specjalnych poruczeń”, czy dopiero nim się stanie, gdy zostanie wynajęty; nie wiem, czy księży przystoi wynajmować do zadań specjalnych. A jeżeli klucz do interpretacji wiersza nie w symbolice sroki się zawiera, odartej z całej filozoficzności, jaką dysponuje w wierszu Miłosza, ale w porządku wierszy w tomie Herberta? Porządku szczególnym; zwróćmy uwagę, że jak nigdy dotąd wiersze układają się w porządku alfabetycznym, a ów porządek w spisie treści dwukrotnie się powtarza, jak dwukrotnie powtarzał się w Martwej naturze z wędzidłem („szkice” od „apokryfów” oddzielając) czy w tomie poetyckim z 1957 roku Hermes, pies i gwiazda (oddzielając „wiersze” od „prozy poetyckiej”). Cóż zatem pozostaje? Chyba tylko powtórzenie za Herbertem: „tyle pytań. Nie potrafiłem złamać szyfru”Z. Herbert, „Martwa natura z wędzidłem” [w:] tegoż, „Martwa natura z wędzidłem”, Wrocław 1992, s. 120.[22].

Prawdziwa natura „ptaszyska” została tutaj tylko zasygnalizowana, nie nastąpiło jej pełne zdemaskowanie. Sroka została oszczędzona. W sposób zaskakujący. W sposób zastanawiający na tle twórczości Herberta. Wiersz bez wątpienia jest palinodią – odwołaniem. Ale chyba nie sądu nad naturą. Chyba nie samej drogi, przemierzanej przez Pana Cogito i jego autora. Myślę, że jest to – przynajmniej dla mnie – wiersz wzywający do refleksji. Nie nad sroką – tej, przynajmniej tej konkretnej – życzę „skonania na miejscu”. Wiersz jest – moim zdaniem – wezwaniem do refleksji nad granicami interpretacji. Nad granicami uprawnień czytelnika, należącego do pokolenia filozofii New Age.

Sroka przelatująca za oknem sypialni ze śpiewem grzechotnika – nie będę ukrywał, że po lekturze tego wiersza w głosie sroki także i ja słyszę śpiew grzechotnika – daje do myślenia. I to niemałego. Czyżby pozostawał tutaj imperatyw interpretacyjny wywiedziony z innego wiersza z Epilogu burzy. Imperatyw powiadający, że:

[…] wszystko z wody
albo z ognia
a nie drukiem
zaostrzonym dziobem pióra
w teczkach

Może jednak interpretacja wiersza ma jakieś granice. Ostatecznie sroka, tytułowa Pica picaL., jest w kulturze polskiej przede wszystkim symbolem gadatliwości. Tutaj jednak wkraczamy już na najwyższy poziom abstrakcji, gdzie wymagana jednak jest stosowność; ta, o której pisał Horacy w Liście do Pizonów. A sroka – została… ze swoim śpiewem grzechotnika…

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Adamiec, Sroka, ksiądz i Pan Cogito. Drobiazg interpretacyjny, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...