Z ciała i pokory
Poniższy tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Nowe Książki” (nr 9/2022).
Najnowszy tomik poetycki ks. Jana Sochonia nosi czasownikowy tytuł. Oznacza on wezwanie, a zarazem wyzwanie, które rzucić należy rzeczywistości, mocno przezierającej przez te strofy. Nie pocieszaj się, tylko płacz to nasze Stabat Mater, nasze Krzyżu święty…Wenancjusza Fortunata, Treny z Czarnolasu i lozańskie łzy. Konteksty oczywiście moglibyśmy mnożyć. Nie są to jednak wiersze z literatury, których sens kryje się w aluzyjności (choć tej tu nie brak!), lecz brane z cielesności, z jej ruchu, wędrowania, przemijania, z tajemnicy Wcielenia. To podróż od inicjalnych słów: „Próbuję napisać wiersz” (Ogień) do całościowej kody: „Aż łzy wyschną i nastanie pora / zbioru oliwek i zbóż” (Cierpliwość). Dlatego i ja od kilku dni chodzę pod rękę z wierszami ks. Jana Sochonia. Wierzę, że wiersze trzeba wychodzić nie tylko swoje (bo ich nie piszę), lecz także cudze (by wziąć je za swoje, jak dobrą monetę). Nauczyło mnie tego Dziesięć tysięcy kroków z debiutanckiego tomu Ostatni lot Filomeli Pauliny Subocz-Białek. Nauczyły miniatury Krzysztofa Koehlera z jego dawniejszych książek. Ale to moje konteksty.
Mistrzem ks. Sochonia jest natomiast Czesław Miłosz. Przez jego strofy przechodzi ta linia klasycyzującej poezji, która chce mówić prosto, nie zawsze w imieniu kapłańskiego podmiotu, lecz zawsze w imieniu żyjącego pośród dotykalnego, czasem grzesznego, niekiedy zaś oszałamiającego pięknem świata; czasem wzniośle, jakby pragnęła przełożyć łacińskie okresy retoryczne, przetłumaczyć rytmiczne wybijanie słów chrześcijańskiej starożytności na nieco sprozaizowaną współczesną mowę, w której poetycki nadmiar bierze się raczej z układu wersów, a nie biegu metafor. To nawet nie tradycja Polkowskiego z jego „językiem właściwie użytym”, gdyż teolog z Wasilkowa (ten matecznik wraca tu kilkakrotnie) w porównaniu z autorem Oddychaj głęboko zdaje się jeszcze bardziej na słowo, pozwalając, aby to ono kierowało jego ręką, ufając w jego organiczną, przyrodzoną estetykę. Przy lirycznych próbach ks. Sochonia Jan Polkowski wydaje się wręcz wytrwałym konstruktorem obrazów i metafor.
A jednak ile tu poetyckiego sznytu! Bo mówienie pokorne jeszcze bardziej uwypukla momenty, gdy słowa dziwią się słowom. Bohater chce mówić zatem najpierw wobec tego, kto czyta świat razem z nim, doświadcza, a dopiero potem wpisuje w kulturowe znaki:
Odwiedziłem cmentarz
w dzień Bożego Narodzenia
Grupka ludzi kuliła się między grobami,
igiełki sosen wirowały w powietrzu,
trąba anioła apokalipsy
żółtą smugą rozjaśniała niebo.
Tak dzieje się choćby we fragmencie wiersza Matecznik. O „trąbie anioła apokalipsy” można byłoby powiedzieć tutaj w przypowieści, wówczas byłby to klasycyzm herbertowski; można rozważać ją teologicznie, jak niekiedy u Miłosza, albo pójść w kierunku kolażu wielu głosów ukrytych niejako w samozapętlającej się składni jak w awangardowym klasycyzmie Koehlera. Podmiot w powyższym przykładzie, korzystając z biblijnego repozytorium, częściej dąży do emblematu i alegorii niźli do symbolu. Stąd bliżej ks. Sochoniowi do wyciszonych obrazów i metafor rodzących się niejako mimochodem.
„Organiczność” tej poezji sięga niejednokrotnie do tego, co najbliższe, cielesne, osobowe, dane jednak w metonimicznym przybliżeniu, dzięki któremu moje Ja reprezentowane przez somatyczny znak łączy się z kosmosem. Gdzieś w tle pobrzmiewa pragnienie osobowego Boga: „Muszę Cię dotknąć, żeby Cię pokochać” (Dotknąć). Stąd też relacje człowieka ze światem, z sobą samym, z bliźnimi, z materią i przyrodą opierają się w wierszach ks. Sochonia na fundamencie trynitarnym, odzwierciedlają relacje pomiędzy Osobami Trójcy Świętej. Z teologicznego punktu widzenia to charakterystyczne dla poezji kapłańskiej, dość wspomnieć o franciszkańskich wątkach u ks. Jana Twardowskiego, ale nie musi tak być. Albo inaczej: inne pierwiastki chrześcijańskie mogą ożywiać dykcję wierzącego autora, nasycając ją wieloznacznymi obrazami. W Nie pocieszaj się, tylko płacz to właśnie ciało wchodzące w różne związki organizuje wyobraźnię. Mowa także o ciele wiersza organicznie związanym z ciałem twórcy:
Pamiętaj! Poezja cię potrzebuje,
jako iskry samoobjawienia,
potrzebuje twojej ręki i twojej miłości,
jak czytamy w kodzie utworu otwierającego, Ogień. Jeszcze kilka przykładów: „Zamyka usta / żywiołom tego świata” (Gdyby), „Zmaż swoje ciało / z plakatów i chwały” (Chwała niebiosom), „Niebo się łamie / ufne i bezbronne” (Pasterka), „Msza święta na odległość / pięciu oddechów” (Dzieci), „Nie mam już wiele czasu, by pytać, / zanurzać dłonie w gorącym piasku” (Czy). Znakomitym przykładem metaforyzowania ciała jest także dwuwers „wiatr tuli się do naszych twarzy, / gra na skrzypcach rzęs” (Na werandzie). Tutaj za organiczną prostotą kryje się wielka tradycja poetyckiego pisania o wietrze jako o Duchu Świętym, połączona z wyobrażeniem muzyki sfer. Ile tu Bożej czułości, wziętej z Psalmów i Pieśni nad Pieśniami! A za nią stoi także Mickiewicz z Mikro- i Makrobiblią, bo skoro Duch gra na „skrzypcach rzęs”, to jakby grał na strunach całego świata. I jeszcze jeden przykład (Gwoździe):
Kiedy noc otula moje ciało
ciemne myśli, jak gwoździe,
trzymają na uwięzi serce.
Ich ostrza błyszczą we krwi,
która spływa do czerwonego
morza.
Ten ostatni obraz jest szczególny, mistyczny, odwołuje się bowiem do pojęcia uchrystusowienia pochodzącego z teologii duchowości. Pasyjna miniatura poetycka tutaj się uwieloznacznia. Obrazowaniem rządzi już nie tylko organiczna prostota, lecz głębsza aluzyjność, która pozwala szukać związków pomiędzy starotestamentowym przejściem przez Morze Czerwone a eucharystycznym pokropieniem hyzopem, sprawiającym, że występki nad śnieg wybieleją.
Somatyczność poezji ks. Sochonia pozwala wreszcie rozwinąć tytułowy dwuwers z początku utworu Wskazania:
Nie pocieszaj się,
tylko płacz.
Nie zamykaj oczu,
tylko tańcz na rynku.
Czytelnicy szerzej znają te próby objęcia całości co najmniej od czasu nominowanych do Nike Intencji codziennych (2009). W najnowszym tomie ks. Jan Sochoń jednak je przekroczył, a takie wiersze jak Na wieść o śmierci Tadeusza Komendanta z obrazem
stron zapisanych zmęczonych oddechem,
palcem iskrzącym się jak kocia sierść
wejdą na stałe do ikonicznych znaków jego obfitego poetyckiego dorobku.