03.01.2023

Zrobić Becketta z siostry Faustyny, czyli „W nocy lepiej widać głosy” Artura Grabowskiego

Czas pandemii wymógł na nas wszystkich zmianę przyzwyczajeń, trybu pracy, spędzania czasu wolnego. W sposób szczególny dotknęło to twórców kultury. Jednak i ci znaleźli rozwiązanie, drogę do widza. Jedną z instytucji kultury, która promowała i wspierała artystów w tym trudnym czasie, jest Instytut Literatury. Wspomógł on Polską Kampanię Teatralną, w ramach której nagrano jeden z nagrodzonych spektakli W nocy lepiej widać głosy. Powstało czytanie performatywne, ba! nawet więcej: słuchowisko radiowe, w którym słychać było nie tylko głosy.

Twoje radio, to dla Ciebie…

To specyficzne słuchowisko, z oksymoronem w wieloznacznym tytule, jest takim performatywnym „dzianiem się”. Oto redaktor radiowy zza swego pulpitu zwraca się do słuchaczy, staje się podmiotem dramatycznym i zdradza kulisy pracy dziennikarza radiowego. Mówi, że tej nocy pojawią się głosy i znaczy to więcej niż dosłowne „widzenie” jego osoby, wydawczyni i dzwoniących do radia. I byłoby już całkiem magicznie, wszak radio w swych nocnych audycjach takie być potrafi, gdyby nie to, że… nikt nie dzwoni! – poza irytującą redaktora Marią, zaraz potem Jezusem i Józkiem… To, co miało zaskakiwać potencjalnych słuchaczy, zaskakuje prowadzących. Tylko czy zmieni ich optykę? Jolanta Hinc-Mackiewicz, reżyserująca (we współpracy z Tomaszem Wójcikiem) W nocy lepiej widać głosy,zaskakuje ciekawym pomysłem adaptacyjnym, mającym coś z zabiegów metateatralnych. Kiedy wydaje się nam, że zobaczymy „podszewkę radia”, daje nam miłoszową „podszewkę świata” (może to za dużo powiedziane, ale takie skojarzenie nasuwa się samoczynnie). Pytanie, które warto tu postawić, to czyje to jest radio i dla kogo gra? O czym gra, o czym jest ta audycja? O kulisach pracy w radiu w czasach pandemii? O dwójce dziennikarzy – małżeństwie, które przeżywa kryzys? O Marii, Jezusie, Józku, Adamie, Ewie i siostrze siostry Faustyny?! Warto przedrzeć się przez tę pierwszą warstwę z absurdalnym humorem i sarkastycznymi komentarzami głównych bohaterów.

Świadectwo nie-wiary

Jakby mało było „świętej rodziny”, wydawczyni audycji odnajduje w swym telefonie kontakt do Adama i Ewy, co dziennikarz konstatuje: „same świry, brakuje jeszcze Abrahama i siostry Faustyny…”.Aby spełnić jego życzenie, pojawia się siostra, konkretnie zaś siostra siostry Faustyny, bo ona sama przebywa aktualnie w Jerozolimie… Adam, Ewa i Jezus wszystko to słyszą, o czym informują dziennikarzy, a to skutkuje ich sarkastycznymi komentarzami i deprecjonującymi uwagami, takimi jak choćby powyższa o „świrach”. Wypowiedzi te są słyszalne dla bohaterów – redaktor radiowy zapomniał wyłączyć swój mikrofon – lub może dlatego, że mają taką możliwość.

Gdy radiowe małżeństwo zaczyna prać swoje prywatne brudy, kontekst wymienionych wyżej postaci schodzi na drugi plan. Trochę szkoda, bo tutaj można było zmienić konwencję, nie działać już w tonacji absurdalnej, chwilami wręcz surrealistycznej, ale w poetyckiej i dokonać tego, co Franciszek Ziejka określał jako wolę człowieka umiejącego „codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję”. Wspominał on o tym w kontekście zmiany konwencji literackiej w Weselu. Trudno, szczególnie że – tak czy inaczej – utwór Grabowskiego budzi skojarzenia ze współistnieniem dwóch światów. Powiedziałbym nawet więcej – z guślarskim obrzędem, w trakcie którego, tak jak u Mickiewicza, pojawiały się duchy przywoływanych. Przez to w tym współczesnym, radiowym seansie postacie nie tylko swymi imionami mogą budzić skojarzenia metafizyczne. Co zwraca uwagę? Ano to, że u obojga dziennikarzy nie pojawia się nawet najmniejsze skojarzenie z powtórnym przyjściem Chrystusa. Oto w kraju katolickim jedyne skojarzenie to to, że mają do czynienia z ekipą wariatów, których trzeba jakoś poskromić, aby audycja się udała.

Zrobić Becketta z siostry Faustyny

Z tych dialogów robi się stosunkowo szybko paplanina, w której nikt nikogo nie słucha, nie rozumie, a dziennikarz irytuje się coraz bardziej, bo przecież miało być śmiesznie. Tymczasem na antenie słychać jednocześnie Marię (rudą, na tle nieba i obłoków), Jezusa (do którego dziennikarz zwraca się raz czy dwa: „Panie Jezu”), Adama (ten ma jeszcze zielone pomidory w Ra…, nie, przepraszam, na działce), siostrę siostry Faustyny (ona sama bowiem nic nie rozumie i jest w Jerozolimie). Widać więc z tego, że jest to albo dziwaczna, albo święta noc. I całe to towarzystwo, z dziennikarzami na czele, zaczyna przypominać mi o sztuce Czekając na Godota Becketta. Co by się stało, gdyby Godot przyszedł? Jak zareagowaliby Estragon i Vladimir? Może powiedzieliby: „Zawsze coś wynajdziemy, żeby stworzyć sobie wrażenie istnienia…”.

Nie byłam specjalnie zdziwiona, kiedy bohater-redaktor powiedział w połowie sztuki: „Czekanie na Godota nigdy się nie kończy”. Trochę szkoda, że Grabowski kazał swemu bohaterowi wypowiedzieć to wprost, przez co nie zachowała się aura niedopowiedzenia dająca możliwość widzowi na samodzielne obudzenie beckettowskich skojarzeń. Nie zawsze podanie na przysłowiowej tacy tego, co mogło zostać w domyśle, dobrze robi utworowi, a tym bardziej czytelnikowi, widzowi. To jest też słabością scen ze środkowej części dramatu W nocy lepiej widać głosy, gdziewszystko zostaje po wielokroć nazwane, powtórzone, a w tych powtórzeniach wręcz się zapętla.

Noc zarazy…

Jeśli chodzi o dramaturgiczne „dzianie się” podczas poetyckiej nocy, w której „lepiej widać głosy”, to zamienia się ono sukcesywnie, jak to ujmuje główny bohater, w „noc zarazy”.Dlaczego? Bo dwoje głównych bohaterów zapomina, że rozmowa jest spotkaniem z Drugim, że wymaga – jak chciał Tischner – „dialogicznego otwarcia na Drugiego”. Artur Grabowski podczas debaty na temat swej twórczości, która odbyła się w Instytucie Literatury, mówił tak: „Zaczynam pracować w języku i to on mi podpowiada, dokąd pójść dalej. Rozjaśnia mi w głowie, zaczyna być czymś, co kieruje czy nawet mną dowodzi. Jest to jakiś autorytet, wprowadza mnie w światy, o których jeszcze nie wiedziałem, że są”.

Natomiast w szkicu To, co po pisaniu stwierdził:

Dialog, wydarzenie, język – genetyczne ujęcia tkwią w samej istocie ludzkiego obcowania ze światem. […] Pisanie dramatu zatem, pisanie go dzisiaj, pozwala mi być poetą i narratorem, kreatorem i komentatorem. Jako dramatopisarz mogę dać upust żądzy wielogatunkowości. Ta żądza tkwi we mnie głębiej niż moje pisarskie ego, powierzchowne jak ekran lusterka, małostkowe jak robaczki literek. Ta żądza jest ludzka, bardziej nasza niż moja. Pisząc dramat, raczej więc słucham słów, niźli je wypowiadamWarto ten szkic przeczytać w całości: A. Grabowski, To, co po pisaniu, „Nowy Napis Co Tydzień” 2019, nr 24, https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-24/artykul/co-po-pisaniu [dostęp: 13.04.2022].[1].

Te słowa dramaturga dowodzą, że język jest ważnym, osobnym bohaterem tego dramatu, w którym to, co kontrowersyjne („pieprzona radiowa rodzinka!”) sprzedaje się, a najlepiej klika. Diagnoza dotycząca voyeuryzmu kultury współczesnej, świata współczesnego jest tak oczywista, jak rosnąca w tempie lawinowym liczba wejść na stronę internetową programu.

Tylko czy z otwarciem na Drugiego mamy do czynienia w dramacie przedstawiającym, kreującym studio radiowe, miejsce, które z natury swojej kojarzy się z mówieniem, rozmową? Czy bohaterowie przynajmniej próbują uczynić cokolwiek, aby scena dramatu była wspólna? Wreszcie zaś: czy mają emocjonalne kompetencje w tej dziedzinie? Odpowiedź, diagnoza jest krótka i prosta: nie.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Monika Oleksa, Zrobić Becketta z siostry Faustyny, czyli „W nocy lepiej widać głosy” Artura Grabowskiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...