Nowy Napis Co Tydzień #016 / Ulice pełne ludzkich dramatów. O „Magicznym świetle miasta” Wojciecha Chmielewskiego
Kim jest Wojciech Chmielewski? Odpowiedź na to pytanie stanowi jednocześnie odpowiedź na pytanie o istotę jego najnowszej książki. Wbrew pozorom jest to też pytanie o wiele szersze i głębsze – nie tylko o konkretną osobę, ale o nas samych, o otaczający nas świat.
Chmielewski to pisarz, prozaik. Urodzony w 1969 roku. Autor zbiorów opowiadań, w tym Białego Boksera i Brzytwy. Autor powieści Kawy u Doroty i niedawno wydanej Belweder gryzie w rękę. Nominowany do Nagrody Angelus i wyróżniony w VI edycji Nagrody im. Józefa Mackiewicza. To wszystko jednak nie ma znaczenia, wydaje się mówić Chmielewski w swoim najnowszym zbiorze. Dlaczego? Kluczowe dla zrozumienia tej książki jest ostatnie opowiadanie. Jest ono chronologicznie ostatnie, ale zarazem jego tytuł stał się tytułem całego tomu. Jest symboliczne i wyjątkowe. Bo nie opowiadanie to wcale, lecz wspomnienie – wspomnienie Marka Nowakowskiego. Chmielewski opisuje w nim swoją przyjaźń z legendarnym pisarzem, który zmarł w 2014 roku. Nawiązuje też do swojego wyróżnienia w Nagrodzie im. Józefa Mackiewicza, której inicjatorem był Nowakowski. Co jednak najważniejsze, przywołuje kilka słów Księcia Polskiej Prozy, które stanowią nie tylko testament Nowakowskiego, ale zarazem drogowskaz dla zbioru opowiadań Chmielewskiego. A może dla realistycznej prozy w ogóle?
Pomyślałem o dawnym życiu, o iluś tam pokoleniach zaklętych w tych murach. Magiczne światło pokazało się w ciemnych, cudem zachowanych zakamarkach. Miasto jako świat. Jego ulice, zaułki, place, domy, kawiarnie, restauracje. Ludzie, atmosfera, historia. Przeszłość zmagazynowana w murach, pamięci, obyczajach. Jeszcze coś więcej! Promieniowanie, które wytwarza miasto. Bo takie niewątpliwie istnieje. Jego wpływ na ludzi, język. Miasto to nie tylko rzecz materialna. Także duchowość. Duch miasta kształtujący tożsamość jego mieszkańców, kulturę, sprzyjający talentom.
Tak pisze Chmielewski w opowiadaniu Magiczne światło miasta, przywołując słowa Nowakowskiego. Ostatnie opowiadanie ze zbioru to nie rzewne, nostalgiczne wspomnienie pisarza i banalna reminiscencja wspólnie spędzonych chwil. To przedstawienie swoistego credo Nowakowskiego – człowieka, którego powołaniem było pisanie. Ale pisanie nieprzypadkowe – pisanie o Warszawie, o jej ulicach, o zamieszkujących ją ludziach, ich problemach. Do tego powołania przyznaje się Nowakowski wspominany przez Chmielewskiego. Przyznaje się w jednej z przywołanych przez autora rozmów, ale przede wszystkim w powyższym ustępie traktującym o mieście i wyjątkowej rzeczywistości, którą ono tworzy. Miasto to nie tylko beton, asfalt i szkło – powiada Nowakowski. Miasto to nawet nie ludzie. To duch, który wypełnia przestrzeń, wchodzi w ludzi i tworzy atmosferę, w której wszyscy żyją. Rzecz niemal nieuchwytna. Któż mógłby ją uchwycić? Tylko pisarz. Ale nie każdy. Pisarz pokorny, znający miasto, obserwujący rzeczywistość, rozmawiający z ludźmi, notujący wydarzenia. Takim pisarzem był Nowakowski. Takim pisarzem chce być Chmielewski, jak przyznaje w opowiadaniu Magiczne światło miasta.
I takim pisarzem w istocie jest. Niech po przeczytaniu powyższych słów nikt nie pomyśli, że jego książka ma jedynie wymiar autorefleksyjny czy wspomnieniowy. W żadnym wypadku. Wszystkie opowiadania stanowią tu wyjątkowy przykład realistycznej prozy. Prostej w języku, ale tworzącej oryginalny świat. Fabularnie zwyczajnej, a jednak ukazującej Warszawę w sposób interesujący i oryginalny. O ile ostatnim opowiadaniem Chmielewski odsłania „przyłbicę” i szczerze mówi o przyświecających mu celach oraz swoim powołaniu, o tyle w poprzednich utworach owo powołanie realizuje.
Co więc dostajemy? Co widzimy w zbiorze Magiczne światło miasta? Warszawę, a jakże. Ale jaką? Co się w niej kryje? Jedni powiedzieliby, że są to obrazki rodem z literatury „małego realizmu”, nurtu, do którego przez lata błędnie zaliczano Nowakowskiego i do którego z pewnością łatwo byłoby włączyć Chmielewskiego. Inni stwierdziliby, że jest tu dużo więcej niż historie rozgrywające się w obrębie miejskich murów czy kolorowe postaci raczące się alkoholem na ulicach Warszawy. Jest tu mrok, są ludzkie dramaty, odniesienia do historii, popkultury, literatury. Tematyka opowiadań często dotyka takich tematów jak relacje damsko-męskie, wierność, zdrada…
U Chmielewskiego z pozoru banalne sytuacje prowadzą do problemów wyższego rzędu. Fabuły traktujące o codziennych zdarzeniach dotykają często najgłębszych pokładów egzystencji. Idealnym przykładem jest już pierwsze opowiadanie ze zbioru – Umierać po chorwacku. Historia bohatera, który udaje się na pogrzeb swojej nauczycielki sprzed lat, przemienia się w opowieść o wierności i piętnie zdrady, gdy mężczyzna w trudnym do wytłumaczenia odruchu zaraz po pogrzebie decyduje się na wizytę w burdelu. Zdarzenie to staje się dla niego skazą, a niewierność będzie odtąd ciążyć na jego małżeństwie. Chmielewski za pomocą prostych zabiegów fabularnych pozwala też spojrzeć na różnie pojmowaną śmierć – tę cielesną i tę duchową. Nauczycielka bohatera zmarła niespodziewanie podczas wakacji, które spędzała w Chorwacji. On sam, będąc z żoną na wakacjach w tym samym miejscu, przeżywa katusze, gdy wracają do niego wspomnienia niewierności. Narracja i fabuła wydają się tu niemal błahe. Dialog bohatera z przyjacielem, z którym idą na pogrzeb, jest bardzo prosty. Opis wizyty w domu uciech jest oszczędny, suchy, niemal faktograficzny. Podobnie przedstawiony jest urlop bohatera w Chorwacji. A jednak te proste sytuacje, które same w sobie nie noszą znamion liryzmu czy wielkiej filozofii, układają się w historię wykraczającą poza zwykły „miejski obrazek”. Cierpienie bohatera, waga jego wyborów, piętno winy – tych wszystkich rzeczy nie ukazuje Chmielewski poprzez rozwlekłe opisy świata wewnętrznego, mądre tyrady czy przeintelektualizowane soliloquia. W jego prozie na pierwszym planie są zwyczajne rozmowy, proste gesty, otaczające bohaterów ulice miasta czy (w przypadku tego opowiadania) krajobrazy chorwackiej plaży.
W książce daje się wyczuć mrok, gorycz, smutek. Chmielewski przygląda się swoim bohaterom, w ich perypetiach nierzadko dostrzegając dręczące ich cierpienie. Często, jak w Psim żarciu, buduje przy tym oryginalne paralele. Główny bohater tego opowiadania dowiaduje się o zdradzie żony – wieść spada na niego w momencie przygotowywania wywiadu z Zofią Posmysz. Autorka słynnej Pasażerki opowiada mu o cierpieniach z okresu Holokaustu. On sam zaś przeżywa własny dramat, w innym wymiarze i o innej skali, ale również bolesny. Na dwóch planach obserwujemy na zmianę relacje Posmysz z czasów wojny oraz przeżycia bohatera mierzącego się z niewiernością żony. Całość jest zaś zespolona przez nietypowy rekwizyt – tytułowe „psie żarcie”, które staje się dla bohatera punktem wyjścia do refleksji o cierpieniu i problemach codziennego życia. Choć wydaje się nieprawdopodobne, że puszka psiej karmy może prowadzić do tego rodzaju refleksji, Chmielewskiemu udaje się zastosować ten chwyt z powodzeniem. Ostatecznie nie odbiega to od sytuacji, które znamy z codziennego życia, gdy trywialne zdarzenia inspirują do rozmyślań, wywołują nostalgię, niepokoją…
W opowiadaniach Chmielewskiego wielokrotnie napotykamy na ulicach Warszawy ludzi samotnych, zagubionych, nieraz zaglądających do kieliszka. Tak jest w Rondzie ONZ, gdzie główny bohater odbywa nocny spacer „na rauszu”, krzątając się po ulicach Warszawy, zaglądając do kościoła, rozmyślając o swoim życiu, o Bogu, napotykając na swojej drodze wiele różnych postaci. Podobnie jest w Kiedy pada deszcz, gdzie bohater towarzyszy w jednej z warszawskich knajp jej stałemu bywalcowi, a także siedzącej nieopodal parze. Podobnie jest również w Bajce spod szaletu, opowiadaniu, które jak żadne inne w tym zbiorze przystaje do klimatu wczesnych utworów Nowakowskiego. Poznajemy w nim bowiem dwójkę narkomanów i ich świat. Opowiadanie nie zaskakuje, co prawda, konstrukcją jak Psie żarcie, nie uderza powagą podjętego tematu jak Umierać po chorwacku, ale stanowi interesujący fresk z życia warszawskiej ulicy – tej jej części, po której zazwyczaj nie chadzamy. Jednak podobnie jak kiedyś dla Nowakowskiego, tak teraz dla Chmielewskiego celem nie jest delektowanie się „marginesem” i patologią, lecz zaobserwowanie i zanotowanie zdarzeń, ludzi, ich przeżyć. Przeżyć, które, jak zawsze, nieuchronnie układają się w mozaikę trudów i znoju.
Ludzkie dramaty są w Magicznym świetle miasta tak różne, jak różne są zakamarki Warszawy i setki tysięcy ludzi zamieszkujących to miasto. Chmielewski zdaje się mówić, że to, co przedstawia, to jedynie ów błysk światła, mgnienie oka, pojedyncze zaobserwowane historie. W istocie, czytając ten zbiór, można odczuć, że w dzielnicach Warszawy kryje się o wiele więcej takich historii. Niektóre opowiadania są wyjątkowe, bardziej szokujące, jak opowieść z Kolibra i ja o młodej wdowie, która straciła męża w Afganistanie. W innych dramaty rozgrywają się w spokoju i ciszy. Na przykład w Korytarzu, w którym obserwujemy sceny z życia pewnego muzeum i jego pracowników. We wszystkich swoich historiach Chmielewski patrzy jednak na bohaterów ze współczuciem i zrozumieniem. Jest pisarzem realistą, wiernym prostocie języka i opisu. Zarazem nie ucieka od nawiązań do kultury i sztuki, budujących często w jego utworach dodatkowe znaczenia. Tak dzieje się w dwóch wymienionych opowiadaniach. W Korytarzu opisy obrazów nadają całości niemal wymiar ekfrazy, treść dzieł miesza się z opisami ludzkich historii. W opowiadaniu Koliber i ja duże znaczenie ma muzyka rockowa – jej pasjonatką jest bohaterka, która pragnęła niegdyś zrobić karierę jako gitarzystka. Muzyka staje się dla niej sposobem uporania się z bólem.
Ból zajmuje w tych opowiadaniach zresztą naczelne miejsce. Każdy bohater przeżywa tu własny dramat. Nie oznacza to jednak, że Magiczne światło miasta to książka depresyjna, przepełniona pesymizmem. Jest to przykład prozy realistycznej, oszczędnej w formie, cichej w ocenach bohaterów i zdarzeń, ale skrupulatnie zbierającej i ukazującej najrozmaitsze, najprostsze szczegóły. Z tych szczegółów powstaje obraz ludzi żyjących w Warszawie, pośród murów, ulic, skwerów, ale przede wszystkim pośród wielorakich problemów. Chmielewski czyni w swoim najnowszym zbiorze to samo, co czynił dotąd, a zarazem to samo, co przez lata czynił Nowakowski – zbiera wydarzenia, notuje, zapisuje, ale nie szufladkuje, nie upiększa. Po prostu stara się zachować miasto takim, jakie jest. I ludzi takich, jakimi są. Dzięki temu w Magicznym świetle miasta może się przejrzeć każdy z nas.
Wojciech Chmielewski, Magiczne światło miasta, Arcana, Warszawa 2019.