Nowy Napis Co Tydzień #236 / Jan Bielatowicz i emigracyjna krytyka literacka
1.
Sławna, wywiedziona jeszcze z czasów PRL formuła literatury powstającej na obczyźnie jako „źle obecnej”
A jednak – przynajmniej w moim przekonaniu – wciąż istnieją obszary słabo rozpoznane, dalej „źle obecne” w świadomości badaczy, a tym samym czytelników. Zaliczam do nich przede wszystkim krytykę literacką na emigracji. Pojęcia takiego użył Jacek Dąbała w tytule swojej antologii z 1992 roku
Z dzisiejszej perspektywy to, że Dąbała nie wydał zapowiadanego tomu drugiego swojej kolekcji, a zwłaszcza brak podobnych tego rodzaju prób w okresie późniejszym, zdaje się potwierdzać tezę autora Antologii… Jego zdaniem emigracyjna krytyka literacka to fenomen nierozpoznany i nieopisany. Charakterystyczne: najobszerniejszym opracowaniem tego fenomenu wciąż pozostaje studium Józefa Bujnowskiego z roku 1964
Stan ten spowodowany jest głównie brakiem edycji krytyków emigracyjnych i nieobecnością monografii dotyczących poszczególnych krytyków, a także pism, z którymi byli związani. Dobrym, ale odosobnionym przykładem okazuje się książka Rafała Moczkodana o krytyce literackiej na łamach londyńskich „Wiadomości” w latach 1946–1956
Jak ważne są wspomniane edycje, świadczą niedawno zakończone lub wciąż trwające wydania dzieł zebranych Herlinga-Grudzińskiego, Czesława Miłosza i Józefa Mackiewicza. Zawierają one nieoczekiwanie duże bloki tekstów krytycznoliterackich i tym samym uświadamiają, jak mało dotąd wiedzieliśmy o tym aspekcie emigracyjnej aktywności wspomnianych pisarzy, a zarazem po raz kolejny unaoczniają, w jak specyficznych warunkach funkcjonowała krytyka na emigracji. Myślę tu o jej rozproszeniu w niekiedy efemerycznych lub trudno dostępnych czasopismach – książki krytycznoliterackie były w warunkach emigracyjnych swego rodzaju luksusem. Bardzo interesujące okazują się także – zbierane dopiero teraz – recenzje pisane dla Radia Wolna Europa – to casus Herlinga-Grudzińskiego, który od tej strony był zupełnie nieznany. Tak naprawdę dopiero dzisiaj możliwy staje się więc poważny namysł nad jego krytyką literacką. To samo dotyczy Miłosza czy Mackiewicza.
W gorszej sytuacji jest wielu innych krytyków emigracyjnych. Owszem – wydano chyba cały dorobek Konstantego Aleksandra Jeleńskiego, Jerzego Stempowskiego, Tymona Terleckiego i Wojciecha Skalmowskiego, ale wielu ważnych krytyków wciąż czeka na troskliwego komentatora. Myślę tu między innymi o Janie Bielatowiczu, Józefie Bujnowskim, Zofii Kozarynowej, księdzu Józefie Mirewiczu, Jerzym Pietrkiewiczu, Janinie Katz-Hewetson, Marii Danilewicz Zielińskiej, Bonifacym Miązku, Janie Tokarskim, Marianie Hemarze, Wacławie Grubińskim, Stefanii Kossowskiej, Michale Chmielowcu, Michale Kryspinie Pawlikowskim, Wicie Tarnawskim, Karolu Zbyszewskim albo Zdzisławie Bronclu
2.
O tym, że emigracyjna krytyka literacka była lekceważona także przez samych krytyków działających na obczyźnie pisał wspomniany Dąbała. Skala tego lekceważenia zaskakuje nawet wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że dziejom naszej krytyki literackiej zawsze towarzyszyło poczucie jej kryzysu, zbędności czy nawet upadku. Przodowali w takim narzekaniu z reguły pisarze, których niekiedy wspierali sami krytycy. Potomność oczywiście weryfikowała te kasandryczne i katastroficzne lamenty.
W przypadku literatury emigracyjnej zastanawia jednak swego rodzaju zgodność, z jaką narzekano na krytykę. Najczęściej i najbardziej radykalnie czynił to chyba Witold Gombrowicz. Pisał na przykład tak:
Nauczyciele, wychowawcy, kierownicy duchowi? W istocie oni nauczyli czytelnika polskiego tej prawdy o literaturze, że jest ona czymś w rodzaju szkolnych wypracowań, pisanych po to, aby belfer mógł postawić stopień; że twórczość nie jest grą sił niedających się w pełni skontrolować, wybuchem energii, pracą stwarzającego ducha, lecz coroczną „produkcją” literacką wraz z nieodłącznymi recenzjami, konkursami i felietonami. Są to mistrzowie trywializacji, artyści w przemienianiu ostrego życia w nudną papkę, gdzie wszystko jest mniej więcej równie mierne i nieważne
W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1969, posł. J. Franczak, Kraków 2007, s. 123. [9].
Z kolei Józef Mackiewicz wyznawał:
[…] nie umiem i unikam pisania recenzji z książek. Jak zresztą wszelkiej krytyki artystycznej. – De gustibus et coloribus non disputandum […]. Toteż w warunkach ustalonych konwencji krytyka literacko-artystyczna wydaje mi się czynnością raczej niewdzięczną, spekulatywną i szczególnie bezpłodną
J. Mackiewicz, Stracone okręty, „Dodatek Tygodniowy do «Ostatnich Wiadomości»” 1959, nr 18, cyt. za tenże, Wieszać czy nie wieszać?, oprac. M. Bąkowski, Londyn 2015, s. 496–497. [10].
Poeta i wydawca Czesław Bednarczyk w 1952 roku stwierdził: „Krytyki na emigracji nie ma, przeważają natomiast grzecznościowe recenzyjki, w których autorzy mówią o wszystkim, tylko nie o wydanej książce, nie o jej wartości artystycznej i nie o jej brakach”
Ale na stan krytyki literackiej na emigracji narzekali także jej twórcy. Wit Tarnawski stwierdził:
[…] czyż istnieje czujna i poważna krytyka utworów powstających na emigracji? W pamięci mam, prawdę mówiąc, jedynie felietony, pochwalne, to zjadliwe – nie potrafię natomiast przypomnieć sobie jakiejś naprawdę gruntownej i obiektywnej krytyki utworu emigracyjnego
W. Tarnawski, Krytyka literacka na emigracji, ,,Kultura” 1951, nr 5, cyt. za J. Dąbała, Wstęp [w:] Antologia polskiej krytyki…, s. 10. [12].
Tak samo rzecz oceniała Maria Danilewicz Zielińska, której zdaniem krytyka na emigracji zdominowana została przez „kumotersko-laurkowe” recenzje, często bliskie ogłoszeniom reklamowym
Kogo obwiniano za taki stan rzeczy? Gombrowicz samych (polskich) krytyków:
[…] Iksiński, osądzający człowieka tej klasy, na przykład, co Norwid, umieszcza siebie w sytuacji karkołomnej, niemożliwej. Gdyż, aby sądzić Norwida, musi być powyżej Norwida – a jednak jest poniżej Norwida. Ten zasadniczy fałsz wywołuje niekończący się łańcuch dalszych fałszów, i krytyka staje się właśnie zaprzeczeniem wszystkich swoich najgórniejszych pretensji
W. Gombrowicz, Dziennik…, s. 122. [15].
Bielatowicz wskazywał raczej na lekceważenie krytyki przez redaktorów emigracyjnych wydawnictw:
Najgorszy pisarzyna cieszy się większą estymą niż najlepszy krytyk. Im lichszy pisarz, tym bardziej pomiata krytyką. Grafoman w ogóle sobie z niej nic nie robi. Wielu pisarzom wydaje się, że krytyka jest rzeczą tak prostą, iż wypisują sobie wzajemnie przy byle okazji słodko-kwaśne laurki, obniżające wartość i godność krytyki
J. Bielatowicz, Krytyk, redaktor i wydawca [w:] tegoż, Literatura na emigracji, Londyn 1970, s. 22. [16].
Podobnie myślała Danilewicz Zielińska, która zwracała uwagę na „[…] niskie honoraria płacone recenzentom, uchylającym się od pracy wymagającej przeczytania i przemyślenia, a następnie napisania oceny, której długość określa dezyderat redakcji ujęty w sakramentalną formułę: «Byle krótko»”
Zapewne tego rodzaju oceny brały się z reguły z wysokich wymagań, jakie stawiano krytyce, mając zapewne w pamięci rolę, jaką odgrywała ona w dwudziestoleciu międzywojennym, a to właśnie wówczas byli aktywni dość liczni późniejsi krytycy emigracyjni. W latach 20. XX wieku do krytyki wkroczył Stempowski, a dekadę później Bielatowicz, Tarnawski czy Terlecki. Krytyka na emigracji nie miała też takiego wsparcia instytucjonalnego, a w ślad za tym finansowego, jak to było w przypadku PRL, gdzie cała niemal prasa literacka pozostawała na utrzymaniu państwa, a z biegiem lat zacieśniały się dodatkowo jej więzi z instytucjami naukowymi, co stabilizowało jej funkcjonowanie, ale także kształtowało języki krytyczne. Tego rodzaju wsparcia krytyka literacka na emigracji nie miała, co niosło oczywiście tę istotną, wręcz fundamentalną konsekwencję, jaką była jej niezależność od władzy politycznej i pozostającej na jej usługach cenzury, która w PRL mniej lub bardziej skutecznie deformowała głos krytyki krajowej. „Możemy bez owijania w bawełnę powiedzieć wiele rzeczy, które inni myślą, ale przez poczucie taktu nie mówią. Możemy bez zmrużenia oczu patrzeć w otchłań pod naszymi stopami” – stwierdził nie bez dumy Herling-Grudziński
Z kolei w przypadku krytyków emigracyjnych do rzadkości należały ich związki z „akademią”. Z pracy uniwersyteckiej utrzymywali się nieliczni, na przykład Miłosz, Pawlikowski, Terlecki, Pietrkiewicz albo Skalmowski. Być może tłumaczy to dość powszechną na emigracji niechęć wobec profesjonalizacji („unaukowienia”) krytyki literackiej. Charakterystyczne jest tutaj wyznanie Herlinga-Grudzińskiego:
W wypadku krytyków z wykształceniem polonistycznym nowy kamień filozoficzny polega na połączeniu drobiazgowej analizy seminaryjnej z wrażliwością krytyczną typu impresjonistycznego. W wieku bomby atomowej dochodzimy w ten sposób do zupełnej prawie atomizacji dzieła literackiego. Zamiast oglądać książkę w perspektywie kulturalnej, rozbija się ją na ledwie dostrzegalne drobiny, z których każda podlega dokładnemu i nieomal mikroskopijnemu oszacowaniu. Przy zastosowaniu takiej metody obraz sumaryczny nie daje żadnego pojęcia o utworze, a co więcej – często go zakłamuje
Tenże, Twórczość literacka w kraju, „Kultura” 1948, nr 4, cyt. za tenże, Dzieła zebrane…, s. 105. [19].
Jeleński, komentując Grę w Gombrowicza Jerzego Jarzębskiego, pisał więc o sobie jako krytyku-czytelniku „całkowicie pozbawionym «warsztatu krytycznego»”, ignorującym „specyfikę naukowej metody”, niemającym zielonego pojęcia o „regułach teoretycznoliterackich”
Niestosowne to wyznanie ze strony „krytyka”, który nawet udając skromnisia, przemawia zwykle z niewidzialnej katedry, własne bóle, tęsknoty i pożądania pozostawiając na boku. Ale pisząc o tej książce, „dziecinnej i dorosłej, wzniosłej i przyziemnej”, jak ją określa sam autor, bardziej niż kiedykolwiek pragnę uniknąć przyprawienia sobie „gęby krytyka”
Tenże, O „Ziemi Ulro” po latach, „Kultura” 1979, nr 6, cyt. za tenże, Chwile oderwane…, s. 12–13. [21].
Krytyk z reguły wyrażał więc własne, prywatne stanowisko – nie reprezentował metody ani określonej szkoły albo grupy krytycznej. Jeżeli można tu mówić o jakimś modelu – to chyba bliskim krytyce personalistycznej, której teoretyczne podstawy dał Terlecki w książeczce wydanej w roku 1957
Krytyka emigracyjna była w znacznej mierze krytyką sytuacyjną. Dość rzadka okazywała się sytuacja, w której krytyk wiązał się tylko z jedną instytucją – na przykład czasopismem, a jeżeli tak już się stało – to nie obligowało go to do uzgadniania swych opinii i ocen ze stanowiskiem innych krytyków z tym pismem związanych. Programy – jeżeli się pojawiały – miały charakter indywidualny, były projektami konkretnych krytyków.
Stąd eseizacja oraz felietonizacja krytyki emigracyjnej. Oba te gatunki były preferowane, gdyż nie wymagały metodologicznego rygoru, pozwalały na eksponowane osobowości krytyka, nie zakazywały wyrazistego wartościowania, swobodnego snucia impresji oraz dygresji. Siłą rzeczy teksty tego rodzaju sytuowały się na pograniczu krytyki literackiej i – na przykład – biografistyki, epistolografii, memuarystyki albo publicystyki. Budziło to konfuzję twórców, którzy mieli bardziej tradycyjny obraz krytyki i oczekiwali od niej informacji na temat określonej książki i ewentualnie jej oceny. Stanisław Cat-Mackiewicz złościł się więc na omówienie jego książki o Dostojewskim przez Jerzego Stempowskiego:
Dlaczego recenzje o książkach tak dalece odbiegają od tego, czym być powinny? Recenzja z książki, ogłoszona w prasie, wygląda dziś mnie więcej w sposób następujący: „Mackiewicz napisał książkę o Dostojewskim. Ostatni raz polowałem na wilki w r. 1938. Było to polowanie w osiem strzelb; polowała z nami pani Borowska. Zabity był jeden wilczek”
S. Cat-Mackiewicz, Recenzja i recenzent, „Wiadomości” 1952, nr 2, cyt. za R. Moczkodan, „Omawiacze…, s. 119. Por. J. Stempowski, Stanisław Mackiewicz o Dostojewskim oraz kilka uwag o biografiach literackich, „Kultura” 1948, nr 14. [23].
Autor wspomnianej recenzji, Jerzy Stempowski, nie miał jednak dobrego zdania o „tradycyjnej” krytyce literackiej. W roku 1953 stwierdził:
Robota Zoilów i Arystarchów służy czasami potrzebie pierwszego odsiewu plew, na ogół jednak jest to robota prostacka i dla prostaków, którzy sami nie potrafią rozpoznać klasy danego utworu. Wszystkie subtelniejsze sprawy literackie uchylają się od zasięgu tej klasy krytyków. Nikt też po 20 latach ich nie czyta i nie pamięta nazwisk
J. Stempowski, List do J Czapskiego z 3 VI 1953 roku, „Zeszyty Literackie” 1988, z. 22, cyt. za A.S. Kowalczyk, Nieśpieszny przechodzień i paradoksy. Rzecz o Jerzym Stempowskim, Wrocław 1997, s. 56. [24].
Odosobnione jednak było stanowisko Jerzego Pietrkiewicza, który w 1947 roku w artykule Nie walka o treść, ale o znaczenie podkreślał, że o ile „krytyk starej daty” „udowadniał zawsze coś na marginesie literatury”, to „krytyk nowoczesny” „unika stanowisk wypadowych” i kluczowe jest dla niego „tekstowe ocenianie literatury”, ponieważ „język utworu jest najpewniejszą drogą do jego istoty”
Charakterystyczne dla krytyki na uchodźstwie wydaje się również to, że jej przedstawiciele często byli także, a nawet najpierw, prozaikami lub poetami. Reprezentowali więc model krytyki autorskiej uprawianej przez pisarzy, cechującej się niesystematycznością, literackością, autotematyzmem
3.
Jak w tym kontekście mieści się krytyka literacka Jana Bielatowicza? Interesuje mnie on jako krytyk niezwykle aktywny w emigracyjnym życiu literackim, a zarazem dość zaniedbany przez badaczy. Studiów na temat jego krytyki jest bardzo mało
Nie ma chyba w jej wyliczeniach przesady, zważywszy na fakt, że urodzony w 1913 roku Bielatowicz zaczynał stawiać pierwsze kroki jako krytyk literacki jeszcze w latach trzydziestych
Po kampanii wrześniowej, w której wziął udział, Bielatowicz przedostał się na Węgry, a potem na Bliski Wschód, gdzie został przydzielony do Brygady Strzelców Karpackich. Nie tylko walczył (między innymi o Tobruk i Monte Cassino), ale pisał dla prasy żołnierskiej: „Przy Kierownicy w Tobruku”, „Gazety Polskiej”, „Orła Białego” i „Dziennika Żołnierza Armii Polskiej na Wschodzie”.
Oceniając ten okres jego aktywności krytycznoliterackiej, Jerzy Święch stwierdził, że Bielatowicz „nie był wielką indywidualnością”, pozostawał za to „niezmordowanym dokumentalistą i bibliografem twórczości literackiej, prasy i poezji na Bliskim Wschodzie”. Efekt stanowiła „[…] ogromna liczba artykułów, szkiców, recenzji, omówień, polemik rozsianych po prasie żołnierskiej […], w których starał się głównie informować rzetelnie o wszystkim, co się podówczas działo w sferze kultury i literatury, obierając za punkt honoru promowanie twórczości poetów-żołnierzy […]”
Nieliczne z tych tekstów doczekały się przedruku
Stąd w okresie późniejszym Bielatowicz dość regularnie ogłaszał szkice bibliograficzne informujące o osiągnięciach piśmiennictwa emigracyjnego i – jak się wydaje – skierowane tyleż do współczesnego emigranta, co „późnych wnuków”
Po przybyciu w 1946 roku do Anglii Bielatowicz nie zaniechał aktywności krytycznoliterackiej, łącząc ją z pracą redaktora, co także należy mieć na względzie, oceniając jego teksty. Był więc redaktorem i autorem „Gazety Niedzielnej”, „Życia”, „Drogi”. Współpracował jednak także z wieloma innymi pismami emigracyjnymi: „Wiadomościami”, „Myślą Polską”, „Tygodniem Polskim”, „Kulturą, „Dziennikiem Polskim i Dziennikiem Żołnierza”. Jego szkice krytyczne przedrukowywała prasa amerykańska – na przykład „Dziennik Chicagoski [sic!]” i „Nowy Świat”.
Zebranie, policzenie, skomentowanie i wydanie zamieszczonych tam tekstów to sprawa – oby niedalekiej – przyszłości. W samym tygodniku „Życie” Bielatowicz ogłosił dwieście dziewięć tekstów, z czego większość to krytyka
Jak sygnalizowałem, Bielatowicz dość sceptycznie oceniał osiągnięcia krytyki literackiej na emigracji. Pisał o jej „chudości”
Samoreklama i reklama kumoterska w czasopiśmiennictwie emigracyjnym przekraczają granice przyzwoitości i zakłócają dobre pisarskie obyczaje. Zwłaszcza że do tego dochodzi prostackie przemilczanie, a nawet ubijanie piórami-kozikami niemiłych sobie, często wybitnych dzieł i pisarzy (O pisarskim obyczaju, LNE 21).
Gdy jednak Juliusz Mieroszewski, pisząc o kryzysie książki emigracyjnej, postulował, aby wydawcy opłacali recenzentów, Bielatowicz odpowiadał tak:
Propozycja Mieroszewskiego godzi przede wszystkim w godność krytyki. W pojęciu krytyki leży pełnia swobody, wolności od powiązań, zobowiązań i związań. Krytyka jest to umiejętność i osobisty charakter. Dla pisarza krytyk powinien być głosem sumienia. Krytyk sprzedajny to contradictio in adiecto. Coś jak sędzia w roli adwokata (Krytyk, redaktor i wydawca, LNE 23).
Słychać w tej obronie godności krytyki pogłos poglądów Karola Irzykowskiego oraz Włodzimierza Pietrzaka
[…] przypomina dom obłąkanych: wszyscy mówią o wszystkim i różnymi językami. Szczególnie jaskrawym przypadkiem jest koncepcja jednorodności sztuk. Poetom wmówiono, że powinni znać się na muzyce, malarzom, iż powinni smakować w poezji, muzykom, żeby kosztowali malarstwa: czysta wieża Babel! Głusi poeci biegają na koncerty, malarze plotą głupstwa o literaturze, a najwięcej trzeźwości zachowują jeszcze muzycy. Wszystkiemu temu przyklaskuje w takt przedziwnej sarabandy krytyka, przeważnie równie głucha i równie ślepa (Liryka Mariana Hemara, LNE 196).
Z przekąsem wyrażał się też o krytyce „naukowej” i jej „ezoterycznym” języku. Sztuka – twierdził – „wcale nie istnieje dla wtajemniczonych, ale dla ludzi, dla wszystkich ludzi, dla przeciętnych ludzi” (Liryka Mariana Hemara, LNE 196). Dlatego podstawowym jej zadaniem jest „objaśnianie i zbliżenie dzieła sztuki w języku dostępnym dla wszystkich” (tamże, s. 197).
Jak wspomniałem, po drugiej wojnie światowej Bielatowicz kontynuował uprawianie krytyki towarzyszącej, a nawet krytyki służebnej wobec literatury przede wszystkim emigracyjnej – właściwie nie interesowała go literatura powstająca w PRL. Był bowiem przekonany, że twórczość emigracyjna jest „[…] nie tylko uzupełnieniem krajowej, ale także jej korekturą, prostowaniem na niektórych odcinkach, próbą kontynuacji niezależnej myśli polskiej, zakazanej albo z trudem tylko torującej sobie drogę wśród licznych przeszkód w kraju ojczystym” (Co dała wolność twórczości polskiej na emigracji?, LNE 8)
Stąd krytykę Bielatowicza cechowały ambicje informacyjno-dokumentacyjne, co jednak nie oznaczało pomijania jej funkcji oceniającej. Wręcz przeciwnie! Był przecież krytykiem „o wyostrzonej postawie etycznej”
W przypadku Bielatowicza oznaczało to przede wszystkim uwrażliwienie na duchowy wymiar literatury i jej bliskość chrześcijaństwu. Refleksje na temat istoty sztuki, w tym literatury, prowadziły go do stwierdzeń uzasadnianych autorytetami (między innymi Jacquesa Maritaina), że „[o]statecznym celem sztuki musi być dobro. Sztuka służy człowiekowi, ale nie jest jego celem ostatecznym i z celem tym nie może być w rozbracie. Obraza Boga nie może być pięknem”
Dobro to jest to, czego wszyscy pożądają: bonum est quod omnes appetunt. Jest to ład Boży i ludzki. Zło zaś to brak miary, brak harmonii i doskonałości, zwichnięcie równowagi zmysłów a przede wszystkim umysłu, który nie może poświęcić się rozważaniu, kontemplacji Prawdy, będącemu celem życia człowieka na ziemi. Otóż dobro i sztuka spotykają się i łączą na drodze do ładu. Kultura to jest także ład. Anarchiczne wyzwolenie się z węzłów ładu moralnego i artystycznego jest samobójstwem
.Tamże. [43]
W takiej definicji spotykały się kryteria etyczne z estetycznymi w sposób, który dawał krytykowi swobodę w ocenie dzieł literackich. Bielatowicz zresztą podkreślał, że sztuka jest „twórczością wolną”, a zatem:
[…] ma prawo używania swojej własnej drogi, jej też dobrym prawem jest zaglądać w przepaści, jednakże nie schodzenie ku nim. Sztuka artystów katolickich – chciałoby się rzec – jest właściwie sztuką grzeszników. Katolik bowiem to grzesznik, to człowiek mający świadomość, że przyszedł na świat z brzemieniem grzechu i że ustawicznie grzechy popełnia. Toteż literatura katolickich pisarzy jest literaturą o grzesznikach lub o walce z grzechem, święci to zwycięzcy grzechu
Tamże. [44].
Komentując twórczość Grahama Greene’a, zauważał: „Oceniając twórczość literacką, niepodobna zapominać, że nie jest to literatura teologiczna. Literatura piękna nie pragnie być niczym więcej, jak tylko sztuką”
Współczesna estetyka stawia twórcom twarde wymagania stylu, który w istocie swej jest ideą każdego dzieła. Idea dzieła nie uchodzi już więcej za przypadkowość, jak zresztą nie polega na dydaktyzmie ni tendencji. Jedyną tendencją w dziele literackim powinna być prawość pisarska, zgodność utworu z wizją artystyczną (czyli jego potrzeba) i prawdą wyrazu, czyli styl
Tenże, O czystości stylu (Powieść Mariana Czuchnowskiego), „Życie” 1951, nr 33. [46].
Stąd taka, a nie inna definicja literatury katolickiej, jaką przedstawiał Bielatowicz w pięknym skądinąd eseju o powieści katolickiej:
„Lubię dzieła Grahama Greene’a i Evelyna Waugh – pisał Br[uce]. Marshall – dlatego, że wywołują we mnie chęć stania się świętym… Budzą we mnie pragnienie świętości, ponieważ piszą dobrą angielszczyzną, kreślą prawdziwe postacie i ukazują mi cały świat, o którym warto czytać”. Oto najprościej, najpiękniej i najgłębiej sformułowana istota pisarstwa katolickiego i każdego w ogóle
Tamże. [47].
„Normy” jakie więc przykładał krytyk do czytanych i ocenianych przez siebie książek nie były rygorystyczne lub – jak chcieli niektórzy – przegrywały z praktyką lekturową. Tak twierdził na przykład Bujnowski, który sytuując Bielatowicza w nurcie krytyki zaangażowania religijnego, zwracał uwagę, że pisząc o poezji, krytyk rozważał ją niemal wyłącznie z perspektywy estetycznej. Wyrażając rozczarowanie powieścią Romana Orwid-Bulicza Europa nie odpowiada, sam Bielatowicz jednak wyjaśniał:
Literatura bowiem składa się z trzech ze sobą powiązanych funkcji. Temat i narracja – to pierwsza funkcja, materiał literacki i obróbka literacka – to druga, narracja i obróbka wreszcie, czyli popularnie mówiąc treść i forma – to trzecia funkcja literatury. Można by rzec, że narracja jest to temat w ruchu, w rozwoju, tak samo obróbka to sposób używania materiału literackiego. Wszystkie wyżej wymienione elementy i funkcje stanowią o dziele literackim. Brak lub niedostatek któregokolwiek z nich pomniejsza wartość dzieła
Tenże, Książka o przeznaczeniu i zburzonej Warszawie, „Życie” 1950, nr 181. [48].
Książka Bulicza jawiła mu się jako dzieło niepełne, bo nieoryginalne, co opisywał za pomocą metafory architektonicznej:
[…] z doskonałego gatunku marmuru wzniósł pisarz budowlę bardzo ciekawą, ale niczym nie pociągającą. Nie ma w niej – oprócz solidnej roboty – żadnego nowego pomysłu, żadnego nowego wzoru ni elementu dekoracyjnego, żadnego twórczego rozwiązania zarysu architektonicznego, żadnej inwencji
Tamże. [49].
Z kolei omawiając oskarżaną o pornografię powieść Mariana Pankowskiego Matuga idzie, dochodził do wniosku, że „mimo nagromadzenia nieprzyzwoitości Matuga nie jest książką niemoralną”
Gdy Bielatowicz nazwał Ucieczkę Wita Tarnawskiego książką „złą moralnie”, za kluczową uznał nieudolność pisarza jako artysty
Tak samo było w przypadku liryki. Bielatowicz przypominał:
Poezja jest sztuką słowa. Wszelkie teorie i badania poezji muszą być równocześnie teoriami i badaniami języka. Poeci i krytycy literaccy powinni zaczynać od gramatyki i słowników własnego języka („Nie przekroczę tej nocy” (Kilka uwag o współczesnej poezji), LNE 9).
Czy więc cechami krytyki Bielatowicza były „wyraźne preferencje w stosunku do klasycznych wartości” (tamże), a nawet „swoisty tradycjonalizm”
W prozie zwracał uwagę na duchowy wymiar czytanych przez siebie książek. Recenzując łagrowe wspomnienia Grubińskiego, stwierdził:
W opisach obozów niemieckich wybija się na plan pierwszy okrucieństwo i masowa rzeź ludzi, w książce Grubińskiego wdeptana w błoto wolność jednostki. Pochylenie się nad tą tragedią jest pierwszym rysem chrześcijańskim książki Między młotem a sierpem
Tenże, Chrześcijańska książka o Rosji, „Życie” 1949, nr 6. [56].
Dalej pisał:
Chrześcijańska jest nie tylko wiara Grubińskiego w Boga, ale i w człowieka. W jaskrawym odróżnieniu od innych książek o Rosji, Grubiński nie demonizuje sowieckiego człowieka. Jest on po prostu ofiarą fałszywej, lecz nieubłaganej doktryny
Tamże. [57].
Akcentował także chrześcijańską postawę Józefa Wittlina, a w świetnym omówieniu Innego Świata stwierdził, że „[…] etyka Grudzińskiego jest chrześcijańska” (Znak krzyża w martwym domu, LNE 92).
Gdy jednak „narodowiec” i katolik Jędrzej Giertych wydał trylogię W Polsce między wojnami, stwierdził stanowczo:
Literacko jest to więc książka zupełnie nieusprawiedliwiona. Powieść jest przeciętną, dziennikarską narracją bez śladu ambicji formalnych. Język i styl Giertycha są banalną mową polskich warstw oświeconych, chemicznie wypraną z twórczością indywidualnej i śmiałości gwarowej. Jest to pospolity język inteligenckich listów miłosnych i przemówień wiecowych. Wszystko co w nim jest literaturą, to przytoczenia z wielkich pisarzy oraz refleksy kiedyś barwnych, a dziś spłowiałych epitetów i metafor. Język „sierżantów” literatury dwudziestolecia międzywojennego, Staśki, Mniszkówny i Zarzyckiej, jest świeższy i plastyczniejszy od Giertychowego
J. Bielatowicz, To nieprawda, Grzesiu! (o powieści Jędrzeja Giertycha), „Kultura” 1951, nr 4. Na marginesie warto dodać, że Bielatowicz krytykował też koncepcje polityczne Bolesława Piaseckiego i środowiska PAX, zob. tenże, Dobraczyński („Życie” 1955, nr 22). [58].
Dodawał również ważny w kontekście jego krytyki zarzut:
Naszym zdaniem jest to książka niekatolicka i nienarodowa. […] kwietyzm moralny, oportunizm społeczny, przesadzony naturyzm i pycha, a także depersonalizacja ludzi w ramach społecznych, którymi to barwnikami nasycona jest tkanina powieści Giertycha – odbierają jej cechy książki katolickiej. Jest to w najlepszym razie starotestamentowe poręczycielstwo Boga (polskiego) dla poczciwości zasklepionego żywota
Tamże. [59].
Warto zauważyć, że ulubionym gatunkiem – obok wspominanego już szkicu bibliograficznego – była recenzja. O najlepszych spośród omówień autorstwa Bielatowicza Jacek Głomb słusznie pisał, że nie mają charakteru klasycznych recenzji:
Bielatowicz często pisał, gdy znajdował pretekst – wieczór autorski Romanowiczowej w Londynie, śmierć Nowakowskiego… Wtedy pisał, ale nie okolicznościowe teksty, ale […] – perełki. Często pisane z akcentami autobiografii, przez siebie
J. Głomb, Zielony Jasiek…, s. 189, podkreślenia autora. Mowa o tekstach Odłożona słuchawka („Wiadomości” 1964, nr 8, LNE) i Zośka i Zofia (tamże, 1964, nr 11, LNE). [60].
Był twórcą licznych felietonów i, co rzadsze, oryginalnych i zwykle wyłączanych ze sfery krytycznej – antologii, które można traktować jako specyficzny gest lekturowy. Bielatowicz ułożył więc kilka ważnych zbiorów poezji żołnierskiej, opatrując je ciekawym wstępami
Język krytyczny Bielatowicza – zwróciła na to uwagę Heck – cechuje skłonność do militarnej metaforyki
Od tej sceny, tak bliskiej czasom katakumb, bije blaskna całą książkę. Blask, który w dalszej scenie błyśnie jeszcze raz, kiedy będzie mowa o Żydówce słuchającej nauki Bardieja: „Nie ma niebezpieczniejszej rzeczy, niż bawienie się w ciemnościach… światłem”. Od tego blasku książka Grubińskiego jest chrześcijańska
J. Bielatowicz, Chrześcijańska książka o Rosji, „Życie” 1949, nr 6. [65].
Rekomendując polskim poetom „poezję myśli”, wskazywał na dokonania Eliota: „Bije od tej poezji blask myśli”
Bielatowicz – była o tym mowa – pisał zasadniczo o prozie i poezji emigracyjnej, sporadycznie zaś o teatrze i dramacie
Pisarze materializmu dialektycznego – jest nim właśnie Mieczysław Jastrun – usiłują wszystko na wzór swojej wiedzy filozoficznej i politycznej sprowadzić do wspólnego mianownika, do hermetycznych granic, do skończonego wykładu zasad, do prostych i klarownych formuł. Człowiek wedle ich biblii nie może być zagadką, nie może być piastunem tajemnic, lecz cały musi się zmieścić w skrzyneczce, sporządzonej dla niego wedle zasad materializmu dialektycznego. Jeśli się nie mieści, próbuje się go wcisnąć do skrzynki kolanem, a gdy nadal nie pasuje, odcina mu się zbyteczne członki, jak w bajce o Madejowym łożu
Tenże, Mickiewicz moskiewski, „Życie” 1951, nr 42. [68].
Chwaląc z kolei Alchemię słowa Jana Parandowskiego, Bielatowicz tłumaczył:
Książka przeczy każdym słowem materialistycznemu realizmowi twórczości i sztuki. Bohaterem Alchemii słowa jest człowiek wieczny, niezależny od społecznych „baz” twórca, wędrujący poprzez stulecia ze swoją duszą, jako jedyną więzią z ludźmi swojego czasu i potomnością. Twórca prawdziwy nie tworzy dla doraźnych celów gospodarczych i politycznych grup, klas i narodów, ale dla powiększania całego świata i pomnażania dóbr wspólnych wszystkim ludziom i wszystkim czasom. Jeśli jakiś „byt określa jego świadomość”, to byt duszy nieśmiertelnej
Tenże, Chemia i alchemia słowa, „Życie” 1951, nr 48. Por. tenże, „Godzina śródziemnomorska”, „Życie” 1951, nr 3. Pisał też na przykład o Hannie Malewskiej („Życie” 1957, nr 6). [69].
Bielatowicza mniej także interesowała literatura światowa. Jeżeli już do niej sięgał, to znowu ciekawili go pisarze lub książki zakazani w PRL, jak Arthur Koestler czy Doktor Żywago
W poezji bez wątpienia najwyżej Bielatowicz cenił Kazimierza Wierzyńskiego, a więc skamandrytę, którego język poetycki jednak się zmieniał i „unowocześniał”. Krytyk nie cenił zresztą awangardy poetyckiej. Pisał:
Zdumiewająca rzecz, jak wiele potrzebuje gadać „modernistyczne” malarstwo i „awangardowa” poezja. Odnosi się wrażenie, że cała ich wartość polega na zagadaniu odbiorcy. Wielcy mistrzowie pracowali w milczeniu, mówili tylko przez swoje dzieła
Tenże, „Nie przekroczę tej nocy” (Kilka uwag o współczesnej poezji), „Życie” 1951, nr 9. [72].
U Wierzyńskiego ostatecznie cenił „tęsknotę do elementu niezniszczalnego, trwałego, pewnego, a więc do istnienia” (Wielka przygoda życia. O poezji Kazimierza Wierzyńskiego, LNE 188). Cenił też „realizm poetycki” Obertyńskiej, podobała mu się „wyzywająco konserwatywna” liryka Mariana Hemara, a w Józefie Łobodowskim widział przede wszystkim „poetę łacińskiego”. Postawa artysty – zwłaszcza związek z ziemią i tradycją – okazywała się więc dla niego wartością przesądzającą o wartości liryki.
Kogo Bielatowicz pominął? Najbardziej widoczny jest brak w jego tekstach Witolda Gombrowicza. Głomb pisze, że „[…] nie lubiąc Gombrowicza (i pokrewnych), atakował go, nie umiejąc go przeczytać, nie odzywał się”
***
Tak bym przynajmniej widział Jana Bielatowicza dzisiaj, czekając na jego zebrane pisma krytycznoliterackie. Jako reprezentanta krytyki emigracyjnej i ważne ogniwo naszej krytyki personalistycznej oraz zapomnianego kontynuatora coraz słabszej obecnie krytyki katolickiej. Jako jeden z głosów wśród nocy.