Nowy Napis Co Tydzień #251 / „Przepaść nas nie przecina. Przepaść nas otacza”. Medytacje filologiczno-filozoficzne na marginesie wiersza Akrobata Wisławy Szymborskiej
1.
Czy pomyłka zecerska może zrodzić wiersz? Owszem, tak było w przypadku Akrobaty Wisławy Szymborskiej, który ukazał się pierwotnie na łamach „Życia Literackiego” w 1965 roku (nr 33), następnie zaś wszedł do tomu Sto pociech (1967). I choć błąd korektorski nie pojawił się w utworze samej autorki, to stał się istotną inspiracją do myślenia w kategoriach symploki nie tyle jako tropu, ile pewnej filozofii mimesis biorącej swój początek z pism Platona. Jednak zanim przejdziemy do szczegółowego wyjaśnienia tej kwestii, wypada zacytować słowa samej Szymborskiej. Tak o genezie Akrobaty mówiła jego twórczyni:
korektorskiego spójnik został umieszczony dwukrotnie, raz na końcu, raz na początku następnego wiersza. Zauważyłam, że to powtórzenie daje efekt jak gdyby huśtania. I wtedy przyszło mi na myśl, żeby napisać wiersz o wysiłku i zarazem lekkości ewolucji akrobatycznych i że właśnie owo balansowanie spójników będzie niejako odpowiednikiem huśtania na trapezie
Powrót do źródeł. Rozmowa z Wisławą Szymborską [w:] K. Nastulanka, Sami o sobie. Rozmowy z pisarzami i uczonymi, Warszawa 1975, s. 303–304. [1].
Owo „balansowanie spójników” tudzież ich ironiczne podwojenie kieruje naszą uwagę w stronę rozróżnienia tego, co rzeczywiście zostało napisane, i tego, co się niejako samo napisało. Duplikat spójnika to „wizerunek, [który] istnieje, ale też jakoś nie istnieje”
Z trapezu na
trapez, w ciszy po
po nagle zmilkłym werblu, przez
przez zaskoczone powietrze, szybszy niż
niż ciężar ciała, które znów
znów nie zdążyło spaść.
Sam. Albo jeszcze mniej niż sam,
mniej, bo ułomny, bo mu brak
brak skrzydeł, brak mu bardzo,
brak, który go zmusza
do wstydliwych przefrunięć na nieupierzonej
już tylko nagiej uwadze.
Mozolnie lekko,
z cierpliwą zwinnością,
w wyrachowanym natchnieniu. Czy widzisz,
jak on się czai do lotu, czy wiesz,
jak on spiskuje od głowy do stóp
przeciw takiemu jakim jest; czy wiesz, czy widzisz,
jak chytrze się przez dawny kształt przewleka i
żeby pochwycić w garść rozkołysany świat
nowo zrodzone z siebie wyciąga ramiona –
piękniejsze ponad wszystko w jednej tej
w tej jednej, która zresztą już minęła, chwili.
(WW 303–304)
Jako wiersz autotematyczny Akrobata bazuje na mnożeniu wątpliwości, mówieniu w trybie warunkowym, więc w jakimś stopniu stanowi wykład poetyki immanentnej w miniaturze
2.
Owa korekta wiąże się z mimetycznością, a skoro polega na ironicznym podwojeniu, to nazwać możemy ją symploką. W znaczeniu wąskim zabieg Szymborskiej w Akrobacie (zwłaszcza w pierwszej strofoidzie) nie jest oczywiście klasyczną symploką, a więc „splotem” (greckie συμπλοκή, symplokḗ) anafory i epifory, ponieważ takie same człony nie zaczynają tu wersów, identyczne zaś ich nie kończą. Natomiast symploka jako nawiązanie do kompozycji anaforyczno-epiforycznej tu rzecz jasna występuje. W ogóle myślenie w kategoriach „splotu” różnych stylów, ich wypróbowywania w ironicznym zderzeniu jest przecież cechą charakterystyczną dykcji Szymborskiej. W tym sensie Akrobata pełni nie tylko ważną funkcję metaliteracką w obrębie tomu Sto pociech, niejako dopełniającą słynną Radość pisania, lecz także staje się jednym z ważniejszych utworów całego cyklu wierszy o takiej tematyce. Jeśli jako ilustrację poniższego fragmentu, w którym Andrzej Zawadzki objaśnia znaczenie symploki w kontekście Platońskiej mimesis, podstawimy wiersz Akrobata, to nie będziemy w dużym błędzie:
To, co do prawdy podobne, nie jest prawdą samą, nie istnieje więc prawdziwie, a więc nie istnieje w ogóle, skoro istnienie pełne, autentycznie przysługuje jedynie temu, co prawdziwe. Jakiś jednak osobliwy stopień „bytowości” podobieństwu przysługuje – jego paradoksalną istotę, modus existendi, stanowi właśnie bycie obrazem, podobieństwem, które, chociaż jest niebytem, jakoś istnieje. […]. [J]eśli zdefiniuje się podobieństwo (eoikos) i podobiznę (eikon) jako przeciwieństwo prawdy, to […] opozycja „dobrego”, podobnego, a więc prawdziwego obrazu i złudnego, nieprawdziwego wyglądu (eikon–fantazma) – i tym samym „dobrej” oraz „złej” mimesis – zostaje radykalnie podważona […]
A. Zawadzki, „Symploke” jako figura Platońskiej mimesis, „Wielogłos” 2007, nr 1, s. 66. [11].
Mowa była o wierszowej ilustracji tych rozważań, więc pora przypomnieć pierwszą strofoidę Akrobaty. W niej tożsamość wygłosu i nagłosu, jakby podobieństwa (eoikos) i podobizny (eikon), wzmocniona zresztą arbitralną pauzą, daje na poziomie graficznym wrażenie swoistej schodkowości wersu. Ta schodkowość po odpowiednim wyszczególnieniu najważniejszych elementów prezentowałoby się mniej więcej tak:
Z trapezu na
trapez, w ciszy po
po nagle zmilkłym werblu, przez
przez zaskoczone powietrze, szybszy niż
niż ciężar ciała, które znów
znów nie zdążyło spaść.
(WW 303)
To zwielokrotnienie zecerskiej pomyłki, której odkrycie w jednym z utworów dało Szymborskiej asumpt do napisania Akrobaty, ta miniaturowa „kompozycja łańcuchowa” pełni funkcję ironiczno-ambiwalentną. Śmieszne jest pisanie w wersach – zdaje się mówić podmiot – ale jeszcze zabawniej byłoby próbować oddać ruch akrobaty bez tej graficznej konwencji, opisać, lecz wcale nie pokazać. Podwojone cząstki z pierwszej strofoidy („na – na”, „po – po”, „przez – przez”, „niż – niż”, „znów – znów”) w strofoidzie drugiej znajdują swój strukturalny odpowiednik w parach „sam – sam”, „brak – brak”. Jest on podwójny, bo Szymborska rozważa w wierszu podwójność, bada możliwości symploki. Pierwszy wers drugiej części zamyka się w klamrze wyznaczonej słowem „sam” („Sam. Albo jeszcze mniej niż sam”). Klamra ta jest szczególna, ponieważ tożsamość nagłosu i wygłosu została tutaj przeciwstawiona nietożsamości składniowej dwóch części tego wersu, a więc – idąc tropem interpretacji Platońskiej symploki – braku pełnej mimetyczności. Pierwsza z nich kończy się kropką po jednym słowie („Sam.”), druga składa się z dopowiedzenia, przerwanego zresztą przerzutnią („Albo jeszcze mniej niż sam, / mniej […]”). To działanie na rytmach pełni nie tylko funkcję retoryczną, pozwala nie tylko na powtórzenie znanej konstatacji: Szymborska jest poetką zawieszenia głosu, zyskuje bowiem ono na znaczeniu w wierszu, który całym sobą wyraża dynamikę owego zawieszania. Wers, w którym mowa o samotności akrobaty, dzieli się, bo tylko kropka po słowie „sam” może na poziomie graficznym wyrazić ową samotność. Grafia działa tutaj niejako podprogowo, wspomaga lekturą wizualną, a inicjalne „Sam” staje się czymś na kształt paradoksalnego imienia własnego
Pauza po słowie „sam” w pierwszym wersie drugiej strofoidy jest na tyle mocna, że nie sposób jej przeoczyć, a jednocześnie ustanawia pauzę o wiele słabszą niż ta, na której „akrobatyka” tego utworu bazuje, a więc słabszą niż pauza przerzutniowa, dodatkowo „podbijająca” znaczenie antykadencją. Akrobata okazuje się nie zasługiwać nawet na samotność, Szymborska wyłącza go z tego toposu, sięga bowiem po składnię, która na początku wersu obywa się bez przerzutni. Zdanie chwilowo wygrywa z syntaksą wersyfikacyjną. Gdyby wers kończył się po słowie „sam”, to ileż dodatkowych znaczeń moglibyśmy w nim odnaleźć. W tym krótkim wypowiedzeniu mieściłby się i patos, i etos. I topika artysty, który wznosi się ponad tłum i pospolitość, choć płaci za to wysoką cenę niezrozumienia, cenę może zbawienną, bo i tak ujmowano tę kwestię. Ale ironiczna Szymborska rezygnuje z banału. Bada sensy w nim ukryte na poziomie mikrologicznych działań wierszowych. A więc dzieli, bo i wiersz jest o dzieleniu. Dzieli więc Szymborska pierwszy wers drugiej strofoidy, aby można było odnaleźć w nim dalekie echo podwojeń z pierwszej strofoidy. Podział ma jednak charakter nie tylko językowy. W istocie ma tutaj miejsce rozbrat z pewną epistemologią. Akrobata nie jest tylko „sam”. On się okazuje: „Albo jeszcze mniej niż sam, / mniej, bo ułomny, bo mu brak / brak skrzydeł” (WW 303). Celowo nie zmieniam formy w cytowaniu, ponieważ formuła „Albo jeszcze mniej” wydaje się szczególnie ważna. Jej dopełnienie znajdujemy w trzeciej strofoidzie. Powstaje tu nawet coś na kształt definicji tworzenia wiersza, czyli „przewlekania i” przez „dawny kształt” podmiotu, jak „chytrze się przez dawny kształt przewleka i /żeby pochwycić w garść rozkołysany świat”, WW 303–304). Metaforyka przewlekania, czy też szerzej metaforyka związana ze sferą przerabiania części własnej garderoby, przeszywania, odwracania tkaniny na drugą stronę, należy oczywiście do topiki tekstu jako tkaniny właśnie. Ale u Szymborskiej – jak zwykle zresztą – nie mamy prostego powtórzenia dawnej tradycji. Tekstowe u niej się tka, lecz zmagać się z tkaniną to przecież także zmagać się z nicością, ze śmiertelnością tego, jak w słynnej Radości pisania, otwierającej tom Sto pociech, z którego pochodzi także Akrobata. To metaliterackie otwarcie nie pozostaje wszakże bez znaczenia dla interpretacji wszystkich wierszy z tej książki poetyckiej. Właśnie „Zemsta ręki śmiertelnej” (WW 260) powraca w wersach Akrobaty, zwłaszcza zaś w obrazie „przewlekania i”, bardzo przecież somatycznym. Jakimś analogonem owego przewlekania jest chyba nicowanie z tomu Wszelki wypadek (1972), w którym, w utworze bez tytułu czytamy: „Nicość przenicowała się także i dla mnie” (WW 354). Również Akrobata to wiersz o samostwarzaniu, a zarazem o „samo(nie)wyjaśnialności”
nowo zrodzone z siebie wyciąga ramiona –
piękniejsze ponad wszystko w jednej tej
w tej jednej, która zresztą już minęła, chwili.
(WW 304)
Momentu Fausta nawet nikt nie zdążył zauważyć, choć był tak piękny, to zmieścił się cały w edytorskiej bieli, nad którą przeskoczyli i akrobata, i wiersz. A jednak Szymborska niczego tutaj nie neguje. Owszem, sprawdza. I to właśnie owa próba okazuje się ostateczną weryfikacją. Może wiersz mógłby się zakończyć inaczej, może tak by się stało przy innym akrobacie, który nie wierzyłby tak mocno w natchnienie. Przecież wraz z jego kołysaniem kołysze się świat i te ramiona akrobaty naprawdę są „piękniejsze ponad wszystko w jednej tej / w tej jednej”, nawet jeśli po wtrąceniu okazuje się, że piękno tej chwili było jakże nietrwałe. Zauważmy, że Szymborska wykorzystuje tutaj efekt polegający na imitacji błędu zecerskiego, tak zwanego lustra: „w jednej tej / w tej jednej”. Antykadencja wzmacnia wygłosowe „tej”, a tym samym wymusza lekturę aktywną
3.
W trzeciej strofoidzie, w pytaniach zadawanych czytelnikowi, w ich specyficznym rytmie opierającym się na ironicznym podwojeniu („Czy widzisz, jak on się czai do lotu, czy wiesz, / jak on spiskuje od głowy do stóp / przeciw takiemu, jakim jest; czy wiesz, czy widzisz”; WW 303), kryje się być może jakieś odległe echo chocholego tańca, jego ironiczno-ambiwalentnego znaczenia
Wystarczą: – od zachodu na wschód je rozszerzę,
Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę.
I dojdę po promieniach uczucia – do Ciebie!
I zajrzę w uczucia Twoje,
O Ty! o którym mówią, że czujesz na niebie!A. Mickiewicz, Dziady…, w. 96–100. [26]
Zwróćmy uwagę, że w tym fragmencie Wielkiej Improwizacji kwestia graficznego ukształtowania tekstu odgrywa daleko większą rolę niż w niewielkim objętościowo – w porównaniu z całością monologu Konrada – wierszu Szymborskiej. Oczywiście grafia w wierszu numerycznym ma inną funkcję niż w wierszu wolnym, inna też była konwencja lektury sygnałów graficznego podziału w czasach Mickiewicza. Aby jednak uwypuklić pewne środki zastosowane przez autorkę Wołania do Yeti, warto niewspółmierność tego porównania odsunąć na plan dalszy. Co zatem mogłoby na poziomie graficznym zainteresować współczesnego widzoczytelnika
Wróćmy jednak do braku skrzydeł. Akrobata Szymborskiej też improwizuje, ale niewiele pozostało mu z demiurga stwarzającego słowem taką rzeczywistość, której rekwizyty pozwoliłyby mu dotrzeć do Boga i stoczyć z nim poetycki pojedynek na czucie i na słowa właśnie. Konrad zapowiada „aż tu moje skrzydło sięga”. Jednak zamknięty w celi, duchem wydaje się daleko, lecz na tyle blisko, że jego poezja – bo i takie były tu interpretacje – nie przechodzi przez mury klasztoru