Jak zostać wrogiem ludu
Noc w Starym Teatrze (i świt jeszcze daleko)
Siedząc na świeckim kazaniu
(kiepskim; banały nie rodzą
myśli) w środku najnowszej
publicznej kaźni klasyka
wrogiem zostałem widowni.
Jak to? Westchnieniem.
Westchnąłem.
No tak, gdy aktor doszczętnie
zechciał zdemolować czwartą
ścianę i mówić co myśli
o mnie (to znaczy, o świecie…)
z mostu, prościutko, i zniszczyć
Teatr, Ibsena, nasz wieczór…
Aj em lezbjan (powiedział)
Aj em gej
Aj em tr–
(Uwaga: wymowa papieska, nosowa):
Trąsdżenderr
„Plus!” wykrzyknęła baba tuż za mną.
Wtedy westchnąłem. Pan westchnął…
aktor-kaznodzieja szydził,
po czym spojrzał no prościutko
na mnie; (poprawna widownia
na znak gromiła mnie gwizdem,
Gejo-lezbijsko-trąsdżendro-
(„Plus!”)-fob! zapewne sądzili…
Ale połóżmy to wszystko
na bok, co myślę o gejach,
a bo westchnąłem z innych
przyczyn. Do bólu świadomy
błędów (a jak!) co popełniam
gdy mówię po polsku, i to po
wielu — miesiącach? — no, coś ty!
latach, jak ja mam powiedzieć,
że to z powodu moich uszu?
A bo mój język ojczysty
to jest angielski? Język Szekspira,
boski, cudowny, i że w nim
kiepska wymowa po prostu —
No tak!— mnie wkurwia?