29.10.2023

Przypowieść

Nie powierzajcie waszych dni

spadającej w morze kropli

bo zmyje z was napis

waszej twardości

 

Nie powierzajcie ust waszych

w słowa łuski

bo wyschną wam żyły

na baranie struny

 

I nie powierzajcie swej pieśni

w czas swój będący

bo popiół się od was oddzieli

 

Popatrzcie jedynie w długość myśli

co łączy was w jedno i rozbija ściany

albowiem to jest ziarno naszej rozrodczości

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Zięba, Przypowieść, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. Ciekawie w tym kontekście brzmi komentarz George’a T. Montague, który pisze: „Życie chrześcijanina to wyścig (co apostoł uwielbia podkreślać również w innych pismach) oraz turniej bokserski”. Wyścig i walka – jakież ciekawe pytania to stawia współczesnemu chrześcijaństwu nad letnią Wisłą. Zob. G.T. Montague SM, Pierwszy List do Koryntian. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2021, s. 182.

Powiązane artykuły

06.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #210 / Biografia ocalonego

To nie jest prosta historia. Może się wydawać nieskomplikowaną z racji wieloletniego osłuchania z nią każdego z nas, jak również wielowiekowej obecności w przestrzeni sztuki. Andrzej Draguła w eseju Syn marnotrawny. Biografia ocalenia pokazuje, jak daleko jesteśmy od zrozumienia tego, co dzieje się w piętnastym rozdziale Ewangelii wedle świętego Łukasza. Adolf Jülicher napisał na temat przypowieści o ojcu i jego dwóch synach – tym porządnym i wiernym oraz tym marnotrawnym – że to „Evangelium in Evangelion”. Draguła prowadzi czytelnika przez szereg możliwości odczytań, zarówno teologicznych, jak i artystycznych, nadto przygląda się malarskim i muzycznym interpretacjom, jednak nie po to, aby dołożyć tam jeszcze swoje trzy grosze. Autor, paradoksalnie, systematycznie usuwa się w cień, nie popisuje się swoją erudycją (choć miałby do tego pełne prawo), aby pokazać, o czym milczy przypowieść o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu, i czego nie jest w stanie powiedzieć.

Wrażliwość ojców

Andrzej Draguła jest księdzem, co jest istotne dla książki. Czy Syna marnotrawnego mógłby napisać chrześcijanin bez święceń kapłańskich? Na pewno. Mogłaby to być równie świetna książka, choć napisana z nieco inną wrażliwością. I właśnie tę wrażliwość warto tu podkreślić. Nie mam pojęcia, ile razy w roku liturgicznym Andrzej Draguła odczytuje przypowieść o synu marnotrawnym. Jeśli tę liczbę niewiadomą pomnożymy przez ponad trzydzieści lat kapłaństwa, otrzymamy jedyny prawdopodobny wynik: dość często, aby się tym tekstem znudzić. Draguła jakby na przekór wnika w tekst przypowieści i pokazuje, że wciąż go nie odczytaliśmy. I nie chodzi tutaj o zdania nazbyt upudrowane, w stylu: nie odczytaliśmy należycie, nie odczytaliśmy jak powinniśmy i tak dalej. To musi zabrzmieć tak, jak jest napisane: nie przeczytaliśmy i już. Dlaczego stawiam taki wniosek? Naprowadza na niego sam autor, gdy stawia podtytuł Biografia ocalenia. Mam wielką pokusę odczytania tego podtytułu w nieco inny sposób, a mianowicie jako „Biografia ocalonego”. Może sam autor mógł się nad tym zastanawiać? Dla Draguły, który czytał przypowieść o miłosiernym ojcu i jego synach niezliczoną ilość razy oraz wygłosił na ten temat równą im ilość kazań, tekst stał się zwierciadłem, w którym należało się przyjrzeć. Co ta przypowieść mówi o mnie, o Bogu, o nas samych? Co to znaczy w ogóle ocalić albo zbawić? Bardzo trudne pytania, bowiem wymagające jasnego określenia. Z kart Syna marnotrawnego przebija wrażliwość autora, który niejako mówi: ten tekst jest o mnie, zaświadczam, że jest prawdziwy, to ja jestem ocalony. Jest to wrażliwość złożona pomiędzy wersy, choć daleko jej od konfesyjnego krzyku. Z tego też powodu książka Andrzej Draguły stwarza szeroką płaszczyznę dla wszystkich czujących, że w przypowieści o synu marnotrawnym istotnie coś jest, coś promieniuje.

Szybkość i namiętność miłosierdzia

Esej Draguły to erudycyjna uczta. Autor sięga do komentarzy teologów z każdego wyznania, a jednocześnie pokazuje twórcze nawiązania i interpretacje w malarstwie, operze czy literaturze. Liczba zaprezentowanych stanowisk nie zamienia się jednak w kakofonię, bowiem autor nie traci z oczu prawdziwego celu książki, jakim jest przypowieść. W tym celu sprawdza wszystko: jakie strąki mógł jeść młodszy syn, co oznaczał pierścień i gdzie leżały owe dalekie krainy, do których udał się marnotrawny syn. Aby uświadomić przyszłemu czytelnikowi, jakie nieoczekiwane bogactwa treści się nagle otwierają, niech posłużą jedynie przykłady dotyczące dwóch czynów ojca z przypowieści: bieg i pocałunek.

Bieg ojca (Łk 15, 20) z przypowieści myli swoją szybkością, którą nie są w stanie oddać słowa. Łukasz używa tutaj czasownika z terminologii sportowej. „Trechō” to bieg właściwy dla tych, którzy biorą udział w zawodach olimpijskich. Św. Paweł używa tego sformułowania, gdy pisze o wierzeCiekawie w tym kontekście brzmi komentarz George’a T. Montague, który pisze: „Życie chrześcijanina to wyścig (co apostoł uwielbia podkreślać również w innych pismach) oraz turniej bokserski”. Wyścig i walka – jakież ciekawe pytania to stawia współczesnemu chrześcijaństwu nad letnią Wisłą. Zob. G.T. Montague SM, Pierwszy List do Koryntian. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2021, s. 182.[1]: „Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali” (1 Kor 9, 24). Ojciec, starszy pan, nestor rodu, biegnie tak, jak nie powinien. Pasowałoby mu, zarówno do wieku, jak i do rangi głowy rodziny, raczej zmierzać dostojnym krokiem. Ojciec zachowuje się jak młodzieniaszek; to widok syna dodaje mu nagle wigoru. W Listach Pawłowych spotkamy liczne użycie „trechō”: „ja przeto biegnę nie jakby na oślep” (1 Kor 9, 26), „nie na próżno biegłem” (Flp 2, 16), czy „biegliście tak wspaniale!” (Gal 5, 7). Ojciec biegnie zatem z pełnym zaangażowaniem, jakby chciał pobić swoją „życiówkę”. Niech czytelnika recenzji nie zraża ten biegowy termin. Draguła o ojcowskim biegu pisze:

Mając to wszystko na względzie, można by więc powiedzieć, że ojciec nie tylko biegnie, on gna, jakby przed nim była jakaś meta, jakby się z kimś ścigał.

Szalenie podoba mi się ta myśl podsunięta do własnych rozmyślań: o ścigającym się (z kim? z czym? z którymś z synów?) ojcu. Powracający syn jest dla ojca „życiówką”, istotnie życiową szansą.

Studiując ruchy i czyny ojca z przypowieści, warto zwrócić uwagę na ten fragment: „rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20). Zacznijmy od końca i przyjrzyjmy się, jak całuje ojciec. I znów: nie jak nestor rodu. Tym razem przypomina bardziej namiętność wcieloną. To, co polski przekład podaje jako statyczne „ucałował”, w języku greckim brzmi „katephilēsen auton”, czyli, jak podaje Draguła:

[…] całował go i całował bez końca, gorąco i bez opamiętania. Jak chcą niektórzy, pokrył go pocałunkami „gorącymi i licznymi”.

Ten jeden wers – Łk 15, 20 – kryje w sobie dynamiczność, którą trudno uchwycić naocznie. Tu dzieje się zwyczajnie zbyt dużo i zbyt szybko. Aby ojciec mógł pocałować syna, musi nastąpić inna trajektoria ust, linia oczu, wymiana oddechów. Malarska wizja Rembrandta, gdzie ojciec statycznie stoi i pozwala paść przed sobą synowi na kolana, nie odpowiada rekonstrukcji zdarzeń zgodnych z biblijną treścią. Ojciec, który stoi wyprostowany, nie ma możliwości złożenia pocałunku na swoim synu. Z przypowieści nie wynika „jak zagrało” ciało, gdy spotkali się ojciec i syn. Być może obydwaj padli przed sobą na kolana. Być może nie trzeba było przed sobą padać, bo ojciec jest zbyt szybki (rusza się jak sprinter, jak zaprawiony atleta). Trajektoria ust, kontaktu wzrokowego, wymiany oddechów jest linią przebaczenia.

Bez happy endu?

Tylko dwie przypowieści zostały uwiecznione na witrażach katedry Notre-Dame w Chartes: przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i o synu marnotrawnym. Historię o dwóch synach i ojcu najlepiej kontemplować przy zachodzącym słońcu, ponieważ witraż, który ją opowiada, znajduje się po wschodniej stronie północnego transeptu świątyni. Trzydzieści wielobarwnych kwater układających się w półkola i czteroliście należy oglądać od dołu do góry, od lewej do prawej strony. To kierunek wznoszenia się duszy do nieba. Szklana wersja opowieści bliska jest oryginałowi. Nie znaczy jednak, że jest identyczna, Mistrz, który doglądał pracy witrażystów, uzupełnił to, czego „brakowało” w Ewangelii. […] Na szczególną uwagę zasługuje scena 26, scena kulminacyjna, umieszczona tuż pod wizerunkiem Chrystusa tronującego. Przedstawia bowiem to, czego w tekście przypowieści nie ma, czego Jezus „nie miał odwagi” dopowiedzieć. To uczta pojednania. Ojciec siedzi przy stole w towarzystwie obu synów.

Powyższy cytat to jeden z wielu przykładów wnikania głęboko w treść przypowieści. Draguła stawia pytania, które pozwalają zobaczyć znaną przypowieść w nieco innym świetle. Gdzie jest w tej przypowieści żona nestora rodu i jednocześnie matka dwóch synów? Wszak matczyne serce mogłoby tę całą scenę widzieć inaczej. Ba! Matka może nie dopuściłaby w ogóle do odejścia młodszego syna. Co to była za rodzina, co tam pękło, że młodszy nie może już znieść wspólnego przebywania z ojcem i starszym synem? Draguła stawia te arcyciekawe pytania, ale specjalnie nie podąża za nimi. Skoro Jezus chciał, aby tę przypowieść znano w takim kształcie, to musimy uznać, że ma już ona formę zamkniętą. Jeśli jednak wczytamy się w nią – raz za razem – dostrzeżemy, że przypowieść zawarta w Ewangelii według św. Łukasza (Łk 15, 11–32) w zasadzie nie ma zakończenia. Ojciec wypowiada swoją kwestię i nie wiemy, co dalej postanowi zrobić zarówno starszy syn, jak i młodszy. W istocie: nie ma tu happy endu.

Przyznaję, że stwierdzenie Andrzeja Draguły, że w przypowieści o marnotrawnym synu tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia, było dla mnie momentem, gdy dobrze znana przypowieść pękła i otworzyła się na nowo. Nagle otwiera się niesamowity bezmiar rozmyślań, a takich odkryć czytelnik znajdzie w książce znacznie więcej. Jednocześnie zmierzamy w stronę podtytułu książki, czyli ocalenia.

Czytając przypowieść razem z Andrzejem Dragułą, zauważamy, że obaj synowie są marnotrawni. Zarówno starszy, jak i ten młodszy, znajdują się poza domem ojca. Do obydwu ojciec musi wyjść i zaprosić na ucztę. Do tej pory patrzyliśmy zazwyczaj na tego młodszego, który skradł nasze niespokojne serce. Czy ten starszy brat nie jest dosłownie „starszy”, zarówno w biblijnym sensie, jak i w sensie każdej wspólnoty? Starszy to ten, który ma jakąś władzę. Ale starszy to również w języku greckim „presbyteros”, z którego wywodzi się polski prezbiter, duchowny, ksiądz. Starszy syn – w odczytaniu dzisiejszym, teraźniejszym – to Kościół, który krzywo patrzy na tych będących na obrzeżach, na tych powracających. To również „wieczne zgorszenie”, zarówno świata, jak i Kościoła, miłosiernym Bogiem.

Podczas gdy my do Niego idziemy, On do nas biegnie. Sposób „poruszania się” Boga przeczy prawom logiki. Gdy się do Niego wybieramy, czyniąc dopiero pierwszy krok, On już wyrusza naprzeciw. Wektory tych prędkości wymykają się narzędziom służącym do pomiaru. Coś z tego pędu próbują uchwycić sentencje. Ta przypisywana Bazylemu Wielkiemu głosi: „Tantum velis et Deus prius occurret”. Istnieje dwojakie tłumaczenie tej wypowiedzi. „O ile tylko zechcesz, Bóg przyjdzie wcześniej” – to pierwsze. Drugie również nie ułatwia uchwycenia dynamiki: „Gdybyś tylko zechciał, a Bóg przyjdzie wcześniej”. Można by tu wspomnieć jeszcze ten wieloznaczny napis na grobie C.G. Junga – „Vocatus atque non vaocatus Deus aderit” – który Tomáš Halík przetłumaczył jako tytuł jednej ze swych książek Wzywany czy niewzywany Bóg się tutaj zjawi. Coś więcej na temat tej prędkości mógłby powiedzieć jedynie ten, o którym jest ta książka – marnotrawiący raz po raz i ocalany za każdym razem ostatecznie.

A. Draguła, Syn marnotrawny. Biografia ocalenia, Więź, Warszawa 2022.

Syn marnotrawny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Biografia ocalonego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 210

Przypisy

  1. Ciekawie w tym kontekście brzmi komentarz George’a T. Montague, który pisze: „Życie chrześcijanina to wyścig (co apostoł uwielbia podkreślać również w innych pismach) oraz turniej bokserski”. Wyścig i walka – jakież ciekawe pytania to stawia współczesnemu chrześcijaństwu nad letnią Wisłą. Zob. G.T. Montague SM, Pierwszy List do Koryntian. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2021, s. 182.

Powiązane artykuły

28.10.2021

Nowy Napis Co Tydzień #124 / Lepka otchłań milczenia

Ta opowieść zaczyna się od zgrzytu noża, chociaż zgrzyta on dopiero na jej drugiej stronie. Bo wcześniej nawet nie zdajemy sobie sprawy, że właśnie oddaliśmy się czynności czytania – tak jak bohater opowieści nie zdaje sobie sprawy ze swego istnienia. Otaczające nas obrazy są jeszcze „niedospane i zimne” jak poranny dym z kominów żydowskiego miasteczka. Ziewając, przerzucamy pierwszą kartkę i dopiero ostry dźwięk szurającego po osełce żelaza stawia nas na nogi. Nas, jak również jego. Ale to tylko moment, potrzebny do przebudzenia. Za chwilę Rafael na powrót zapada w lepką otchłań milczenia. Tyle że już w stanie świadomości. A to boli.

W tej książce właściwie nie ma dialogów, a jeżeli już są, nieliczne, to celowo pozbawione myślnika. Tutaj słowa nie odbijają się echem od ścian czytelniczej świątyni dumania, lecz zapadają się w sobie, niczym ten, który ich nie słyszy, choć się ich domyśla. Bo Rafael jest głuchoniemy i opowieść o nim Maciej Płaza snuje – w tym miejscu powyższy czasownik nie jest pustym słowem – z punktu widzenia głuchoniemego. Podmiot liryczny opisuje swojego bohatera w trzeciej osobie, przez co sprawia wrażenie, że to on sam, rzeczony podmiot, nie dosłyszy. Zresztą kto wie, czy owo wrażenie nie wynika z naszej własnej głuchoty?

Jest piątkowy świt 14 października 1910 roku, a w żydowskim kalendarzu – 11 tiszri 5 671: dzień po Jom Kipur. Wędrowiec Rafael pojawia się w Liściskach, chasydzkim sztetlu gdzieś na rosyjskim Podolu. Pojawia się nie wiadomo skąd i nawet on sam nie wie, skąd przybył. Nie zna swoich rodziców. Jest wygnańcem i dola wygnańca pisana mu była przed narodzinami, wywołanymi brutalnym dźwiękiem ostrzonego noża. Także autor nie mówi nam wyraźnie, kim jest jego bohater, chociaż podsuwa nam w tej materii szereg sugestii, wziętych z kulturowych kodów judaizmu i chrześcijaństwa. Może jest tym drugim kozłem, którego w Sądny Dzień arcykapłan Świątyni nie składał w ofierze Panu, lecz obciążywszy całorocznymi grzechami swojego narodu, wypędzał na pustynię – do Azazela? Kozioł jednak, miast błąkać się po pustkowiach, wrócił i teraz niepokoi pobożnych mieszkańców Liścisk.

Kim by nie był, Rafael jest „widzącym”, który w odróżnieniu od zwykłych śmiertelników rozpoznaje krąg światła emanujący z ludzkiej postaci. Od niektórych z nas łuna ta bije mocno i żywo, chociaż z latami stopniowo przygasa, a on „poznawał, w kim przelewa się jeszcze płynny żar, a kto zastyga w martwiejący klejnot”. Takim właśnie był przezeń widziany reb Gerszon, liściski cadyk, w którego domu tajemniczy pielgrzym znalazł schronienie. Światło świątobliwego „podbiegłe już było krwią zmierzchu” i tenże blask stygnącego bursztynu przekazał on w dziedzictwie swojej córce. Szira, młoda matka dwóch podrostków, po śmierci kolejnych mężów – drugiego, Boaza, zabito w kijowskim pogromie – zaniemówiła, a właściwie odmówiła kontaktu ze światem za pomocą słów. Ten rodzaj samookaleczenia również jej pozwolił lepiej rozpoznawać ludzi. W ten przedziwny sposób zbliżył ją też z Rafaelem, który nie dość, że nie słyszał i nie mówił, to jeszcze chromał na jedną nogę. A jednak był uprzywilejowany. Niestety z książki nie dowiemy się wiele o natężeniu blasku otaczającej go łuny.

Zarówno Rafaelowi, jak i reb Gerszonowi nieobce są tajniki kabały, żydowskiej ezoterii. Kazanie cadyka w liściskiej bóżnicy to właściwie wykład kabalisty. Kabalistycznymi aluzjami przesycona jest też cała książka, co zapewne wpływa i wpływać będzie na radykalną selekcję grona jej potencjalnych recenzentów. Bo tutaj już trzeba znać się nie tylko na literaturze, lecz także wiedzieć o samym przedmiocie przynajmniej tyle, ile dowiedział się autor. Bo trzeba przyznać, że Płaza z zadania popularyzatora kabały wywiązał się sprawnie. Na ile było to zasługą Piotra Pazińskiego, konsultanta książki w kwestiach judaizmu, niech pozostanie tajemnicą obu panów.

Z grona zaniepokojonych przybyciem odmieńca miasteczkowych Żydów najbardziej zaniepokojony jest chyba sam rabin. Reb Gerszon – jak nikt inny w Liściskach – zdaje sobie sprawę z faktu uprzywilejowania chromego i głuchego Rafaela. Gdy dla niektórych jest on tylko wędrownym głupkiem, reb Gerszon wie, że „lepszy głupek, który wędrował, niż mędrzec, który siedzi w domu”. W oczach cadyka ten status czyni przybysza kimś w rodzaju rywala. Oddając mu kąt we własnym domu, reb Gerszon, razem z gestem miłosierdzia, roztacza nad intruzem kontrolę. Nie zawsze dyskretną.

Ale przecież tym, co najbardziej niepokoi reb Gerszona nie jest prosta walka o rząd dusz. Płaza o tym nie wspomina, ale możemy się domyślać, że również i cadyk, jako człowiek daru, widzi przygasłe aureole otaczające twarze jego współwyznawców. „Musi zdarzyć się coś niepojętego, by ludzie odzyskali wiarę” – uważa. A do tego trzeba znaku, który przywróci im nadzieję. Bo „ludzie zmieniają się głównie o tyle, że odzyskują bądź tracą nadzieję” – jak brzmi jedno z ważniejszych zdań tej powieści. I reb Gerszon ma plan taki: znak swoim ludziom dać. Po co zatem posłany został do zapomnianych przez świat Liścisk ktoś taki jak Rafael? Czy aby nie po to, by pokrzyżować misterne przedsięwzięcie? Tego reb Gerszon wykluczyć nie może i stąd jego niepokój.

Trudno, nie mówimy o kryminale, a nie da się wyjaśnić tej książki bez zdradzenia jej zakończenia. Od Kijowa bije w stronę Podola fala pogromów. Wiadomo, że tylko kwestią czasu jest, kiedy uderzy ona w miasteczko. Tym bardziej że grunt został już przygotowany: źli ludzie podrzucili do piwniczki dworu cadyka ciało chrześcijańskiego chłopca, na domiar szyderstwa, a może dla prowokacji – ukryte w świńskiej tuszy. Reb Gerszon wie, że nieszczęście jest tylko kwestią czasu. Namawia więc dwóch najbliższych pomocników i wspólnie, w wielkiej tajemnicy oraz z zachowaniem wszelkich przepisów, tworzą golema – człowiekopodobną postać „utkaną” z podolskiej gliny, zwalistą i silną, a do tego ślepo posłuszną rozkazom swoich demiurgów. Tworzą go, by bronił swojego ludu przed napastnikami, którzy nadejdą tu lada chwila.

Co zapowiedziano, to się staje i pogrom rzeczywiście wybucha. Na Żydów sypią się razy i kamienie, ale niebawem do walki z przeważającą liczebnie hałastrą rusza sam golem. Bój toczy się trochę w stylu westernu – na głównym majdanie miasteczka. Stwór, choć zdołał zmasakrować pierwszą linię pogromszczyków, powoli ulega furii kolejnych. W tym momencie pojawia się Rafael, czyniąc gest, o którym pisać nie będę, by nie zdradzać wszystkich szczegółów finału. Dość powiedzieć, że i on czyni to zgodnie z kabalistycznymi przepisami. Golem rozpada się w proch.

Gdy przybywa dowódca rosyjskich żandarmów, którego zadaniem – przynajmniej w teorii – jest uśmierzenie bijatyki, nie może się nadziwić, że jedynymi widocznymi ofiarami pogromu są chrześcijanie. Żaden z Żydów nie ma nawet siniaka. To niezwykłe, bo do tej pory zazwyczaj bywało na odwrót. Oficer jest już bliski oskarżenia żydowskiej ludności Liścisk o jakieś wyrafinowane szalbierstwo, gdy na plac przybywa kilku Żydów niosących na deskach ciało martwego Rafaela. To on, nim ostatkiem sił unicestwił golema, przyjął na siebie rany wszystkich pobitych współwyznawców. I potem umarł od tych zebranych w jedno ciało ran. Ale Rosjanin oczywiście o tym wiedzieć nie może. Musi zadowolić się wersją, że to wędrowny przybłęda poprzetrącał kości napastnikom. W policyjnym protokole, jako swoisty program minimum, znalazł się jeden martwy Żyd – a zatem pogrom naprawdę miał miejsce. Można będzie z westchnieniem ulgi pokazać raport przełożonym.

Zakończenie zaskakuje, ale niekoniecznie z powodu zwrotu akcji. W tej nienagannie żydowskiej opowieści przedziwnie zbiegają się podskórne tropy, jakie znamy z narracji Ewangelii. Rafael, o którym do końca nie wiemy kim naprawdę jest, przez swoją ofiarę, złożoną za wszystkich, staje się podobny do „cierpiącego sługi Jahwe”, zapowiedzianego przez Izajasza, przez chrześcijan zaś utożsamianego z Chrystusem. A żałobna Szira, gdy staje nad martwym, krwawiącym ciałem, aż się prosi, byśmy skojarzyli ją z wizerunkiem Matki Boskiej Bolesnej.

Ale cóż to za recenzja bez chociażby kropli dziegciu w beczce miodu? Przyznaję, że podczas lektury (dwukrotnej!) miałem kłopot z perfekcją, z jaką Maciej Płaza podszedł do tematu. Golem jest bezbłędną imitacją żydowskiej przypowieści. I trochę zbyt poprawną jak na historię traktującą o namiętnościach, krwi i szaleństwie. Miałem to niewygodne – bo przyprawiające mnie o podejrzenie siebie samego o małostkowość – poczucie, czytając zdania trącące, nawet delikatnie, publicystyką („Jak wie każdy pobożny Żyd, psalmy dają ochronę na sto pięćdziesiąt okazji”), czy też nasycone fachowymi zwrotami jak słownik kultury judaizmu („Pokuśtykał ulicą do mykwy… na drodze niepewnie stanął mu szames, kościsty starzec w tałesie pod chałatem”).

Przypomniał mi się, oglądany dawno temu, rysunkowy dowcip Szymona Kobylińskiego. Natchniony pisarz tam i z powrotem chodzi po pokoju, dyktując stenotypistce: „Miota mną straszny, przecinek, potworny niepokój”. Otóż ja bym wolał, aby jednak nie było tego przecinka.

 

Maciej Płaza, Golem, WAB, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jacek Borkowicz, Lepka otchłań milczenia, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 124

Przypisy

  1. Ciekawie w tym kontekście brzmi komentarz George’a T. Montague, który pisze: „Życie chrześcijanina to wyścig (co apostoł uwielbia podkreślać również w innych pismach) oraz turniej bokserski”. Wyścig i walka – jakież ciekawe pytania to stawia współczesnemu chrześcijaństwu nad letnią Wisłą. Zob. G.T. Montague SM, Pierwszy List do Koryntian. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2021, s. 182.

Powiązane artykuły

26.07.2021

przypowieść o drzewie

niekochane drzewo opuszczają ptaki
z drzewa odtrąconego przez wiatr opadają suche gałęzie
najwyżej włóczęga wypije pod nim klika butelek piwa
jego żylaste drewno nie wzbudzi w nikim
skrzypiec niepokoju ani współczucia fletu
żaden cieśla nie da się oszukać
tylko krowy docenią szorstkość kory
tylko dziecko przybiegnie czasem marząc o łódce
porzucone drzewo zna cenę najlżejszego muśnięcia
tęsknie czeka nawet na nóż

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adam Wiesław Kulik, przypowieść o drzewie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. Ciekawie w tym kontekście brzmi komentarz George’a T. Montague, który pisze: „Życie chrześcijanina to wyścig (co apostoł uwielbia podkreślać również w innych pismach) oraz turniej bokserski”. Wyścig i walka – jakież ciekawe pytania to stawia współczesnemu chrześcijaństwu nad letnią Wisłą. Zob. G.T. Montague SM, Pierwszy List do Koryntian. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2021, s. 182.

Powiązane artykuły

Loading...