Nowy Napis Co Tydzień #109 / Z Bogiem czy bez. O „Dewocjach” Anny Ciarkowskiej
Nakładem Wydawnictwa W.A.B. ukazała się ostatnio kolejna książka Anny Ciarkowskiej, filolożki, literaturoznawczyni i poetki młodego pokolenia, która tym razem sięga po temat na tyle niewygodny, że „rozgrzebywanie go” – a właśnie tak określiłabym proces indywidualnej interpretacji utworu – prowadzi do odkrycia ważnej prawdy o świecie, którego najwyraźniej nie potrafiliśmy sobie wygodnie urządzić. To książka o świecie opartym na zasadach, które nie przestają nas uwierać; wystają nam z butów jak słoma i przynoszą tylko wstyd, a w najlepszym wypadku – zakłopotanie.
Po Pestkach, intymnych zapiskach o uwikłaniu w powinność życia w krępująco przebrzmiałej rzeczywistości, pisarka wyprowadza czytelnika daleko poza miasto, na bezimienną wieś, której co prawda nie ma na mapie, ale – przez analogię i pryzmat własnych doświadczeń – nietrudno do niej trafić. Autorka odmalowuje przed naszymi oczami obraz pozornej sielanki, choć nie szczędzi nam i prawdziwie bukolicznych ozdobników, takich jak poranne pianie kogutów, zapach świeżo skoszonej trawy i ziemi wilgotnej od deszczu. Z kafelków odpadających ze ścian w kuchni, z geometrycznych wzorów na gumolicie, z zakurzonych mebli, z przetartych spodni, z okruchów chleba powszedniego, z uderzeń kościelnego dzwonu i wreszcie z tego, czego nie widać, choć przecież wiadomo, że jest… Ciarkowska wróży przeszłość, w której wszyscy – z większym lub mniejszym powodzeniem – „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
*
Jednym z wiodących tematów książki Anny Ciarkowskiej jest dom rodzinny, w Dewocjach osadzony na tradycyjnej polskiej wsi. Autorka zastanawia się, „ile lat zajmuje człowiekowi wyrastanie z domu”, a jednocześnie skłania czytelnika do refleksji nad wszystkim, co mu wpojono, co sam po latach zrozumiał, co sam wyniósł, a co wciśnięto mu za pazuchę, kiedy odchodził na swoje. I czy w ogóle kiedykolwiek, gdziekolwiek postawił na swoim – czy miał do tego prawo. Odpominany przez pisarkę dom, sklejany z wyblakłych fotografii i okraszany plotką, która echem odbija się po gościńcach, jest domem każdego, kto zamykając za sobą drzwi, świadomie zostawił kapcie w przedpokoju, wiedząc albo przeczuwając, że domu nie da się opuścić na zawsze. Że każde rozstanie jest rozstaniem na chwilę, na jakiś czas, na jeden haust powietrza. Bo człowiek z domu wyjdzie, ale dom z człowieka nigdy. Bo jesteśmy tym, co w naszym domu najlepsze i najgorsze. Pisarka przypomina nam, że zbyt długo wsłuchiwaliśmy się i wpatrywaliśmy w ów dom, zbyt długo bawiliśmy się w mamę, tatę, dzieci i sąsiadów, by można się było od tego odciąć, by można to było zapomnieć.
*
Wieś jest miękka jak gąbka, z pokorą przyjmuje każdy ciężar i wchłania w siebie różnorakie słowa, od tych co niedziela wykrzykiwanych z ambony po te wyssane z palca i powtarzane przez wietrzące sensację sąsiadki – bo przecież na wsi „nawet jakby się nie chciało wiedzieć, to się wie”. Bierze więc na siebie każdą pojedynczą krzywdę i każde nieśmiałe marzenie o lepszej przyszłości. Obok znoszących wszystko, co przyniesie los, w myśl zasady „wziąć, znieść i przeżyć”, są też i tacy, którzy ośmielają się żyć inaczej niż inni, narażając się tym samym na wytykanie palcami, na „co ludzie powiedzą”. Obok tych, co przychodzą i odchodzą „leciuteńko na paluszkach, […] żeby śladu nie zostało” – jak śpiewano w Piwnicy pod Baranami –twardym krokiem stąpają tacy, którym się wydaje, że trzeba narobić dużo hałasu, aby ot tak nie przeminąć. Na chłonnym łonie polskiej wsi Bóg spotyka się z człowiekiem, choć trudno ostatecznie rozstrzygnąć, czy to Bóg wychodzi człowiekowi na spotkanie, czy też człowiek desperacko poszukuje jakiegoś potwierdzenia siebie i nazywa to poszukiwanie wiarą w Jedynego.
Anna Ciarkowska – prostolinijnie, ale z właściwym sobie upoetycznieniem – opowiada o zagubieniu w wierze, o życiu, które jeszcze nie jest śmiercią, ale pełnowartościowym życiem też nie. O ojcach-nieojcach, matkach-niematkach i dzieciach-niedzieciach. O próbach samodzielnego zrozumienia Słowa, które „było na początku u Boga”, a później podzieliło się na prawie osiem miliardów pojedynczych słów i teraz już nie wiadomo, co kto powiedział. Przypomina nam, że bez względu na to, czy szukamy miejsca tuż pod ołtarzem, czy raczej jak najdalej od niego, jesteśmy ulepieni z jednej gliny i jeden lęk skrywamy pod swetrem. Lęk o to, że poza tym, co jest, nie ma już nic.
*
Bóg, którego próbuje nam przybliżyć autorka książki, jest wszechobecny i wszechmocny. Ofiarowuje nam życie, ale nie jest to dar bezinteresowny. W zamian oczekuje bowiem pełnego i nieustającego oddania, które co prawda – choć i to nie zawsze – pozwala spłacić dług, ale nie gwarantuje jeszcze wiecznej szczęśliwości. Ta spotyka tylko nielicznych. Piszą o nich apostołowie, przypominają o nich księża, porównują się z nimi Bogu ducha winni, bo tylko im wypada zakładać, że nie zostaną potępieni. Mało prawdopodobne, by któryś z naszych sąsiadów dostąpił takiego zaszczytu, a co dopiero my sami. Bóg z Dewocji nie spuszcza nas z oczu i tylko czeka na nasze potknięcia, aby nas za nie pokarać, przywracając ład i porządek. W rozmowie ze mną Anna Ciarkowska nazywa tego „Boga” narzędziem trzymającym w ryzach. Narzędziem – jak rozumiem – sterowanym odgórnie, a więc podlegającym wyższej od siebie instancji.
*
Zdaniem autorki, ślepa i bezkrytyczna wiara w takiego Boga grozi zamknięciem na drugiego człowieka, ponieważ skupiając się na własnym zbawieniu, tracimy z oczu wszystko inne, a samo wypełnianie Bożych przykazań, zamiast czynić nasze życie piękniejszym, staje się walutą do wymiany po śmierci.
Młoda poetka, niegdyś żarliwa katoliczka zapatrzona w niebo, dziś otwarcie przyznaje się do apostazji, bo jak często powtarza, woli patrzeć w bok. Nie ukrywa, że poruszając tak kontrowersyjny temat, niejako rozlicza się z religią, która przez długi czas odwracała jej uwagę od rzeczy naprawdę ważnych. Opuszcza dawną przestrzeń duchową przypominającą kokon jedwabnika: na pewnym etapie życia bardzo potrzebną, po czasie jednak – uciążliwą i uniemożliwiającą dalszy rozwój. W ten sposób nabiera dystansu do wiary i do samej siebie.Ów dystans pozwala jej, paradoksalnie, lepiej dostrzec nie tylko stojącą we wsi jabłoń, ale również najbardziej robaczywe jabłka. Podczas tegorocznych Wirtualnych Targów Książki Empiku autorka stwierdziła, że na dobrą sprawę dla każdego Bóg może być czymś innym, bo każdy szuka w nim czegoś innego. Dziwi się jednak, kiedy – nawiązując do książki Umberta Eco W co wierzy ten, kto nie wierzy –pytam, jak daleko sięga wszechmoc Boga, któremu chciałaby zaufać:
Jeśli już mam sobie wyobrażać, to Bóg jest dla mnie gdzieś pomiędzy jętką a baobabem. Można by zapytać, jak wszechmocny jest baobab i jak wszechmocna jest jętka…
*
Niezmiernie ważną rolę odgrywają w Dewocjach kapliczki, przydrożne krzyże i ołtarze, które mają przypominać wiernym, że choć nie wszystkie drogi prowadzą do Boga, to nigdy nie jest za późno, by przystanąć, zobaczyć i uwierzyć. U Anny Ciarkowskiej można wręcz doszukać się pewnej fascynacji kapliczkami. Świadczy o niej chociażby fakt, że po wydaniu książki autorka zaczęła otrzymywać od swoich czytelników różne miniaturowe kapliczki i ma już całkiem pokaźną kolekcję, którą – jak przystało na osobę aktywną na portalach społecznościowych – chwali się na Instagramie. Warto w tym miejscu podkreślić, że Dewocje nie składają się z rozdziałów w ich tradycyjnym rozumieniu, ale z fragmentów oddzielonych krzyżykami, które pełnią funkcję podobną do kapliczek (Anna Ciarkowska przyznaje w rozmowach, że nie potrafi pisać rozdziałami, ponieważ myśli układają jej się właśnie we fragmenty stanowiące całość). Czytelnik ma bowiem świadomość, że oto dotarł do miejsca nie byle jakiego, że powinien w tym miejscu zatrzymać się i pomyśleć, czy zrozumiał to, co przeczytał. I co to dla niego znaczy.
*
Jako osoba wychowana na tradycyjnej polskiej wsi wiem na pewno, co znaczą kapliczki, podobnie jak wiem, że nie może ich zabraknąć. Są niczym znaki graniczne oddzielające niedoskonałość od ideału. Pomniki stawiane najśmielszemu wyobrażeniu o szczęściu, na jakie zdobyła się ludzkość chrześcijańskiego świata. Ostoje, które mają przypominać wiernym, że nigdy nie idą sami, nawet jeśli dobrze nie wiedzą, dokąd idą. Kapliczki przystraja się od święta i między świętami, w nich przez cały maj wieczorami gromadzą się najpobożniejsze mieszkanki, by śpiewać pieśni maryjne. Przed kapliczkami wierni wylewają swoje żale, dziękują za cudowne ozdrowienie i wypraszają zdroje łask – dla siebie i przy okazji dla innych. Ci bardziej wątpiący pytają, czym zasłużyli sobie na krzyż, który muszą dźwigać. A kiedy już powiedzą Bogu – na głos lub w duchu – wszystko, z czym przyszli, zamierają na chwilę. Stoją tam, gdzie stali, ale jednocześnie czują, że przybliżyli się do prawdy. Stoją i czekają na jakiś znak, z nadzieją wpatrując się w najświętszy obraz lub figurkę. Niektórzy ze wstydu przymykają oczy, bo zobaczyli, a nie uwierzyli. Inni wręcz przeciwnie – otwierają je szeroko, żeby nie stracić żadnego szczegółu z mającego się zdarzyć cudu. Czekają i nasłuchują. „Ale Bóg milczy.”
*
Z rozmowy Łukasza Orbitowskiego z Anną Ciarkowską, przeprowadzonej kilka dni temu na Facebooku, wyłania się kolejny ważny temat, o którym autorka nie pisze wprost, ale pozwala się go domyślać. Ciekawość czytelnika wzbudza postać mówiącej w tekście tajemniczej dziewczyny, która wie więcej i czuje głębiej niż osoby z jej otocznia. Ponieważ książka zaczyna się od słów: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”,przypuszczamy, że chodzi o pewnego rodzaju spowiedź – spowiedź nietypową, bo wyjątkowo dygresyjną i wielopłaszczyznową, sięgającą zarania dziejów i wybiegającą w odległą przyszłość. Bardzo osobistą, a jednocześnie powszechną, jakby jedna wytypowana do tej roli osoba spowiadała się w imieniu całej ludzkości. Kim więc jest ta dziewczyna i z czym właściwie przychodzi do księdza, któremu powierza swoją odmienność, swoje niepewności i pytania o sens?
Łukasz Orbitowski określa Dewocje jako napisaną z perspektywy cudotwórczyni książkę o fenomenie cudu. Autorka nie przeczy bynajmniej takiej kategoryzacji, przyznając, że jako dziecko miała skłonności do myślenia magicznego. Siebie samą postrzegała jako osobę wybraną, a w sprawach przyziemnych doszukiwała się nadprzyrodzoności. Czytelnik nie wie dokładnie, co takiego zrobiła narratorka Dewocji, czym ściągnęła na siebie Boży gniew – zawsze święty i sprawiedliwy – i jaka spotka ją za to kara. Bez większego trudu domyśla się jednak, że jej zachowanie jest bardziej bodźcem niż przestrogą. Bodźcem do tego, by zastanowić się, czy rzeczy i pojęcia dotychczas niekwestionowalne są na swoim miejscu i czy podważenie ich nie jest przypadkiem aktem niewiary, ale aktem miłosierdzia.
*
Muszę przyznać, że w pierwszym odruchu przykleiłam Dewocjom etykietę książki o wierze – rozumianej jako ogół mniej lub bardziej wiarygodnych wyobrażeń przyjmowanych przez jej wyznawców z całym dobrodziejstwem inwentarza, to jest bezkrytycznie. Niemniej ponowne spojrzenie na „świętoszkowatość” wykreowanych przez autorkę bohaterów pozwoliło mi dostrzec jeszcze jeden ważny problem – a mianowicie nieszczęście kobiet żyjących w cieniu mężczyzn i w pełnej od nich zależności. Żon, które nie potrafią „wyjść” ze swoich mężów, i dziewczyn, które – idąc w ślad matek – postrzegają przedstawicieli płci przeciwnej jako jedynych gwarantów względnego powodzenia w życiu. W konsekwencji wyrzekają się nieprzyzwoitych myśli, górnolotnych marzeń i zuchwałych słów, krótko mówiąc – własnej kobiecości. Niektóre z nich nie przestają piętnować siebie i swoich wyborów nawet wtedy, gdy uświadamiają sobie, że w roli ofiary wcale nie jest im tak wygodnie, jak mówiła pani katechetka. Dlaczego tak się dzieje? Lektura Dewocji pozwala mi przypuszczać, że winna wszystkiemu jest właśnie bezwarunkowa religijność. Religijność polegająca na udawaniu, że rozumie się wszystko, podczas gdy to pytania, a nie odpowiedzi przybliżają nas do prawdy. Słowa spowiedzi powszechnej, powtarzane bezrefleksyjnie od najmłodszych lat, z jakiegoś powodu głębiej zapadają w świadomość kobiet, naznaczając je dotkliwie i z czasem ulegając całkowitemu uwewnętrznieniu. Być może dlatego, że „tylko kobieta mogła raz dwa rozbić chaos o krawędź przestrzeni i oddzielić światło od ciemności, rozwałkować pola, posiać pustynie, a jeszcze pośrodku człowieka wypuścić w ten świat ledwie wykończony”. A jednak wszystko to przypisano mężczyźnie i nikt i nic tego nie zmieni.
*
Na zakończenie – abstrahując od problemu religii i wiary, który chyba każdy czytelnik musi zgłębić i przepracować na swój sposób – chciałabym zwrócić uwagę na przesłanie płynące z książki, a jednocześnie jeden z głównych bodźców do jej napisania. Tym bodźcem jest prawdziwy cud, jedyny, jaki zdaniem autorki rzeczywiście może się zdarzyć: otwarcie się na drugiego człowieka i wysłuchanie jego opowieści. Pod przykrywką spowiedzi kryje się w Dewocjach zwyczajne ludzkie zwierzenie, chęć podzielenia się ciężarem wspomnień i doświadczeń. Niestety, „ludzie są zwykle pełni po brzegi i na cudzą opowieść nie starcza im miejsca”. W ciągłym biegu i natłoku zdarzeń zapominają, że życie nie jest monologiem, a tym, co czyni sztukę życia wartą narodzin i śmierci, nie jest wcale spektakularność, ale umiejętność odnalezienia siebie w historii drugiego i zrobienie mu miejsca we własnej. Bo jeśli nikomu nie opowiemy naszej historii, sami nie poznamy jej od początku do końca, zachowamy tylko jej szkielet, plącząc i gubiąc wszystkie wątki pomiędzy – w rezultacie przeminiemy bez echa. Będziemy jak bohaterowie książki, którzy nigdy nie istnieli, chociaż mogliby przysiąc na Boga, że żyją. „Tyle można o takim człowieku powiedzieć, że był”.Ale jeśli już zdobędziemy się na tę wielką „spowiedź” i znajdziemy godnego partnera do rozmowy – to od czego zacząć, na czym się skupić, a co dla dobra sprawy pominąć? Zapytałam autorkę Dewocji, czy z historii naszego życia możemy zapamiętać i przekazać tylko to, co chcemy: „Nie powiedziałabym, że przekazujemy dalej to, co chcemy, ale raczej, że przekazujemy to, co możemy przekazać. I to zawsze jest za mało.”
*
Nie wiem, czy udało mi się wniknąć w Dewocje na tyle dogłębnie, by uchwycić ich wszystkie możliwe konotacje, sensy i bezsensy. Pamiętajmy, że opisana tu książka nie jest żadnym manifestem przeciw wierze. Jest raczej świadectwem naszych czasów, listem wetkniętym w butelkę, który opowiada o tym, jak wygląda życie ludzi na pograniczu poezji i prozy, wyobrażenia i prawdy, i czego to życie jest warte. Niewykluczone, że czytelnik odkryje w książce jeszcze inne płaszczyzny interpretacji – ale przecież właśnie o to chodzi w literaturze, i o to chodzi literaturze: by się na jednej osobistej lekturze nie skończyć. By być jak miłość Boga Ojca – niewyczerpana.
Anna Ciarkowska, Dewocje, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B, 2021.