Nowy Napis Co Tydzień #113 / Sądzeni przez zwierzęta
Gargulce straszą z katedralnych wież, a dziwne stworzenia wiją się w inicjałach manuskryptów. Średniowiecze jest pełne stworzeń, tylko nie tych realnych. Gdzie się podziały te wszystkie koty, świnie, kury i kaczki, które musiały być widokiem codziennym ludzi wieków średnich? Zamiast tego czasem przemkną konie, owce, przebiegną psy i pojawi się niedźwiedź. Niezbyt one wszystkie zgrabne, trzeba przyznać. Już lepiej wyszły im zwierzęta, co do których nikt nie mógł się przeczepić, że za grube nogi, a szyja za długa. Jednorożce, smoki, hydry, a nawet bazyliszki, gryfy czy leukroty wyglądają znacznie bardziej realnie niż wierzchowce, orły czy lisy. Zwierzęta w średniowieczu stoją na przecięciu tego, co realne, i tego, co symboliczne – przekonuje historyk sztuki Maja Iwaszkiewicz.
Między groteską a powagą
Świnia na sądzie ostatecznym to książka napisana w stylu, który do mnie nie przemawia: skracanie dystansu z czytelnikiem, ekstatyczne zdania (na jednej stronie potrafią się znaleźć trzy zdania zakończone wykrzyknikiem), nazbyt młodzieżowy język (o Albercie Wielkim: „To wspaniały facet”). Jeśli jednak przymkniemy oko na styl tej niewątpliwie popularnonaukowej książki, otrzymamy całkiem pokaźną wiedzę na temat frapującego zagadnienia. Średniowiecze z równym upodobaniem przedstawia żywoty świętych, jak i stworzenia fantastyczne – w tym pomieszaniu pojęć i porządków nie widząc niczego niestosownego. To epoka schizofreniczna, puszcza oko do czytelnika Maja Iwaszkiewicz. Coś jest w tym ciekawym określeniu: zapewne nie można było funkcjonować inaczej, jak tylko balansując między rzeczywistością, w którą wdziera się transcendencja za pomocą cudów i świętych, a marzeniami i legendami, które próbują od rzeczywistości przesyconej religią uciec na wyspy dalekie. Otwarty śmiech lub żart był zbyt niebezpieczny, dlatego psychiczny azyl stanowiła groteska wespół z makabrą. W takim kluczu zrozumiałe stają się zarówno gargulce, jak i wszelkiej maści demony, postacie śmiejące się w średniowiecznych kościołach sąsiadujące ze scenami Sądu Ostatecznego, wizerunkami Ukrzyżowanego czy Pantokratora. Na tych przeciwstawnych biegunach rozpięty był zwykły człowiek. Cóż mu pozostawało innego, jak tylko uciec czasem myślami gdzieś tam, gdzie spotkać mógł cynamulgosa i skraść mu drogocenny cynamon? Groteska, makabra, szaleństwo wyobraźni – to wszystko należało zapewne przeczytać także jako indywidualną wolność w czasach, gdy indywidualizm się nie liczył. Podając wyjaśnienie obecności zwierząt fantastycznych, Maja Iwaszkiewicz zwraca uwagę na ograniczone możliwości eksplorowania dalekich krain. Powszechnie uznawano, że obrzeża świata zamieszkiwane są przez różnej maści potwory. W jakiś sposób odpowiada to ludzkiej psychice: przecież gdzieś tam, gdzie nie sięga nasz wzrok, musi być po prostu inaczej. Straszniej, groźniej, fantastycznie – bo na pewno nie tak samo nudno i pospolicie jak tutaj. Średniowiecze zachowało też wiarę w słowo pisane: jeśli ktoś wcześniej wspomniał o dziwnym zwierzęciu, skwapliwie przepisywano stosowny fragment. Czasem dodawano podejrzliwe „mówi się, że” czy „powiadano, że”, ale kopiując księgi lub czyniąc z już istniejących kompilacje tekstów, wiernie podążano za słowem już zapisanym. Innym razem zawodziła zwykła ludzka ułomność w wyciąganiu wniosków z obserwacji. Bestiariusze wspominają myrmecoleona, czyli mrówkolwa. Miało być to zwierzę wielkości lisa, ale przypominające mrówkę i broniące złożonego w ziemi złota. Dziś bardziej wskazuje się, że tajemniczą hybrydą mógł być drapieżny ssak o nazwie ratel miodożerny, a złotem – miód.
Tu są smoki, tu są lwy
Na średniowiecznych mapach obszar nieodkryty, potencjalnie niebezpieczny, opisywano bądź jako hic sunt dracones (tu są smoki), bądź jako hic sunt leones (tu są lwy).
Chodziło po prostu o oznaczenie miejsca nieznanego, w którym nie wiadomo, na co można się natknąć, oraz ostrzeżenie wybierających się w tamte strony podróżnych. Najczęściej na średniowiecznych mapach zamiast jednego z tych dwóch zdań pojawiają się jednak po prostu wizualne przedstawienia dzikich zwierząt i fantastycznych stworów, które są tożsame z takim myśleniem o krajach odległych
– tłumaczy Maja Iwaszkiewicz. Zatem zarówno realne zwrócenie uwagi na potencjalne niebezpieczeństwo, jak i fantastyczne wyobrażenie nieznanego. Iwaszkiewicz raz po raz zwraca uwagę, że bez znajomości swoistego kodu myślowego człowieka średniowiecza nie uda się zrozumieć wykonywanych przez niego wyobrażeń. Wszystko bowiem, co zilustrowane, odsyła do czegoś innego, pokazuje swoje alegoryczne znaczenie. Przedstawione fantastyczne stworzenia to w sumie jeszcze jeden zapis edukacyjny. Nie zawsze czytelny, ale gdy uda się rozszyfrować bestię, czytelnik staje zdumiony przed innowacyjnością średniowiecza. Oto przed nami wije się aspis – żmija, której ukąszenie jest śmiertelne. Ta szczególna żmija, nie jakaś tam powszechnie spotykana na polach i łąkach, strzeże karbunkułu, drogocennego i błyszczącego kamienia. Jest jeden sposób, aby go zdobyć i ominąć ryzyko ukąszenia – trzeba rzucić zaklęcie. Aspis zna jednak sposób, jak się przed tym obronić. Przytyka jedno ucho mocno do ziemi, a drugie nakrywa ogonem. Wydawałoby się, że ta piękna historyjka niczemu nie służy, ale nie w średniowieczu. Aspis to symboliczny opis człowieka, który zatyka swe uszy na Słowo Boże. Wybierając bogactwo i przywiązanie do ziemskich uciech w rzeczywistości, staje się głuchy na to, co najważniejsze.
Jednocześnie trudno nie dostrzec sprzyjających warunków dla wszelkiego rodzaju mitomanów, bajkokletów i niezrównanych gawędziarzy (a może średniowiecznych zgrywusów?). Tak się ma chyba historia z przedstawieniami jednorożca. Jego wizerunek wziął się prawdopodobnie z podpatrzonych na terenie Persji byków, które były przedstawiane tylko z profilu. Sprytni handlarze podsycali ten mit, sprzedając kły narwali. A ponieważ wszystko to było poza granicami poznania – tak dosłownie, jak i w przenośni – postać jednorożca była nieustannie podsycana, bowiem napędzała handel. „Pomylone, oszukane czy wymyślone – jakakolwiek była przyczyna ich powstania, musimy zrozumieć, że te fantastyczne stworzenia funkcjonowały w średniowiecznych umysłach jako zwierzęta prawdziwe”.
Straszni ludzie
Chociaż Maja Iwaszkiewicz zajmuje się przede wszystkim zwierzętami, to bestiariusze opisują także ludzkie monstra. Monstrum wywodzi się od monstrare, co oznacza pokazywać. Widowisko jest wpisane w bycie monstrum. Jego odrażający widok ma być natrętnym przypomnieniem o tajemniczych planach wszechmocnego Stwórcy. Stanowi swojego rodzaju zwierciadło, które cudze tajemnice duszy pokazuje na swoim własnym ciele. Ale monstrum wywodzi się również od monere, czyli przepowiadać. Dwugłowy pies czy zdeformowany karzeł nie jest bezcelowy: pojawia się w miejscu i czasie naznaczonym ludzką ułomnością. Przestrzega przed wojną, przed odejściem od Kościoła, wzywa do pokuty i wierności małżeńskiej. Monstrum może pojawić się jedynie na krótko (kalekie dziecko, które przeżyło kilkanaście dni) lub stać się marginalną częścią społeczeństwa. Zawsze jednak jego obecność będzie prowokowała do odczytania przyczyn jego obecności. Właśnie – obecność. Średniowiecze opisuje ludzkie monstra z ciekawością, ale bez nienawiści. Nie widać tu chęci nawracania. Przeciwnie – wydaje się, że monstra mają jakąś „umowę z Bogiem”, skoro częstą postacią rycin jest stwór nazwany biskupem morskim, a którego ponoć wyłowiono z Bałtyku. Monstra są wpisane w jakiś tajemniczy plan Boga. Stają się granicą poznania, punktem granicznym, który średniowiecze przeczuwało, ale nie potrafiło bardziej precyzyjnie wyjaśnić, gdzie jest granica między człowiekiem a zwierzęciem? Ale to jest pytanie, które idzie znacznie dalej: co jest istotą człowieczeństwa, bo chyba nie tylko wygląd…
Jedną z zalet książki Świnia na sądzie ostatecznym jest ciągłe konfrontowanie średniowiecza ze współczesnością. Trudno przejść obojętnie wobec prowokujących pytań Mai Iwaszkiewicz, która pisze: „Ciekawe, czy gdybyśmy w dalszym ciągu odczytywali zwierzęta jako symbole, to nadal prowadzilibyśmy na nich badania doświadczalne i je torturowali?”. Polemiczny zapał przebija między wierszami tej książki, prowokując czytelnika do własnych rozważań. Być może żyjemy w epoce potworów, przesuwając granice między człowiekiem a zwierzęciem – podobnie traktując siebie nawzajem i świat, w którym żyjemy. Wciąż wpatrujemy się w twarz Anthonego Hopkinsa grającego Hannibala Lectera, podobnie studiujemy dawne ryciny monstrualnych przedstawień. Co tam dostrzegamy, wysilając wzrok – czyżby siebie samych?
Maja Iwaszkiewicz, Świnia na sądzie ostatecznym. Jak postrzegano zwierzęta w średniowieczu, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021.