19.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #114 / Silva rerum patriarchy

W autorze erudycyjnych i filozoficznych biografii Ja, Michał z Montaigne czy Mój przyjaciel król, ale i sensacyjnego Toastu (zekranizowanego później w formule gatunkowej bodaj najlepszego w Europie Wschodniej easternu filmowego – Prawo i pięść) jest coś z latynoskiego patriarchy. Nie patrzy jednak Józef Hen w stronę, którą podążał stary przyjaciel rodziny Borgesa – Macedonio Fernandez, który żarłocznym i pełnym groteskowych paradoksów humorem nakłaniał do pisarstwa młodych studentów, zostając ostatecznie również patronem autora Historii wieczności. Nie jest to bynajmniej patriarchalizm męczący, groźny i poza czasem, znany nam dzięki wielkiej powieści Gabriela Garcii Márqueza. Swą żywotnością i pragnieniem uczestnictwa we współczesności oraz jej komentowania (chociaż nie w kwestii poglądów politycznych), nieustannym dawaniem „siebie światu”, polski pisarz przypomina trochę Clinta Eastwooda czy zmarłego w wieku stu pięciu lat brazylijskiego mistrza architektury Oscara Niemeyera, projektanta stolicy kraju nad Amazonią, zaś energią w tworzeniu, stusiedmioletniego czarodzieja kamery z Porto – Manoela de Oliveirę. Do końca, aż do nakręconego rok przed śmiercią obrazu, niezwykłą linię opowieści wyznacza w jego dziełach muzyka fado (portugalski blues) – ten sam pełen nostalgii, ale i poczucia ciągłości ton, nadający sens nie tylko historii, ale i naszemu istnieniu, odczytujemy w Bez strachu Hena. Najmocniej akcentowane, gdy autor Nowolipia staje się strażnikiem pamięci, gdy przywołuje fragmenty z dziejów Shoah.

Nie wiem, czy Józef Hen jest najstarszym z czynnych twórców literatury na świecie (rocznik 1923). Za sprawą wydanej po swoich dziewięćdziesiątych siódmych urodzinach „księgi domowej” wiemy, że sprawnie porusza się w świecie nowoczesnej technologii, ma doskonałą pamięć, wspaniale (wciąż) czuje się w świecie rosyjskiej klasyki i polskiej kultury sarmackiej, ma niezrównanie zręczne sądy o współczesnych politykach, doskwiera mu brak Nagrody Nike, zna prawie wszystkich, których warto znać, zdecydowanie wyżej od mężczyzn ceni kobiety, a przede wszystkim ich pisarstwo. Nie lubi ze szczegółami opowiadać o własnym zdrowiu, wygłaszać exposé na temat zawartości talerza, komentować w sposób nader szczegółowy ubioru i prywatnych przyzwyczajeń napotkanych osób – w tym sensie Bez strachu. Dziennik współczesny jest tak odmienny i znacznie ciekawszy od wydanego kilka lat temu Kronosa Witolda Gombrowicza. Jest również dygresyjny – na ten swój ujmujący sposób, którym charakteryzowały się gawędy szlacheckie.

Spisany w latach 2018–2020 dziennik pozbawiony zostaje – co dość oczywiste w przypadku autora Oka Dajana – wielu atrybutów „księgi domowej”: rejestru cen żyta i pszenicy oraz urodzin krów i prosiąt, honorariów za liczne procesy z sąsiadami, przepisów kulinarnych, receptury maści na kurzajki, płynów „na wątpia”, sposobów tępienia karaluchów, zasłyszanych opowieści o cudach i wieści z sąsiednich powiatów. Pozostają tylko zapisy – rzadkie – narodzin oraz licznych śmierci. Hen przeniósł ciężar tego swoistego silva rerum na wspomnienia z czasów odległej młodości, podróży literackich, ponownego odczytania autorów znanych i własnej twórczości, zaskakujących w swej trafności analiz zjawisk kulturowych, nieuchronnego poczucia przemijającego świata i czasu, dominującej, najważniejszej dla pisarza pamięci o zagładzie narodu. To czyni artystę niezwykle wyczulonym na – z pozoru nieistotne, nawet umykające – objawy antysemityzmu i szowinistycznej ideologii.

Ten elegijny ton dziennika nie świadczy bynajmniej, że – idąc ścieżką wielu sarmackich zapisków (w końcu Pasek przy całym swym okrucieństwie i katalogu uprzedzeń potrafił być również dowcipny) – unika Hen zabawnych bon motów. Jeden z najbardziej charakterystycznych związany jest z postacią Tadeusza Konwickiego, który pewnemu z pisarzy wyznał, że wprawdzie rzadko do niego dzwoni, ale bardzo często o nim myśli. Podobnie brzmią wtrącenia pamiętnikarskie o sposobach ucieczki przed kabotyńską postawą, o efektownym „przekłuwaniu baloników” – u Gustawa Holoubka to czasem wulgarny dowcip, u Jana Nowickiego sentencja, że „najtrudniej zagrać człowieka prostego, hrabiego lub księcia, to fraszka”. Ten żartobliwy ton powraca podczas lektury Ksiąg Jakubowych, gdy Hen podziwia kunszt pisarski Tokarczuk, lecz zwierza się przed czytelnikiem, że zabrał się za powieść „dopiero po Noblu” ze względu na jej wagę i dosłownie fizyczny ciężar. Dopiero z tej – mimowolnie rzuconej – uwagi dowiadujemy się (lecz nie dosłownie) o stanie zdrowia pisarza. Jest przy tych wielu wpisach o Oldze Tokarczuk jeden przykuwający uwagę. Po sztokholmskim triumfie Józef Hen wysyła jej gratulacyjny SMS. Czytamy i zatrzymujemy się zdumieni – ten patriarcha polskiej prozy, ten erudyta zakopany w historii swobodnie wysyła tekstowe wiadomości, na e-maile odpowiada, przestaje być oto autor Bez strachu zamkniętym w wieży z kości słoniowej starcem. Potrafi wspomnieć o Jackowskiej Korze i inspiracji jej tekstami, które zwróciły go ku lekturze (po latach) Prób Montaigne'a, równocześnie wchodzi w pamiętnikarski dyskurs ze Szczepanem Twardochem, którego tezy odrzuca z irytacją, by czytając kolejny felieton, przyznać mu rację. Zaś już kompletnym crème de la crème jest autor – wszak książki o królu Poniatowskim – komentujący jedno z literackich spotkań za pośrednictwem cytatu z Pretty Woman.

Przywoływałem już atencję Hena dla pisarstwa kobiet. Obecność Olgi Tokarczuk jest zatem zrozumiała. Zaskakująca może być postać innej noblistki – Alice Munro. Decyzja Królewskiej Akademii stała tu bowiem w sprzeczności z wyobrażeniem większości komentatorów. Dość często pojawiały się twierdzenia, iż – obok Dario Fo i Boba Dylana – to najmniej składna spośród decyzji sztokholmskich akademików. O ile jednak włoski twórca performance'u scenicznego popada powoli w zapomnienie, a niechęć do autora Mr. Tambourine Man wynikła raczej z nieznajomości mistrzowskich tekstów tego poety rocka, to Józef Hen przekonuje nas – w niewielkim, lapidarnym wpisie – o sensualnym charakterze i dogłębnej znajomości psychologii ludzkich działań przez kanadyjską autorkę krótkiej formy. Istotne są w jego książce noblistki, ale spośród trzech piszących kobiet na miejsce szczególne zasługuje Zofia Nałkowska. W najdłuższym bodaj, kilkunastostronicowym opisie referuje i komentuje jej Dzienniki czasu wojny. Ta konfrontacja z własnym wspomnieniem stanowi jedną z wielu – popartych literackim tekstem, ponownymi analizami – wędrówek w przeszłość. Wspomnienia, ponowne odczytania i podróże (polecam fragment o wycieczce do Wenecji via Wiedeń w połowie lat 60.) są pretekstem do interpretacji własnej twórczości filmowej – jest przecież Hen scenarzystą przełamującego model Polskiej Szkoły Filmowej Krzyża Walecznych Kazimierza Kutza i nowatorskiego w formie Nikt nie woła tegoż. Rozmach gatunkowy – tylko w przypadku filmu wojennego – jest imponujący: od ascetycznego Kwietnia Witolda Lesiewicza, który przywołuje najlepsze dokonania kina radzieckiego (z Bondarczukiem seniorem i Michaiłem Kałatozowem na czele) do tragikomicznego, w stylu włoskim Don Gabriela Ewy i Czesława Petelskich, który opatruje Hen ciekawym komentarzem o pierwowzorach bohaterów. Są przecież również w tej filmowej biografii scenariusze komedii Dwa żebra Adama (coś jakby polski, prowincjonalny Rozwód po włosku z Marcello Mastroiannim) i Żywot Kamila Kuranta – biograficzna opowieść o przedwcześnie zgasłej gwieździe polskiej literatury międzywojennej Zbigniewie Uniłowskim.

Jest jednak – i na ten fragment Bez strachu. Dziennika współczesnego chciałbym zwrócić uwagę – w tej książce również Hen sarmacki. To autor nie tylko Królewskich snów, ale twórca nowego podgatunku – staropolskiego (lub sarmackiego) kryminału. CrimenPrzypadki starościca Wolskiego najpierw zostają wydane w formie zeszytowej dla młodzieży, a potem przeniesione na mały ekran w formule telewizyjnego serialu. Pisarski patent Hena wykorzystują później – niestety bez tej umiejętności konstruowania wiarygodnej intrygi i językowej sprawności – reprezentanci nurtu „sarmackiego fantasy”. Kilka akapitów wcześniej przywołałem już Gombrowicza, którego passus o Sienkiewiczu – „najlepszym pierwszorzędnym pisarzu drugorzędnym” stał się jednym z najsłynniejszych cytatów z „Dziennika”. Tymczasem Hen bierze w obronę autora Quo vadis. Nie zapominajmy bowiem, że większość niezwykle efektownych i łamiących serca jego czytelników opinii krytycznych pochodzi z polemicznych artykułów młodopolskiej prasy i jest po prostu echem sporów modernistów z pozytywizmem. Hen konstatuje:

Sienkiewicz nie wciela się w Podbipiętę, opisuje prostoduszność, naiwność, ciemnotę olbrzyma, opis nie jest aprobatą […] Kiedy przypisuje się autorowi Trylogii wsteczność, klasowość, stronniczość, pomija się epizod, gdy Chmielnicki wylicza Skrzetuskiemu krzywdy ukraińskie (kozackie), a uczciwy rycerz nie umie mu na to odpowiedzieć, nie przywiązuje się wagi do tego, że Kmicic i jego kompanioni chłoszczą miasteczkowych „łyków” […] że kiedy poznajemy Zagłobę jest to opój i pieczeniarz, któremu wszystko jedno, kto go poi; […] Sienkiewicz wszystko o ówczesnej Polsce wiedział. I wszystko pokazał, chociaż pisał „ku pokrzepieniu serc”. Okrucieństwo i krwiożerczość Jeremiego Wiśniowieckiego, jego pogardę dla „czerni”, mściwość – pisarz nie ukrywał tego.

Wymyka się nam autor książki Ja, Michał z Montaigne, nakłada i wciąż zdejmuje maskę czcigodnego mędrca. Już nie wiemy, czy to rzeczywistość tak skrzeczy i nam się zestarzała, czy Józef Hen staje się nagle na wskroś pisarzem nowoczesnym.

Józef Hen, Bez strachu. Dziennik współczesny, Wydawnictwo MG, Warszawa, 2020

Bez strachu. Dziennik współczesny - Józef Hen | Książka w Lubimyczytac.pl -  Opinie, oceny, ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Silva rerum patriarchy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 114

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...