18.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #127 / Tylko tyle, znalezione

Z daleka poznałem sylwetkę Tomka, szedł, a raczej nogi z trudem dźwigały jego skulone ciało, stopy niepewnie badały przestrzeń przed zrobieniem kolejnego kroku, na końcu wygiętej w pałąk ręki kołysała się biała foliowa torba, patrzył przed siebie nie dalej niż na jakieś dwa, trzy metry. Zbliżaliśmy się do siebie. Zobaczyłem puszki i butelkę wypychające swoimi kształtami torbę. Zatrzymaliśmy się. Od jakiegoś czasu jego twarz się nie zmieniała. Z oczu znikło zaciekawienie, przybyło mikroran i jedna zaschnięta większa rana po rozcięciu. Patrzyłem w jego oczy. Widziałem go całego.

– To jest maraton do śmierci – powiedziałem do niego spokojnie, z całym możliwym wyobrażeniem jego miejsca w świecie w tej chwili.

– Kurwa, niech wreszcie przyjdzie – odpowiedział i ruszył w kierunku domu. Odwróciłem się za nim, patrzyłem, jak jego plecy oddalają się ode mnie, jak przybliża się do wejścia do domu, myślałem o tym, żeby udało mu się donieść zakupy. Tylko tyle. Za każdym razem. Przejść dalej, dojść do schodów prowadzących na piętro, do mieszkania, na poduszkę. Mogłem mu powiedzieć, że Bóg go kocha, o ostatniej miłości, która może przemienić, jeśli nic dotychczas nie pomogło.

Nie wezmę żadnego fragmentu w cudzysłów, wszystko się dzieje przeze mnie. Jednorazowe odkrycie tylko dla siebie nie jest tym, czego teraz szukam. Bez możliwości rozciągnięcia na wspólnotę zadań, losu, celu zostaję samotny i opuszczony. Nie do wyobrażenia jest, że moje przeżywanie pozostanie już samotne i niezrozumiałe.

Jestem materiałem dla siebie do poznawania i tworzenia, przetwarzania doświadczeń, wszystkiego, co mnie spotyka. Jestem ciekawy siebie, ciekawy innych ludzi. Daję sobie szansę znalezienia w każdym doświadczeniu, w każdym życiu jasnego punktu. Każde doświadczenie to szansa na poznanie i zrozumienie, na odkrycie i zwrot, na czystą radość z nieskończoności materiału, z jakiego jestem. Życie składa się z samych szans na zmianę, kiedy to ogarnąłem, w tej samej chwili zniknął niepokój i lęk.

Nie boję się. Co właściwie miałoby to oznaczać? Nie boję się, bo jestem wolny, swoją wolność odczuwam najgłębiej w tym, że wszystko, co może przynieść życie, nie zabierze mi wolności duchowej, będzie spotkaniem z prawdą o sobie, jak sobie poradzę z nowymi doświadczeniami, jak je przemienię w doświadczenia duchowe. Tak naprawdę wszystko, co zdarza się w moim życiu, jest szansą przemiany świata fizycznego w świat duchowy, niczego bardziej nie pragnę, za niczym bardziej nie tęsknię. Może źródło mojego spokoju w tym, że jako rzecz prostą odkryłem i uznałem, że moje życie do mnie nie należy, jak należą do mnie moje myśli, konstrukcje zdań, budowanie formy do wyrażania. Jeżeli do mnie nie należy, to nie mogę go stracić i nikt ani nic nie może mi go zabrać. Nie przyniosłem życia ze sobą, rodząc się, i nie zabiorę go ze sobą, umierając, zostało mi dane na tymczasowe posiadanie, abym myślał o nim, odkrywał cel swojego życia i nie bał się śmierci, bo śmierć mi go nie zabierze, gdyż moje życie nie na[1]leży do mnie ani do moich rodziców, ani rodziców moich rodziców, życie się kiedyś pojawiło i przelewa się z rzeczywistości w rzeczywistość, i jeżeli się kiedyś pojawiło, to musiało być przedtem, i zawsze było.

Jeszcze tej nocy upiłem się z Tomkiem. Czas i przestrzeń znowu się rozeszły, nie wiadomo, co z nimi zrobić, miejsca ciało nie może znaleźć, czas się rozciąga, nie nadaję się do niczego poza przetrwaniem tumanu odczuć w głowie, tumanu mikroruchów przechodzącego przez ciało, bólu mięśni i kości czaszki. Jest mi strasznie wstyd, że to całe moje myślenie o sobie, pisanie o nowym swoim życiu, w jednej chwili, w której spróbowałem wódki, okazało się gówno warte, tak jakby tego dobrego czasu nie było.

Poczułem swoje ciało, leżałem, to sen, to był sen, budziłem się, jeszcze nie byłem pewien, czy to wszystko się śniło, przypominałem sobie, chciałem oddzielić nie sen od snu, mieć pewność, że to się zdarzyło we śnie, że się skończył, ale niepewność pozostawała, myślałem, muszę kogoś spytać, zorientować się po odpowiedziach, co się zdarzyło, przecież nie mogę wszystkiego o swoim życiu wiedzieć, niech przyjdzie wielka ulga, że tamto życie się skończyło.

Jak to możliwe, że się udaje żyć nowym życiem w starym świecie? Pragnienie wolności wewnętrznej było potrzebne jak powietrze.

Walnięcia dwa, na myśl o wódce mnie mdli, po zapaleniu papierosa to samo. Jak to dobrze. Uciekłbym zaraz, bo bym smrodu ciała i pierdolenia głupot nie wytrzymał.

Ciało chce zakpić z pragnień. Na poziomie fizjologicznym. Piekło nie może trwać dłużej niż czas.

Kilka dni po śmierci mamy obłoki ułożyły się w zapamiętaną leżącą postać. Przesuwała się wolno nad drzewami z wiatrem z zachodu na wschód.

Wiele razy, każdego dnia cicho wypowiadam – Mama? – W każdej chwili, w domu, na ulicy, w autobusie. Nie wiem, dokąd dociera moje słowo poza powietrzem, ale dzięki temu oddycham.

Pragnienie jest jedną z postaci istnienia. Pragnienie odnalezienia się we wszystkich postaciach istnienia jest najtrwalszym z poznanych przeze mnie pragnień. Chciałbym zrozumieć, kim jestem w tymczasowej formie.

Odczuwam tchnienie myśli i uczuć mamy. Jest tchnienie życia po śmierci, tylko trzeba być gotowym na jego przyjęcie. Każda wiadomość o śmierci sprawia, że mogę spokojnie dalej pracować, wiedząc, że życie nie jest przyczyną działania, tylko świadomość jego przemijania, kruchości i daremności.

Tchnienie życia pozostaje po śmierci, ja to czuję jak najbardziej realnie, doświadczam tego, tak jak o swoim odczuwaniu mówiła mama, trzeba tylko być na to przygotowanym, widzieć też trzeba sens takiego pojmowania całości, to nawet nie jest domeną wiary, ale pragnień.

Zanika myśl, kończy się myśl, to największy wstrząs, za każdym razem, gdy myślę o śmierci kogoś, z kim rozmowy były dla mnie przeżyciem, ale też o śmierci każdego.

Nie ogarniam jeszcze przemian swojego myślenia i odczuwania w czasie, po czym i w jakim momencie następowały, pamiętam pierwsze zdarzenie, od którego mogę poprowadzić historię myślenia, to była śmierć taty, a dokładnie odczucie w czasie pogrzebu i później odczucie braku obecności taty, to od tamtego wydarzenia zaczyna się w moim życiu zapamiętana historia myślenia.

Dziś Wielka Sobota, wielkanocna, dla rzesz ludzkości dzień, w którym Syn Boży przebywa w otchłani, skąd z martwych wstanie trzeciego dnia, czas największej tajemnicy, o którym nic nie wiemy, bo czas od śmierci na krzyżu do zmartwychwstania jest okryty tajemnicą. Czas pobytu tam ostatecznie nas zbliża do siebie. Czy nie znajduję się teraz między śmiercią a wiecznością, w momencie wyjętym z wieczności i oddanym czasowi życia, otchłani przemijania materii życia. Byłaby to prawdziwa otchłań, gdyby nie obecność pragnienia.

Byłem ogarnięty lękiem pod wieloma postaciami, lękiem przed zamkniętymi drzwiami, przed oceną, przed odrzuceniem, przed własną oceną, przed pierwszym krokiem, przed własną decyzją, przed osamotnieniem, przed nieudaną próbą, przed banalnością codzienności, przed prawem do własnej banalności, przed stratą poczucia własnej wartości, przed wyrażaniem uczuć, przed konfrontacją uczuć z zewnętrznym światem, przed zobaczeniem siebie w jednej rzeczywistości, przed dążeniem do tego, co najważniejsze, przed działaniem przeciw, przed działaniem za, przed postawieniem sprawy jasno, przed trudem poniesienia kosztów, przed ryzykiem wyborów, przed osamotnieniem w prawdzie, przed poprawianiem prawdy, przed brakiem rezultatów, przed niezrozumieniem przez innych, przed zawaleniem się własnego świata, przed wysiłkiem na próżno, przed brakiem skuteczności, przed kategorycznością sądów, przed koniecznością, przed poddaniem się konieczności, przed zasadą konieczności, przed możliwością, że tkwię w błędzie, przed brakiem sensu, jeśli jest inny niż myślę, przed światem, w którym istnieje tylko to, co dokonane, przed brakiem miłości, przed niezdolnością do miłości.

Ostatnia część czasu jest chwilą wyłączenia spod władzy miłości, na tę jedną chwilę jestem niczyj, do nikogo i do niczego nie należę, nigdy nic nie mogłem, nie dotykałem, nie byłem kochany, moje pożądanie miłości ciała kończyło się pobiciem, przechowywałem ludzkie zapachy. Miłość objawi się w pustce, zanim zapanuje.

Raz myśl nie ma końca, bezustannie zmienia kształt, nie podlega żadnej gramatyce, gramatyka pozwala jej tylko być zrozumiałą na krótki czas wypowiedzi, taką wypowiedzią jest życie. Poznałem, że nasze ciało jest tylko wypowiedzią niekończącej się myśli, jak wypowiedzią pozostaje po kimś fotografia, w której doszukuję się myśli w wyrazie oczu, w wewnętrznym rysunku twarzy, w liniach mikronapięć.

Świat duchowy byłby dla mnie tak samo kruchy i nieprzewidywalny jak świat doświadczany codziennie, gdybym mądrość opierał wyłącznie na logice. Nie znajduję mądrości, posługując się jedynie logiką, tam gdzie logika nie wystarcza. Mądrość wymaga rozbudzenia w sobie pragnień niesprawdzalnych w świecie logiki. Tylko świat duchowy w świecie doświadczeń i pragnień przekraczających doświadczanie pozwala mi żyć w poczuciu wolności, uwalnia mnie od lęku. Bez wolności pragnień świat duchowy zdmuchnąłby najlżejszy wiatr historii mojego życia. W moim przypadku pragnienia są nierozdzielne od tymczasowości życia w każdej postaci, z wyjątkiem postaci życia duchowego, to aksjomat mojego widzenia i rozumienia rzeczywistości. Rzeczywistość zmierza do pragnienia innej samej siebie.

Nie rozpoznałbym swojej wolności bez pragnienia i przeczuwania istnienia nadrzędnej rzeczywistości, niepoznawalnej inaczej jak tylko poprzez pragnienie jej. Z chwilą utraty pragnienia straciłbym swoją wolność, moje myśli przytwierdzone by zostały do przeżytych zdarzeń i ograniczeń w poznawaniu siebie.

Choć silnie chcę poznawać prawdę o sobie i poprzez nią poznawać człowieka, pragnienie innego siebie w innym świecie jest pragnieniem nadrzędnym. Nie zgadzam się na zamknięcie istnienia w jakiejkolwiek poznawalnej formie, z tej niezgody rodzi się moja wolność do pragnienia, przeczuwania czegoś, czego nie poznam w jednej rzeczywistości.

Z odczuciem wolności wewnętrznej przyszedł wybór swojego życia jako wydarzenia jedynego, tak cennego, które mnie spotkało, które zostało mi dane raz jeden z niepowtarzalną szansą zadbania o siebie, o wszystko, czego pragnę, co jest dla mnie wartością pośród innych. Poczucie wolności związało się z zainteresowaniem własnym życiem, jakie ono jest każdego dnia i co chcę w nim zmieniać, związało się z uważnością na siebie, na to, co go otacza i spotyka. Moja wolność to dbałość, jej zaprzeczeniem byłaby obojętność na otaczający mnie jeden, ale nie jednolity duchowy świat.

Dopiero gdy zacząłem rozpoznawać swoją wewnętrzną wolność, zacząłem pragnąć poznać siebie. Rozpocząłem pracę nad szukaniem różnic między sobą a innymi, przychodziła ocena siebie, a nie innych, dałem sobie prawo do bycia sobą. Odczułem brak miłości.

– Nie chcę zażywać. – Ta decyzja już nie jest decydująca. – Nie chcę stracić swojej wolności wewnętrznej.

Baranek przegląda się w oczach wilka. Znalazłem się na świecie po to, by znaleźć wyjście ze swojej skóry, wilk stanął na mojej drodze, by mnie uchronić od daremnych pragnień ucieczki w skórę wilka i uratować mnie od tego, co wilk będzie musiał zaraz ze mną zrobić. Zniknę zaraz w oczach wilka i już nigdy nie będę pragnął zmienić skóry, by tu powrócić.

Czekam na autobus, w tle za przystankiem widzę Tomka w grupie znajomych, siedzą na murku, na którym też nieraz siadam, uciekając od słońca, jest w żółto-zielonej kurtce, widzę go w niej pierwszy raz. Znam tę potrzebę zmiany ubrania po najcięższych chwilach, a więc jeszcze nie jest najgorzej, odnawia swój obraz chociażby powierzchownie, nie jest w najniższym kręgu samoponiżenia. Schodzę mu z widoku w tło czekających ze mną na autobus, myślę o jasnej żółto-zielonej kurtce Tomka. Zjawia się za chwilę obok w autobusie, wiem, co powie. – Dziś nie. – Uprzedzam i skracam. – Grzesiu, tylko złotówkę. – Dziś nie – mówię, nie wiedząc, dlaczego dziś nie. – Tylko złotówkę. – Wiesz, że to już całkiem niedobrze – mówię. – Ja wiem, jeszcze dziś, w poniedziałek pójdę na detoks. – Nie pójdziesz, musiałbyś od razu, będziesz już pił do końca? – Będę do końca, potrzebne trzy złote. – Trzy złote? – Flaszka kosztuje trzy złote. – Jaka flaszka trzy złote, ile? – Pół litra. – Za trzy złote pół litra, co to jest? – Nie, wódka, dobra.

Słucham jego słów, są niewiarygodne, ale wiem, że prawdziwe, możliwość posiadania pół litra zdatnej do wypicia wódki za trzy złote otwiera w wyobraźni drogę do szczęścia dla wybranych, którzy mogą mieć w życiu tylko jeden cel, dążyć do ciągłej realizacji jak święci, wielcy artyści i uczeni razem z samounicestwiającymi się alkoholikami.

Czym jest modlitwa? Nie pamiętam, jakimi słowami powtarzam tak długo, jak długo mogę patrzeć na niego z bliska, zanim nie wysiada z autobusu dwa przystanki od miejsca, w którym go spotykałem, modlę się o niego, coś takiego, pamiętam myśli. Niech mu się nic złego nie stanie, cokolwiek zrobi i zrobił, niech ma zawsze szansę przed sobą na nieoczekiwaną przemianę, która nie wiem, jak mogłaby wyglądać, bo nic o nim teraz nie wiem, poza obrazem jego twarzy, zmęczonej, obrazem pół obecnych nietrzeźwiejących oczu.

Liczą się minuty, coraz krótsze odcinki czasu, czas zostaje odgrodzony od sensu, trwa jakiś cel poza czasem albo go nie ma. Usamodzielnia się moje pragnienie, powoli rośnie znaczenie samotności, doświadczam jej w inny sposób od śmierci matki, samotność jest mi podarowana, by odrodziło się we mnie pragnienie innej rzeczywistości, z całym moim doświadczaniem siebie w minionych zdarzeniach. Do końca nie biorę na własny rachunek swojego uczestnictwa w czasie, na swój rachunek biorę całkowicie pragnienia, jakie się zrodziły się w czasie uczestnictwa.

Maleńkie dziecko z wpół otwartymi oczami w wózku w jadącym autobusie. Stary człowiek wpatrzony od dłuższego czasu w jeden punkt w tym samym miejscu. Oboje widzę w innej rzeczywistości, w trakcie przechodzenia z jednej do drugiej, w pojeździe zapełnionym nami, pełnych sił i niedostrzegających znaków nadrzędnej rzeczywistości. Ogarnia pewność, że nasza podróż to tylko złudzenie siły i ruchu. Wymagamy takiej samej troski o siebie samych jak ta, jaką możemy dać dziecku i staremu człowiekowi. Ilu z nas nie zbudowało jeszcze mądrości, by zobaczyć siebie nagimi i nieukształtowanymi jak niemowlę, samotnymi i opuszczonymi jak stary człowiek.

Nie przestaję zadawać sobie pytanie, co musiało się stać, o czym jeszcze nie wiem, że przestałem odczuwać lęk przed przeżywaniem siebie słabego i samotnego w rzeczywistym świecie, że czuję się bezpiecznie w świecie po raz pierwszy w dorosłym życiu w wieku pięćdziesięciu lat. W pamięci mam podobne odczucie, gdy w dzieciństwie byłem z mamą i krótko z tatą do jego śmierci, gdy miałem osiem lat. Poczucie bezpieczeństwa w dzieciństwie z rodzicami wydaje się zrozumiałe, oczekiwałem miłości, sama obecność rodziców była miłością poprzez odczuwanie bezpieczeństwa. A teraz? Co się wydarzyło, że moje myśli i uczucia przemieniły się w bezpieczne dla mnie samego.

Życie człowieka jest tak wyrwane z rzeczywistości pozaziemskiej, kruche i tymczasowe, że nie chciałem być ojcem dziecka, ale kiedy się urodziło, czuję się odpowiedzialny za to, z jakich materiałów zbuduje swoje życie.

Najcięższym do zniesienia uwięzieniem jest uwięzienie w lęku. Odczuwanie lęku w krańcowej postaci jest ostateczną utratą wolności. Lęk uniemożliwia myślenie o zmianie perspektywy przeżywającego. Gdy lęk mnie wypełniał, mogłem go tylko osłabić, przygasić, oszukać, że go nie ma, a nie zmienić perspektywę widzenia, wybrać dla siebie horyzont. Paradoksalnie, lęk o swoje miejsce w życiu nie pozwala troszczyć się o siebie. Lęk to klatka z przewidywalnymi ścianami, w każdym kierunku, bez przestrzeni, z dławiącym brakiem powietrza.

Niech spróbuję spojrzeć na życie, czy jest w nim coś pewnego, co buduję w sobie, i co pozwoli mi przejść do końca nawet z nadzieją, że mój występ przetrwa w dziecku, jak życie mojej mamy dla mnie nie skończyło się z jej śmiercią. Miłość nie powinna przychodzić spóźniona o czyny, ale tak się zdarza z różnych przyczyn, naszych słabości konstrukcyjnych, braku duchowego materiału, pęknięć w zespoleniu w całość myśli i działań. Aż do samego końca życie jest dla mnie szansą na poprawianie tej budowli, jaką wznosimy swoim życiem, aż do rozpadu pod gmach czysto duchowy, którego istnienia pragnę.

Myśl, którą teraz żyję, trudno jest powiedzieć komuś na ławce obok. Do kogo? Jesteśmy zmysłowi, szaleni, naładowani hormonami. Do czego się zbliżamy, jeśli jest pewne, że najbliżsi już odeszli albo odejdą, ty odejdziesz, działania w łańcuszku dobra pozostaną niepewne i nie jest się w tej sytuacji odosobnionym. Wolałem iść dalej niż pozostawać. Skala przeżyć w jednym miejscu była za duża. Czułem się przytłoczony tym, co musiało być skreślone, aby resztka została odczytana. Nie mogę zacząć jeszcze raz tak samo. Jak już ktoś w samotności siada naprzeciw. Mówi, że będziesz zawsze.

Zapisuję, aby dać do przeczytania, myśl ta potrzebuje uwagi pochodzącej od łagodnego wieczoru, od zmysłowego niepokoju przeżywanej chwili. Przestałem bać się śmierci, wystarczająco dużo pustki znajduję w sobie.

Ludzie się psują. Umiemy się czasem naprawić samemu i z pomocą innych, ale potem jeszcze trzeba nauczyć się kierować sobą. A co powiedzieć, kiedy zachodzą w nas zmiany zdumiewające? Rozłożyć je na czynniki pierwsze, być uważnym i dociekliwym nie wystarczy, potrzeba wyobraźni, pragnienia zobaczenia się w spójnej opowieści, choć najwięcej na świecie żyje ludzi uzależnionych od swoich poglądów.

– Już po wszystkim. – Nie może być prawdziwym stwierdzeniem, nie znam takiego odczucia ani nie ogarniam wyobraźnią takiej możliwości, wszystko zawiera się w poznaniu najważniejszego, a to jest nie do osiągnięcia w życiu.

Mnożenie przedmiotów, słów, obrazów, gestów, nieustawanie w działaniu jest odbieraniem sobie życia duchowego. Wyobraźnia jest rujnowana mnogością nierozpoznanych momentów życia. Zamiast uważności widzenia i pogłębiania znaczeń lepimy piekło nadmiaru. Wszystko, co najwartościowsze w nas, rodzi się z braku. Pytam, czego we mnie brak, a nie, czego jeszcze mi brakuje.

A nawet gdyby nie było żadnej rzeczywistości nadrzędnej i wygasła by we mnie nadzieja na jej istnienie, jest we mnie pragnienie towarzyszenia w drodze życia, jaką inni przeszli, nieme porozumienie, zakryta wspólnota.

Gdyby życie było jedynie okazją do gier intelektualnych, pozostałaby mi tylko rozpacz. Wolałbym pozostać z miliardami bez głosu, jednym z nich.

W niepojętej celowości lub bezcelowości zdarzają się chwile zatracenia się w uczuciu, nieopamiętania w działaniu, by uczucie uchwycić, przedstawić, przekazać. Rozpoznanie, że jedyną koniecznością w życiu jest konieczność samoograniczenia, pozwala na najwięcej. Wyzwala bezpieczny wewnętrzny krzyk. Chcę się spalić w wyrażeniu swojej niezgody na życie, jakim ono jest. Intensywność przeżycia jest wszystkim, co mam do dyspozycji. I dopiero uspokaja.

To mnie zaskoczyło, to zdarzyło się po raz pierwszy z taką siłą, nie zdarzyło się nigdy, to był prawdziwy wstrząs, mój najsilniejszy sprzeciw wywołało doświadczenie braku rozróżnienia dobra i zła, to znaczy doświadczanie samego zła, czyli nieobecności uczuć, nawet odczuć umiejscowionego w ciele bólu, to wydawało się stanem śmierci bez zaistnienia poprzedzającego ją życia. To była totalna ciemność nieprzepuszczająca żadnego rozświetlającego, nazywającego słowa, pojęcia. Zdolność rozróżniania i nazywania objawiła mi się jako największy dar. Eden nie mógł istnieć, jeśli istnieje życie w swej widzialnej postaci, owoc poznania dobra i zła musiał zostać zerwany, by otworzyła się dopiero droga do niego.

Mogę podzielić życie, ale nie rozdzielę na części, jednocześnie z innymi przeżyciami odczuwam nierealność postaci świata i swojej obecności w nim. Nie wierzę do końca, że żyję, pozostaje sfera nienazwanej wolności, nawet nadzieja na istnienie poza władzami wyobraźni, nie umiem przywiązywać się do życia, jakie jesteśmy w stanie poznać i zrozumieć. Poza tym jeśli dla tylu, którzy żyli, świat już nie istnieje, tak szybko, tak strasznie się skończył, nie umiem wierzyć w jego ostateczną postać, jego postać jest dla mnie niewystarczająca.

Opowiadanie opublikowane w kwartalniku „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” 10/2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Grzegorz Strumyk, Tylko tyle, znalezione, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 127

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...