Nowy Napis Co Tydzień #014 / Narodziny Neverlandu
Historie fandomowe,książka Tomasza Pindela jest próbą opisu zjawiska, które na stałe zmieniło kształt polskiej literatury, kultury i popkultury. Mowa o fandomie, czyli społeczności fanów fantastyki i science fiction. Sam autor we wstępie wyznaje, że nie jest i nigdy nie był jego członkiem ani działaczem. Nie oznacza to oczywiście, że mamy do czynienia z dziełem twórcy dopiero wstępującego na nieznane wcześniej drogi. Świadczy o tym doktorat poświęcony fantastyce latynoamerykańskiej oraz tłumaczenie dzieł klasyków hiszpańskiej fantastyki naukowej. Mamy więc sytuację w której autor nie jest sędzią we własnej sprawie, a raczej kronikarzem, interpretatorem i uważnym obserwatorem. Kim jest natomiast modelowy odbiorca tej książki? Wydaje się, iż najrozsądniej będzie odpowiedzieć, że jest to ktoś często sięgający po fantastyczne lektury, filmy czy gry, jednak nie uczestniczący aktywnie w żadnym ruchu fanowskim. Sam twórca mówi, że lektura przeznaczona jest dla każdego, od kompletnego dyletanta aż po zaangażowanego fana:
[…] niniejsza książka pisana jest z perspektywy zewnętrznej i adresowana głownie do tych, którym fandom wydaje się równie bliski jak Proxima Centauri. Jeśli hasła takie jak konwent i klubówka, OKMFISF i Trust, Nagroda Zajdla i Larp, cosplay i fanfik, Parowski i Pyrkon brzmią ci raczej obco – to jest książka dla Ciebie. A jeśli znasz je wszystkie doskonale, to cóż, jako prawdziwy fan możesz w końcu sprawdzić, co tu o Tobie piszą…
T. Pindel, „Historie fandomowe”, Wołowiec 2019, s. 11. [1].
Opis tak wieloaspektowego zjawiska jest tym trudniejszy, że wymaga również zmierzenia się z niełatwą historią PRL – w jaki sposób gatunek opisujący baśniowe krainy i międzyplanetarne wyprawy mógł rozwijać się pod czujnym okiem cenzury? Autor odpowiada w Historiach fandomowych także i na to pytanie.
Rzecz rozpoczyna się od zgłębienia samych początków powstania fandomu – od Klubu „Ubab” w akademiku na Klickiego. Warto więc zwrócić uwagę, iż „fantastyczny przedświt” miał charakter oddolnej inicjatywy, zogniskowanej wokół młodych ludzi, którzy o spotkaniach dowiadywali się poprzez zostawiane w księgarniach ulotki, bądź listownie. Wydaje się, że pewien duch tej oddolności wciąż się zachował. To fantastyka jest gatunkiem najczęściej omawianym na internetowych forach, w sieci silnie obecne są fejsbukowe grupy, gdzie fani żywo dyskutują na wszelkie, związane z nią tematy. Na portalach, których „imię jest legion”, czytelnicy nawzajem oceniają stworzone przez siebie opowiadania. Próżno szukać grup poświęconych innym gatunkom literackim, które byłyby aż tak aktywne.
*
Tomasz Pindel kreśli pejzaż historii narodzin fantastyki, co naturalnie prowadzi go do Stanów Zjednoczonych lat dwudziestych i narodzin mody na magazyny „pulpowe”, czyli periodyki drukujące historie o nadzwyczajnych wynalazkach i kosmicznych podróżach. Jako „pierwszy fandom” autor Historii fandomowych opisuje czytelników przygód Sherlocka Holmesa, którzy, po tym jak Conan Doyle postanowił uśmiercić swego bohatera, zorganizowali zmasowaną akcję protestacyjną polegającą na nieustannym wysyłaniu korespondencji i noszeniu na ulicach żałobnych opasek. Kolejną rzeczą łączącą postać legendarnego detektywa z dzisiejszym kształtem fandomu są tak zwane fanfiction, czyli historie tworzone przez amatorów, z zapożyczonymi od Doyle’a bohaterami. Prawzorów twórców działających w sposób „fandomowy” Pindel doszukuje się również w osobach Howarda Phillipsa Lovecrafta i Roberta E. Howarda, którzy publikowali w pulpowych magazynach, wydawali czasopisma własnym sumptem (dziś nazwalibyśmy je „zinami”), wymieniali się pomysłami, a Howard oparł nawet kilka swych nowel na mitologii Cthulhu Lovecrafta.
Zastanowienie budzić może charakterystyka fana. Autor Historii fandomowych pisze, że zmiana, jakiej uległ wizerunek sympatyka fantastyki w powszechnej świadomości, dokonała się w dużej mierze za sprawą serialu komediowego Teoria wielkiego podrywu, który opowiada o grupie nerdów, prestiżu zawodu informatyka i sukcesu mediów społecznościowych. Trudno polemizować z tym, że nastała moda na „bycie geekiem”, ale też nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż taka stereotypizacja bywa krzywdząca – fan, jak każdy przecież człowiek, różni się od drugiego i ta różnica jest właśnie tym, co najpiękniejsze. Zaskoczenie może budzić fakt istnienia drugiego, poza amerykańskim i zachodnioeuropejskim, źródła inspiracji dla polskiego fandomu. Otóż był nim fandom radziecki – w ZSRR zakładanie fantastycznych fanklubów dokonało się na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, co spowodowało, że władza patrzyła przychylniej na rodzący się w Polsce ruch. Doszło zatem do swego rodzaju paradoksu natury inspiracji geopolitycznych:
Być może wytworzyła się więc typowa dla owych czasów schizofreniczna sytuacja, kiedy to „nie wie lewica, co czyni prawica”. Fani chcieli mieć ziny, kluby, czasopisma i konwenty, wzorując się na Zachodzie i prawie nic nie wiedząc o wzorcach radzieckich, a władza im pozwoliła właśnie ze względu na radziecką tradycję, o amerykańskiej zapewne nie mając pojęcia
Tamże, s. 46. [2].
Tomasz Pindel tropi także pierwsze ślady fantastyki w literaturze polskiej, wskazując na Historię przyszłości Adama Mickiewicza (której żaden fragment niestety się nie zachował) oraz elementy fantastyczne w Lalce Prusa (wątek słynnego metalu Geista). Warto jednak w tym miejscu wspomnieć także o Zaczarowanej grze Antoniego Smuszkiewicza
*
Na kartach Historii fandomowych pojawiają się wszystkie najważniejsze dla rozwoju rodzimej fantastyki postacie. Obecny jest oczywiście Stanisław Lem, który jednak od środowiska fanów stronił, a otrzymaną od nich nagrodę specjalną postawił w kuchni. Tomasz Pindel przytacza wypowiedzi Marka Oramusa, Jacka Inglota, Pauliny Braiter-Ziemkiewicz, Łukasza Orbitowskiego czy Rafała Kosika. Bardzo dużo miejsca poświęca osobie Macieja Parowskiego. „Ojciec Redaktor” zostaje, w pełni zasłużenie, nazwany „Instytucją”, człowiekiem, którego nazwać można odpowiedzialnym za sposób ukształtowania zbiorowej wyobraźni Polaków. Autor Historii fandomowych pisze o nim w ten sposób:
To człowiek obecny w środowisku od samego początku do swojej śmierci, w czerwcu 2019, przez cały ten czas aktywny. Przez trzy dekady prowadził dział „Fantastyki”, to znaczy wybierał teksty i pracował nad nimi, do pewnego momentu miał więc kontakt z większością pisarzy fantastyki w kraju. Uprawiał krytykę, a poza tym od 1992 do 2003 roku piastował funkcję redaktora naczelnego pisma. Angażował się w dyskusje i polemiki. Przez lata postrzegany jako establishment literacki i atakowany bezlitośnie przez wielu młodych autorów; dla wielu innych był arbitrem. Potem – przede wszystkim kronikarz nie tyle ruchu, co literackiego ruchu
T. Pindel, „Historie…”, s. 62. [5].
Postać autora Twarzą ku ziemi nierozerwalnie związana jest z miesięcznikiem „Fantastyka” (po 1989 roku wydawanym jako „Nowa Fantastyka”). Pierwszy jej numer ukazał się w październiku 1982 roku, czyli w samym środku zawieruchy spowodowanej stanem wojennym. Można doznać wrażenia poznawczego dysonansu, gdy z jednej strony ma się świadomość, jak czarne były to karty w polskiej historii, a z drugiej czyta się o kolorowej okładce prezentującej skąpo ubraną wojowniczkę i opowiadaniu George’a R. R. Martina opublikowanym w środku. Tomasz Pindel bardzo interesująco rekonstruuje dzieje powstania miesięcznika. Opisuje na przykład to, jak wiele rozmów z partyjnymi działaczami trzeba było odbyć, by pismo mogło się ukazać. Niemniej ciekawie pisze autor o narodzinach konkurencyjnego „Fantomu”, którego twórcy (czy może raczej „tfurcy”, jak sami siebie nazywali) spierali się z Parowskim o strategie pisania fantastyki. Nieco więcej miejsca mógł Pindel poświęcić narodzinom „Fenixa” – pisma w latach dziewięćdziesiątych bardzo popularnego i drukującego uznanych obecnie autorów.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na strategię pisarską autora. Często przeplata on anegdotę z rzetelnie odtworzonymi sytuacjami, przestudiowanymi artykułami i książkami. Tak na przykład jest w przypadku Andrzeja Sapkowskiego. Najpierw czytelnik dowiaduje się o tym, jak Lech Jęczmyk pokazywał autorowi Miecza Przeznaczenia chwyty judo i jak wyglądają konwenty z jego udziałem, by nieco dalej przeczytać o artykule Piróg, albo nie ma złota w Szarych Górach, w którym Sapkowski udowadniał integralność fantastyki i kultury anglosaskiej (konkretnie: mitu arturiańskiego) przy jednoczesnym wyśmianiu strategii pisarskich mających na celu uzyskanie „wrażenia słowiańskości”. Wystąpienie to wywołało w środowisku poruszenie i doczekało się repliki takich autorów jak Rafał Ziemkiewicz, Jacek Piekara czy Tomasz Kołodziejczak.
*
Historii fandomowych nie można więc uznać jedynie za coś w rodzaju kroniki opisującej fanowską działalność – jest to też, w dużej mierze, pozycja poświęcona historii literatury najnowszej (fantastyka dawno przestała być czymś w rodzaju literackiego „getta” i równie dawno przekroczyła akademickie mury), toczonych wokół niej dyskusji krytycznoliterackich (swoją drogą wydaje się, że to właśnie na gruncie tego gatunku upatrywać można echa dawnych, prawdziwych dyskusji, wieloosobowych, kontrapunktowych, nie poddających się dominującej dziś w naszej rodzimej krytyce „poetyce fragmentu i notatki”) i zmian recepcyjnych. Autor opisuje wzrost znaczenia fantasy (nazywanej obrazowo „literackim Kopciuszkiem”), słabnące zainteresowanie science ficton i, w związku z tym, przemiany, jakie dokonały się w tej literaturze po 1989 roku. Miały one, co naturalne, w dużej mierze podłoże ekonomiczne: o tym, co wydawać, zaczął decydować wolny rynek. Choć należy dodać, że początkowo, z powodu wręcz masowych tłumaczeń literatury zachodniej, polskim autorom ciężko było o wydawcę – na początku lat dziewięćdziesiątych niepodzielnie panowała SuperNowa, zresztą wydawnictwo po dziś dzień sprawuje pieczę nad twórczością Andrzeja Sapkowskiego.
Czytelnik, zwłaszcza urodzony po 1989 roku, dowie się wiele o mechanizmach wydawniczych, które z dzisiejszej perspektywy brzmią abstrakcyjnie. Dobrym przykładem jest tu tak zwany „trzeci obieg”, czyli fanowski przemysł wydawniczy, pozbawiony aspiracji politycznych. Abstrakcyjnie brzmią też opowieści o niemożliwości dostania egzemplarza tolkienowskiego Władcy Pierścieni, czy ściąganiu zza granicy kaset wideo z pirackim lektorem. Bardzo interesująco pisze Tomasz Pindel również o roli kobiet w fandomie, która stopniowo się powiększała – i powiększa się nadal.
Ostatnia część Historii fandomowych, zatytułowana Teraz, poświęcona jest aktualnemu fandomowi. Zmienia się tu sposób narracji, autor przechodzi od popularnonaukowego reportażu do narracji subiektywnej, zogniskowanej wokół jego wizyty na poznańskim Pyrkonie. Partie opisu często przypominają nieco infiltrację obcego środowiska, metaforyczną wyprawę w głąb Dżungli Amazońskiej:
Wysiadam z tramwaju, na światła na przejściu dla pieszych czekam obok Indianki z piórem we włosach, na pasach mijam Asteriksa – nieco za wysoki, ale wąsy prima sort – acz prym wiodą postaci o azjatyckiej proweniencji, których rozpoznać nie umiem. Przechodzę obok chłopaka w muchomorkowym kapeluszu, któremu towarzyszą dziewczęta wystylizowane na lolitkowate uczennice (określenie moje, to się na pewno jakoś fachowo i po japońsku nazywa), dalej mijam zwartą grupę w kolorowych czapeczkach – jej lider dzierży pod pachą grę planszową – a kawałek dalej robotyczną postać, pewnie z jakiejś gry
Tamże, s. 173. [6].
Fantastyka nie jest już bowiem tylko literaturą, komiksem, czy nawet grą planszową. To także gry komputerowe, japońskie mangi i anime oraz cosplayerzy – osoby przebierające się za postacie ze swych ulubionych fikcyjnych światów. Zgodnie z tytułem jednego z podrozdziałów: obecnie nie ma już fandomu, są fandomy. Jednak w trakcie lektury, przysłuchując się różnym głosom współtwórców świata polskiej fantastyki, czytelnik odnosi wrażenie, że w zasadzie było tak od zawsze. Dla każdego z wypowiadających się uczestnictwo w ruchu fanowskim było czymś bardzo indywidualnym i w odmienny sposób wpłynęło na jego życie. Na pewno jednak ów wspaniały „Neverland” wciąż się powiększa i wątpliwym jest, by kiedyś, na wzór arturiańskiego Avalonu, osnuć go miały mgły.